Jeśli rzeczywistość jest wieloreligijna i wiemy, że Bóg nie potępia, ale dąży do tego aby zbawić wszystkich – oznacza to również, że i my, którzy chcemy iść tam gdzie nas posyła, powinniśmy słuchać tego co mówi do nas przez inne – nawet niechrześcijańskie religie. W końcu i w Kościele, Ducha doświadczamy w pluralizmie charyzmatów.

Wydaje mi się, że jednym z błędów jakie czynimy jako wierni, jest podchodzenie czysto sentymentalne do rzeczywistości, która nas przekracza. Myśląc o bł. Janie Pawle II czujemy w ustach smak kremówek, a w nogach wystane godziny czekając na msze podczas jego pielgrzymek. Myśląc o Benedykcie XVI przed oczami mamy dziwaczną jak na nasz gust mikołajową czapeczkę, czy też pompatyczne stroje, a przez głowę przetacza się pytanie: czy w tym wszystkim da się jeszcze poruszać?

Zdarza się, że równie Franciszka kategoryzujemy przez pryzmat ilości ucałowanych dzieci na placu św. Piotra, albo wyobrażamy go sobie machającego flagą na barykadzie usypanej z kosztowności Watykanu – broniącego Kościoła przed grubymi biskupami.

Niestety, coraz częściej bywa tak, że nasze pojmowanie innych nie tylko stygmatyzuje, ale przede wszystkim bardzo spłyca rzeczywistość. Ten lęk przed konfrontacją z prawdziwym obliczem człowieka, obserwuje na przykładzie reakcji po „Evangelii gaudium”. A co, jeśli wizja tam zawarta różni się od tego, do czego już się przyzwyczailiśmy?

Pluralizm charyzmatów

W tym kontekście ciekawe są słowa, które papież pisze o charyzmatach. Mówi bowiem, że głównym ich zadaniem jest tworzenie życia w Kościele, a nie tylko grupek spotykających się ludzi. Charyzmat nie jest więc czymś złożonym w jednej wspólnocie po to, aby ta go strzegła za wszelką cenę. Zadaniem charyzmatu jest się rozprzestrzeniać – promieniować. Skoro tak, oznacza to, że z jednej strony naszym zadaniem jest wchodzić w dialog z innymi ruchami/zakonami/grupami, aby to co w nas jest z Ducha mogło oddziaływać.

Z drugiej strony nie tylko dajemy, ale i otrzymujemy. Zatem będąc w dialogu z innymi, naszym zadaniem jest też nieustannie nasłuchiwać co Duch ma nam do powiedzenia. Oznacza to, że wszelkie absolutyzowanie jednego tylko ruchu, czy też podejścia do wiary jest błędne! Często zapominamy, że nasz sposób modlitwy, celebracji Mszy świętej, czy działalności dla dobra parafii nie jest jedyną drogą Kościoła.

Powstaje jednak temat bardzo drażliwy w ostatnich latach, mianowicie: jak to jest z naszą jednością? Co z łaciną w liturgii, jaki ryt Mszy jest milszy Bogu? Papież podejmuje ten temat w bardzo niepopularny sposób. Niepopularny, bo nie da się go dobrze zmierzyć.

To Duch Święty jest motorem jedności! Jak Franciszek mówi dalej, różnice między nami są może niewygodne, jednak tylko Duch może sprawić, że w tej różnorodności będziemy stanowili jedno. I co ciekawe, papież podkreśla, że kiedy to my sami rościmy sobie prawo, aby być motorem tej jedności, w efekcie prowadzimy do podziałów. Założenie jest więc takie, że pluralizm jest czymś dobrym, przez co mówi do nas Boża Opatrzność.

Wiele twarzy jednego ludu

Za czasów Starego Testamentu tylko jeden lud miał prawo mianować się Ludem Bożym, był to , wypełniający nakazy Prawa Lud Abrahama. Obojętnie czy znajdował się w ziemi, którą nazywał Obiecaną, czy na wygnaniu w Babilonii. W Chrystusie ta koncepcja ulega rozszerzeniu. Żadna kultura, żaden naród nie może mianować się jedynym Ludem Bożym, czy to w rozumieniu jedyności, czy też jako prawdziwości. Papież Franciszek mówi jasno i dobitnie: Lud Boży wciela się w wiele ludów, a co za tym idzie nie związuje się w jedyny i nierozerwalny sposób z jakąkolwiek kulturą.

Są to słowa, które nas Europejczyków mogą trochę zaboleć, ale Lud Boży, Kościół, nie jest tylko europejski – chociaż w pewnym momencie historii zabawienia związał się mocniej z kulturą europejską.

Ciekawe, że faktycznie nasza działalność, którą nazywamy ewangelizacją, często idzie tylko w tym kierunku, aby nasza kultura stała się systemem obrazującym wrażliwość i sposób myślenia na całym świecie. Tymczasem Bóg nie faworyzuje żadnej kultury! Skoro wyznajemy, że wszyscy jesteśmy równie w jego oczach, dotyczy to również różnych kultur. To bowiem co mamy przekazywać to wiara, a nie nasza własna kultura. Znów pojawia się jednak problem, co z jednością? I znowu Franciszek mówi o Duchu Świętym, jako o tym, który rodzi Kościół, który tworzy harmonię.

Pluralizm religijny?

W adhortacji widać w tej kwestii pewne napięcie. Z jednej strony jesteśmy wezwani, aby ewangelizować wszystkie narody, co Papież podkreśla nie raz. Jednakże nasz sposób ewangelizacji nie ma polegać na chrzczeniu przy użyciu kropielnicy – obojętnie czy ktoś tego chce czy nie – jak to bywało w przeszłości. Co nas więc pcha do ewangelizacji? Z jednej strony jest to wezwanie Jezusa, z drugiej jest to nasze doświadczenie głębokiego pocieszenia, które towarzyszy nam wtedy, kiedy bierzemy udział w Jego misji, czyli w głoszeniu ubogim Dobrej Nowiny, więźniom wolności, a niewidomym przejrzenia, kiedy uwalniamy uciśnionych i obwołujemy rok łaski od Pana por. Łk 4,18.

Franciszek mówi o tym, że ewangelizacja nie odbywa się przez prozelityzm, ale przez przyciąganie. To bardzo obrazowy sposób aby powiedzieć, że to nie my jesteśmy sprawcami tego czy ktoś przyjmie Ewangelię czy nie. Biblia wyraziła to obrazem żniwa – potrzeba tych, którzy będą zbierać żniwo. To jednak nie ich sprawa w jaki sposób ziarno zapuści korzenie i wyrośnie. Paweł do skonfliktowanym Koryntianom wskazuje, że co prawda to on zasiewał, Apollos podlewał, ale to Pan dał wzrost! (1 Kor 3,6)

Jeśli więc rzeczywistość jest wieloreligijna i wiemy, że Bóg nie potępia, ale dąży do tego aby zbawić wszystkich – oznacza to również, że i my, którzy chcemy iść tam gdzie nas posyła, powinniśmy słuchać tego co mówi do nas przez inne, nawet niechrześcijańskie religie. Oczywiście nie oznacza to rezygnacji ze swoich przekonań, bowiem coś takiego doprowadziłoby do synkretyzmu. Taki synkretyzm sprawia bowiem, że ze sług Dobrej Nowiny, stajemy się jej panami.

Stajemy zatem twarzą w twarz z rzeczywistością, która nie jest prosta, która tym bardziej nie jest jednowymiarowa ani jednowątkowa. Jednak to rzeczywistość ma większe znaczenie niż nawet najwspanialej brzmiąca idea. Droga przed nami jest długa, jednak to trochę jak wyruszenie na pielgrzymkę. Pielgrzym ma to do siebie, że ciągle jest w trasie. Nie jest przybłędą, ten bowiem nigdy nie ma niczego co by tworzyło jego tożsamość. Pielgrzym natomiast jest w pełni sobą właśnie wtedy, kiedy pielgrzymuje.

Okazuje się, że to sama droga staje się celem pielgrzymki. Wie to każdy, kto przeszedł chociażby 100 km Camino de Santiago, czy też wyruszył do Częstochowy, kiedy to największe rzeczy dzieją się właśnie po drodze. Drogi ewangelizacji nie da się jednak przejść w pojedynkę. Towarzyszyć nam musi Duch, i o tym przypomina papież Franciszek.

(Felieton pisany na podstawie włoskiego tłumaczenia adhortacji)

O. Paweł Kowalski SJ (za DEON.pl)/ RED.