Miłujcie waszych nieprzyjaciół i módlcie się za tych, którzy was prześladują…. Mt 5, 43-48

Wcześniej Jezus mówił o tym, co ma czynić agresor oraz jego ofiara. Dzisiaj mówi ogólnie i do wszystkich: Miłujcie waszych nieprzyjaciół… Wiem dobrze, że o własnych siłach tego nie dokonam i Jezus wcale tego nie chce. Dlatego mówi, że jest to możliwe mocą Ojca, który sprawia, że słońce i deszcz są na równi doświadczeniem zarówno złych, jak i dobrych, sprawiedliwych i niesprawiedliwych.

Mowa jest również o nagrodzie, którą Bóg chce nam dać. To wbrew temu, co sądzą niektórzy, że trzeba tak bezinteresownie, że trzeba tak bez nagrody… Jaka jest ta nagroda? Sprawa jest prosta – miłość sama dla siebie jest nagrodą. Kochając, otrzymuję nagrodę. Innej nie ma.

Kiedy mowa o takiej miłości, mam obraz przepaści, nad którą stoję. Z jednej strony dlatego, że taka miłość jest dla mnie bardzo trudna, chwilami niemożliwa. Czasem zatrzymuję się i nie jestem w stanie uczynić ani kroku naprzód, by wyjść tej miłości naprzeciw i rzucić się jej w ramiona.

Ale też dlatego przepaść, że ostatecznie chodzi o to, by rzucić się w przepaść. I oczywiście… stracić życie. Kładę przed Tobą życie i śmierć, błogosławieństwo i przekleństwo… na tym świecie są tylko dwie drogi. Mam rzucić się na głęboką wodę, mam wpaść w przepaść, z której nie ma już wyjścia. Przepaść miłości. Ja tymczasem stoję nad przepaścią i odczuwając jakiś „lęk wysokości”, małymi kroczkami się wycofuję. Bo chciałbym przepaść przeskoczyć (i mieć satysfakcję z takiego wyczynu), chciałbym żyć miłością, ale… nie tak radykalnie. Lecz tylko rzucając się w przepaść można być synem Ojca. Dać się pochłonąć miłości, dać się zatopić głębi…