(fot. Petr Kovar / sxc.hu)

(fot. Petr Kovar / sxc.hu)

Wrażliwość na cierpienie środowiska ściśle musi łączyć się z poszanowaniem godności człowieka i współodczuwania z jego cierpieniem. Brak tych dwóch postaw prowadzi, zdaniem Papieża, do wypaczeń: zideologizowanej troski o środowisko lub całkowitej nonszalancji i braku troski o niego.

Śledząc komentarze polskich mediów na temat najnowszej encykliki Franciszka o ekologii, odniosłem wrażenie, że doszło do uproszczenia, by nie rzec, nieporozumienia. Jedni twierdzą, że kluczową sprawą jest apel Papieża wzywający do redukcji emisji dwutlenku węgla i zastąpienia paliw kopalnych energią odnawialną. Radykalni krytycy uważają, że Franciszek w ogóle nie powinien wypowiadać się na tematy, na których się nie zna, serwując nam rozwiązania z rękawa. Część wierzących zachowuje dystans, ponieważ cała ekologia kojarzy im się wyłącznie z ruchami przedkładającymi dobro małp i wielorybów nad godność nienarodzonych dzieci.

W gruncie rzeczy encyklika „Laudato si” jest metarefleksją etyczno – religijną nad naszym obecnym podejściem do przyrody, nad stosunkiem ludzkości do „jej domu”. Oczywiście, Papież nie stroni od proponowania pewnych rozwiązań, ale o wiele ważniejsze, w moim odczuciu, jest źródło, z jakiego one wypływają. Franciszkowi chodzi o leczenie przyczyn choroby, a nie tylko jej objawów. Ognisko „choroby ekologicznej” ukrywa się znacznie głębiej niż tylko w niewłaściwych przepisach i regulacjach. Sęk w tym, że większość problemów na tym świecie próbuje się rozwiązywać połowicznie – przez kosmetyczne poprawki i łagodzenie skutków. Jest to łatwiejsze i często nie wymusza na nas radykalnych zmian, ale w dłuższej perspektywie niewiele wnosi.

Kluczowa teza tej encykliki brzmi, moim zdaniem, następująco: „Kryzys ekologiczny jest zewnętrznym przejawem kryzysu etycznego, kulturowego i duchowego nowoczesności”. Wydaje się, że kryzys etyczny w większym stopniu dotyczy póki co krajów bogatych i rozwiniętych. Jego głównym symptomem jest „wypaczony antropocentryzm”, gdy człowiek postrzega siebie jako władcę bez granic i pępek świata, Z tego zarzewia rodzi się również zbiorowy egoizm, obsesyjny konsumpcjonizm, nieokiełznany zachwyt nad możliwościami postępu technicznego czy krótkowzroczna obojętność na los przyszłych pokoleń. Wszystkie te postawy biorą początek z ludzkiego serca i myślenia.

Drugim hasłem, które przewija się jak refren w encyklice jest prosta i zarazem trafna obserwacja: „Wszystko jest ze sobą powiązane” (120, 137). Myślę, że jest ona szczególnie na czasie. Ta zasada przypomina, że pomimo destrukcyjnych sił, rozbicia i konfliktów, rzeczywistość stworzona ma trwałą strukturę. Istnieje w niej jedność, ale w różnorodności. Harmonia nie została totalnie zaburzona. Nie możemy więc tworzyć sobie światów w izolacji. Żyjemy w świecie zależności i różnorakich granic, które nie są gwałtem na ludzkiej wolności, ale porządkiem. Skoro sam człowiek zwany jest mikrokosmosem, gdzie miliony elementów muszą współgrać ze sobą, aby możliwa była ludzka egzystencja, to cóż powiedzieć o makrokosmosie, w którym mieszkamy? Tymczasem odcinanie się od szerszych, często także niewidzialnych, powiązań istniejących w świecie jest nagminne. Ewentualnie powiązania te postrzegane są jednostronnie: uwaga skupia się jedynie na tym, co powinienem otrzymać, a nie na tym, co powinien w ramach wzajemności wnieść do dobra wspólnego. Dla przykładu, na drodze niektórzy jeżdżą tak, jakby nie było tam innych kierowców. Wiele osób twierdzi, że ich postępowanie, zwłaszcza jeśli nikt nie jest tego świadkiem, to sprawa prywatna. Nie wpływa na innych. Ta fragmentaryczność i zapominanie, że nie jestem sam na tym świecie, jest właśnie objawem „wypaczonego antropocentryzmu” – choroby duszy.

Trzecia sprawa, która szczególnie dotknęła mnie podczas lektury, to wezwanie do współodczuwania z przyrodą, oparte wręcz na mistycznym doświadczeniu. Ojciec Święty postuluje, aby początkiem „ekologicznego nawrócenia” była „przemiana w osobiste cierpienie tego, co dzieje się na świecie”. Pisze, na przykład, abyśmy uczyli się „ubolewać nad wymieraniem gatunku jak nad własnym okaleczeniem”.

To współczujące utożsamienie się z przyrodą w pierwszym momencie może się wydać dziwne. Brzmi nie tylko nowatorsko w ustach Głowy Kościoła, ale kieruje też uwagę na sprawę, która zwłaszcza dla wąsko rozumianej moralności kościelnej nie jest oczywistością. Nie słyszałem o tym na kazaniu ani razu. Również sam nie poruszałem tego tematu podczas mszy świętej. W całej encyklice uderza wyrazisty personalistyczny fundament duchowości ekologicznej. I to w dwojakim sensie. Po pierwsze, wrażliwość na cierpienie i degradację środowiska ściśle musi łączyć się z wrażliwością na poszanowanie godności człowieka i współodczuwania z jego cierpieniem. Brak tych dwóch postaw prowadzi, zdaniem Papieża, do wypaczeń: przesadnej troski o środowisko lub całkowitej nonszalancji i braku troski o niego. Czy wobec tego ludzie, którzy śmiecą w lasach i wylewają ścieki do rzek, są również obojętni na drugiego człowieka? Z pewnością, często nie są tego świadomi, że szkodzą innym. Ale również nie wiedzą, że samo szkodzenie wypływa z poważniejszego braku w ich stosunku do bliźnich.

Po drugie, Papież, idąc za inspiracją św. Franciszka z Asyżu, wypowiada się o przyrodzie traktując ją tak, jakby miała ludzką duszę. Zadziwiające, że sam Jezus, kiedy ucisza burzę na jeziorze (o czym usłyszymy w najbliższą niedzielę), zwraca się bezpośrednio do wichru i jeziora tak, jakby to były  osoby: „Milcz, ucisz się” (Mk 4, 39). Wszystko odbywa się tutaj w relacji „Ja-Ty”, a nie „Ja-to”. Jest to spojrzenie na świat „od wewnątrz”, kiedy nie widzi się w nim tylko materialnego przedmiotu. „Każde stworzenie odzwierciedla coś z Boga” – pisze Franciszek. Takie spojrzenie jest owocem głębokiego doświadczenia Boga we wszystkich rzeczach, o którym w poruszających słowach przeczytamy w ostatnim rozdziale encykliki. Koniec dokumentu jest fantastyczny. Jestem zaskoczony, jak umiejętnie Papież ukazuje związek fundamentów naszej wiary: Trójcy świętej, modlitwy, świętowania, duchowości sakramentalnej ze stworzeniem.

Franciszek słusznie zauważa, że dzisiaj, jak nigdy dotąd, kluczowa jest edukacja. Nie tylko odnośnie do ekologii, ale też, jak korzystać ze zdobyczy techniki, jak być ojcem i matką w szybko zmieniającym się świecie. Bez odpowiedniej i wczesnej edukacji staniemy się niewolnikami własnych wytworów. Wierzę, że ta encyklika obudzi także wielu wierzących z ekologicznego letargu, byśmy nie tylko byli bardziej wrażliwi na przyrodę, ale bardziej dbali o przyszłość tych, którzy po nas przyjdą.

o. Dariusz Piórkowski SJ