Zrobiło mi się wczoraj wstyd.

Wobec imigrantów miałem zdanie bardzo jasne. To ukryta inwazja. A nawet, jeżeli nie, to nie ma szans, żeby ten eksperyment się powiódł w Polsce. Już widziałem, jak wszystko się rozpada, w Europie panuje chaos. Widziałem obcinane głowy, gwałty, pożary, wojnę. Jestem jezuitą, więc wiedziałem, że moja głowa też się szykuje. A na pewno będę musiał w jakiś sposób stanąć przed taką decyzją. Uświadomiłem sobie, że wszystkie moje plany na przyszłość w tym momencie się rozpadają. Europa, Polska, będą inne niż wcześniej, nie takie, na które się szykowałem, składając śluby zakonne i rozeznając powołanie. Jakkolwiek ta sprawa dalej się potoczy, ja już wiem, że przyszłość będzie inna niż ta, do której się przygotowywałem. Jedyne, co się we mnie rodziło, to opór i chęć obrony za wszelką cenę, żeby powstrzymać tę falę! Było dla mnie oczywiste, że w tym roku położę większy nacisk na swoje treningi szermierki, żeby umieć się obronić w razie potrzeby.

Wczoraj poczułem wielki wstyd, gdy usłyszałem na Mszy słowa Ewangelii: „Biada wam, bogaczom, bo odebraliście już pociechę waszą. Biada wam, którzy teraz jesteście syci, albowiem głód cierpieć będziecie. Biada wam, którzy teraz się śmiejecie, albowiem smucić się i płakać będziecie. Biada wam, gdy wszyscy ludzie chwalić was będą. Tak samo bowiem przodkowie ich czynili fałszywym prorokom” (Łk 6, 25-26)

Poczułem wstyd, bo Jezus daje się pojmać w Getsemani a ja chwytam za miecz (Mt 26, 51). Poczułem wstyd, bo gdy zaczęli sądzić o losie Jezusa ja krzyczałem głośno „nie znam tego człowieka!”. Zawstydziłem się, bo przy Chrzcie, Bierzmowaniu i ślubach zakonnych zostałem włączony w życie Jezusa, i bardziej lub mniej świadomie, zgodziłem się na to, że ze strony świata spotka mnie prześladowanie, krzyż i śmierć. A teraz, gdy krzyż się pojawia, to się dziwię, protestuję, uciekam i wypieram się. Czemu się dziwię? Przecież byłem świadomy, że tak może się stać.

Krzyż to rzeczywistość beznadziejna. Rozwalenie całego mojego życia, negacja planów na przyszłość, zakwestionowanie mojego „tu i teraz”. To niespodzianka, która boli, i od której się ucieka. Krzyż to przekreślenie mojego dotychczasowego życia. To zakwestionowanie całego mnie. Krzyż to głupota, zgoda na śmierć, kiedy można jeszcze sobie pożyć. To zaryzykowanie wszystkiego, co mam, w imię miłości i Ewangelii. Dzisiaj stoi przede mną krzyż, nic innego. Boję się, tak jak uczniowie Jezusa. Też chcę uciec, walczyć, tłumaczyć sobie, że ma być inaczej. Chcę puknąć Jezusa w głowę i powiedzieć Mu, że nie będzie żadnego krzyża. Moje reakcje to nic nowego, może poza tym, że tym razem są moje.

Wstydzę się, że moje chrześcijaństwo stało się wygodne i poukładane, że moje plany ewangelizacyjne są pełne ambitnych studiów i projektów. Teraz to wszystko się rozpada, gdy do moich drzwi puka jakiś człowiek z daleka i potrzebuje schronienia. Nie wiem kim on jest. Może gdy go wpuszczę, stracę życie. Wszystko legnie w gruzach, w taki, czy inny sposób. To jest krzyż. I nie wiem dlaczego, ale teraz widzę, że ta jedna decyzja o przyjęciu człowieka będzie bardziej ewangelizacyjna, niż wszystkie moje dotychczasowe akcje i projekty. Wiem, że mogę stracić wszystko. Wiem, że mogę stracić swoją przyszłość i przeszłość. Mogę stracić wszystko, co do tej pory wybudowałem. Ale widzę teraz, że to wszystko co mam, to ja tak naprawdę dostałem, a nie wybudowałem. To, że mieszkam w Polsce, że mam to, co mam, że jestem takim, a nie innym człowiekiem, to wszystko jest dar. Po prostu dostałem to. Dostałem to od Boga, który wzywa mnie do miłości i zapewnia, że będzie mi towarzyszył. Ja wiem, że to wszystko może teraz runąć. Ale na miły Bóg… ja chcę przecież budować Królestwo Boże na ziemi a nie królestwo ludzkie. Królestwo Miłości a nie królestwo technologiczne czy kulturalne. Bóg mnie zaprasza do Miłości i ryzyka. Ewangelia staje się rzeczywistością. „Kto zachowa swoje życie, straci je. Kto straci swoje życie z powodu Jezusa, zachowa je na życie wieczne”.

Nikogo do niczego nie namawiam. Przed Krzyżem Jezusa mnóstwo Jego uczniów uciekło, zrezygnowało i wróciło do swoich obowiązków, do lepszego, łatwiejszego świata. Mam wrażenie, że to także dzieje się teraz. Ja też chcę uciec, być bezpieczny. Ale wierzę, że za krzyżem jaśnieje zmartwychwstanie.

Nie wiem, co zrobię, gdy zobaczę w drzwiach araba. Na pewno będę się bał. Nie wiem kim on będzie, czy chrześcijaninem, czy muzułmaninem. Nie wiem, czy będzie mówił prawdę czy nie. Modlę się dzisiaj o to, żebym potrafił w nim zobaczyć Jezusa i kierując się wezwaniem Jezusa umiał kochać. Nie naiwnie, bo wiem z czym to się wiąże i co mnie może spotkać. Modlę się, żebym umiał kochać mimo wszystko.

Jedyne co trzyma mnie przy życiu w tym momencie to słowa Jezusa z Ostatniej Wieczerzy (J, 13-16):

Niech się nie trwoży serce wasze. Wierzycie w Boga? I we Mnie wierzcie!

Jeżeli was świat nienawidzi, wiedzcie, że Mnie pierwej znienawidził. Gdybyście byli ze świata, świat by was kochał jako swoją własność. Ale ponieważ nie jesteście ze świata, bo Ja was wybrałem sobie ze świata, dlatego was świat nienawidzi. Pamiętajcie na słowo, które do was powiedziałem: „Sługa nie jest większy od swego pana”. Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować.

To wam powiedziałem, abyście się nie załamali w wierze. Wyłączą was z synagogi. Owszem, nadchodzi godzina, w której każdy, kto was zabije, będzie sądził, że oddaje cześć Bogu. Będą tak czynić, bo nie poznali ani Ojca, ani Mnie. Ale powiedziałem wam o tych rzeczach, abyście, gdy nadejdzie ich godzina, pamiętali o nich, że Ja wam to powiedziałem. Tego jednak nie powiedziałem wam od początku, ponieważ byłem z wami.

Wojciech Werhun SJ

Jezuita w trakcie formacji. Obecnie studiuje teologię w Rzymie. Współtworzy projekt “Banita”. Publikuje na DEON.pl oraz na swoim blogu.