(fot. Luca Moglia/ Flickr.com/ CC)

(fot. Luca Moglia/ Flickr.com/ CC)

Kiedy byłem dzieckiem, ukazywano mi Boga jako istotę straszną. Potrzebowałem wielu, wielu lat, aby się pozbyć tego widma, aby zniszczyć ten obraz Boga i wyjść poza niego, tak aby móc spojrzeć na Boga żywego, prawdziwego, Boga Jezusa Chrystusa. By streścić moje dziecięce doświadczenie, opowiem historię, którą słyszałem jeszcze jako dziecko.

Pewien mały chłopiec miał matkę, która bardzo go kochała. Któregoś dnia rozzłościł się na swoją matkę i kopnął ją. Kochająca i dobra matka przebaczyła mu. Chłopiec wyrósł na młodego człowieka, który wstąpił do college’u, a potem się ożenił. Miał rodzinę, zestarzał się i wreszcie umarł. Na jego pogrzeb przyszło wielu ludzi. Kiedy ksiądz odmówił wszystkie modlitwy, chciano zamknąć trumnę, by złożyć ją do grobu – i wtedy noga nieboszczyka nagle stanęła do góry sztorcem. Aby zamknąć trumnę i pochować owego starego człowieka, który jako dziecko kopnął swoją matkę, trzeba było tę nogę odpiłować.

Może ci, którzy mi tę historię opowiedzieli, chcieli nauczyć mnie szacunku dla starszych. Tak właśnie mówili: nie kop swojej matki. Ale co ja jako małe dziecko usłyszałem? Usłyszałem, że Ten tam w górze nigdy nie zapomina. Byłem normalnym dzieckiem. Miałem niedoskonałości i słabości, ale także cechy dobre. A przecież, jak mówi Pismo, człowiek sprawiedliwy upada siedemkroć dziennie. A więc żyłem ze świadomością swojej grzeszności, swoich niedoskonałości i słabości, myśląc, że nie mam u Boga żadnych szans. Oczekiwałem kary. Kiedy wyobrażałem sobie własny pogrzeb, widziałem, jak ludzie odcinają kawałki mojego ciała, aby móc zamknąć trumnę i złożyć mnie w grobie. Starałem się więc spełniać dobre uczynki, by zrównoważyć całe to zło, jakiego się w życiu dopuściłem. Bóg, którego mi jako dziecku ukazywano, był Bogiem deuteronomicznym – Bogiem prawa.

Naprawdę lękałem się Boga, któremu oddawałem cześć. Bóg ten przerażał mnie, ponieważ wiedziałem, że nie mam u Niego żadnych szans. Był to Bóg, który tylko czekał, kiedy przyjdę zapukać do bramy nieba, aby mnie odesłać do piekła. Taka właśnie była moja relacja z Bogiem. Takie było moje doświadczenie Boga – jako jakiegoś monstrum – a ja bałem się powiedzieć komukolwiek o tym, co czuję.

Również Kościół w czasach mojego dzieciństwa uważał, że nie mamy u Boga żadnych szans, wobec czego dawał nam medalik z Matką Boską i zapewniał, że jeśli w chwili śmierci będziemy mieć go na sobie, Ona „przemyci” nas do nieba. Przez ten medalik nigdy nie nauczyłem się pływać. Wchodząc bowiem do wody, trzymałem go jedną ręką – co było najlepszym sposobem na to, by utonąć. Myślałem: Gdybym miał utonąć, to chcę być pewny, że mam na szyi medalik, bo wtedy mogę iść prosto do nieba. Nosiłem więc medalik bez przerwy, do ukończenia siedemnastu lat, kiedy to wstąpiłem do nowicjatu jezuitów i stwierdziłem, że nie nosi się tam medalików. Nawet żadnych nie mieli, aby mi dać, gdyby z moim coś się stało! Pewnego dnia, drżąc z lęku, zdjąłem medalik i – pełen wielkiej wiary i zarazem wielkiego strachu – spaliłem go. Tej nocy nie spałem, aby być pewnym, że nie umieram, wciąż byłem bowiem przekonany, że jeśli umrę, pochłonie mnie piekło.

Mówiono mi też, że jeśli każdego wieczoru odmówię trzy Zdrowaś Mario, to Matka Boska weźmie mnie do nieba – pomoże mi przejść szczęśliwie przez Sąd. Moja relacja z Bogiem była pełna poczucia winy i lęku, i kiedy dorastałem, religia nie była dla mnie niczym pozytywnym. Gdy ktoś w mojej rodzinie zachorował, gdy wydarzyło się coś niedobrego, byłem przekonany, że sprawił to jakiś mój zły postępek – że zgrzeszyłem i Bóg tradycji kapłańskiej karze mnie teraz za to. Bóg, w którego wierzyłem, był Bogiem karzącym.

Moje doświadczenie Boga zaczęło się zmieniać, kiedy byłem w ósmej klasie i moja rodzina przeprowadziła się z katolickiego „getta” w środowisko typowo indyjskie. Po raz pierwszy znalazłem się w świecie hinduistycznym. Hinduizm jest pełen życia i radości.

Świętom towarzyszy hałas, śpiew, muzyka i taniec. Jest kolorowo. Filmy bollywoodzkie nie są zbyt dalekie od prawdy. W nowym otoczeniu przyglądałem się więc hinduskim sąsiadom i widziałem odmienny sposób doświadczania Boga, odmienny sposób wyrażania swej relacji do Niego. Ten sposób odnoszenia się do Boga nie miał nic wspólnego z tak dobrze mi znaną tradycją deuteronomiczną. Ale mówiono mi, że akceptując sposób wiary owych hinduistów, uczestnicząc w ich religijnych obrzędach, popełniałbym grzech i poszedłbym do piekła. Był to znowu obraz Boga karzącego.

Na szczęście dla mnie serdeczna gościnność mojej matki i jej zdolność do nawiązywania przyjaźni pomogły mi wyjść poza ten obraz. Przed niektórymi świętami i wielkimi uroczystościami na cześć swoich bóstw hinduiści odprawiają coś w rodzaju nowenny: przez dziewięć dni tańczą i śpiewają, wysławiając Bóstwo. Nie wiem, skąd moja matka katoliczka zaczerpnęła odwagi: w każdym razie ona i moja siostra zaprzyjaźniły się z grupą miejscowych kobiet i wraz z nimi śpiewały i tańczyły z okazji takich świąt.

Filozofia matki zawierała w sobie wiarę w nieskończone możliwości życia i to pozwalało jej otwierać się na różnorakość sposobów oddawania Bogu czci, w tym także na wiele z tych, w jakie czcili Boga hinduiści. To sprawiało, że nasza rodzina i nasi hinduistyczni sąsiedzi czuli się sobie wzajemnie bardzo bliscy. Z kolei ojciec, choć również był katolikiem tradycjonalistą, miał zwyczaj pytania o wszystko. Odpowiedzi nie były ważne, dopóki poszukiwał głębszej i bardziej istotnej rzeczywistości życia, zwłaszcza w swojej coraz intensywniejszej relacji z Bogiem. To dążenie matki do nieskończonych możliwości i pasja ojca do zadawania pytań ogromnie mi pomogły w moim własnym życiu i w drodze do coraz głębszej relacji z Bogiem. Te dwie cechy stanowią przemożne instrumenty służące każdemu, kto stara się wyjść poza swoje obrazy Boga.

Potrzebowałem dużo czasu, aby uświadomić sobie, że mój obraz Boga ukazywał mi jakieś monstrum i że monstrum to było Bogiem małym. Jeszcze dłużej trwało, zanim zdołałem całkowicie pozbyć się tego obrazu Boga jako monstrum i otworzyć się na Boga większego – Boga, który jest świętowaniem, Boga, który jest życiem, Boga, który jest miłością. Kiedy ukazano mi cztery tradycje mówiące o Bogu, pomyślałem sobie, że chciałbym chyba, aby mój Bóg był Bogiem jahwistycznym. Potem powoli zmieniłem zdanie.

Więcej w książce: Jak wielki jest twój Bóg

Paul Coutinho SJ/ RED.