(fot. Archiwum JEZUICI.pl)

(fot. Archiwum JEZUICI.pl)

W nocy 2 kwietnia 1767 r., gdy Antoine Valette spacerował jeszcze ulicami Tuluzy, ojciec Józef Pignatelli SJ, profesor gramatyki w kolegium w Saragossie, pracował do późnych godzin, przygotowując przemówienie, o które poprosił go jakiś duchowny.

Gdy następnego dnia rano brat zakonny odpowiedzialny za budzenie członków wspólnoty zapukał do jego drzwi, Pignatelli odpowiedział:

– Bracie, poproś ojca rektora, by mi pozwolił pospać nieco dłużej.

– Ależ to nie czas na spanie. Kolegium otoczone jest przez żołnierzy. Niech ojciec zerknie przez okno, aby się przekonać. I tak też było. O północy dwa oddziały kantabryjskie, jeden szwajcarski, a drugi kawaleryjski, podeszły pod kolegium i zaczęły kontrolować wszystkie jego wejścia.

Podobna scena jak w Saragossie rozegrała się w ponad stu dwudziestu domach, jakie posiadali jezuici w Hiszpanii: z tą samą punktualnością, tak samo sprawnie, tak samo w sekrecie, z takim samym wywierającym wrażenie użyciem wojska. Rozkaz wygnania dotknął dwa tysiące siedmiuset czterdziestu sześciu jezuitów w Hiszpanii oraz dwa tysiące sześciuset trzydziestu w zamorskich posiadłościach. Zaskoczenie było całkowite.

Józef Pignatelli, urodzony 27 grudnia roku 1737 w Saragossie, był potomkiem szlacheckich neapolitańskich i hiszpańskich rodzin, zarówno ze strony ojca, jak i matki. Jego ojcem był Antonio Pignatelli, a matką Francisca Moncayo. Szlachecka para miała ośmioro dzieci, z których ostatnimi byli Józef i Nicolás. Józef wstąpił do Towarzystwa w wieku zaledwie piętnastu lat. Miał poważne kłopoty ze zdrowiem. Cierpiał na utrzymujące się wymioty krwią, zdarzyły się nawet w dzień jego prymicji w 1762 r. Ze względu na kruche zdrowie głównym jego zajęciem w kolegium było nauczanie gramatyki w niższej klasie, ale poświęcał się również innym zajęciom, przynoszącym mu chwałę, jak na przykład towarzyszenie skazanym na śmierć. Nazywano go „Ojcem powieszonych”.

Już od pierwszej chwili niedoli Józef Pignatelli zaczął umacniać swoich współbraci. Będzie pełnił tę rolę przez całe życie. Podejmując niespotykaną decyzję, prowincjał aragoński przekazał mu całą swoją władzę i upoważnił go do działania z wszystkimi uprawnieniami w tym wyjątkowym czasie. Dzięki spokojowi, nadzwyczajnej przystępności i arystokratycznej uprzejmości Pignatelli stał się filarem i wsparciem dla wygnanych współtowarzyszy.

Gdy Klemensowi XIII zakomunikowano rozkaz wygnania jezuitów i poinformowano go, że wygnańcy zostaną przewiezieni do Państwa Kościelnego, wyraził żal z powodu pierwszej decyzji i odrzucił stanowczo drugą. Było to wbrew prawu międzynarodowemu i nie przyjmował do wiadomości faktów dokonanych. Zaczynali okres trwający ponad rok, podczas którego byli autentycznymi boat people – ludźmi na łodziach, odrzucanymi przez wszystkich. Nikt nie chciał udzielić im azylu. Wędrowali od portu do portu, skomasowani na statkach handlowych. Boat people pozostali na swych okrętach w małym porcie. Doskwierał im upał, brud, pchły i szczury. Po dwudziestu dniach Marbeuf zlitował się i zezwolił na częściowe wyjście na ląd.

Jezuici mogli wychodzić rano, by odprawić Msze, a po południu na spacer po plaży i pobliskim terenie. Bogu dzięki! W końcu, po długim wygnaniu, 19 września 1968 r., odpłynęli w kierunku Genui. Stamtąd, zgodnie z polityką faktów dokonanych, zostali przetransportowani w niewielkich grupach do Sestri, małego portu w pobliżu Genui, na terytorium włoskim nienależącym do Genui, z rozkazem udania się do pobliskiego państwa Parmy, a stamtąd do Państwa Kościelnego. Kiedy tam dotarli, papieżowi nie pozostawało nic innego, jak ich przyjąć.

Książę Fuentes, brat Pignatellego, otrzymał oficjalnie wiadomość o wygnaniu jezuitów w liście ministra spraw zagranicznych Grimaldiego z 2 kwietnia. Brat radził im wystąpić z Towarzystwa i obiecywał nawiązać kontakt z papieżem, by mogli wstąpić do innego zakonu, a także z królem, by mogli wrócić do Hiszpanii. Obydwaj bracia odpowiedzieli na ten list, odrzucając zdecydowanie sugestie ich najstarszego brata.

Armia jezuitów przeszła z Sestri do Księstwa Parmy jedynym istniejącym szlakiem – przez góry. Nie było zwyczajnej drogi. Na krańcu wspaniałej równiny zaczyna się niekończące się pasmo wzgórz i gór, wznoszących się coraz wyżej aż po Apeniny. Na całej tej przestrzeni istniały tylko wąskie i kamieniste ścieżki, przecinane strumieniami. Tysiąc sześciuset jezuitów przebyło tę trasę w grupach. Ubrani byli w przeróżne stroje, większość z nich w łachmany, dosiadali różnych wierzchowców, głównie osły, mizerne, ale bezpieczne. Z Parmy podjęli dalszą podróż przez Reggio i Modenę, by dotrzeć do Bolonii, należącej do Państwa Kościelnego. Tam zdecydowali, by osiąść w Ferrarze. Na wyraźne życzenie ojca generała starano się, aby należący do tej samej prowincji nie byli rozproszeni, ale zamieszkali w tym samym miejscu. W sumie pięć tysięcy trzystu siedemdziesięciu sześciu jezuitów. Hiszpański dwór powtarzał uparcie, że Państwo Kościelne było ich naturalnym miejscem przeznaczenia. Teraz mógł być zadowolony, że misja została spełniona. Spełniona częściowo.

Brakowało jeszcze jednego: zniesienia Towarzystwa przez papieża. (…)

Sch. Michał Krudysz SJ


Tytuł oryginału: „Pasión y gloria – La historia de la Compañía de Jesús en sus protagonistas” (PL, „Męka i chwała – Żywa historia Towarzystwa Jezusowego”)
Autor: Ignacio Echániz SJ
Przełożył: Bogusław Steczek SJ
Ukaże się wkrótce nakładem wydawnictwa WAM