(fot.  amira_a / Foter / CC BY 2.0)

(fot. amira_a / Foter / CC BY 2.0)

Gdyby za złamanie przykazania płaciło się mandat – pomyślałem mijając samochodem patrol policji – parafie mogłyby się wzbogacić. Dzięki mandatom można by stworzyć fundusz przeznaczony na przykład na remont kościołów albo jak w średniowieczu na pielgrzymki do Ziemi Świętej?

Wystarczyłoby ustawić przed wejściem do kościoła coś w rodzaju radaru, który robiłby zdjęcia naszemu sumieniu albo wypisać mandat w konfesjonale według z góry ustalonego taryfikatora. Jak zareagowałaby na taką nowość opinia publiczna?

Czy to zupełna fantazja? Okazuje się, że nie. Mój znajomy dyrektor szkoły wprowadził mandaty za używanie wulgarnych słów. Po dwa złote do skarbonki na biedne dzieci. Okazuje się, że częstotliwość używanych publicznie wulgaryzmów radykalnie zmalała.

Jeśli nie święcisz niedzieli uczestnictwem we Mszy, to oszczędzasz na tacy. A gdybyś tracił finansowo nie idąc do kościoła? Czy wtedy statystyka uczestniczących w niedzielnej Eucharystii wzrosłaby. Dlaczego nie przenieść świeckich, sprawdzonych praktyk karania za przewinienia na grunt katolickiej praktyki?

Gdyby kierowcy nie przekraczali prędkości, to z czego policja remontowałaby komisariaty? Gdyby ludzie nie łamali prawa, to z czego utrzymywaliby się pracownicy więziennictwa, sędziowie, adwokaci? Gdyby raptem wszyscy stali się porządni, świat popadłby w wielki kryzys.

Jeden z księży do dziś przechowuje zafoliowany mandat, który wręczył mu kiedyś miłosierny policjant. Gdy przyznał się, że jest księdzem, pan aspirant zaproponował mu, że nie skasuje go za wyprzedzanie na podwójnej ciągłej, bo to rzeczywiście dużo kasy, ale za jakieś drobne przewinienie.
– Niech ksiądz użyje jakiegoś brzydkiego wyrazu, a będzie jedynie 50 złotych – zaproponował.
– Ale ja nie używam brzydkich wyrazów – zmieszał się ksiądz.
– To ja księdzu podpowiem.

W nowym, zdyscyplinowanym świecie, księża nie musieliby być tak surowi w wystawianiu mandatów jak sławna, tu i ówdzie, policjantka-żyleta, która nie daje się nabrać na żadne prośby o pouczenie. Mogliby być tak miłosierni jak wspomniany aspirant. Jeśli ktoś nie ma kasy na mandat za cudzołóstwo, to spowiednik wypisałby tańszy mandacik, na przykład za brak porannego pacierza.

Jeśli już ktoś zorientował się, że stroję sobie żarty, dodam zupełnie poważnie: Bóg nie jest policjantem, który rozlicza nas z łamania przepisów, a pokuta to nie rodzaj mandatu lecz duchowy ból z powodu popełnionego zła. Mimo to wciąż spotykam (nie tylko w Internecie) wierzące siostry i braci, którzy chcieliby ziemską logikę karania winnych wprowadzić do Kościoła.

Prawnik i bloger Frondy, Mirosław Salwowski, chętnie karałby katolików za przebywanie na koedukacyjnej plaży i noszenie bikini, ośmiolatka ma od rodziców szlaban na wyjścia do koleżanki za czytanie Harry’ego Pottera, rodzice wstrzymali synowi kieszonkowe za opuszczanie niedzielnej Mszy św. Czy to nie są mandaty?

Jedna z uczestniczek internetowych rekolekcji dla niewierzących umieściła taki wpis na facebooku: „Sporo prawdy jest w stwierdzeniu, że jeśli chce się wychować ateistę, należy udzielać mu surowych lekcji religii. Podobnie jest, tak mi się wydaje, w przypadku ludzi zmuszanych do praktykowania przez rodziców. Znam takie przypadki”.

Ale czy nie prościej zakazać lub ustawić znak ograniczający prędkość, płacić mandaty i mieć wyrzuty sumienia z głowy? Ciekawe ile osób poszłoby na coś takiego? A może wystarczyłoby pouczyć i postraszyć piekłem? Przecież nikt nie ma dowodów na to, że to straszne miejsce tortur nie istnieje.

Gdy jechałem na trasie Grodno-Mińsk, przekroczyłem prędkość o 40 km. Zostałem zatrzymany i panowie milicjanci odczytali mi z teryfikatora wysokość mandatu do zapłacenia.
– Ależ panowie, ja mam tylko połowę tej kasy.
– Jeśli nie ma pan pieniędzy na zapłacenie kary za przekroczenie dozwolonej prędkości o 40 km to niech pan następnym razem przekracza prędkość tylko o tyle kilometrów na ile ma pan pieniądze.

W razie wprowadzenia mandatów za łamanie przykazań, biednemu nie będzie się opłacało grzeszyć, a jeśli już będzie musiał zgrzeszyć, to jedynie na pół gwizdka, na tyle, na ile będzie go stać.

DEON_LOGO/ O. Wojciech Żmudziński SJ/ RED.