o. Dariusz Piórkowski SJ, Autor w serwisie Jezuici.pl https://jezuici.pl/author/dariuszpiorkowski/ Oficjalna strona Towarzystwa Jezusowego w Polsce Thu, 13 Feb 2025 11:10:24 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.7.2 https://jezuici.pl/wp-content/uploads/2016/05/cropped-slonce-1-150x150.png o. Dariusz Piórkowski SJ, Autor w serwisie Jezuici.pl https://jezuici.pl/author/dariuszpiorkowski/ 32 32 Chrześcijaństwo jest religią serca https://jezuici.pl/2025/02/chrzescijanstwo-jest-religia-serca/ Thu, 13 Feb 2025 11:02:53 +0000 https://jezuici.pl/?p=96513 „Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli” (Mk 7, 21) Można śmiało powiedzieć, że chrześcijaństwo jest religią wnętrza, czyli serca. W jakim sensie? Nie w takim, że istotne są tylko „duchowe” sprawy, ale cielesne już nie. Albo najważniejsze są tylko jakieś wewnętrzne akty, a zewnętrzne gesty już nie. Człowiek jest jednością ciała, duszy […]]]>

„Z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli” (Mk 7, 21)

Można śmiało powiedzieć, że chrześcijaństwo jest religią wnętrza, czyli serca. W jakim sensie? Nie w takim, że istotne są tylko „duchowe” sprawy, ale cielesne już nie. Albo najważniejsze są tylko jakieś wewnętrzne akty, a zewnętrzne gesty już nie. Człowiek jest jednością ciała, duszy i ducha (ta trzecia „część” bardziej odpowiada życiu wiecznemu w nas)

Religia serca dlatego, że wszystko bierze początek w sercu. Ważne jest nie tylko to, czy się modlimy, ale jak się modlimy, z jaką intencją i do jakiego Boga.

Nie chodzi o to tylko, by spełniać religijne rytuały dla nich samych, lecz żeby one miały w nas „połączenie” z sercem, z właściwym celem, dla których je spełniamy. To, co zewnętrzne ma wyrażać to, co wewnątrz( i de facto wyraża). Istotne jest jednak”co” wyraża.

To w sercu decyduje się, czy jesteśmy wolni wobec tego, z czego korzystamy. Nie ma rzeczy złych w tym świecie. „Złem jest złe używanie dobra” – pisze św. Augustyn. „Złość” korzystania z rzeczy nie tkwi w nich samych, ale w tym, jak je traktujemy, dla jakiego celu je używamy, co chcemy osiągnąć dzięki nim. Serce, czyli nasze centrum, nasze wszystkie pragnienia, energie, uczucia, wola i umysł wiąże się z tym, co (trafnie lub błędnie) rozpoznajemy jako nasz skarb. „Gdzie jest skarb twój, tam będzie i serce twoje”. To znaczy, swoje energie, uczucia, decyzje, talenty poświęcisz temu, co uznasz za wielką wartość dla siebie. Problem w tym, że możemy mylnie uznać coś za skarb i nawet zażarcie bronić go, nawet jeśli obiektywnie to nie jest skarb.

Papież Franciszek pisze o sercu ludzkim bardzo mądrze i biblijnie w najnowszej encyklice „Dilexit nos” o bosko- ludzkiej miłości Serca Jezusa.

Właśnie w tej encyklice jest wiele na temat zadośćuczynienia, wynagradzania, przebłagania Sercu Jezusowemu. Jest to pogłębienie rozumienia tych znanych praktyk, które związane są z kultem Serca Jezusa. Problem nie w tym, czy wynagradzać i zadośćuczynić, ale w tym, jak je rozumiemy, co nas do tego motywuje, do jakiego Boga się zwracamy.

Czytam jedną z modlitw ułożoną na tzw. Wielką Nowennę za Ojczyznę 2025. I trochę jestem przerażony tym, jaka wizja Kościoła, Polski i Boga za tym stoi. Modlić się trzeba i za Ojczyznę, i za cały świat, ale pytanie, co do tego nas motywuje.

Z jednej strony Polska ma, nie wiedzieć czemu, być z woli Boga „iskrą miłosierdzia”, a z drugiej strony ta „wybrana” Polska jest taka grzeszna. Mnie od lat trochę mierzi ten mesjanizm polityczno-religijny i podporządkowanie chrześcijaństwa Narodowi.

Bóg nas wybiera jako „iskrę”, ale zarazem tylko czeka, by wymierzyć sprawiedliwą karę (sprawiedliwość jest wyraźnie odróżniona od miłosierdzia). Ile w tym wszystkim jest lęku! I jedyne co nam może pomóc, to wynagradzanie i przebłaganie Boga. Wymaga to naszych ofiar (nigdy nie wiadomo, czy 2 miesiące czy 3). I wystarczy odmawiać nieustannie różaniec i przyjmować Komunię świętą i będzie dobrze, a przynajmniej lepiej. A więc całe chrześcijaństwo ma się opierać tylko na religijnych aktach, zaklinaniach, przebłaganiach jakby Ofiara Jezusa, Jego śmierć i zmartwychwstanie nic nie zmieniło. Niestety, ja mam wrażenie, że to niezwykle niechrześcijańska wizja Boga i religii.

Rozumiem, że to jest łatwiejsze. Matka Boża nas obroni. Bóg też. Tylko trzeba się modlić. No i ta kłopotliwa wizja Kościoła. Jestem od kilku dni w Rzymie. I właśnie tu będąc na mszy św. z Papieżem, czy w ogóle na mszy św. gdzieś w kościele w Rzymie, doświadczam, co to znaczy Kościół Katolicki. Jako Polacy też jesteśmy częścią całego Kościoła, całego Ciała Chrystusa. Zawsze modlimy się za cały Kościół, za całe Ciało Chrystusa. I tutaj się to czuje. Jako Polacy wcale nie jesteśmy wyjątkowi ani gorsi od innych członków Ciała Chrystusa. I najbardziej niepokoi mnie to, że my się modlimy w tych „akcjach” tylko za Polskę. Bóg nas tylko ma bronić, jakbyśmy byli oderwani od reszty. Tak sie dzieje, gdy na pierwszym miejscu postawi się Polskę i Naród. I ten wybór dokonuje się w sercu.

Wczoraj odmawiałem razem z włoskimi wiernymi w jednym z kościołów różaniec i Litanię Loretańską do Matki Bożej. Nie ma tam wezwania „Królowo Polski”. Poczułem się, że jestem częścią wielkiej Bożej Rodziny, Ciała Chrystusa. Czułem się u siebie.

Wyobraźmy sobie, że do naszej parafii, gdzie odprawiamy Nowennę za Polskę, przychodzi na mszę św. katolik Włoch, Niemiec, Meksykańczyk. I słyszy, że my się modlimy za Naród, o uchronienie od zaraz, od klęski w nadchodzących wyborach, że mamy swoją Królową i Króla Chrystusa. Czy poczułby się częścią Kościoła Katolickiego, Ciała Chrystusa?

Ciekawe też, że te wielkie Nowenny i inne inicjatywy za Naród zwykle zaczynają się przed wyborami. I znowu są siły zła i siły dobra. Są wierzący dobrzy i pseudowierzący, którzy nie podzielają takiej wizji Kościoła i roli Polski. Nagle abp Kupny apeluje do formacji politycznej (której)? Kandydat jednej opcji pojawia się na okładkach katolickich czasopism. Ostatnio w „Radiu Maryja” przypadkiem usłyszałem pean pewnego polityka na cześć nie tylko prezydenta Trumpa jako wybrańca Bożego, ale i też kandydata opozycji na prezydenta. Albo, jak czytam na jednym z portali katolickich, Bóg Ojciec, który kieruje światem, nagle miałby wybrać tego a nie innego prezydenta (nawet jeśli ten nie jest idealny i bezgrzeszny, bo przecież perski król Cyrus tez nie był, a Bóg się nim posłużył), ale gdyby wybrano innego prezydenta, to wtedy już Bóg Ojciec za tym nie stoi? Skąd to wie autor? Zna myśli i działanie Opatrzności? A może Bóg Ojciec ma działać tak jak nam się podoba i sprzyjać temu, co nam się wydaje dobre, jak jakiś plemienny Bóg?

Granica między dobrem a złem nie przebiega pomiędzy opcjami czy partiami politycznymi, lecz w ludzkim sercu.

Czy apel abpa Kupnego obejmuje też takie działania czy nie? Ale czy to jest katolicyzm Katolicki, ewangeliczny? Ja się w nim kompletnie nie odnajduję.

]]>
Spowiedź jako dziękczynienie? https://jezuici.pl/2025/01/spowiedz-jako-dziekczynienie/ Fri, 31 Jan 2025 10:06:49 +0000 https://jezuici.pl/?p=96235 Już wczoraj podczas mszy świętej przyszła mi do głowy myśl, że skoro liturgia eucharystyczna zaczyna się od prefacji, czyli uwielbienia Boga, dziękowania Mu, a potem jest ofiara Chrystusa, w czasie której też wspominamy, że dziękuje Bogu, to dlaczego nie wpleść dziękczynienia do sakramenty pokuty i pojednania. Kilkadziesiąt lat temu mówił o tym już kard. Carlo […]]]>

Już wczoraj podczas mszy świętej przyszła mi do głowy myśl, że skoro liturgia eucharystyczna zaczyna się od prefacji, czyli uwielbienia Boga, dziękowania Mu, a potem jest ofiara Chrystusa, w czasie której też wspominamy, że dziękuje Bogu, to dlaczego nie wpleść dziękczynienia do sakramenty pokuty i pojednania.

Kilkadziesiąt lat temu mówił o tym już kard. Carlo Maria Martini, aby wyznanie grzechów na spowiedzi poprzedzić uwielbieniem Boga tzw. confessio laudis.

Przyznam, że sam od kilkunastu lat tak się spowiadam. W związku z tym też staram się mieć jednego spowiednika, bo nie wszyscy spowiednicy dobrze na to reagują. Najpierw dziękuję Bogu za to, co od ostatniej spowiedzi szczególnie wydaje mi się Jego darem. To się zwykle wiąże z tym, co przyniosły ostatnie tygodnie, jak dostrzegam obecność i działanie Boga w moim życiu.

I co się stało i dzieje po latach? Mam inne podejście do spowiedzi. Zrezygnowałem już dawno z tej formuły „Obraziłem Boga”, a raczej mówię po prostu: „Zgrzeszyłem” albo „Nie odpowiedziałem na Bożą miłość tak jak trzeba”.

Jeśli widzę Boga najpierw jako Tego, kto troszczy się o mnie, czasem bardzo walczy o mnie, posyła mi różnych „aniołów”, wspiera, mimo iż bywam oporny i upadam, to trudno mi teraz widzieć Go jako obrażonego. Inaczej zacząłem spoglądać na pierwsze trzy rozdziały księgi Rodzaju, gdzie teraz przed i po upadkiem Adama i Ewy widzę tego samego, niezmiennego Boga, który nadal jest dla nich i ojcem, i matką. Troszczy się o nich.

W pewnym sensie wdzięczność wyrażona już w przygotowaniu do spowiedzi i potem wyrażona w jej trakcie pozwala dostrzec więcej grzechów, które nie tyle są jakimś wykroczeniem, co zaniedbaniem dobra, nieprzyjęciem pomocy, brakiem zaufania itd.

Co ciekawe, gdy Sobór Trydencki pisze o powodach, dla których potrzebny jest drugi sakrament do odpuszczenia grzechów, na pierwszym miejscu stwierdza, że „gdyby odrodzeni w chrzcie byli wdzięczni Bogu”, to nie byłoby… grzechów i upadków. Zresztą, po udzieleniu rozgrzeszenia sam zawsze odmawiam fragment Psalmu: „Wysławiajmy Pana, bo jest dobry. Bo jego łaska trwa na wieki”

Ale dlaczego nie robić tego przed wyznaniem grzechów?

Także św. Ignacy Loyola w tzw. Pierwszym Tygodniu „Ćwiczeń Duchowych” w kulminacyjnej modlitwie tego Tygodnia, każe rekolektantowi zobaczyć, iż mimo jego pokręconej historii życia, mimo jego upadków, ślepoty i niewdzięczności, Bóg troszczył się o grzesznika, dawał życie, kazał aniołom się troszczyć, święci i cały Kościół się modlił, całe stworzenie nadal człowiekowi służyło. I po uświadomieniu sobie tego, rekolektant, który dotąd dużo uwagi poświęcił wniknięciu w siebie, ma teraz krzyknąć z radości i zdziwienia

Tak, każdemu z sakramentów, który przyjmujemy powinna towarzyszyć chrześcijańska radość. A jej źródłem nie są nasze czyny ani zewnętrzne okoliczności, ale to, że nic nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga do nas, że Boże obietnice są nieodwołalne. Co ciekawe, Kościół zarówno Adwent jak i Wielki Post każe przeżywać z radością. To nie chodzi o chwilową emocję, ale wewnętrzny pokój, że Bóg jest po naszej stronie.

Nieliczne osoby już się tak spowiadają, że zaczynają od uwielbienia Boga. Wtedy grzech to nie tylko przekroczenie prawa czy nawet obraza Boga. Widziany na tle Bożej wierności, miłości, która jest nam okazywana także wtedy, gdy się od Niego odwracamy, łatwiej jest go wyznać i zaufać w Bożą pomoc i miłosierdzie. Ale czy nie powinniśmy uczyć się takiej formy przeżywania sakramentu pojednania?

Mam wrażenie, że wielu wierzących spowiada się nie przed kochającym Ojcem, lecz przed własnym superego czy wewnętrznym krytykiem. A my księża często tak Boga pokazujemy.

W przygotowaniu dzieci do Pierwszej Komunii świętej i spowiedzi gdzieniegdzie już się to praktykuje. Zamiast niepotrzebnego na etapie dziecka budzenia poczucia winy, że Pan Jezus za Ciebie cierpiał i umarł na krzyżu (czego jeszcze dziecko właściwie nie jest w stanie zrozumieć) czy nie lepiej byłoby uczyć wdzięczności wobec Boga. Wtedy sam Bóg nie będzie się jawił tylko jako Ten, kogo trzeba się bać jak nieprzyjaznego człowieka, ale raczej będzie się uczyć prawdziwej bojaźni Boga, szacunku i bólu z powodu tego, że się nie odpowiedziało na Jego miłość, chociaż Bóg ciągle i niezmiennie nas kocha.

]]>
Zatwardziałość serca https://jezuici.pl/2025/01/zatwardzialosc-serca/ Thu, 23 Jan 2025 09:43:32 +0000 https://jezuici.pl/?p=96146 „Zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc” (Mk3,5) Zatwardziałość serca to ciekawa kategoria biblijna. Najczęściej piętnowany grzech w Ewangeliach. Dotyczy głównie uczonych w Piśmie i faryzeuszów, a nawet zwolenników Heroda. W czym się przejawia? Najpierw tym, że człowiek ma przedzałożenia albo pewne przekonania, przez które przesiewa to, kogo spotyka i w czym uczestniczy. W dzisiejszej Ewangelii […]]]>

„Zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc” (Mk3,5)

Zatwardziałość serca to ciekawa kategoria biblijna. Najczęściej piętnowany grzech w Ewangeliach. Dotyczy głównie uczonych w Piśmie i faryzeuszów, a nawet zwolenników Heroda.

W czym się przejawia? Najpierw tym, że człowiek ma przedzałożenia albo pewne przekonania, przez które przesiewa to, kogo spotyka i w czym uczestniczy. W dzisiejszej Ewangelii założenie jest takie, że uzdrawianie jest pracą. Widać, że nie chodzi o jakieś nienegocjowalne, niepodlegające zmianom fundamenty. Chodzi o interpretację tego, co jest pracą, a co nie. I na Jezusa spogląda się przez pryzmat tego założenia. W żadnym wypadku nie chodzi o zmianę czegokolwiek. Jezus jest już na celowniku jako zagrożenie dla porządku i powziętych przekonań, które w oczach Jego adwersarzy są niepodważalne.

I to jest pierwsza cecha zatwardziałości serca, czyli też umysłu. Wszystko niemalże jest takie samo. Jeśli za uzdrawianie w szabat Jezus miałby być zabity, to znaczy, że dla faryzeuszów „złamanie” szabatu w taki sposób jest tym samym co cudzołóstwo czy zabójstwo. I to jest dramat.

Druga cecha zatwardziałości to złowrogie milczenie. My już wiemy jak jest i nie zamierzamy niczego zmieniać, nawet odpowiadać na pytania. Ja nawet sądzę, że oni wyczuli, iż Jezus ma rację. To nic złego i to nie praca uczynić coś dobrego, czyli tutaj uzdrowić. Ale przyznać Mu rację? Nie. Skądże. To byłaby kompromitacja. Trzeba się zamknąć i milczeć.

No i trzecia cecha zatwardziałości – wybuch emocji, które motywują do złego działania. Faryzeusze chcą skazać Jezusa na śmierć pod wpływem gniewu. Jezus też działa pod wpływem gniewu. Tylko że Jego gniew prowadzi do uzdrowienia człowieka, a gniew przeciwników do zabójstwa. Emocje zatwardziałego człowieka to zaślepienie.

Człowiek zatwardziały to człowiek wyrocznia. Totalne zamknięcie. Jego uczucia zdradzają to, że nie ma racji.

Obrazek główny: AI Modjourney

]]>
„Straszenie Bogiem to fałszywa droga” https://jezuici.pl/2024/10/straszenie-bogiem-to-falszywa-droga/ Thu, 24 Oct 2024 12:58:55 +0000 https://jezuici.pl/?p=94569 Agata Rujner, z którą kiedyś miałem przyjemność rozmawiać przed kamerą we Wrocławiu, słusznie powiedziała (napisała) w swoich błogosławieństwach, aby nie straszyć ludzi Bogiem To najgorsze, co możemy zrobić: posłużyć się Bogiem, aby jeszcze bardziej oddalić ludzi od Niego. I wcale nie uważam, że Bóg jest dobrotliwym, przygłuchym i prawie ślepym staruszkiem, który wszystko przyklepuje, bo […]]]>

Agata Rujner, z którą kiedyś miałem przyjemność rozmawiać przed kamerą we Wrocławiu, słusznie powiedziała (napisała) w swoich błogosławieństwach, aby nie straszyć ludzi Bogiem

To najgorsze, co możemy zrobić: posłużyć się Bogiem, aby jeszcze bardziej oddalić ludzi od Niego. I wcale nie uważam, że Bóg jest dobrotliwym, przygłuchym i prawie ślepym staruszkiem, który wszystko przyklepuje, bo nas kocha.

Straszenie Bogiem to fałszywa droga, która jest raczej orężem tego, co nazwałbym religią bezsilności. A jeszcze inaczej, jest wewnętrzną niezgodą tych, co straszą na Boga, który nie zmienia radykalnie tego świata, nie ukróca zła i cierpienia, więc skoro tak, to przynajmniej dzięki budzeniu strachu coś się może zmieni.

Na czym polega ta bezsilność? Prawdziwa i trwała zmiana w człowieku może nastąpić tylko w wolności i dzięki doświadczeniu miłości Boga i człowieka. Ale to nie dzieje się tak szybko. Człowiek z różnych powodów może mieć fałszywe postrzeganie Boga. Kary, sankcje i straszenie, owszem, wywołują zmianę, ale tylko powierzchowną. To zmuszanie człowieka do bycia dobrym. Kary mogą ograniczyć zło, mogą uchronić niektórych od niepotrzebnego cierpienia. Ale kary i strach nie zmienia serca człowieka, nie sprawiają, że rzeczywiście chce czynić dobro. Jasne, Bóg może wszystko wykorzystać, aby dotrzeć do człowieka. Czasem możliwe, że mowa o karach, strachu przed Bogiem i piekłem, kimś wstrząśnie, przebudzi go. Myślę jednak, że to bardzo rzadko się dzieje. Nawet jeśli nim wstrząśnie, to co dalej?

Piekło istnieje – najpierw jest to dobrze uporządkowane i sprawnie działające królestwo szatana i demonów. To karykatura królestwa Bożego. Ale jeśli sama groźba piekła to główny motywator do tego, by unikać zła, to istotnie, takie chrześcijaństwo jest daremne.

Religia bezsilności nie wie, co zrobić z ludzką wolnością, chciałaby innego świata, a zwłaszcza Boga. Chciałaby, aby ludzie żyli Ewangelią, ale nie wszyscy chcą lub nie wszyscy jeszcze potrafią. Religia bezsilności nie prowadzi do doświadczenia miłości, może nawet jej to niepotrzebne. W zamian oferuje doświadczenie strachu i kary. Na to nakłada się „konieczność” zapełnienia kościołów. Skoro już nie da się nakłonić ludzi po dobroci, aby przychodzili do kościoła i przyjmowali sakramenty, to może chociaż strach pomoże.

Przecież cały Stary Testament opisuje, że samo prawo, kary i strach nie zmieniają gruntownie człowieka. Prawie cały, ponieważ niektórzy prorocy piszą o konieczności wewnętrznej zmiany człowieka, o nowym sercu, o działaniu Ducha od wewnątrz. Jego celem jest upodobnienie do Boga, spontaniczne czynienie dobra bez „podpórek” strachu, nagrody, kary. Tylko przyjęcie Ducha, Jego miłości może istotnie zmienić człowieka. Jeśli religia bezsilności ucieka się głównie do straszenia, to w sumie nie ma nic do zaoferowania.

Mentalność strachu, wierność przepisom i zewnętrzna poprawność nie sprawi, że upodobnimy się do Boga. To wiara demonów, które boją się Boga i drżą. I co z tego? Strach nie wystarcza, a nawet jest zabójczy, bo z Bogiem można obcować tylko w wolności i miłości. Boga oglądać będą ci, którzy zostaną do Niego upodobnieni. Ale tylko kochany może być upodobniony do kochającego.

Straszenie Bogiem to rozpaczliwy krzyk, porażka katechetyczna i duszpasterska, to nieumiejętność pokazania Boga, który jest pociągający, przyciągający. To skupienie najpierw i przede wszystkim na moralności, nie na relacji.

]]>
„Człowiek nie grzeszy dlatego, że jest zły…” https://jezuici.pl/2024/10/czlowiek-nie-grzeszy-dlatego-ze-jest-zly/ Thu, 03 Oct 2024 08:57:18 +0000 https://jezuici.pl/?p=93916 Mój współbrat, o. Marcin Pietrasina SJ obronił niedawno doktorat na temat uczuć nieuporządkowanych według św. Ignacego Loyoli. Cieszę się z tego. Mam rosnącą nadzieję, że zaczniemy o tym więcej mówić w katechezie, towarzyszeniu duchowym i w formacji stałej. Uczucia nieuporządkowane lub przywiązania to właściwie jeden z naszych podstawowych problemów. Św. Jan od Krzyża pisze po […]]]>
Mój współbrat, o. Marcin Pietrasina SJ obronił niedawno doktorat na temat uczuć nieuporządkowanych według św. Ignacego Loyoli. Cieszę się z tego. Mam rosnącą nadzieję, że zaczniemy o tym więcej mówić w katechezie, towarzyszeniu duchowym i w formacji stałej.
Uczucia nieuporządkowane lub przywiązania to właściwie jeden z naszych podstawowych problemów. Św. Jan od Krzyża pisze po prostu o przywiązaniach względnie niedoskonałościach.
To one przeszkadzają nam w czynieniu właściwego dobra, uzależniają nas, prowadzą do grzechu. Taki powód grzechu podaje Katechizm Kościoła: „niewłaściwe przywiązanie do pewnych dóbr”. Zwykle kiedy pytam na różnych rekolekcjach i konferencjach, co, Waszym zdaniem, jest powodem tego, że człowiek grzeszy. Najczęściej pada pytanie, że pycha lub egoizm.
Kiedy zaglądniemy do tej paradygmatycznej opowieści o grzechu Adama i Ewy, to nie znajdziemy tam wprost wzmianki o jakiejś pysze, buncie wobec Boga. Owszem, nie zaufali Bogu, nie posłuchali, aby nie zrywać owocu z drzewa poznania. Ale oboje dali się zwieść. Wprost nie chcieli się zbuntować wobec Boga. Wąż odwołał się do ich najgłębszych pragnień, do ich podobieństwa do Boga, do pragnienia poznania, wiedzy. Posłużył się kłamstwem. Obiecał jakieś dobro, ale ukrył czającą się za nim pułapkę. Ewa i Adam po prostu zaufali wężowi? Czy to pycha w takim znaczeniu jak często o niej myślimy?
Jest coś w nas, co skłania nas do „niewłaściwego przywiązania do pewnych dóbr”. W każdym takim przywiązaniu zaangażowane są silne uczucia. Widzimy w tym coś dobrego dla nas ale z początku nie dostrzegamy, że równocześnie przywiązanie prowadzi do utraty jakiejś części wolności. Bo kiedy jakieś dobro stworzone zaczyna pochłaniać nasz czas, zdrowie, energię, bardzo skupia nas na sobie, to znak, że zbyt wiele od niego oczekujemy
Nieuporządkowane przywiązania do dóbr są karykaturą relacji z Bogiem. Dlaczego Bóg wzywa nas, aby kochać Go ponad wszystko, a inne stworzenia w Nim i przez Niego? No właśnie dlatego, że człowiek będąc podobny do Boga nie może być nasycony przez żadne dobro stworzone (chociaż tak sądzi, że może). Relacja z Bogiem, jeśli jest żywa, chroni nas przed tym, aby żadne stworzenie nas nie zniewoliło. Bóg nie chce nas zniewalać sobą.
Ale skąd w nas to „niewłaściwe przywiązanie” do dóbr? Pewnie z tego, że całe życie nie wiemy do końca, co dla nas dobre, a co złe. Nie potrafimy tego dobrze rozróżnić, rozeznać. Często wydaje nam się, że coś jest dobre, a po czasie okazuje się, że to ślepa uliczka. My poznajemy co dobre, a co złe także przez doświadczenie. W sumie niemożliwe jest, aby nie mieć żadnych nieuporządkowanych uczuć. Możemy powoli dochodzić do coraz większej wolności, ale to też jest bolesny proces.
Mamy też pewne osobiste predyspozycje do przywiązania do określonych dóbr. Wiele z nich zaczyna się już w dzieciństwie i wieku nastoletnim, kiedy dziecko szuka ratunku „po swojemu”, nie wiedząc jeszcze, czy to dobre dla niego czy złe.
Nieuporządkowane przywiązania to również pewne powtarzalne zachowania, które płyną z naszych deficytów, ran i traum. Człowiek odczuwając pewien dojmujący brak emocjonalny, albo ból, albo samotność szuka pociechy. I można się do tego bardzo przywiązać. Niektóre nieuporządkowane przywiązania są zabójcze.
Mam wrażenie, że te sprawy wymagają głębszego przemyślenia i zajęcia się nimi także w formacji seminaryjnej. Czasem wydaje mi się, że spowiedź traktujemy tak, jakby ona wszystko miała w nas załatwić. Spowiedź odpuszcza grzechy, ale czy oczyszcza nas z nieuporządkowanych przywiązań? Sęk w tym, że podczas gdy grzech jeszcze jakoś potrafimy dostrzec, zwłaszcza gdy dotyczy naszego ciała (bo z grzechami duchowymi znacznie trudniej), to nieuporządkowanych przywiązań często nie jesteśmy świadomi
Uświadamia nam je i oczyszcza z nich głęboka modlitwa: rozważanie Pisma świętego, kontemplacja, adoracja. Tak właśnie patrzą nas sprawę mistycy, a więc ludzie, którzy modlą się dobrze. W pewnym momencie dostrzegają w człowiek ten system naczyń połączonych. Człowiek grzeszy na skutek złego przywiązania do rzeczy dobrych. Pomaga w tym bardzo towarzyszenie duchowe, a nawet psychoterapia, która uświadamia nam niektóre nieuporządkowane przywiązania. Oczyszcza nas i uzdrawia Eucharystia. Ale nic tu nie działa magicznie.
Mam wrażenie, że często spowiedź tak wygląda jak w niewłaściwym podejściu do choroby. Nie tyle się ją leczy, co łagodzi symptomy choroby. Samo odpuszczenie grzechów to po części gaszenie pożaru. Jeśli rzeczywiście coś chcemy zmienić w życiu, musimy dojść do przyczyny wybuchających pożarów i zajęcie się nimi. A jest nim często nieuporządkowane przywiązanie. Dopóki tylko będziemy gasić, to tylko łagodzimy objawy choroby. Św. Ignacy mówi o „wygaszeniu” nieuporządkowanego przywiązania. Ciekawa nazwa kojarząca się z ogniem, energią. I twierdzi, że sami tego nie zrobimy. Bóg nie tylko przebacza grzechy, ale też może wygasić nasze przywiązania, jeśli je sobie uświadamiamy i Mu je przedstawiamy. Ćwiczenia Duchowe mają do tego zmierzać, by przez rozważanie i kontemplowanie Ewangelii, samego Jezusa, Duch Święty pokazywał nam nie tylko grzechy, ale i te przywiązania, które krępują naszą wolność.
Dla „systemu kościelnego” to jest i wygodniejsze, i łatwiejsze. Bo przecież chodzi tu tylko o to, by ludzie przystępowali do spowiedzi, w sumie nieważne, co z tego wynika w ich życiu. Chwilowa ulga do następnego razu. I tu w ogóle nie chodzi o przemianę serca człowieka, ale żeby podtrzymać „system”. Grzech to nie jest tylko sprawa prawa, sankcji
Dlatego spowiedź musi być połączona z wszystkim innym w formacji i drodze duchowej. Jeżeli ktoś uważa, że po spowiedzi już jest wolny, uzdrowiony i wyparowały z niego wszystkie mechanizmy i przekonania, które prowadzą do grzechu, to się myli.
Coraz bardziej jestem przekonany, że człowiek nie grzeszy dlatego, że jest zły, pyszny i nienawidzący dobra. Grzeszymy, bo żyjemy w dużej nieświadomości, bo nie widzimy właściwie, bo dajemy się nabrać, bo wiążemy się z czymś uczuciowo, ale tak, że tracimy jakąś część wolności i siebie. Myślę, że Bóg to widzi. Myślę, że Jego współczucie wobec grzesznika bierze się z tego pełnego poznania człowieka. Tak właśnie rozumiem słowa Jezusa z krzyża: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”
]]>
„Kościół z innej planety”: czemu klerykalizm wciąż wyrządza szkodę Kościołowi? https://jezuici.pl/2024/09/kosciol-z-innej-planety-czemu-klerykalizm-wciaz-wyrzadza-szkode-kosciolowi/ Mon, 23 Sep 2024 10:41:17 +0000 https://jezuici.pl/?p=93707 Chodzi mi po głowie fragment z Listu do Efezjan, który czytaliśmy w św. apostoła Mateusza w ostatnią sobotę. Tam Autor Listu pisze o Kościele jako o Ciele Chrystusa, w którym każdy otrzymuje jakiś dar, aby przysposobić „świętych do wykonywania posługi dla budowania Ciała Chrystusowego”. (Ef 4, 12). Są to pewne posługi i urzędy jak bycie […]]]>

Chodzi mi po głowie fragment z Listu do Efezjan, który czytaliśmy w św. apostoła Mateusza w ostatnią sobotę.

Tam Autor Listu pisze o Kościele jako o Ciele Chrystusa, w którym każdy otrzymuje jakiś dar, aby przysposobić „świętych do wykonywania posługi dla budowania Ciała Chrystusowego”. (Ef 4, 12). Są to pewne posługi i urzędy jak bycie apostołem, prorokiem, pasterzem, ewangelistą (ciekawe, bo tu nie może chodzić o autorów Ewangelii), nauczycielem. W Pierwszym Liście do Koryntian dochodzą do tego także liczne charyzmaty jak np. wspieranie pomocą, bycie nauczycielem, przemawianie językami, uzdrawianie.

Gdy to czytałem, miałem wrażenie, że jest tu mowa o Kościele z innej planety. Z pewnością Paweł nie miał na myśli tylko hierarchii, lecz wszystkich ochrzczonych. Wszystkie posługi, charyzmaty i sakramenty mają przygotować i wyposażyć świętych, czyli wierzących, do służby, do miłości. Także święcenia są dane w tym celu. Nie tyle dla wyświęconego, co dla budowania Ciała Chrystusa. Ale jest to jeden z darów. Nie jedyny.

Coraz głębiej rozumiem, jak wielką szkodę wyrządził i wyrządza Kościołowi klerykalizm. Postawienie księdza w centrum, co powoduje zazwyczaj pomniejszenie świeckich i strasznie zubaża Kościół. Po prostu Duch Święty „nie może” się przecisnąć przez to zawężenie. Co dokładnie powoduje klerykalizm?

– przekonanie, że osoby świeckie nie mogą być tak obdarowane

– osoby świeckie nie potrafią i nie nauczą się głębszej modlitwy

– nie może być tak, że osoba świecka będzie miała charyzmaty czy posługę, która będzie „konkurowała” z księdzem

– osoby świeckie nie mogą samodzielnie wybierać, być mistrzami w rozeznawaniu

– ksiądz we wspólnocie staje się wtedy „bogiem- słońce” i wcale się nie dziwię, że potrzebujemy tyle powołań na prezbiterów, skoro tyle muszą brać na swoje barki

– osoby świeckie nie mogą nauczać i uzdrawiać (bo wtedy pojawia się zarzut śmieszny i absurdalny, że „protestantyzują” Kościół)

– osoby świeckie nie mogą współdecydować o tym, co (oprócz budowy i remontów) mogłoby się dziać w parafii

– osoby świeckie nie mają wręcz prawa do tego, by uczestniczyć jakoś w wybieraniu proboszcza czy swego biskupa. Nikt się ich o to nie pyta, bo to „wewnętrzna” sprawa Kościoła.

– osoby świeckie mogłyby zagrozić pozycji prezbitera, poczułby się kimś małoważnym, mniejszym, niepotrzebnym. A tak przecież nie może być.

Oczywiście, to jest błędne koło. Bo najpierw tak się wdraża w wiarę, żeby wierzący był „klientem” i niewiele mógł, a na postulat, że trzeba się bardziej otworzyć na dary świeckich odpowiada się, że przecież tego nie chcą, nie potrafią, nie są uformowani itd.

I tak można by wyliczać. Niestety, wielu osobom świeckim też odpowiada taki model zubożonego Kościoła. Wtedy staje się on tylko miejscem „usług religijnych”. Nawet nie oczekują charyzmatów czy posług. I to też jest owoc wielowiekowego klerykalizmu

Słucham wywiadu z Sherry Weddell, katoliczką ze Stanów, autorką „Owocnego ucznióstwa” Przeciekawa kobieta. Właśnie ona po latach spotkań, modlitwy, wywiadów napisała kilka książek na temat odnowy parafii, w której ma tętnić całe bogactwo darów Chrystusa.

Wiele ludzi świeckich ma różne charyzmaty, ale o tym nie wie, albo są zduszone przez duszpasterzy, właśnie z powodu lęku…. przed „zbytnią ekspansją Ducha Świętego” w życie parafii i konkretnych osób. Moim zdaniem, nie nastąpi istotna odnowa Kościoła, dopóki duchowni nie przełamią lęku przed równymi im braćmi i siostrami, obdarowanymi przez Ducha Świętego, często bardziej niż oni sami. Oczywiście, wszystko w Kościele wymaga rozeznawania. Także posługi i charyzmaty. Ale najpierw trzeba pozwolić im się ujawnić.

Ja widzę i u nas znaki odnowy. Okazuje się, że nie tylko w miesiącach wakacyjnych, trudno znaleźć miejsce w domach rekolekcyjnych, bo ciągle się coś w nich dzieje. Pomijam teraz co. Ale naprawdę rośnie grupa osób świeckich i duchownych, która szuka głębszej formacji, chce uczyć się modlitwy i jak ją przeżywać, aby była owocna (można się źle modlić jak pisze św. Jakub), chcą uczyć się rozważania Pisma świętego, poznawania bogactwa Kościoła, uczenia się rozeznawania i formacji sumienia, itd.

Nie mam wątpliwości, że w naszych parafiach jest sporo osób, które mogłyby już prowadzić wspólne rozważanie Pisma świętego, nauczać, są osoby, które potrafią zjednać wokół siebie ludzi, mogą towarzyszyć duchowo (jeden z charyzmatów to „wspieranie pomocą”). mają zdolności organizacyjne, mogą uczyć innych modlitwy. Nie potrzeba do tego ani święceń ani wielu lat studiów teologii. Wystarczy głęboka i stała formacja ucznia. Charyzmaty są darem Ducha.

Jestem przekonany, że to już się dzieje, chociaż jest nie w smak duchownych wychowanym w modelu klerykalnym (on zresztą umiera powoli). I oczywiście, zawsze będą takie grupy w Kościele, które nie będą chciały Kościoła bogatego w dary Ducha, ale opartego na wierności literze prawa, na zrzucaniu odpowiedzialności za budowanie Ciała Chrystusa na księży. To jest Kościół „wygodniejszy” , ale bardzo ubogi w negatywnym sensie.

]]>
Rozwijać to, co w człowieku najlepsze https://jezuici.pl/2024/09/rozwijac-to-co-w-czlowieku-najlepsze/ Wed, 11 Sep 2024 04:56:20 +0000 https://jezuici.pl/?p=93188 Do napisania tego postu natchnął mnie felieton o. Wojciecha Surówki OP, z ostatniego „Gościa Niedzielnego”. Nawet nie chcę za bardzo komentować samego tekstu o. Surówki OP, raczej traktuję go jako punkt wyjścia. Otóż Autor relacjonuje, jak to pewien ksiądz poprosił go o wygłoszenie konferencji dla duszpasterzy pt. „Czego młodzież oczekuje od duszpasterstwa?” O. Surówka OP […]]]>

Do napisania tego postu natchnął mnie felieton o. Wojciecha Surówki OP, z ostatniego „Gościa Niedzielnego”. Nawet nie chcę za bardzo komentować samego tekstu o. Surówki OP, raczej traktuję go jako punkt wyjścia.

Otóż Autor relacjonuje, jak to pewien ksiądz poprosił go o wygłoszenie konferencji dla duszpasterzy pt. „Czego młodzież oczekuje od duszpasterstwa?

O. Surówka OP pisze dalej: „Od razu odpowiedziałem mojemu rozmówcy, że w procesie wychowawczym ważniejsze jest przecież to, czego wychowawca oczekuje od młodzieży, a nie jakie są jej oczekiwania. Wychowanie zakłada, że osoba wychowywana nie ma odpowiednich kompetencji, aby osiągnąć cel czy nawet go dostrzec”.

Otóż, nie jestem do końca pewny, czy w procesie wychowawczym ważniejsze są oczekiwanie wychowawcy niż wychowanków. Wszystko zależy od modelu pedagogicznego, ale też niewątpliwie od wieku wychowanków. W wieku dziecięcym będzie to inaczej wyglądało, inaczej w nastoletnim, a inaczej w studenckim.

Oczywiście, że jest coś takiego jak relacja mistrz-uczeń. Ja jednak wolę drogę, którą proponuje Sokrates, i w dużej mierze Jezus idzie tą drogą. Pomagamy wydobyć i rozwijać to, co w człowieku najlepsze. W pewnym sensie uważam, że nie liczenie się z oczekiwaniami wychowanka, jego pragnieniami może być czasem bardzo niebezpieczne. Grozi to narzucaniem własnej wizji i modelu z pominięciem indywidualności i rytmu wychowywanego.

Sądzę, że niektóre oczekiwania i pragnienia młodego człowieka mają duże znaczenie w procesie osiągania celu wychowawczego, czy nawet w dostrzeżeniu, dokąd człowiek powinien zmierzać. Założenie, że tak właśnie nie jest, opiera się na przekonaniu, że Bóg nie mówi do wychowanka i wychowawcy przez pragnienia, dary naturalne i specyfikę każdego wychowanka.

Jasne, że czym innym są zmieniające się co chwila marzenia i pragnienia dziecka, ale kiedy mówimy o młodych ludziach coś się już w nich krystalizuje. Nie będę się rozpisywał o tym, co dzisiaj wiemy o wychowaniu, także z punktu widzenia nauk o człowieku. Bardzo obawiam się takiej wizji, gdzie wychowanek ma tylko wykonywać polecanie wychowawcy „bo sam nie wie, dokąd idzie” i „czego chce”.

Co więcej, uważam, że tak przez długie wieki „wychowywano” w Kościele: nakazy, zakazy, starsi mówili, co mają robić młodsi. Myślę, że dzisiejszy bunt młodych i kontestacja nie tylko w Kościele, bierze się stąd, że ich głos nie jest brany pod uwagę, że muszą „odziedziczyć” i przyjąć to, co stworzyli im starsi, nawet ich nie pytając.

Synodalność nie polega tylko na tym, że się słucha, aby słuchać, ale żeby usłyszeć. Bóg mówi przez wszystkich, nie tylko przez doświadczonych i starszych. To samo dotyczy relacji Kościoła z tzw. światem. Wcale nie jest tak, że to świat we wszystkim ma się dostosować do Kościoła. To również bardzo niebezpieczne. Dlaczego?

Kościół nie zrozumie głębiej siebie, człowieka i rzeczywistości stworzonej, w tym także prawdy objawionej, jeśli całkowicie zamknie się na prawdę, którą odkrywa w świecie nauka. Pismo święte po prostu nie jest księgą naukową. Ta część prawdy, która dotyczy stworzenia i nie jest sprzeczna z prawdą Objawioną, jest zarezerwowana dla ludzkiego doświadczenia, poszukiwania i odkrywania.

Mnie się wydaje, że tutaj dzisiaj tkwi ogromny problem i wyzwanie. Często przeciwstawiamy wiarę nie tylko rozumowi, ale i nauce. I dlatego uważamy, że nasza do świata jest świetna, ale ten świat przyjąć jej nie chce. A może nieraz narażamy się na śmieszność głosząc w katechezach i z ambon rzeczy, które przeczą współczesnej nauce, opieramy się na antropologii sprzed kilkuset lat. Nie mam wątpliwości, że kiedy Jan Paweł II pisał, że „człowiek jest drogą Kościoła” i to konkretny, kiedy Benedykt XVI rehabilituje ludzkiego erosa, który jest miłością przyjmującą, pełną pragnień i kiedy Franciszek wzywa do rozeznawania, kształtowania charakteru i synodalności to wszyscy oni mówią o tym samym. Czas Kościoła, w którym wszystkich traktujemy tak samo, a młodzi mają się tylko poddać „lepszej” wersji życia i świata wypracowanego przez starszych, po prostu się kończy.

Ten stary model jest wygodniejszy. Podobnie jak często kościelne posłuszeństwo, które więcej ma wspólnego z posłuszeństwem wojskowym niż ewangelicznym.

Nauki o człowieku pomagają nam go coraz lepiej zrozumieć. Rzecz jasna, wszystko podlega rozeznawaniu, przesiewaniu. Nie wszystko, co podaje się jako naukowe takim jest i nie wszystko jest zgodne z prawdą. Ale to jest margines lub jakaś ideologia.

Właśnie współczesna psychologia – tak wiele nurtów, pedagogika, neuronauki już dogłębnie zmieniają moralność i rozumienie ludzkiej wolności, godności, a także naszych ograniczeń. To właśnie te nauki wskazują, że im bardziej włącza się wychowywanego w proces wychowania, nie na zasadzie spełniania wszystkich poleceń wychowawcy, który „lepiej wie”, ale włączania jego pragnień, uzdolnień i innych darów, tym lepiej.

To oczywiście jest trudniejsze niż dawniejsze „dzieci i ryby głosu nie mają” Nie jestem, żeby było jasne, za modelem, w którym pozwala się dziecku i młodemu człowiekowi, aby robił, co chciał we wszystkim. To nie jest wychowanie. Ale w ów proces należy go włączyć, towarzyszyć mu nie jakimś paternalizmem i „my wiemy lepiej”, ale próbować go poznać, rozeznać, czy jego pragnienia to chwilowe zachcianki, czy coś głębszego, wspierać, pobudzać, dodawać sił. Tak, zasadniczo wychowawca ma większe doświadczenie i kompetencje, ale to nie oznacza, że pytanie: „Czego młodzi ludzie oczekują od duszpasterstwa?” jest bezzasadne.

Dariusz Piórkowski SJ (https://www.facebook.com/dariusz.piorkowski.5)

]]>
Czy Jezus był wszechwiedzący? https://jezuici.pl/2024/09/czy-jezus-byl-wszechwiedzacy/ Fri, 06 Sep 2024 14:40:30 +0000 https://jezuici.pl/?p=93095 W ubiegły weekend prowadziłem skupienie pod tytułem: „Trudności i pokusy na modlitwie” w Centrum Duchowości Jezuitów w Częstochowie. Właściwie skupiliśmy się na fragmentach artykułu z Katechizmu Kościoła o „Walce modlitwy”. Cieszy to, że rośnie wśród pewnej grupy wierzących nie tylko pragnienie modlitwy, ale i głębszej katechezy i formacji. Ciągle uważam, że potrzeba dobrej katechezy dla […]]]>

W ubiegły weekend prowadziłem skupienie pod tytułem: „Trudności i pokusy na modlitwie” w Centrum Duchowości Jezuitów w Częstochowie. Właściwie skupiliśmy się na fragmentach artykułu z Katechizmu Kościoła o „Walce modlitwy”. Cieszy to, że rośnie wśród pewnej grupy wierzących nie tylko pragnienie modlitwy, ale i głębszej katechezy i formacji. Ciągle uważam, że potrzeba dobrej katechezy dla dorosłych.

Ale coś innego szczególnie mnie dotknęło. I myślę, że to jest sprawa fundamentalna dla chrześcijaństwa i dla życia wiary. Gdy zupełnie przypadkiem powiedziałem, że Jezus wiedział o ziemi i kosmosie mniej niż dzisiejsze dzieci w przedszkolu, nagle z sali pojawiły się głosy sprzeciwu. „Ale przecież jest Bogiem i Stwórcą, to wszystko wiedział” – ktoś niemalże wykrzyknął.

Kiedy Jezus pytał uczniów za kogo Go ludzie uważają, to pytał szczerze, chciał się dowiedzieć, bo nie wiedział wszystkiego. Nic z tego. Ten argument też nie zadziałał.

Kiedy powiedziałem, że jest w 100 procentach Bogiem i w 100 procentach człowiekiem i dlatego jak my musiał się uczyć, wzrastać, cierpiał, był zmęczony itd. część słuchaczy nie czuła się przekonana. Kiedy zacytowałem zdanie z Listu do Hebrajczyków, że „był do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu”, chyba niewiele to zmieniło. Dopiero kiedy powiedziałem, że świętując Boże Narodzenie czytamy Ewangelię, że Maryja owinęła Go w pieluszki, nie tylko dlatego, żeby było mu ciepło, ale dlatego, że Jezus też robił kupę i trzeba Go było myć i przebierać. Uczył się modlitwy od Maryi i Józefa, poznawał Pisma jak każdy Żyd w synagodze i w domu, wtedy trochę się uspokoiło.

Okazuje się, że mamy ogromny problem z przyjęciem prawdziwego człowieczeństwa Chrystusa, z Wcieleniem. Tak zresztą było i jest od początku w Kościele. Oczywiście, nie mamy zielonego pojęcia, jak wyglądała relacja między bóstwem a człowieczeństwie w jednej osobie Jezusa z Nazaretu. Możemy tylko określić, czym nie była. Ale człowieczeństwo zostało całkowicie zachowane. Jezus przechodził wszystkie etapy życia i dojrzewania tak jak my. Jezus wierzył. Jezus modlił się jak każdy człowiek.

Jeśli tego nie przyjmujemy, to nie żyjemy chrześcijaństwem, ale jakimś rodzajem gnozy, z którą też Kościół musiał się zmagać. Jeden z moich współbraci, patrolog, uważa, że wielu chrześcijan wyznaje helleńską wizję bóstwa: Zeus zstąpił w postaci człowieka, udawał człowieka, ale nim nie był. I dlatego do dzisiaj niektórzy sądzą, że Jezus tylko udawał człowieka, pedagogicznie „nie wiedział”, „był zmęczony”, „spał podczas burzy” – to słyszałem na kazaniach parę razy.

Już psychologia uczy, że wiele zależy od naszych przekonań. Z nich płyną uczucia i sposoby reagowania. Jeśli de facto spora grupa wierzących nie przyjmuje w pełni człowieczeństwa Jezusa (przypuszczam, że w większości nieświadomie), to trudno się potem dziwić, że rozdzielamy sacrum od profanum, że są „lepsi” duchowni i „gorsi” świeccy, że uważamy, iż nie da się pogodzić modlitwy z naszymi rozlicznymi obowiązkami, że tak naprawdę Boga można spotkać tylko podczas modlitwy i Eucharystii, a podczas pracy i codziennych obowiązków już nie tak bardzo, że świeccy nie mogą dotykać Ciała Pańskiego, tylko wybrani z „namaszczonymi” dłońmi, że nie możemy przed Bogiem pokazywać się takimi jakimi jesteśmy, że niedoskonałość rozumiemy jako coś złego, że w kościołach zbudowaliśmy balaski i prezbiterium, gdzie zasadniczo tylko duchowni „mogą” wejść; że uważa się, iż tylko zakonnicy za murami mogą prowadzić doskonalsze życie, a „świeccy” na świecie już nie mają takich możliwości; że nauka w tym psychologia jest zagrożeniem dla wiary; że człowiek niewierzący w Boga nie może powiedzieć nic mądrego ani uczynić czegoś dobrego, że Bóg jest obecny tylko w sakramentach, ale już nie w stworzeniu i każdym człowieku, że świat w znaczeniu rzeczywistości stworzonej jest „wrogi” człowiekowi. Stąd też jest podejrzliwe podejście do ciała, lękowy stosunek do seksualności i widzenie w niej zasadniczego źródła nieczystości, jakby tylko ta sfera czyniła człowieka nieczystym. Tutaj tkwi ostatecznie źródło klerykalizmu, podziału chrześcijan na stany, nawroty do judaizmu w Kościele. Dlatego nie uczyliśmy przez wieki rozeznawania, nie było dobrej formacji sumienia, stąd wyręczania osób świeckich od odpowiedzialności itd.

Słowem, jeśli Jezus nie był prawdziwym człowiekiem, to nas nie zbawił, to niemożliwe jest, aby nastąpiło uświęcenie i uzdrowienie człowieka. Opór przed Wcieleniem bierze się stąd, że boimy się tak radykalnej bliskości Boga i upodobnienia do Niego. Czujemy się też niegodni tego, niewystarczająco doskonali, nie mówiąc już o działaniu szatana, który Boga przedstawia nam w krzywym zwierciadle jako nieprzyjaciela i wroga.

W 7. Prefacji na Niedziele Zwykłe czytamy:

„On stał się podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu, * abyś mógł to w nas miłować, co umiłowałeś w swoim Synu”

Nam się często wydaje, także na skutek moralizmu i nadmiernego skupienia na grzechu, że to on właśnie nas tak radykalnie odróżnia od Jezusa. Ale czy się zastanawialiśmy, co się kryje w słowie „wszystko”? Ojciec umiłował w nas to, co między Jezusem a nami jest owym „wszystkim”. Co najgłębiej określa człowieczeństwo? Grzech czy podobieństwo do Boga? Bycie człowiekiem to przechodzenie od stanu mniej doskonałego do bardziej doskonałego, pragnienie Boga, zdolność do kontemplacji, do miłości, uczenie się, okazywanie bliskości, poznawanie siebie i świata, komunikacja, dobre korzystanie z dóbr tego świata, co daje radość i przyjemność, doświadczenie bólu, zmęczenia i różnych ograniczeń naturalnych w ramach których możliwe jest życie, dbanie o zdrowie, co zakłada także zaspokajanie całego mnóstwa potrzeb fizycznych i psychicznych, wrażliwość emocjonalna, wrażliwość na piękno, jego poszukiwanie i sycenie się nim, odpoczynek, humor i zabawa, pragnienie przekraczania siebie, nabywanie cnót itd. To jest z grubsza rzecz ujmując owo „wszystko”

Jeśli Jezus nie był do nas w tym podobny, to wierzymy na próżno.

]]>
Dariusz Piórkowski SJ o nabożeństwach majowych https://jezuici.pl/2024/05/dariusz-piorkowski-sj-o-nabozenstwach-majowych/ Sat, 04 May 2024 09:03:52 +0000 https://jezuici.pl/?p=90429 Znany wielu ks. Andrzej Draguła pyta się, dlaczego spada liczba uczestników nabożeństw majowych. (Pewnie w różnych regionach Polski ta liczebność przedstawia się rozmaicie, ale generalnie jest spadek). I odpowiada, że może trzeba pogłębić maryjność w naszym rodzimym katolicyzmie. Tak, zgadzam się. Maryjność w polskim katolicyzmie wciąż bardzo odbiega od tego, co czytamy w „Lumen gentium” Soboru […]]]>

Znany wielu ks. Andrzej Draguła pyta się, dlaczego spada liczba uczestników nabożeństw majowych. (Pewnie w różnych regionach Polski ta liczebność przedstawia się rozmaicie, ale generalnie jest spadek). I odpowiada, że może trzeba pogłębić maryjność w naszym rodzimym katolicyzmie. Tak, zgadzam się. Maryjność w polskim katolicyzmie wciąż bardzo odbiega od tego, co czytamy w „Lumen gentium” Soboru Watykańskiego II o roli Maryi w Kościele i w zbawieniu.

To jest moja osobista teza, z pewnością niezbyt popularna, ale uważam, że chrześcijaństwo (katolicyzm) bardzo ucierpiał i cierpi na połączeniu z polskością i Narodem. Chrześcijaństwo nie jest narodowe, lecz katolickie czyli powszechne dla ludzi z wszystkich narodów. Podobnie jest z Maryja. Ona jest Matka wszystkich uczniów Chrystusa. Nie chodzi o to, by zerwać relacje między polskością a wiarą, bo rolą chrześcijaństwa jest to, by tworzyć kulturę, przenikać relacje, zmieniać ten świat. Zastanawiam się, czy u nas często nie bywa na odwrót. Polskość, dobro Narodu, próbuje w dużej mierze przetwarzać i dostosowywać chrześcijaństwo do swoich potrzeb. Pytanie, czy zawsze chodzi tutaj o zbawienie, o zmianę serc tak jak widzi to Jezus, czy tylko o doczesne powodzenie, ochronę przed wrogami, o wszelkie „przywileje” w duchu religijności plemiennej. Mnie się wydaje, że to najpierw wymaga oczyszczenia, bo Maryja jest istotną „częścią” chrześcijaństwa. Czy jednak takie oczyszczenie jest możliwe? Nie wiem. Nie jestem pewien.

Natomiast mamy w Kościele taką tendencję ( w kulturze w pewnych sferach też), by to, co czasowe czynić wiecznym. Odpowiada to jakoś naszej potrzebie stabilizacji, oparcia, zakorzenienia w czymś niezmiennym. To samo dotyczy np. nabożeństw majowych. Zapominamy, że to jest tylko pewna forma pobożności, modlitwy, która może być czasowa. Niemniej, wydaje się, że jak raz coś w Kościele powstało, to musi trwać wiecznie. Nie musi. I jeszcze jest trudność w rozróżnianiu co powinno pozostać niezmienne (czy w ogóle coś takiego istnieje na ziemi?) a co podlega zmianom. Czasem zapominamy, że żyjemy w czasie, że wszystko jest ciągle stwarzane, że jedne rzeczy przemijają i obumierają, drugie się rodzą, albo mają się narodzić. Niełatwo zdefiniować, wytyczyć tę granicę. Niełatwo dobrze opisać relację między wiecznością a tym, co czasowe i materialne. Ciągle z tym mamy problem. I chyba tak musi być.

Przecież ktoś kiedyś wymyślił nabożeństwa majowe. I niewątpliwie były one odpowiedzią na potrzebę. Chociażby taką, że na wsiach i małych miastach ludzie zbierali się przy krzyżach i kapliczkach, by śpiewać litanię, bo było daleko do kościoła albo po prostu była to też forma spotkania, jakiejś wspólnoty. Gdzieniegdzie jeszcze to się dzieje, ale dla młodego pokolenia już mało jest atrakcyjne. Z różnych powodów.

Wydaje się, że wezwania litanii są zrozumiałe dla wszystkich, a często nie są. Po drugie, wykonanie. Czasem tak są śpiewane te litanie jakbyśmy byli na pogrzebie albo jakby wszyscy zaraz mieli wpaść do grobu. Taka forma modlitwy często była „uzupełnieniem” dla pacierza i niedzielnej mszy świętej. Do tego dla większości sprowadzała się „duchowość”, życie modlitwy. Modlitwy odmawiane. Nie są złe, ale może dzisiaj już dla wielu niewystarczające. Nie uczyliśmy przez całe wieki głębszej modlitwy. I jakoś się kręciło. I nie twierdzą, ze dawniej ludzie nie modlili się z wiarą. A teraz powoli coraz większa grupa ludzi, także młodych, szuka głębszej modlitwy. Poza tym, masowość Kościoła i uśrednianie spowodowało potrzebę tworzenia prostszych form modlitwy wspólnotowej, bo kto i jak miał uczyć te tłumy czegoś więcej?

Wydaje mi się, że podobny problem mamy z mszą świętą. Trzeba powiedzieć otwarcie, że z punktu widzenia otaczającej nas kultury, wielości bodźców, ery smartfonu, tik-toka, szybkich reakcji, msza święta jest nudna. I taka moim zdaniem ma być. W sensie, że ciągle to samo, że niewiele się zmienia. Ale żeby zauważyć w tym sens i głębię, musi być wcześniejsze doświadczenie żywego Boga. Ono jest nieco inne niż to, czego doświadczamy online i w wielu codziennych interakcjach.

Jeśli ktoś kiedyś wymyślił różaniec, nabożeństwo majowe, Drogę Krzyżową, Gorzkie Żale itd, to nie znaczy, że te formy mają takie pozostać do końca świata. Czy się zastanawiamy, co można stworzyć dzisiaj, aby dotrzeć do osób, które wzrastają w innej kulturze i społeczeństwie? Ale forma jednak jest wtórna. Co robimy, by nabożeństwa i pobożność maryjna czy inna wyrażała głębię doświadczenia wiary, by nie była „odklepaniem”, zaliczeniem nabożeństwa, by była formą spotkania, a nie wyrazem religijności naturalnej, której dużo w naszym katolicyzmie?

Jest takie mnóstwo pytań, na które wciąż nie mamy odpowiedzi.

Dariusz Piórkowski SJ / Facebook, 4/05/2024

Komentarz ks. Andrzeja Draguły:

To jest bardzo ważna uwaga o historyczności form dewocyjnych. Był Kościół przed różańcem, może być i po. Nabożeństwo do SPJ zawdzięczamy XIX wiekowi, może wiek XXI zaproponuje nowe. Były charyzmaty, które się wyczerpały, powstają nowe. To wszystko jasne. Co nie znaczy, że nie należy analizować, dlaczego takie zmiany się dokonują.

 

]]>
Skąd opór przed udzielaniem błogosławieństwa wszystkim, którzy o to proszą? https://jezuici.pl/2023/12/skad-opor-przed-udzielaniem-blogoslawienstwa-wszystkim-ktorzy-o-to-prosza/ Thu, 21 Dec 2023 08:45:52 +0000 https://jezuici.pl/?p=87892 Przytaczamy za portalem Deon.pl wypowiedź o. Dariusza Piórkowskiego SJ, który na swoim profilu FB napisał, że z radością przyjął nowy dokument Dykasterii ds. Nauki Wiary (deklarację Fiducia supplicans) zaaprobowany przez papieża Franciszka, dotyczący udzielania błogosławieństwa wiernym w różnych sytuacjach życiowych. Najważniejsze w tym dokumencie wydają mi się powracające co chwila wyrażenia „bezwarunkowa miłość Boga” i […]]]>

Przytaczamy za portalem Deon.pl wypowiedź o. Dariusza Piórkowskiego SJ, który na swoim profilu FB napisał, że z radością przyjął nowy dokument Dykasterii ds. Nauki Wiary (deklarację Fiducia supplicans) zaaprobowany przez papieża Franciszka, dotyczący udzielania błogosławieństwa wiernym w różnych sytuacjach życiowych.

Najważniejsze w tym dokumencie wydają mi się powracające co chwila wyrażenia „bezwarunkowa miłość Boga” i „nieskończona miłość Boga”, a także pogłębienie znaczenia „błogosławieństwa”. Właściwie całe oburzenie wobec tego dokumentu bierze się głównie z naszego oporu wobec bezwarunkowej miłości Boga – pisze do swoim Facebooku jezuita Dariusz Piórkowski.

Chciałbym zwrócić uwagę na kilka spraw:

„Wielu wierzących niesłusznie zakłada, że błogosławieństwo „należy” się nam tylko wtedy, gdy jesteśmy czyści i bezgrzeszni. W takim wypadku już dawno przestalibyśmy istnieć. A dlaczego? Ponieważ bezwarunkowa miłość Boga obdarza nas różnymi darami (zsyła deszcz na sprawiedliwych i niesprawiedliwych) niezależnie od naszego postępowania. I to jest podstawowy przejaw Bożego błogosławieństwa, że istniejemy, że żyjemy, że mamy co jeść, że możemy wybierać (nawet jeśli wybieramy źle) itd. Bóg chce nam dać znacznie więcej, ale do tego musimy już być przygotowani przez Niego, czyli przyjąć łaskę, Ducha Świętego, odrzucić życie w grzechu. To, że ktoś żyje w grzechu wcale nie jest czymś dobrym, ale człowiek żyjący w grzechu nie przestaje być Bożym stworzeniem i nieskończona miłość Boga nadal jest mu dawana, o tyle o ile może ją przyjąć. Nie może przyjąć więcej niż to, co konieczne do życia i istnienia, jeśli żyje w grzechu, ale przyjmuje pewną „porcję” miłości Boga. Gdyby grzech niszczył bezwarunkową miłość Boga, świat znikłby w jednej nanosekundzie. Błogosławienie nas świadczy o miłości Boga, nie o naszej bezgrzeszności” – pisze na Facebooku jezuita.

I dodaje: „Jedną z przyczyn tak wielkiego oporu i trudności w przyjęciu bezwarunkowej miłości Boga jest właśnie zapomnienie o tym, że istnienie, stworzenie, jest darem. Jesteśmy w Kościele zainfekowani silnym moralizmem i mentalnością zasługi. Dlatego dla wielu wierzących prawda o tym, że Bóg kocha także demony, ponieważ daje im istnienie, rozum i wolną wolę, jest nie do przyjęcia. Bóg także demonom chce dać więcej, ale nie może, bo są na Niego zamknięte i niepodobne do Niego. Ale nie przestaje ich kochać w ten sposób. Moralizm i mentalność zasługi nie dopuszcza istnienia bezwarunkowej miłości. Ona zawsze jest za coś. I wszystko tylko się należy, a nie jest darem”.

„O tym dokument nie wspomina, ale zauważmy, że na koniec mszy świętej błogosławieni są wszyscy uczestnicy liturgii niezależnie od tego, czy przyjęli komunię świętą czy nie, niezależnie od tego, czy aktualnie żyją w grzechu czy nie, niezależnie od tego, czy są w związkach nieregularnych czy związkach tej samej płci. Według zdania niektórych wierzących, którzy oburzają się obecnie na Papieża i ten dokument, należałoby przed błogosławieństwem poprosić tych wszystkich „nieczystych”, aby opuścili kościół, bo im się nie należy błogosławieństwo. A jednak błogosławi się wszystkich. Czy to oznacza akceptację ich pogubienia, grzechu i przyklepanie go? Nie. To błogosławieństwo rozpoznaje chociażby to, że mimo wszystko przyszli do kościoła, aby słuchać Słowa i być we wspólnocie. Uznaje w nich dobro, które też jest, pragnienia pomimo słabości i bezsilności. Co więcej, Bóg nie patrzy na człowieka tylko przez pryzmat grzechu. Myślenie dualistyczne, rygoryzm moralny nie potrafi dopuścić czegoś takiego, że człowiek żyjący obiektywnie w grzechu, jest jednak zdolny do jakiegoś dobra. Rygoryzm moralny uzurpuje sobie także, że zna serce człowieka i „wie”, czemu taki jest. Naznacza go łatką „złego”- zaznacza.

„Opór przed taką wizją błogosławienia (która nie jest wynalazkiem tego Papieża, lecz odsłanianiem przywalonego moralizmem oblicza kochającego Boga) bierze się także stąd, że wielu z nas uważa, że Eucharystia, komunia święta i w ogóle łaska Boga to nagroda za dobre postępowanie. Budzi się resentyment. Dlaczego ja, który się staram mam otrzymać to samo, co osoba, która obiektywnie żyje w grzechu? Zapominamy, że nasze życie moralne jest odpowiedzią, a nie warunkiem, który stawiamy Bogu, aby nam odpowiedział, bo jesteśmy wspaniali i czyści” – dodaje.

„W końcu opór przed bezwarunkową miłością Boga bierze się stąd, że nieświadomie tworzymy sobie obraz Boga na wzór tego, jacy sami jesteśmy. Wiele osób chce surowego, wymagającego i nagradzającego Boga, który wszystko warunkuje, bo sami tacy są wobec siebie i innych. Jeśli więc Bóg taki jest, to również i my nie musimy w sobie nic zmieniać. Obrona obrazu Boga sprawiedliwego po ludzku i opór przed udzielaniem błogosławieństwa wszystkim, którzy o to proszą, to obrona samych siebie. I w sumie jest to nieuniknione. Ten opór w mniejszym czy większym stopniu będzie zawsze w Kościele” – pisze.

Dodaje: „Osoby homoseksualne, nawet jeśli żyją w związkach, nie są określone tylko przez ich orientację i nie bardziej czy mniej przez grzech jak osoby heteroseksualne. Też są zdolne do dobra, miłości, troski, mają pragnienie piękna, Boga itd. Samo bycie osobą heteroseksualną i żyjącą w „legalnym” związku jeszcze nie oznacza, że z tej racji jest się osobą czystą, kochającą i żyjącą Ewangelią. Niektórzy zdają się tego nie widzieć i demonizują osoby homoseksualne”.

Przeczytaj także krytyczny głos o. Dariusza Kowalczyka SJ

 

]]>
Siostry i bracia, niezależnie od tytułu i funkcji https://jezuici.pl/2023/05/siostry-i-bracia-niezaleznie-od-tytulu-i-funkcji/ Mon, 15 May 2023 16:42:07 +0000 https://jezuici.pl/?p=83355 Synod o synodalności tak głęboko niezrozumiany w Polsce jest właśnie krokiem w kierunku Kościoła braci, a nie urzędów, tytułów i funkcji, które przecież są podporządkowane budowaniu braterstwa i wspólnoty. Opór jest duży, bo „światowość” zakorzeniła się głęboko w Kościele. Jednak powoli odchodzi, choć kosztem będą podziały, duży ból – pisze Dariusz Piórkowski SJ. Jeden z […]]]>

Synod o synodalności tak głęboko niezrozumiany w Polsce jest właśnie krokiem w kierunku Kościoła braci, a nie urzędów, tytułów i funkcji, które przecież są podporządkowane budowaniu braterstwa i wspólnoty. Opór jest duży, bo „światowość” zakorzeniła się głęboko w Kościele. Jednak powoli odchodzi, choć kosztem będą podziały, duży ból – pisze Dariusz Piórkowski SJ.

Jeden z ostatnich wpisów na swoim facebookowym profilu jezuita poświęcił krótkiej refleksji nad rzeczą na ogół pomijaną przy lekturze Dziejów Apostolskich. Oto, co napisał:

„W Jerozolimie apostołowie i starsi wraz z całym Kościołem postanowili wybrać”. „Apostołowie i starsi bracia przesyłają pozdrowienie braciom pogańskiego pochodzenia (…) Bywajcie zdrowi”. To jest niesamowite, że dopiero w XX wieku Papieże zaczęli mówić o synodalności Kościoła, a więc o współdecydowaniu i uważaniu siebie za braci w Kościele. Apostołowie i starsi postanowili „wraz z całym Kościołem”. Ciekawe rozróżnienie. Cały Kościół to ci, którzy nie pełnili urzędu apostoła i starszego. Czy to jakaś idealna wizja Kościoła? Czy tak rzeczywiście było? Patrząc na historię wydaje się, że to rzecz nieco utopijna. Do tego apostołowie i starsi nazywają siebie braćmi. Poganie są dla nich braćmi. Zaczynają list i kończą od czegoś głęboko ludzkiego, co robią także niechrześcijanie i niewierzący: pozdrawiają się, życzą sobie zdrowia.

I tu właśnie jest pies pogrzebany, bo w strukturze hierarchicznej zaburzonej przez stosunki feudalne, władzę postrzeganą politycznie, biskup-książę nie spoglądał na chłopów jak na braci. Chłop to chłop. Był jak poddany. Nie przeczytałem jeszcze listu episkopatu, gdzie biskupi podpisaliby „Wasi pasterze i bracia”, chociaż sam Jezus mówi „Wy wszyscy braćmi jesteście”. Uznanie siebie za brata, tak się chyba wydaje, ujęłoby coś z powagi urzędu. Aby „bracia” byli w centrum, trzeba by na nowo odkryć, że wszyscy otrzymują tego samego Ducha, że tym, co nas najgłębiej łączy jest chrzest, a nawet coś pierwotniejszego: człowieczeństwo. Apostołowie zaczynają od tego, co dotyczy każdego człowieka: od pozdrowienia, od „dzień dobry”.

Synod o synodalności tak głęboko niezrozumiany w Polsce jest właśnie krokiem w kierunku Kościoła braci, a nie urzędów, tytułów i funkcji, które przecież są podporządkowane budowaniu braterstwa i wspólnoty. Opór jest duży, bo „światowość” zakorzeniła się głęboko w Kościele. Bo nastąpiło upodobnienie do struktur świata, gdzie chłop był tylko chłopem, czyli poddanym, a świecki świeckim – bez święceń jak bez tytułu szlacheckiego, cóż może znaczyć? Ta „światowość” powoli odchodzi, choć kosztem będą podziały, duży ból. Śmierć tego, co nie współgra z Ewangelią nikomu się nie uśmiecha. Jest to zadziwiające, że bycie apostołem nie przeszkadzało być równocześnie bratem.

Bycie bratem dla drugiego to poczucie, że nasza najgłębsza tożsamość jest niezależna od bycia „Grekiem, Żydem, kobietą, mężczyzną, niewolnikiem, wolnym” , ale też profesorem, prezydentem, księdzem, biskupem, papieżem. Prawdziwa reforma Kościoła nastąpi wtedy, gdy przestaniemy się postrzegać tak jak dzieje się to w strukturach społecznych. Kościół nie jest ani monarchią, ani ustrojem feudalnym, ani demokracją. „Nie tak będzie między wami” – mówi Jezus. Teraz jesteśmy na etapie odkrywania, czym jest to „tak”, które jednak okazało się przejściowym eksperymentem. Zaczynamy powoli szukać, czym jest „nie tak”, czyli byciem bratem dla drugiego brata i siostry, niezależnie od funkcji kościelnych czy społecznych, jakie pełnimy.

Bycie bratem to kategoria rodzinna. Musimy więc na nowo odkryć, i to jest niesłychany paradoks, co to znaczy być najpierw człowiekiem w Kościele.

Dariusz Piórkowski SJ

 

]]>