Tak jak niektórzy katolicy ranią moje uczucia religijne swoją wrogą postawą względem migrantów, tak reżyserzy, którzy bawią się na scenie drogim mi symbolem krzyża napawają mnie wielkim smutkiem. Ten smutek nie wynika z tego, że robią mi krzywdę, ale z tego, że sami nie wiedzą w co się bawią i jaką krzywdę sobie wyrządzają.

Może ta refleksja jest trochę spóźniona, bo kontrowersyjny spektakl „Klątwa” w Teatrze Powszechnym dawno już jest na forum społecznym dyskutowany. Niemniej jednak postanowiłem dołączyć do tej dyskusji także moją refleksję. Otóż uważam, że bulwersowanie, drażnienie, dokuczanie nie ma nic wspólnego z kreatywnością, jaka od tysiącleci jest domeną twórców.

Obrońcy obrazoburczego spektaklu powołują się na wolność w sztuce. Wiemy jednak z psychologii, że wyładowywanie agresji na symbolach świadczy właśnie o braku wolności, o jakichś kompleksach, o wewnętrznym rozdarciu.

Są tacy, którzy twierdzą, że reżyser chciał pokazać, jak czują się ludzie, gdy szarga się ich świętości. No to pokazał. Czy jednak osiągnął swój cel? Czy ludzie gorszący się wyreżyserowanymi gestami z udziałem świętych symboli, zrozumieli, że sami szargają te symbole każdym swoim grzechem. Nie zrozumieli. A więc w tym wypadku reżyser źle dobrał środki do zamierzonego celu. Zamiast pobudzić Ixińskiego do refleksji nad tym, że nie powinien robić z krzyża oręża w walce o swoje interesy, wzbudził w nim jedynie agresję.

Szukałem wielu innych argumentów na obronę tego rodzaju performance, ale nie znalazłem. Zrobiło mi się po prostu żal reżysera, który poświęcił lata studiów i praktyk, by wreszcie odkryć, że z dwóch skrzyżowanych kawałków drewna można zrobić nie tylko krzyż, ale także karabin. Kreatywność iście wyrafinowana. Mógł mnie wcześniej zapytać, to bym wyjaśnił z jakim zaangażowaniem sami katolicy robili i robią do dzisiaj z krzyża karabin myśląc, że służą Bogu. Nic nowego reżyserze nie wymyśliłeś. A gesty nawiązujące do seksu oralnego też pewnie miały jakąś tobie wiadomą głębię. Nie będę tego wątku rozwijał, bo jest to po prostu żenujące.

Niezrozumiany twórca to twórca, który poniósł porażkę. I niech się nie łudzi, że docenią go po śmierci, gdy jego nazwiska nikt już nie będzie pamiętał. Krzywdę sobie robicie panowie i panie bawiąc się brzydko na scenie. Jaki psycholog was potem poskłada?

Foto: flickr.com / Claudio Ungari