Tego dnia o godz. 14:00 słońce swoim spokojnym i wyjątkowo łagodnym krokiem zmierzało na zachód. W podobnym kierunku ulicą Narbutta w Warszawie maszerowała niecodzienna postać… Szła spokojnie, ale widać było, że z jakiegoś powodu była mocno poruszona. Zatrzymała się pod numerem 21. Popatrzyła na tę piękną zabytkową willę. Podeszła pod drzwi i przeczytała małą tabliczkę z informacją, że oprócz oo. Jezuitów, którzy w tym domu mają swoją główną siedzibę, mieści się tu także Jezuickie Centrum Społeczne „W Akcji”. Upewniwszy się więc, że dobrze trafiła, nacisnęła klamkę….

A w  środku – gwar i zabawa na całego: 25 dzieci uchodźczych z różnych krajów świata i w różnym wieku, wraz z dorosłymi, najczęściej mamami, czeka na…. świętego Mikołaja. Czas umilają sobie różnymi zabawami zorganizowanymi przez pięciu wolontariuszy JCSu. Między nimi uwija się młody jezuita Damian Krawczyk, od tego roku pracujący w JCSie, siostra Basia ze zgromadzenia Sacré-Cœur zabawia najmłodszych oczekujących, nosząc ich na swoich rękach, mała siostra Jezusa Agata pilnuje, by „starszyzna” nie okupowała komputerów, które znajdują się w sali obok, a na co dzień służą uchodźcom do szukania pracy lub kontaktu z rodziną. Ojciec Grzegorz Bochenek, dyrektor JCSu (na szczęście zdążył dojechać – o mały włos, a by go nie było z powodów zawodowych),  został przywitany z radością i z czułością patrzył na to radosne rozbrykane towarzystwo. Gdzieś korytarzem przemknął nieco przestraszony ojciec Prowincjał, nienawykły do kontaktu z tak dużą gromadą dzieci, ale one nawet tego nie zauważyły.

Nasz niecodzienny Gość, mając właściwość bycia niewidzialnym, jeśli trzeba, z wielkim wzruszeniem patrzył, jak dzieci i dorośli z Pakistanu, Afganistanu, Rwandy, Czeczeni, Syrii, Kirgistanu, Erytrei, Ugandy, tu w tych małych pomieszczeniach czują się jak u siebie w domu, tu jest ich mała wspólna ojczyzna. Wszyscy się znają, od dwóch lat razem spędzają wakacje na Rozewiu, razem świętują, razem dzielą niełatwy -zwłaszcza teraz- los uchodźcy, bycia kimś innym, kimś kto ma inny kolor skóry i nie ma swojego domu. Serce naszego Gościa zaczyna bić coraz mocniej, czuje, że nie może dłużej czekać… Decyduje, że przestaje już być niewidzialny i…! Huraaaa! Święty Mikołaj!!!

O, jak dawno nikt z taką radością go nie witał, a na pewno nie Jezuici („a szkoda…” – pomyślał). I zaczęło się rozdawanie prezentów: od najmłodszego Rafaela do najstarszego Zischana. Wprawdzie Święty Mikołaj nie był pewny, czy wszystkie szyby pozostaną w całości, biorąc pod uwagę, że zakupił dzięki hojności osób o szlachetnym sercu 5 piłek „do nogi” oraz inne gry, ale strat nie było żadnych. Co więcej – brat Remek, gdy ledwie żywy powrócił ze Starego Miasta, bo tam wszyscy Warszawiacy witali zapalanie choinki i tłum był nieprzebrany, zadziwił się, czy aby na pewno były tu dzieci i święty Mikołaj? Były, były, i cudownie, że są! I cudownie, że są Jezuici na Narbutta 21, dziękujemy im bardzo za ich gościnność i otwarte serce. Do zobaczenia w przyszłym roku.

mała siostra Jezusa Agata