Mylnie rozumując bezbożni mówili sobie: Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny: sprzeciwia się naszym sprawom, zarzuca nam łamanie prawa, wypomina nam błędy naszych obyczajów. Chełpi się, że zna Boga, zwie siebie dzieckiem Pańskim. Jest potępieniem naszych zamysłów, sam widok jego jest dla nas przykry, bo życie jego niepodobne do innych i drogi jego odmienne. Uznał nas za coś fałszywego i stroni od dróg naszych jak od nieczystości. Kres sprawiedliwych ogłasza za szczęśliwy i chełpi się Bogiem jako ojcem. Zobaczmyż, czy prawdziwe są jego słowa, wybadajmy, co będzie przy jego zejściu. Bo jeśli sprawiedliwy jest synem Bożym, Bóg ujmie się za nim i wyrwie go z ręki przeciwników. Dotknijmy go obelgą i katuszą, by poznać jego łagodność i doświadczyć jego cierpliwości. Zasądźmy go na śmierć haniebną, bo – jak mówił – będzie ocalony. Tak pomyśleli – i pobłądzili, bo własna złość ich zaślepiła. Nie pojęli tajemnic Bożych, nie spodziewali się nagrody za prawość i nie docenili odpłaty dusz czystych.

(Mdr 2,1a.12-22)

 

Nie ma ludzi idealnych. Znam parę osób, które dla mnie są święte, ale żadna z nich nie jest pozbawiona wad, które nawet jeśli mi nie przeszkadzają, to innych mogą irytować czy wręcz odpychać.

No i chętnie korzystam z takich „kruczków egzystencjalnych”. Bo ludzie, którzy są „sprawiedliwi”, są dla mnie wyrzutem sumienia. Zmuszają do zastanowienia się, czy nie powinienem czegoś zmienić w moim stylu życia. Więc wtedy szybko zastawiam „zasadzkę na sprawiedliwego” i wychwytuję jego wady. Dzięki temu mam złudzenie, że to mnie jakoś usprawiedliwia.

Strasznie to głupie, nędzne i małe.

Dzięki Bogu – Jezus przychodzi, żeby uratować właśnie to co głupie, nędzne i małe.