(fot. Omar Chatriwala/flickr.com)

(fot. Omar Chatriwala/flickr.com)

Kiedy w konfesjonale słyszę, że ktoś nie był na niedzielnej Mszy Świętej, zwykle pytam o powód. Czasem słyszę, że tym powodem była choroba, czy opieka nad małym dzieckiem, którego nie ma z kim zostawić. Wtedy tłumaczę, że kiedy ktoś, kto pragnie być na Eucharystii, nie może się na nią wybrać bez własnej winy, wtedy nie ma grzechu. Byleby zadbał o to, by mimo wszystko uczcić dzień święty – choćby przez dłuższą modlitwę.

Nieraz słyszę też, że powodem była praca. Ponieważ zgodnie z tym, czego nauczał Jezus, każde przykazanie rozumiemy w duchu przykazania miłości, istnieją tego rodzaju prace, które można usprawiedliwić właśnie miłością bliźniego – służbą na rzecz drugiego człowieka, albo społeczeństwa. Taką służbą jest chociażby opieka nad chorymi, czy troska o bezpieczeństwo innych: szpitale albo straż pożarna, czy też inni, którzy służą nam wszystkim, potrzebują dyżurować również w niedziele i święta.

Bywa jednak tak, że głównym powodem pracy w niedziele jest po prostu żądza zysku – niekoniecznie pracownika, który tę pracę wykonuje, ale raczej pracodawcy, który do tej pracy zmusza. Kiedy słyszę tego rodzaju historie, przypominają mi się słowa, jakimi Bóg ostro karci swój lud ustami proroka Amosa: „Słuchajcie tego wy, którzy gnębicie ubogiego i bezrolnego pozostawiacie bez pracy, którzy mówicie: Kiedyż minie nów księżyca, byśmy mogli sprzedawać zboże? Kiedyż szabat, byśmy mogli otworzyć spichlerz? (…) Będziemy kupować biednego za srebro, a ubogiego za parę sandałów i plewy pszeniczne będziemy sprzedawać. Przysiągł Pan na dumę Jakuba: Nie zapomnę nigdy wszystkich ich uczynków.” (Am 8,4-7)

Jak wtedy, tak i teraz, niektórzy traktują dzień święty – czy to szabat, czy to niedzielę – jako przeszkodę do powiększania swoich zysków. Kto z pracowników odważy się upomnieć o swoje prawo do wolnej niedzieli, jeśli pracodawca grozi mu zwolnieniem z pracy? Jest przecież rodzina na utrzymaniu! Dla zysku można więc nie tylko zmuszać do pracy w dzień święty, ale i przedłużać godziny pracy bez dodatkowej zapłaty, zmuszać pracowników do oszustw dla swojej korzyści, ryzykować ich zdrowiem, a czasem nawet i życiem!

Upewniam się czasem w konfesjonale, czy tacy pracodawcy to ludzie niewierzący, albo innego wyznania. Wtedy łatwiej byłoby zrozumieć, że nie dociera do nich, czym dla nas jest trzecie przykazanie dekalogu, jak ważna jest dla nas Eucharystia. Ku mojemu zdumieniu słyszę, że są tacy, którzy wyzyskują swoich pracowników, a mimo to udają porządnych chrześcijan – co niedziela widać ich na Mszy Świętej, choć sami w tym dniu zmuszają innych do pracy.

Co my sami możemy tu zrobić? Przede wszystkim możemy nie korzystać z niedzielnej pracy tych, którzy są do niej zmuszani – przede wszystkim w handlu. Grzech osoby, która pracuje w niedzielę, bo nie ma innego wyjścia, jest niewielki, bo to nie ona ponosi za to odpowiedzialność. Największa odpowiedzialność spada na pracodawcę, który chce być „konkurencyjny”, nawet kosztem Bożych przykazań. To pracodawca najbardziej tu grzeszy. Ale grzeszymy również i my, kiedy stajemy się jednymi z tych, z powodu których opłaca się prowadzić biznes w niedzielę. Nie tylko jest to grzech przeciwko miłości Boga – kiedy zysk, albo nawet zakupy stają się dla nas ważniejsze od Niego. Jest to też grzech przeciwko miłości bliźniego – tego, który z naszego powodu jest zmuszany do pracy w dzień święty. Jeśli nie mamy możliwości upomnieć pracodawcy, który grzeszy w ten sposób, to przynajmniej sami nie przykładajmy do tego ręki.

Mirosław Bożek SJ