Jest mnóstwo rzeczy, które nas dzielą, jak zamiłowania sportowe, poglądy polityczne, religia, czy nawet bardziej trywialne – jak sposób spędzania wolnego czasu. Jednak są też rzeczy, które nas łączą, których doświadcza każdy z nas, choć na różny sposób. Jedną z nich jest to, że każdy z nas jest migrantem – zmienia miejsce zamieszkania, nauki, pracy. Migrujemy, bo dorastamy, bo szukamy szczęścia w innym miejscu, bądź też różne doświadczenia zmuszają nas do wyruszenia w drogę. Każda zmiana miejsca, jeśli tylko mamy choć trochę otwartości, może powodować zmianę myślenia i rozszerza horyzonty. Nawet jeśli wyruszamy tylko na kilka dni lub tygodni, to może być ona niebywałą szansą na naukę, czego w moim przypadku doświadczyłem podczas niedawnego Camino de Santiago.

Wyruszyłem w sposób dosyć niestandardowy – w grupie ponad 20 osób, z czego większość była imigrantami z Afryki o jeszcze nieuregulowanej sytuacji prawnej. To młodzi faceci z chęcią do działania, ale mocno ograniczeni, a czasem nawet zmiażdżeni przez system prawny w Hiszpanii. System ten sprawia, że w ciągu 3 lat od przybycia nie mają możliwości na legalną pracę, co w obliczu dużego bezrobocia i niechęci do „czarnych” kończy się brakiem jakiegokolwiek źródła utrzymania. W ramach JRS (Jesuit Refugee Service) oferujemy im pobyt w naszych domach, a także dbamy o integrację społeczną oraz odpowiednią formację, która umożliwi znalezienie pracy. Odkryliśmy, że aby odnaleźć się w społeczeństwie nie wystarczy jedynie mieszkać na tym samym obszarze. Trzeba mieć też coś wspólnego – nie tylko język, ale też i doświadczenia, które zostawiają ślad w każdym z nas i zmuszają do zmiany myślenia.

Camino jest czasem intensywnym w którym często wychodzi prawda o nas samych i o tym, jak potrafimy odnajdywać się w relacjach. Trudności jak zmęczenie, problemy zdrowotne, czy też posiłki, które nie zawsze odpowiadały naszym potrzebom (co szczególnie odczuwali muzułmanie z naszej grupy) generowały napięcia. Dodatkowym wyzwaniem była konieczność dostosowania się do planu dnia całej grupy, czy też czekania na słabszych. Wreszcie godzina milczenia i refleksji każdego dnia na początku drogi była często bardzo wymagająca, szczególnie jak się miało wiele do podzielenia i chęci poznania osób idących obok. Jednak pomimo tych problemów, wymagań i różnych oczekiwań, wydaje mi się, że udało nam się stworzyć wspólnotę. Wieczorem, pomimo zmęczenia, zasiadaliśmy razem i rozmawialiśmy. Dzieliliśmy się modlitwą, doświadczeniami dnia, przemyśleniami, uczuciami. Były momenty napięć, trudnych rozmów, od których zależał dalszy sens wspólnego maszerowania. Były momenty śmiechu, wspominania różnych zabawnych sytuacji doświadczonych w trakcie drogi. Wreszcie były chwile powagi, dzielenia się swoimi przeżyciami, które przypominały o trudnych wydarzeniach, jak w przypadku Afrykańczyków ich najtrudniejszej dotychczas podróży – kilkunastu miesięcy pełnych niebezpieczeństw w różnych krajach północnej Afryki, zakończonych ryzykowną przeprawą pontonem do Europy. Jednak każde doświadczenie, zarówno to pozytywne jak i trudne, ubogacały nas i scalały jako wspólnotę. Odkrywaliśmy, że nie jesteśmy aż tak różni, choć początkowo na pierwszy rzut oka tak wiele nas od siebie oddzielało.

Bardzo niedawno został przeprowadzony kolejny atak terrorystyczny. Tym razem dotknął on kraj, w którym mieszkam, w którym mam przyjaciół, w którym przeżyłem Camino de Santiago. Dokonali tego ci, którzy kiedyś przybyli do Hiszpanii, ale jednak nie chcieli, nie potrafili, czy też nie znaleźli nikogo na swojej drodze, kto by im pomógł zakończyć proces migracji. Uważam, że dopiero przyjęcie nowego miejsca za swój nowy dom oraz odkrycie w innych swoich braci, może być uznane za końcowy etap migracji. Jednak to wymaga od nas odkrycia, że jest więcej rzeczy, które nas łączą niż dzielą, że jesteśmy częścią tej samej wspólnoty. Drogi do osiągnięcia tego są różne, ale na pewno jedną z najlepszych jest przeżycie czegoś razem. Camino de Santiago to świetna, ale jednocześnie tylko jedna z wielu opcji będących w naszym zasięgu.

Tomasz Lipa SJ