(fot. JNW numer 40)

(fot. JNW numer 40)

Zanim Piotr Skarga został jezuitą, przez czas jakiś pracował on w różnych miastach Rzeczypospolitej. Wyznaczono go wreszcie jako młodego i zdolnego kapłana do pracy we Lwowie, gdzie był tak gorliwy w głoszeniu kazań i zwalczaniu zagrożeń, które wówczas na Kościół Katolicki spadły, że nie mogło to ujść uwadze nieprzyjaciela rodzaju ludzkiego – ducha złego i przewrotnego.

Gdy młody ksiądz Skarga wychodził do katedry, żeby wygłosić kolejne kazanie i siać ziarno Słowa Bożego dla zbawienia dusz, szatan w ten sposób mu usiłował przeszkodzić, że pojawiał się w postaci ogromnego czarnego psa i całym ogromem swojego cielska kładł się na nogi kaznodziei, aby ten nie mógł wyjść z domu. Ksiądz Piotr jednak nie zważał na te podstępy i z uśmiechem nazywał je pchłami, które nic wielkiego nie mogą zrobić słudze bożemu.

Pewnego dnia przyszedł do pobożnego kapłana sterany rozterkami wewnętrznymi Szymon Wysocki znany później z przekładu na język ojczysty wielu książek duchowych. Księdza Piotra wybrał on sobie za przewodnika duchowego i przybył do niego z prośbą o radę, jaki stan życia ma wybrać, żeby najlepiej służyć Boskiemu majestatowi. Po długiej rozmowie i modlitwie ksiądz Piotr doradził, aby wstąpił do takiego zakonu, który by nie stawiał ograniczeń gorącemu sercu w szerzeniu chwały Bożej. Uznali jednak wspólnie, że w ojczyźnie nie ma jeszcze takiego zakonu. Lecz młody kapłan słyszał, że w Rzymie powstał przed paru laty nowy zakon, który nosi nazwę Towarzystwo Jezusowe i zachęcał swojego penitenta, aby się przyłączył do Towarzyszy Jezusowych. Gdy Szymon Wysocki z pociechą w sercu poszedł do domu, ksiądz Piotr usłyszał wyraźny głos, który go pytał, dlaczego innym doradza, a sam za swoim powołaniem nie idzie.

W ten sposób już wkrótce razem ze swoim penitentem ruszył młody kapłan w drogę do Rzymu, żeby prosić o przyjęcie do Towarzystwa. Lecz pradawny wróg przewidując zbawienne owoce decyzji podjętej przez przyszłych Towarzyszy, zastawił na nich liczne pokusy i pułapki. Gdy zaś żadna z nich nie była skuteczna, zaatakował on z całą wściekłością podróżnych. Mianowicie, gdy tylko ruszyli w drogę, mocny koń, na którym siedział ksiądz Piotr, na równej drodze złamał nogę. Lecz ani ten, ani żaden inny podstęp szatana nie zdołał zatrzymać na dłużej wspieranych Bożą łaską podróżników.

Podróżując przybyli do Jarosławia. Spotkali tam tkwiącego w błędach wiary wojewodę podolskiego, duszę którego poprzez długie rozmowy i zbawienne napomnienia chcieli przywrócić Kościołowi katolickiemu. Wojewoda jednak był uparty i twardy i wkrótce po wyjeździe podróżników kazał sługom ścigać ich i zrzucić z mostu. Gdy pościg już wyruszył śladem księdza Piotra i jego towarzysza łaska dotknęła serce szlachcica i wysłał kolejnych sług, aby powstrzymali tych pierwszych od dokonania bezecnego czynu wraz z listem pełnym skruchy i przyznaniem się do błędów. Uradowani połowem takiej duszy w sieci Chrystusowe, przyszli Towarzysze ruszyli jeszcze pewniejszą stopą do Rzymu.

(fot. JNW numer 40)

(fot. JNW numer 40)

Po przyjęciu do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego ksiądz Piotr ani na krok nie odstępował od wcześniej praktykowanej cnoty i starał się wszelkimi sposobami ją jeszcze bardziej umocnić w swym sercu. Miał on pięknie wypielęgnowaną brodę, gdy jednak zobaczył, że w Rzymie nikt brody nie nosił oraz że żal i smutek rodzi się w nim na myśl o konieczności jej pozbycia się, chwycił za nożyczki i umyślnie ściął sobie tylko jej kawałek i to tak, żeby jak najbardziej zeszpecić to, co mogło mu być przeszkodą w zdobywaniu Królestwa Bożego. Pytany, dlaczego to uczynił, odpowiadał, że usunął haczyk, za który był trzymany przez wroga.

W dniu, w którym po raz pierwszy siadł do stołu zakonnego z innymi i podano melony, jadł je w łupinie, żeby nie wynosić się nad innych swoim dobrym wykształceniem i manierami oraz żeby myśleli wszyscy, iż jest on nieokrzesany. Gdy Rektor zauważył całą sprawę, bojąc się o zdrowie nowicjusza, kazał mu wypić szklankę dobrego wina. Przyjąwszy je, ale tylko jako przykrywkę dla swojej cnoty, powiedział do towarzyszy, że nie ma lepszego sposobu niż jedzenie owego owocu w łupinie, żeby napić się wybornego wina.

Po związaniu się z Bogiem ślubami czystości, ubóstwa i posłuszeństwa oraz odbyciu formacji zakonnej został Skarga wysłany do swojej ojczyzny, którą zwykł nazywać Spartą, gdyż była dla niego miejscem doskonalenia niejednej cnoty.

Gdy król Zygmunt III uczynił go swoim kaznodzieją na 26 lat, gorliwie głosił kazania nie tylko na dworze królewskim, ale w całym państwie zabiegając usilnie o zbawienie swojej duszy i dusz poddanych króla. Do każdego kazania ojciec Skarga przygotowywał się za pomocą trzech narzędzi: modlitwy, umartwienia i pilności. Przed przystąpieniem do pracy zawsze odmawiał modlitwę, a następnie biczował się, gdyż nie jeden raz przekonał się, że umartwienie zadane ciału i modlitwa owocują łaską dla przygotowywanego kazania. Każde słowo ze swoich kazań najpierw pisał i dawał do trzykrotnej korekty, a później uczył się na pamięć. Tak wyglądało jego trzecie narzędzie służące do przygotowania kazań.

Gdy głosząc po różnych miastach Słowo Boże, odkrywał ludziom oczy na błędy i występki, poprzez które diabeł obłudnie przyciąga duszę na swoją stronę, padał ofiarą złośliwości i zawiści. Bito go nieraz po wyjściu z kościoła, lecz gdy napastników czekała sprawiedliwa kara za zniewagę kapłana i kaznodziei królewskiego, on usilnie wstawiał się za nimi u samego króla. W ten sposób ratował od grzywny, więzienia, a nawet i śmierci swoich krzywdzicieli.

Cokolwiek ojciec Skarga robił, przed oczami zawsze miał Pismo Święte albo prosił kogoś, żeby mu czytał na głos. Przed rozpoczęciem każdego posiłku czytał jego fragment i nigdy nie zasiadł do stołu bez tej przyprawy. Na dworze królewskim prowadził życie godne mnicha, a nie kaznodziei królewskiego. W pokoju nie miał kotar ani żadnych wygód, z których korzystał każdy dworzanin, a jako zapłatę brał od króla tylko to, co było konieczne dla jego utrzymania. W czasie wolnym natomiast, żeby nie marnować żadnej chwili wyrabiał kałamarze i piórniki, cerował bieliznę i kubraki nowicjuszy oraz lał świece. Niedługo przed śmiercią prosił, aby dwie z odlanych przez niego świec ustawić przed obrazem Matki Najświętszej. Gdy świece się spaliły, ojciec Skarga odszedł do królestwa, na chwałę którego przez całe życie pracował.

Znana z pobożności i cudownego daru widywania dusz czyścowych Barbara Lang pewnego razu ujrzała ojca Piotra Skargę od kilku lat zmarłego. Ubrany był on w szaty biskupa i z pastorałem w ręku, ale nie miał na głowie mitry. Powiedział też jej, że nosi teraz szaty pasterza, bo za życia na ziemi był pasterzem całego narodu w tak ogromnym Państwie.

RED./ JNW numer 40

JezuiciNaszeWiadomosci_LOGOOpracowano na podstawie żywotu o. Piotra Skargi SJ pochodzącego z listu do Generała Towarzystwa Jezusowego, sporządzonego w języku łacińskim przez nieznanego autora w 1649 r., tłum. o. Stanisław Ziemiański SJ.