Rzeźba św. S. Kostki SH w nowicjacie przy kościele Sant'Andrea al Quirinale, zaprojektowana przez Berniniego.

Rzeźba św. S. Kostki SJ w budynku byłego nowicjatu przy kościele Sant’Andrea al Quirinale, zaprojektowana przez Berniniego. (fot. antmoose/ Foter.com/ CC BY)

Dziś w liturgii wspominamy św. Stanisława Kostkę SJ – jezuitę, patrona Polski, Jezuickiej Wspólnoty Młodzieżowej „MAGIS” oraz dzieci i młodzieży.

Są na tym świecie ludzie, których uważamy za chorych, a którzy wszędzie widzą spisek. A to ktoś chce im zagrozić, a to znów każde wydarzenie może prowadzić do „światowej zagłady”. Kiedy indziej kolejny rząd jest tylko wykonawcą zamysłów obcego mocarstwa. Tacy ludzie wszędzie widzą kamery (choć one rzeczywiście są już niemal wszędzie), podłączone do jakieś wielkiej centrali.

Święty Ignacy Loyola SJ kończy swoje Ćwiczenia Duchowe „Kontemplacją o miłości”. Każe się w niej przyglądać temu, jak Bóg poprzez swoje stworzenia – począwszy od tych największych, poprzez codzienność i ludzi, „pracuje i trudzi się dla mnie”. Nie chodzi tu rzecz jasna o mierzenie ilości boskiego wysiłku i potu, ale o nauczenie się dostrzegania Jego działania i obecności w codzienności, a więc o nauczenie się innego patrzenia na świat. Patrzenia de facto – rzeczywistego.

Choroba, o której wspomniałem na początku, dosięga dziś ludzi z każdej kultury i religii. Przybiera tylko różne formy. Ci chorzy ludzie tworzą sobie swój wirtualny świat, który za braćmi Wachowskimi moglibyśmy nazwać – Matrixem.

Na szczęście, co jakiś czas, ktoś na tym świecie budzi się i chce wyjść z Matrixa, czyli rzeczywistości wirtualnej, której celem jest znieczulenie naszego serca do maximum, by nie musiało odczuwać tego, co nazywamy codziennością. Ludzie ci budzą się, by świadomie stanąć z rzeczywistością twarzą w twarz. Niby wydaje się to oczywiste, bo każdy chce to swoje życie przeżyć świadomie, ale na oczywistości się kończy.

Jest tak dlatego, że boimy się kosztów tego przebudzenia. Wyjście z „nierealnego świata bajek i pstrych marzeń” bardzo boli. Te bajeczki wcale nie muszą być przyjemne, to mogę być całe lata tkwienia w marazmie, słabościach, nałogach i grzechach. W historii chrześcijaństwa było wielu takich, którzy obudzili się, aby rozpocząć życiową wędrówkę na nowo. Czterysta sześćdziesiąt trzy lata temu, narodził się człowiek, który miał szybko umrzeć, po niespełna osiemnastu latach, jednak przez ten czas przeszedł długą podróż. Podróż, której cel i drogę wytyczyły mu Jego pragnienia.

Przed Stanisławem Kostką stanął ten sam dylemat, który staje przed każdym z nas. Chodziło o podjęcie decyzji, czy zostać w tym co znane, co w jakimś sensie wygodne, bo przewidywalne, czy… posłuchać swojego serca, które jest stworzone przez Wielkiego Gwałtownika do spraw nieprzeciętnych? Stanisław odkrył, to co Chesterton ujął w słowach: „Przygoda jest ze swej istoty czymś, co do nas przychodzi. To ona nas wybiera, nie my ją.” Zobaczył, że ma w sobie wielkie pragnienie bycia jezuitą i postanowił pokonać każdą trudność na drodze do realizacji tego zamiaru. Podjęcie tego wyzwania równało się z zostawieniem tego wszystkiego co do tej pory było bezpieczne. Rodziców, domu, kariery, przyjaciół. Dziś wiemy, że ta historia miała dobre zakończenie, ale Stanisław tego nie wiedział. On mógł, jak każdy z nas udać, że nie słyszy, mógł stworzyć dla siebie równoległą opowieść, która byłaby wejściem w Matrix. Wyruszył.

Po drodze spotkał i Lęk i ludzi, którzy chcieli mu w osiągnięciu celu przeszkodzić. Kostka, podobnie jak samej przygody, ich nie szukał. Przeszkody same się nawinęły, nie trzeba było ich szukać. Są po prostu częścią wędrówki tych, którzy postanawiają wyruszyć.

Podjęcie realnego życia, Wielkiej Przygody, decyzja wyjścia z Matrixa, wejście na drogę świętości, jakkolwiek ten krok nazwiemy wiąże się z trudnościami. Jednak to właśnie one sprawiają, że szukamy sensu, zadajemy sobie trud i doświadczamy prawdziwych przeszkód, a nie tych, które są wynikiem, objawem choroby.

Jak to zrobić w naszej codzienności, obarczonej tyloma trudnymi sprawami (każdy ma swoją listę takowych)? Może właśnie od tego, od czego zacząłem – od patrzenia na rzeczywistość w taki sposób, w który chcę (tak to jest nasza decyzja związana z autentycznym nawróceniem) w niej widzieć Boga. Nie szukać złego i jego pochodnych, ale chcę widzieć to, w jaki sposób Bóg do mnie mówi przez wszystkie sprawy, wydarzenia i ludzi. Może się okazać, że to, co od lat widzimy jako przeszkodę, zło wcale takim nie jest. Może to, co złem nazywamy jest dla nas tylko trudem i nieprzyjemnością, którą w końcu trzeba podjąć.

Stanisław nim został jezuitą, a był nim bardzo krótko, musiał ponieść wiele trudów, ale w każdym z nich – jestem o tym przekonany – próbował pytać się Boga, co ma mu do powiedzenia. Najważniejsze z pytań jakie On mu postawił brzmiało: Ruszasz? Chcesz wyjść w przygodę, czy chcesz dalej siedzieć w swoim Matrixie, w którym będziesz skupiać się na tym, co trudne, złe i chore? Będziesz siedzieć dalej w systemie, w którym podejrzenia i chorobliwe obsesje są „sposobem na życie”?

Stanisław poszedł, ja się też tego uczę, teraz kolej na Ciebie.

O. Grzegorz Kramer SJ/ RED.