Inspiracja

W ostatnich dniach podgrzały się emocje fanów wiedźmina – ogłoszono, że w przygotowywanym przez Netflix serialu „Witcher” w rolę Geralta z Rivii wcieli się znany m. in. z głównej roli w filmach o Supermanie oraz Dynastii Tudorów Henry Cavill. Czytając na Facebooku komentarze podekscytowanych fanów, mnie samemu serce zabiło nieco mocniej. Nie tylko dlatego, że w liceum zakochałem się w wiedźmińskim uniwersum Andrzeja Sapkowskiego i liczę mocno, że fantastyczna fabuła sagi doczeka się w końcu godnej ekranizacji, ale również z tego powodu, że lektura książek Sapkowskiego doprowadziła do wydarzeń, które zmieniły moje życie.

Powołanie

Jako nastoletni zapalony fan wiedźmińskiej sagi, po przeczytaniu wszystkich części, zacząłem szukać innych książek Andrzeja Sapkowskiego i tak trafiłem na Trylogię Husycką. Choć była słabsza od wiedźmina, to całkiem przyjemnie się ją czytało, więc pochłonąłem ją dość szybko. Nie wchodząc w detale fabuły, wspomnę tylko, że główni bohaterowie trylogii sympatyzują z husytami i dzielnie walczą ze złowrogimi siłami Kościoła Katolickiego, którego przedstawiciele – zwłaszcza księża i zakonnicy, są zbieraniną szpiegów i różnych bezwzględnych typów spod ciemnej gwiazdy walczących o władzę i pieniądze. Choć nie interesowałem się wtedy za bardzo historią Kościoła, to obraz ten wydawał mi się mimo wszystko znacznie przesadzony.

Ale kiedy czytałem o różnych przygodach, w które zamieszani byli różni zakonnicy, gdzieś z tyłu głowy pojawiła się zaskakująca dla mnie myśl: że bycie księdzem to strasznie dziwna i tajemnicza, ale realna możliwość. Początkowo nie zwracałem na to większej uwagi. Ale z czasem bohaterowie „Narrenturmu”, „Bożych bojowników” i „Lux perpetua” odchodzili w niepamięć, a myśl o byciu księdzem trwała. Po jakimś czasie zorientowałem się, że ta idea wydaje mi się głębsza i mocniejsza, niż dotychczasowe plany, żeby studiować fortepian na Akademii Muzycznej. Stwierdziłem więc: idę do seminarium – lepiej spróbować i najwyżej stwierdzić, że to nie to, niż do końca życia zastanawiać się później, czy to aby nie była droga właśnie dla mnie. Tak też zrobiłem, wstąpiłem do diecezjalnego seminarium, tam zacząłem tak naprawdę poznawać Pana Boga i Jego Kościół, w końcu znalazłem w Nim swoje ostateczne miejsce i szczęśliwie już od ponad sześciu lat jestem jezuitą.

Wnioski

Próbując nauczyć się czegoś z własnej historii, wyciągam dwa zasadnicze wnioski.

Po pierwsze, choć czasem samego mnie to trochę bawi, że Bóg nie doprowadził mnie do myśli o wstąpieniu do zakonu na jakiejś szlachetnej i wzniosłej drodze, choćby przez formację w jakiejś wspólnocie, rozważanie Pisma Świętego, czy studiowanie dzieł mistrzów życia duchowego, a poprzez lekturę fantastyki, to jest to dla mnie potwierdzenie, że Pan Bóg naprawdę mówi do każdego w takim języku, jaki każdy z nas jest w stanie aktualnie zrozumieć. Były generał naszego zakonu, o. Adolfo Nicolas SJ, zapytany kiedyś o to dlaczego został jezuitą, odrzekł, że właściwie nie jest istotne dlaczego kiedyś wstąpiło się do zakonu, ale dlaczego w tym momencie ciągle jest się zakonnikiem. Motywacje i inspiracje, przez Bóg próbuje nas do siebie przyciągnąć są różne. Dojrzałe podejście do własnego powołania polega na ciągłej refleksji i oczyszczaniu motywów, dla których pragnie się być księdzem, czy zakonnikiem.

Po drugie, jak zachęca nas św. Ignacy Loyola, trzeba szukać Boga we wszystkim. Działanie Pana Boga nie ogranicza się do wydarzeń o charakterze religijnym, czy ewangelizacyjnym. Każde wydarzenie, a zwłaszcza każdy człowiek, może być słowem, które Bóg kieruje do innych (por. Gaudete et Exulatate 24). Pewnie sam Andrzej Sapkowski mocno zdziwiłby się, gdyby się dowiedział, że jego książki pośrednio doprowadziły kogoś do pokochania Kościoła i odkrycia powołania do życia zakonnego. Skoro jednak Bóg zdołał wykorzystać antykościelną fantastykę, żeby przyprowadzić kogoś do siebie, to o ileż bardziej zwyczajne wydarzenia codzienności i osoby, które spotykamy, mogą nas przybliżyć do Pana Boga – oczywiście o tyle, o ile będziemy uczciwie starali się Go odnaleźć.