Archiwa: Dominik Dubiel SJ - blog | Jezuici.pl https://jezuici.pl/tematy/blogi/dominik-dubiel-sj-blog/ Oficjalna strona Towarzystwa Jezusowego w Polsce Tue, 31 Dec 2024 11:47:43 +0000 pl-PL hourly 1 https://wordpress.org/?v=6.7.2 https://jezuici.pl/wp-content/uploads/2016/05/cropped-slonce-1-150x150.png Archiwa: Dominik Dubiel SJ - blog | Jezuici.pl https://jezuici.pl/tematy/blogi/dominik-dubiel-sj-blog/ 32 32 Kontemplacja: więcej niż milczenie https://jezuici.pl/2024/11/kontemplacja-wiecej-niz-milczenie/ Thu, 21 Nov 2024 12:35:25 +0000 https://jezuici.pl/?p=95172 Dziś Światowy Dzień Życia Kontemplacyjnego. Oprócz ciepłych myśli słanych w stronę zaprzyjaźnionych mniszek i mnichów, myślę sobie o życiu kontemplacyjnym jakim staram się żyć i które jest dostępne dla wszystkich. Kontemplacja jest szczególnym sposobem przeżywania rzeczywistości; doświadczeniem jej jakby na głębszym poziomie. Oczywiście, niezastąpioną szkołą jest tu milczenie i godziny spędzone sam na sam z […]]]>

Dziś Światowy Dzień Życia Kontemplacyjnego. Oprócz ciepłych myśli słanych w stronę zaprzyjaźnionych mniszek i mnichów, myślę sobie o życiu kontemplacyjnym jakim staram się żyć i które jest dostępne dla wszystkich.

Kontemplacja jest szczególnym sposobem przeżywania rzeczywistości; doświadczeniem jej jakby na głębszym poziomie. Oczywiście, niezastąpioną szkołą jest tu milczenie i godziny spędzone sam na sam z Panem Bogiem. Ale doświadczenie obecności Boga przenikającej każdą naszą myśl, uczucie i każdą najmniejszą cząstkę nas samych i otaczającego nas świata to nie jest coś skomplikowanego, wymagającego zdobycia nie wiadomo jakich duchowych szczytów.

Czasami to doświadczenie może na nas spaść zupełnie nieoczekiwanie, bez szczególnego wysiłku i przygotowań. Nagle zaczynamy widzieć rzeczywistość inaczej i już. Czasem doświadczenie duchowego przebudzenia rodzi się w sytuacjach granicznych, konfrontacji ze śmiercią, chorobą, stratą. Rozbudzenie kontemplacyjnego, jednoczącego spojrzenia na rzeczywistość bywa skutkiem wielkiej miłości. Zarówno zakochania w drugiej osobie, jak i mozolnie pielęgnowanej miłości z bliskimi ludźmi. Do kontemplacyjnego przeżywania życia może poprowadzić niedookreślona tęsknota za Bogiem, na którą staramy się odpowiadać prostą modlitwą.

Pewnie jest jeszcze wiele innych dróg. Wspólną cechą jest zawsze szukanie kontaktu z rzeczywistością taką jaka jest, bo wszystko co istnieje jest przesiąknięte łaską Tego, który ostatecznie jest Stwórcą całej tej rzeczywistości. Jest naznaczone niezbywalną więzią z Nim, pozbycie się której oznaczałoby zakończenie istnienia. Jeśli udaje się nam w jakiejś mierze przedostawać się od naszych wyobrażeń, do ludzi i rzeczy samych w sobie, takich jakmi są, szanując ich odrębność i wolność, zaczyna się wielki cud bycia kontemplacyjnym w działaniu, jak określał to św. Ignacy Loyola.

Codzienna dobroć staje się objawieniem hojności Stwórcy, a ból i smutek stają się objawieniem milczącej bliskości Chrystusa cierpiącego z nami i w nas. Nawet jeśli nie myślimy o tym ciągle i nie mówimy przy każdej okazji, to ta rzeczywistość, którą nazywamy Bogiem staje się przynoszącym poczucie bezpieczeństwa fundamentem całego naszego jestestwa. Rozbrzmiewa w każdym uderzeniu naszego serca i każdym oddechu. Jest ogniem zapalającym każde nasze pragnienie i wodą, która nas orzeźwia w każdym doświadczeniu ulgi, ukojenia i pocieszenia.

W każdej aktywności, Bóg staje się bliski i obecny. Nienachalne doświadczenie Jego bliskości zaczyna wypełniać nasze serce tak bardzo, że nasze lęki, niezdrowe ambicje i nieuporządkowane przywiązania z coraz większym trudem znajdują dla siebie jakieś miejsce, a my coraz mniej się tym przejmujemy. Nawet jeśli sprawy pozostają skomplikowane, to w środku czujemy jak wszystko się upraszcza, porządkuje i napełnia bożym pokojem.

(Fot. Dominik Dubiel SJ, Manresa 2021)

]]>
„Ten brak musi pozostać brakiem” – opinia księdza na temat celibatu https://jezuici.pl/2024/10/ten-brak-musi-pozostac-brakiem-opinia-ksiedza-na-temat-celibatu/ Mon, 07 Oct 2024 12:43:54 +0000 https://jezuici.pl/?p=94035 W kontekście synodu pojawił się wątek księży odklejonych od rzeczywistości, w której żyją ludzie. Na kanwie tego tematu wróciła debata nad celibatem. Nie chcę wchodzić w dyskusję, zwłaszcza, że będąc jezuitą, żyję w nieco innych realiach, niż księża diecezjalni. Podzielę się jednak moją osobistą perspektywą. Przede wszystkim, jeśli chodzi o samotność wynikającą z celibatu, to […]]]>

W kontekście synodu pojawił się wątek księży odklejonych od rzeczywistości, w której żyją ludzie. Na kanwie tego tematu wróciła debata nad celibatem. Nie chcę wchodzić w dyskusję, zwłaszcza, że będąc jezuitą, żyję w nieco innych realiach, niż księża diecezjalni. Podzielę się jednak moją osobistą perspektywą.

Przede wszystkim, jeśli chodzi o samotność wynikającą z celibatu, to nie musi i nie powinna ona oznaczać osamotnienia, będącego skutkiem braku bliskości. Nie chodzi tu bynajmniej o próbę załatania Panem Bogiem (czy Matką Boską) dziury, jaką jest brak życia w związku – ten brak musi pozostać brakiem. Nie chodzi też o wchodzenie w dziwne relacje będące, jak to nazywał ironicznie jeden ze współbraci, „lizaniem miodu przez szybę”.

Chodzi po prostu o normalne, zdrowe, głębokie przyjaźnie. Relacje, w których doświadczam miłości i bliskości na wielu poziomach. Poprzez wymianę intelektualną, rozmowy o marzeniach, o tym co dla nas ważne, czego się boimy, co nas złości, jakie mamy pragnienia. Przez mniej czy bardziej regularny kontakt online, ale też doświadczenie fizycznej bliskości, obecności. Wśród bliskich mi osób są zarówno współbracia, jak i osoby z bardzo różnych środowisk. Bardziej i mniej wierzący. Kobiety i mężczyźni. Młodsi i starsi. Żyjący w samotnie, w małżeństwach i – jak to się mówi w Kościele – „związkach nieregularnych”.

Może mam jakiś nadludzki fart, ale żyjąc od czternastu lat w celibacie, choć nieraz wracała do mnie kłująca myśl, że nie założę rodziny, to nigdy nie czułem się osamotniony, czy nieszczęśliwy. Fakt, wiąże się to z regularną pracą i pewnym wysiłkiem (nieustannym towarzyszem miłości). Wybaczcie kulawą metaforę, ale przyjaźnie są trochę jak różne rośliny. Niektóre, żeby mogły kwitnąć, wymagają codziennej pielęgnacji. Inne wystarczy zasilić raz na długi czas, a mimo to są ciągle żywe. Jedne i drugie wymagają troski, jedne i drugie dają poczucie sensu i szczęście.

Sensownie przeżywany celibat to nie jest bycie wolnym elektronem bez zobowiązań. To codzienna troska o bliższe i dalsze relacje, ale też o osoby, którym towarzyszy się na rozmowach, czy w spowiedziach.

Może te kilkanaście lat doświadczenia to nie jest dużo, ale z perspektywy tego momentu życia w jakim teraz się znajduję, zaryzykuję tezę: jeśli zdrowo przeżywa się bliskość z ludźmi, żyje się w poczuciu bliskości Boga i ma się poczucie bycia na swoim miejscu w świecie, to rezygnacji z bliskości seksualnej, którą niesie powołanie do celibatu, nie przeżywa się jako jakiegoś dramatycznego uciemiężenia, wokół którego krążą wszystkie myśli.

Na koniec historia sprzed paru miesięcy. Na moich święceniach prezbiteratu śpiewał spory chór zebrany specjalnie tę okazję. Nie było w nim przypadkowych osób. Z każdą z nich łączy mnie co najmniej serdeczność i wspólne doświadczenia, z większością nieco większą bliskość, z niektórymi głęboka przyjaźń. Po próbie jedna z tych osób – od kilku miesięcy szczęśliwa żona – podeszła do mnie i powiedziała: Ten chór to owoc twoich przyjaźni. Wiesz, tego właśnie zazdroszczę wam, księżom, że dzięki celibatowi możecie być w bardzo bliskich relacjach z dużą liczbą osób.

Trudno się nie zgodzić.

]]>
Katecheza? Mniej oburzenia, więcej towarzyszenia  https://jezuici.pl/2024/09/katecheza-mniej-oburzenia-wiecej-towarzyszenia/ Wed, 04 Sep 2024 13:32:11 +0000 https://jezuici.pl/?p=93058 W ostatnią niedzielę można było usłyszeć w naszych kościołach list naszych biskupów dotyczący katechezy w szkołach. Jak to zwykle bywa, jedni się ucieszyli, inni oburzyli, niektórzy zignorowali, a jeszcze inni podjęli próbę wyciągnięcia praktycznych wniosków. Przyznam, że osobiście trochę zabrakło mi w nim jakiejś wzmianki, że została podjęta refleksja dlaczego nieraz nawet wierzący, praktykujący i […]]]>

W ostatnią niedzielę można było usłyszeć w naszych kościołach list naszych biskupów dotyczący katechezy w szkołach. Jak to zwykle bywa, jedni się ucieszyli, inni oburzyli, niektórzy zignorowali, a jeszcze inni podjęli próbę wyciągnięcia praktycznych wniosków.

Przyznam, że osobiście trochę zabrakło mi w nim jakiejś wzmianki, że została podjęta refleksja dlaczego nieraz nawet wierzący, praktykujący i zaangażowani katolicy wypisują swoje dzieci z katechezy, podobnie jak z lekcji religii w szkole rezygnuje część starszych uczniów należących do wspólnot kościelnych, formujących się i autentycznie dbających o swoje życie duchowe.

Miłe byłoby również zapewnienie, że rodzice mogą śmiało posyłać dzieci na lekcje religii, bo ze strony Kościoła podjęte zostaną wszelkie starania, żeby przyczyny wyżej wspomnianego stanu rzeczy zostały co najmniej zminimalizowane: że zostaną na nowo przemyślane treści nauczania, a ich realizacja będzie weryfikowana, do nauczania będą natomiast posyłane osoby, które reprezentują możliwie najwyższy poziom wiedzy merytorycznej, odznaczające się jak najlepszymi zdolnościami komunikacyjnymi i pedagogicznymi, a swoim subtelnym entuzjazmem wiary, będą w stanie nienachalnie inspirować do pogłębiania duchowości i stawiania sobie najważniejszych, egzystencjalnych pytań. 

Ufam, że tak właśnie było, tylko nie zostało to ujęte w liście. A trochę szkoda, bo fajnie byłoby to usłyszeć expressis verbis, żeby nie tworzyć dla rodziców – zapewne mylnego – wrażenia przerzucania na nich całej odpowiedzialności. 

Trochę na marginesie całej tej debaty nasuwa się jeszcze jedna myśl: jako Kościół ciągle jesteśmy o dwa kroki za rzeczywistością. Coś się dzieje, a my dopiero wtedy, po fakcie, odpowiednio tłumaczymy się albo oburzamy. Jak nie o Jana Pawła II, to o ceremonię otwarcia igrzysk; jak nie o igrzyska, to o lekcje religii. 

A może warto przynajmniej część tej energii, która idzie w oburzenie i nieco jałowe nieraz dyskusje post factum, przekierować na refleksję i konkretne działania, żeby odpowiedzieć na realne potrzeby realnych ludzi? Więcej, niż o utrzymanie status quo, troszczyć się o słuchanie ludzi i towarzyszenie im w ich poszukiwaniach? Pokazując mimochodem, że Ewangelia to przede wszystkim najwspanialsza w dziejach opowieść o nadziei, prawdzie i miłości rozświetlającej mroki nienawiści, cierpienia i śmierci? 

Fenomen serialu „The Chosen”, coraz większa popularność programu „Baranki”, rozwijający się skauting „Wędrownicy” z ich katechezami dla bierzmowanych, czy ciepłe przyjęcie projektu „Usłysz Biblię. Opowieści dla małych i dużych” stworzony przez Modlitwę w drodze jasno wskazują, że na Dobrą Nowinę jest ciągle popyt, niezależnie od wieku. Dobrze, że rozmawiamy o katechezie, szukajmy rozwiązań, które będą fair i dla wszystkich jak najbardziej korzystne. Byle nie wypalić się w walce przez pomylenie środków z celem. Celem dla chrześcijanina jest prowadzenie ludzi do spotkania z Bogiem, który jest Miłością. To tutaj potrzeba całych pokładów naszej energii, entuzjazmu i kreatywności.

(fot. Katerina Holmes)

]]>
„Uświadomiłem sobie jak bardzo nie wiemy co się dzieje w drugim człowieku” https://jezuici.pl/2024/08/uswiadomilem-sobie-jak-bardzo-nie-wiemy-co-sie-dzieje-w-drugim-czlowieku/ Wed, 21 Aug 2024 07:51:04 +0000 https://jezuici.pl/?p=92863 Od kiedy towarzyszę duchowo ludziom (już ładnych parę lat), a zwłaszcza od kiedy spowiadam, czyli odkąd bywam dopuszczany do naprawdę delikatnych miejsc w ich sercach, sporo moich poglądów się zmieniło. Najbardziej zmienił się jednak mój sposób wypowiadania się na różne tematy, zwłaszcza publicznie. Kto mnie obserwuje od dłuższego czasu, z pewnością zauważył tę zmianę. Ma […]]]>

Od kiedy towarzyszę duchowo ludziom (już ładnych parę lat), a zwłaszcza od kiedy spowiadam, czyli odkąd bywam dopuszczany do naprawdę delikatnych miejsc w ich sercach, sporo moich poglądów się zmieniło. Najbardziej zmienił się jednak mój sposób wypowiadania się na różne tematy, zwłaszcza publicznie. Kto mnie obserwuje od dłuższego czasu, z pewnością zauważył tę zmianę. Ma to dwie zasadnicze przyczyny.

Po pierwsze, uświadomiłem sobie jak bardzo nie wiemy co się dzieje w drugim człowieku. Widzimy coś na zewnątrz, a w środku rozgrywają się nieraz naprawdę dramatyczne zmagania. Nie mamy pojęcia o zranieniach jakie niesie drugi człowiek, o historii, która go ukształtowała i sprawiła, że jest taki, a nie inny. Nie mamy pojęcia o cierpieniu, którego doświadcza i że jego postawa bywa rozpaczliwą próbą ocalenia samego siebie przed wewnętrznym rozpadem. Nie wiemy o ciemności, z której próbuje się wydostać, a którą maskuje uśmiechem, albo ironią. Ignorujemy, że ma w sobie pragnienie dobra i miłości, nawet jeśli realizuje je na drodze, której nie podzielamy. Pomijamy, że kimkolwiek jest, dzieje się dzięki niemu konkretne dobro w życiu konkretnych osób. Łatwo jest napisać agresywny, paternalistyczny komentarz, „zaorać”, wykpić, nie mając pojęcia jak w ten sposób rani się drugiego człowieka. W końcu mamy rację i walczymy o prawdę, więc wszystkie chwyty dozwolone, prawda? Myślę, że jednak nie. Nawet jeśli mamy rację, to nie każda prawda wyzwala. Czasem prawda jest tylko wiedzą, którą niszczymy drugiego. To nie ma nic wspólnego z Ewangelią, ale nawet z człowieczeństwem. Wyzwala Prawda, którą jest Jezus Chrystus. Bóg który kocha, przyjmuje i zbawia bez warunków wstępnych. Wyzwala Miłość.

Po drugie, słysząc od konkretnych osób, jak zmagają się z nienawiścią, którą zaszczepiają im media obrzydzające i demonizujące drugą stronę (działa to doskonale w obie strony naszego rodzimego podziału politycznego i ogólnokościelnego), zastanawiam się, czy publicyści, dziennikarze, influencerzy, a czasem niestety i księża, mają świadomość i biorą odpowiedzialność co swoimi sążnistymi wypowiedziami pomagają hodować w ludzkich sercach.

Słowo ma moc. Możemy je wykorzystywać do podsycania wzajemnej niechęci i pogłębiania podziałów. Możemy też je wykorzystać do budowania przestrzeni szacunku, bezpieczeństwa i wrażliwości. Od jednego i drugiego dzieli nas parę stuknięć w klawiaturę.

Źródło: FB / Dominik Dubiel SJ

]]>
O. Dominik Dubiel SJ: „Mówienie o „kryzysie powołań” jest nie do końca adekwatne” https://jezuici.pl/2024/07/o-dominik-dubiel-sj-mowienie-o-kryzysie-powolan-jest-nie-do-konca-adekwatne/ Thu, 25 Jul 2024 08:14:16 +0000 https://jezuici.pl/?p=92117 Czy w Kościele katolickim rzeczywiście mamy do czynienia z kryzysem powołań? Odpowiada neoprezbiter Dominik Dubiel SJ. To zależy jak na to spojrzeć. Jeśli chodzi o powołania do bycia księdzem, warto zauważyć, że małe liczby są charakterystyką świata zachodniego. Dla przykładu, żeby wstąpić do Towarzystwa Jezusowego w Wietnamie, trzeba nie tylko skończyć wcześniej zwyczajne, świeckie studia, […]]]>

Czy w Kościele katolickim rzeczywiście mamy do czynienia z kryzysem powołań? Odpowiada neoprezbiter Dominik Dubiel SJ.

To zależy jak na to spojrzeć. Jeśli chodzi o powołania do bycia księdzem, warto zauważyć, że małe liczby są charakterystyką świata zachodniego. Dla przykładu, żeby wstąpić do Towarzystwa Jezusowego w Wietnamie, trzeba nie tylko skończyć wcześniej zwyczajne, świeckie studia, ale i poczekać – nieraz kilka lat – w kolejce, bo jest tylu chętnych. A zauważmy, że w Wietnamie, jakkolwiek sytuacja nieco się poprawiła w ostatnich latach, Kościół ciągle ma raczej pod górkę i bycie księdzem to trudniejsza sprawa. Jeśli chodzi o powołania w Indiach, to powiem tylko, że obecnie statystycznie co czwarty jezuita na świecie jest Hindusem. A sytuacja chrześcijańskiej mniejszości w Indiach wcale nie jest kolorowa. Chłopaki robią tam niesamowitą robotę i pracują z dużym poświęceniem. Również w wielu krajach afrykańskich jest sporo powołań. Myślę więc, że powszechnie powtarzana u nas teza o „kryzysie powołań” jest nie do końca adekwatna, jeśli popatrzymy w perspektywie globalnej.

Ale rozmawiamy w Polsce, więc przejdźmy do naszej rzeczywistości. Czy mamy do czynienia z kryzysem powołań? Wzrasta powszechna świadomość o różnorodności powołań w Kościele. Wśród chrześcijan coraz więcej osób bardzo świadomie podchodzi do wyboru swojej życiowej drogi, uczy się rozeznawać, dokształca się teologicznie i biblijnie. Choć mniej osób chodzi do Kościoła, to wzrasta liczba ludzi świadomie realizujących swoje chrześcijańskie powołanie. Stąd myślę, że mówienie o „kryzysie powołań” znów jest nie do końca adekwatne nawet w zachodnim świecie, jeśli popatrzymy szerzej na rzeczywistość chrześcijańskiego powołania.

Przechodząc w końcu do znacznie mniejszych liczb jeśli chodzi o chętnych do bycia księdzem w świecie zachodnim, myślę, że składa się na to wiele czynników. Po pierwsze, zmieniło się rozumienie chrześcijańskiego powołania do świętości. Dawniej uważano, że naprawdę uświęcić można się tylko będąc księdzem, siostrą zakonną, czy pustelnikiem. Stąd dla osób, które pragnęły żyć w bliskości Boga, było oczywiste, wybór był oczywisty. Dzisiaj rozumiemy, że życie w świecie jest tak samo dobrą drogą do świętości. Można prowadzić głębokie życie duchowe, głosić rekolekcje, być towarzyszem duchowym itd., będąc jednocześnie osobą żyjącą w świecie, posiadającą rodzinę. Nie trzeba do tego wszystkiego być księdzem. Myślę, że to jest jedna z przyczyn.

Z niej może wynikać kolejna. Czasami osoby myślące o byciu księdzem, zastanawiają się: skoro to wszystko mogą robić inni, to po co być księdzem? Tylko do odprawiania Mszy i spowiadania? To może rodzić pewien kryzys tożsamości. Jeśli ktoś nie odpowie sobie na pytanie co to znaczy być księdzem na głębszym poziomie, ma dwie opcje. Może zrezygnować, bo to męczące nie wiedzieć do końca kim się jest. Alternatywą jest rekonstruowanie dawnych klerykalnych schematów, gdzie ksiądz jest alfą i omegą, wokół której gromadzą się ludzie, którzy są zmęczeni braniem odpowiedzialności za własne życie i decyzje, oczekujący, że ksiądz powie im co mają robić i jak mają myśleć.

Myślę, że na tym polega kolejna przyczyna: bycie księdzem nie wiąże się już z posiadaniem władzy w świeckim sensie, z przywilejami, prestiżem. Oczywiście mówię póki co o większych miastach, ale myślę, że to kwestia maksymalnie jednego pokolenia, kiedy ta sytuacja stanie się powszechna. Wydaje mi się, że to zniechęca potencjalnych kandydatów, dla których te rzeczy są pociągające, co akurat wydaje mi się pozytywną sprawą.

Dalej, wizerunek księdza w mediach, kojarzy się dziś w dużej mierze z przestępstwami seksualnymi. Jakkolwiek, przykro to mówić, ludzie Kościoła sami mocno się przyłożyli do tego przede wszystkim przez sposób w jaki traktowali osoby skrzywdzone, ale to temat na osobną rozmowę. Faktem pozostaje, że jeśli ktoś nie ma osobistego pozytywnego doświadczenia konkretnego księdza i Kościoła, to opierając się tylko na medialnym przekazie, może się przestraszyć.

W końcu bycie księdzem to decyzja na całe życie. A charakterystyką pokolenia Z jest raczej niechęć do podejmowania decyzji, które wiążą ich na całe życie.

Pewnie jest jeszcze wiele innych przyczyn, bo temat jest złożony.

 

]]>
„The Chosen” – serial, który stał się ćwiczeniem duchowym https://jezuici.pl/2023/03/the-chosen-serial-ktory-stal-sie-cwiczeniem-duchowym/ Thu, 02 Mar 2023 15:02:19 +0000 https://jezuici.pl/?p=82260 – Jedyny w swoim rodzaju serial o życiu Jezusa „The Chosen” budzi skrajne emocje: jedni zachwycają się, drudzy ostro krytykują – pisze Dominik Dubiel SJ w artykule, który opublikowano na stronie wszystkoconajwazniejsze.pl Można zauważyć pewne podobieństwo między narzędziami narracyjnymi stosowanymi przez twórców „The Chosen” a Ćwiczeniami Duchowymi św. Ignacego Loyoli. Ćwiczenia duchowe są bowiem metodą, w […]]]>

– Jedyny w swoim rodzaju serial o życiu Jezusa „The Chosen” budzi skrajne emocje: jedni zachwycają się, drudzy ostro krytykują – pisze Dominik Dubiel SJ w artykule, który opublikowano na stronie wszystkoconajwazniejsze.pl

Można zauważyć pewne podobieństwo między narzędziami narracyjnymi stosowanymi przez twórców „The Chosen” a Ćwiczeniami Duchowymi św. Ignacego Loyoli.

Ćwiczenia duchowe są bowiem metodą, w której osoba modląca się stara się wsłuchiwać w głos Boga przemawiający nie tylko w języku Pisma Świętego i Tradycji, ale również w dialektach uczuć, wspomnień i skojarzeń, w końcu w najbardziej subtelnych i najtrudniejszych do uchwycenia poruszeniach duchowych. Wszystko po to, by ostatecznie doprowadzić do przemiany życia, by stać się „towarzyszem Jezusa” w swojej codzienności i nauczyć się „szukać i znajdować Boga we wszystkich rzeczach”.

Twórcy serialu The Chosen wydają się kierować podobnym tokiem rozumowania, jak XVI-wieczny święty. Znane z kart Ewangelii wydarzenia kontekstualizują za pomocą wymyślonych przez nich historii, pomagających lepiej zrozumieć główny przekaz Dobrej Nowiny o Jezusie Chrystusie: Bogu, który „w nadmiarze swej miłości zwraca się do ludzi jak do przyjaciół i obcuje z nimi, aby ich zaprosić do wspólnoty z sobą i przyjąć ich do niej”, jak ujmuje to konstytucja dogmatyczna o Objawieniu Bożym. Praktycznie każda z serialowych historii akcentuje ten aspekt. W dodatku, robi to – podobnie jak proponuje św. Ignacy – angażując całościowo widza, wzruszając, prowokując do myślenia.

Oglądając serial „The Chosen” w kluczu ignacjańskim, można zatem potraktować seanse kolejnych odcinków nie tylko jako rozrywkę, ale jako ćwiczenia duchowe w codzienności.

Więcej na stronie wszystkoconajwazniejsze.pl

]]>
Biblia, wiedźmin i wojna https://jezuici.pl/2022/04/biblia-wiedzmin-i-wojna/ Tue, 19 Apr 2022 20:35:33 +0000 https://jezuici.pl/?p=75700 Nikogo pewnie nie zaskoczę, jak powiem, że dwie lektury, które mi pomagają w tym czasie to Bibilia i Wiedźmin.]]>
Nikogo pewnie nie zaskoczę, jak powiem, że dwie lektury, które mi pomagają w tym czasie to Bibilia i Wiedźmin.
Pismo Święte jest do bólu realistyczne. Pełno w nim cierpienia, krzyku niemocy i rozpaczy, zwłaszcza w psalmach, u proroków czy w apokalipsie. W końcu w samym jej sercu mamy opowieść o Dobrym, którego spotkała największa niesprawiedliwość, okrutne tortury i śmierć. Ale jednocześnie od pierwszej do ostatniej strony, Biblia jest przede wszystkim opowieścią o miłości, nadziei i Życiu, którego żadna śmierć nie jest w stanie ostatecznie stłamsić. Kto doświadczył w swoim życiu obecności Boga, ten czuje realizm obu biblijnych wątków: zarówno grzechu i zła, jak i odkupienia i zmartwychwstania.
Co do Wiedźmina, to nie wiedząc kiedy został napisany, można by odnieść wrażenie, że Sapkowski gorzko komentuje bieżące wydarzenia wojenne.
Nie sposób nie skojarzyć Nilfgaardu idącego na wojną ze znienawidzonymi królestwami północy, z konfrontacją, jaką Rosja toczy de facto z całym światem zachodnim. Boleśnie aktualne są opisy metod wojennych, zawierających rozkradanie dóbr napadanych królestw, gwałty, bestialskie mordowanie napotykanej ludności, w końcu „taktykę spalonej ziemi”, żeby po wojnie uzależnić od siebie ekonomicznie podbite ludy.
Trafnie przedstawiony jest styl myślenia intelektualnej elity Nilfgaardu w postaci czarodziejek, które wraz z konfraterkami z królestw północnych współtworzą międzynarodową organizację mającą służyć rozwojowi magii i stabilizacji politycznej.
Mimo zakładanej apolityczności konwentu, czarodziejki nie były w stanie ukryć swych poglądów. Niektóre ewidentnie niepokoiła obecność Nilfgaardu u bram. Fringilla doznawała mieszanych uczuć. Zakładała, że osoby tak wykształcone powinny rozumieć, że Cesarstwo niesie na Północ kulturę, dobrobyt, porządek i stabilność polityczną…
– brzmi znajomo?
Gorzko brzmią dziś opowieści o „neutralności” dzięki której niektórzy próbują ocalić własne interesy kosztem życia innych:
— Tak więc Foltest schował ogon pod siebie — mruknął wiedźmin, łamiąc w palcach kolejny patyczek. – Dogadał się z Nilfgaardem. Zostawił Aedirn na łasce losu…
— Tak — potwierdził poeta. – Wprowadził jednak wojska do Doliny Pontaru, zajął i obsadził twierdzę Hagge. A Nilfgaardczycy nie weszli na przełęcze Mahakamu i nie przekroczyli Jarugi w Sodden, nie zaatakowali Brugge, które po kapitulacji i hołdzie Ervylla mają w kleszczach. To była bez wątpienia cena neutralności Temerii.
— Ciri miała rację — szepnął wiedźmin. – Neutralność… Neutralność zwykle bywa podła.
— Co?
— Nic. A co z Kaedwen, Jaskier? Dlaczego Henselt z Kaedwen nie wspomógł Demawenda i Meve? Przecież mieli pakt, łączyło ich przymierze. A jeśli nawet Henselt, wzorem Foltesta, szcza na podpisy i pieczęcie na dokumentach i za nic ma królewskie słowo, to chyba nie jest głupi? Czy nie rozumie, że po upadku Aedim i układzie z Temerią kolej na niego, że jest następny na nilfgaardzkiej liście? Kaedwen winno wesprzeć Demawenda z rozsądku. Nie ma już na świecie wiary ani prawdy, ale chyba istnieje na świecie rozsądek? Co, Jaskier? Jest jeszcze na świecie rozsądek? Czy już zostały na nim tylko skur*ysyństwo i pogarda?
Jaskier odwrócił głowę. Zielone latarenki były blisko, otaczały ich zwartym pierścieniem. Nie zauważył tego wcześniej, ale teraz zrozumiał. Wszystkie driady przysłuchiwały się jego opowieści.
— Milczysz — powiedział Geralt. – A to znaczy, że Ciri miała rację. Że Codringher miał rację. Wszyscy mieli rację. Tylko ja, naiwny, anachroniczny i głupi wiedźmin, nie miałem racji.
Pozwolę sobie nie rozwijać wątku nasuwających się analogii z neutralnym księstewkiem Toussaint, którego księżna próbuje zakończyć wojnę pisząc „ostrą notę dyplomatyczną” do cesarza, w której nawołuje:
Domagamy się, aby natychmiast, ale to natychmiast zaniechał wojowania i zawarł pokój. Bowiem wojna i niezgoda to rzeczy złe. Niezgoda rujnuje, a zgoda buduje!
Poruszający i dający do myślenia jest opis szpitala polowego, w którym ekipa lekarska próbuje ratować żołnierzy masakrowanych podczas największej bitwy opisywanej wojny, ukazująca bezsens cierpienia, jakie sprowadza na wszystkich wojna.
W świecie wiedźmina, wielka wojna, kończy się zawarciem „pokoju”. Rozstrzygnięciom daleko do sprawiedliwości, a powojenne porządki przez długi czas przysparzają jeszcze cierpienia.
Jednak wojna opisana przez Sapkowskiego, poza brutalną dosłownością w demaskowaniu mechanizmów, które dzieją się dziś na naszych oczach, ukazuje coś szalenie wartościowego. Główni bohaterowie (którym daleko do szlachetności protagonistów uniwersum „Władcy Pierścieni”) choć wplątani w wojnę i boleśnie naznaczeni w swoim stylu myślenie i działania złem czasów, w jakich przyszło im żyć, ocalają w sobie iskierkę dobra i człowieczeństwa. Choć rozczarowani i zdradzeni przez wielkich świata, nie przestają walczyć o siebie nawzajem.
Miłość do przybranej córki nie tylko popycha Geralta do heroicznych działań, ale pociąga też innych. Dziwna wiedźmińska drużyna skupia się wokół niego, bo prawdziwa miłość właśnie taka jest: wyciąga to co najlepsze z nas samych i z tych, którzy stają na naszej drodze, a przez to sprawia, że dokonują się rzeczy – wydawałoby się – niemożliwe. Nawet jeśli wszędzie wokół wojna, zło i cierpienie, to one kiedyś się skończą, bo każde zło załamuje się w końcu pod własnym ciężarem. A miłość przeprowadza przez najciemniejsze czasy i staje się fundamentem świata, który prędzej czy później będziemy odbudowywać.
Oby jak najprędzej.
]]>
Droga krzyżowa 2022 – czyli opowieść o nadziei mimo wszystko https://jezuici.pl/2022/04/droga-krzyzowa-2022-czyli-opowiesc-o-nadziei-mimo-wszystko/ Fri, 01 Apr 2022 22:54:20 +0000 https://jezuici.pl/?p=75398 Droga krzyżowa. ]]>

Wstęp

Wyobraź sobie, że patrzysz z wysoka na cały świat. Zobacz różnorodność świata przyrody i kultur w Afryce, Azji czy Europie. Pomyśl o ludziach. Jedni są bogaci, inni umierają z głodu. Jedni mają piękne, kochające rodziny, inni czują się zupełnie samotni. Jedni żyją w pokoju i bezpieczeństwie, inni pośród piekła wojny.
Tak naprawdę, dzisiejszy świat niewiele różni się od świata sprzed nieco ponad dwóch tysięcy lat. Wtedy to Pan Bóg, patrząc na ten świat w całej tej jego różnorodności, stał się człowiekiem. Po co?
Bo miłość nie manipuluje, ani nie zmusza do niczego, więc Bóg, który jest Miłością, nie trzyma człowieka na smyczy i nie łapie go za rękę, kiedy ten chce popełnić zło. Ale jednocześnie Bóg nie potrafił biernie przyglądać się cierpieniu ludzi, których kocha bardziej nawet, niż najlepszy rodzic kocha swoje dziecko. Bóg stał się więc jednym z nas, żeby przekazać każdemu z nas najważniejszą wiadomość: taki jak jesteś teraz, jesteś wart, żeby kochać cię bezwarunkowo i to aż do końca.
Bo miłość lepiej wyrażają czyny, niż słowa. A często najlepiej wyraża ją po prostu obecność i bliskość.
Dlatego jako chrześcijanie podczas nabożeństw Drogi Krzyżowej nie kontemplujemy męki Pana Jezusa: kontemplujemy Pana Jezusa, który kocha nas bezwarunkowo i jest obecny w tej sytuacji życiowej, w jakiej znajdujemy się w tej chwili; kontemplujemy miłość, która nie uciekła od męki; miłość, która jest silniejsza, niż śmierć.

Stacja I
Pan Jezus skazany na śmierć

Jezus został skazany na śmierć w procesie, który nie miał nic wspólnego z troską o sprawiedliwość, pokój i wspólne dobro. Elitom religijnym Izraela chodziło o pozbycie się osoby, którą uważały za zagrożenie dla ich wygodnej pozycji społecznej, rzymskiemu namiestnikowi chodziło o uniknięcie rozruchów w zarządzanej przez niego prowincji.
Kiedy najwyższą wartością staje się święty spokój i wygoda, cierpią i umierają niewinni.
Bóg stał się Człowiekiem, żeby ci, którzy cierpią z powodu niesprawiedliwości, nie byli z tym sami. Cierpi z nami, kiedy boleśnie dotyka nas niesprawiedliwość innych. I solidaryzuje się z tymi, którzy cierpią z powodu naszego egoizmu.

Stacja II
Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona

Krzyżem nieraz nazywamy cierpienie, z którymś przychodzi nam się w życiu mierzyć. Cierpienie niesprawiedliwe. Bezsensowne. Złe.
Jaki jest sens cierpienia Ukraińców mordowanych w tej okrutnej wojnie, jaka toczy się tuż za naszą wschodnią granicą? Jaki jest sens cierpienia „Pana Torpedy” i milionów innych dzieci na świecie umierających na nieuleczalne choroby? Jaki jest sens mniejszych i większych cierpień, które dotykają każdego z nas?
Zamiast tłumaczenia, Bóg staje się człowiekiem i poddaje się jednej z najbardziej okrutnych tortur jakie wymyślił człowiek. Bierze krzyż i rozpoczyna swój ostatni marsz. Ramię w ramię z każdym cierpiącym.

Stacja III
Pierwszy upadek

Tradycja drogi krzyżowej mówi nam o trzech upadkach Jezusa. Pierwszy musiał nastąpić jakoś zaraz po wzięciu na ramiona krzyża.
Każdy kiedyś tego doświadczył: pierwszy szok po otrzymaniu złej wiadomości. Śmiertelna choroba. Wypadek. Wybuch wojny. Kryzys w rodzinie. Można by długo wymieniać. Zawsze to samo. Najpierw niedowierzanie. Potem poczucie, że świat wali się nam na głowę. Niezdolność, żeby myśleć o czymkolwiek innym, żeby robić cokolwiek innego. Wszystko inne wydaje się banalne i mało ważne.
Bóg stał się człowiekiem, żeby pomóc nam wstać. Nie, żeby pomóc zapomnieć, albo udawać, że nic się nie stało. Ale żeby nie ulec pokusie dostrzegania w świecie wyłącznie zła.

Stacja IV
Spotkanie z Maryją

Bycie mamą nie jest łatwe. Bycie Mamą Zbawiciela bynajmniej nie było łatwiejsze. Wiemy z Biblii, że w życiu Maryi nie brakowało momentów, w których relacja z Synem przyprawiała ją o „ból serca” – od ucieczki dwunastoletniego Jezusa do świątyni jerozolimskiej, przez momenty, w których słyszała, jak mówiono o Jej Synu, że jest „żarłokiem i pijakiem”, czy wręcz wariatem, aż po chwilę, w której patrzyła na Niego w trakcie wykonywania na nim wyroku śmierci. Ukochany, jedyny Syn, o którym anioł powiedział Jej, że będzie Mesjaszem i Królem, teraz oskarżony o bluźnierstwo, idzie by zostać „zawieszony na drzewie” jako „przeklęty”. To trochę za dużo jak na jedno serce Matki…
Więź Jezusa ze swoją Mamą nie była usłana różami. Ale miłość była silniejsza i przeprowadziła przez ciemności niezrozumienia, smutku i śmierci, do niedzielnego poranku zmartwychwstania. Maryja i Jezus; Mama i Syn – to dobrzy towarzysze w naszych rodzinnych kryzysach, konfliktach, w momentach, kiedy ktoś ważny dla nas odchodzi. Ich bliskość przypomina, że ciemność Wielkiego Piątku jest znakiem bliskości światła Niedzieli Zmartwychwstania.

Stacja V
Szymon z Cyreny pomaga Jezusowi nieść krzyż

Wycieńczony bezsenną nocą, głodem i torturami, nie był w stanie nieść dalej krzyża. Żołnierze kazali więc przechodzącemu w pobliżu przypadkowemu mężczyźnie, by pomógł skazańcowi. Szymon nie miał na to najmniejszej ochoty, ale zrobił to. Tym nieco wymuszonym dobrym uczynkiem przeszedł do historii.
Przez pomoc cierpiącemu człowiekowi zawsze prześwituje dobroć Pana Boga. Kiedy wszędzie wokół widać tylko cierpienie i pytamy: „gdzie jest Bóg?”, chrześcijaninowi przychodzi na myśl podwójna odpowiedź. Z jednej strony Bóg w Chrystusie współcierpi z cierpiącym. Z drugiej strony, Bóg okazuje swoją bliskość poprzez każdy ludzki gest dobroci, pomocy i wsparcia.

Stacja VI
Weronika ociera twarz Jezusa

To nie była jedna z wojowniczych bohaterek znanych z Biblii, jak Judyta, czy Estera. Weronika była po prostu osobą, która pośród krzyczącego tłumu i okrucieństwa przeprowadzających egzekucję, zrobiła mały gest delikatności, wrażliwości i współczucia.
Jeden z moich współbraci jest kapelanem ukraińskiego wojska. Zawsze powtarza, że jednym z jego najważniejszych zadań jest rozwijanie w żołnierzach wrażliwości na dobro, prawdę i piękno. Tylko to jest w stanie ocalić ich przed pogrążeniem się w wyniszczającej logice wojennej nienawiści.
Zachowana przez Tradycję scena otarcia twarzy cierpiącego Jezusa przez Weronikę uczy nas, że wrażliwość, czułość i delikatność mają dużo większe znaczenie, niż mogłoby się wydawać. Nie ma czasu do stracenia. Trzeba je wprowadzać w naszą codzienność.

Stacja VII
Drugi upadek

Czasem mówi się o grzechu jako o upadku i czujemy się nim upokorzeni. Zwłaszcza kiedy ciągle wpadamy w te same schematy i doskonale czujemy, że to szkodzi nam, szkodzi naszym relacjom z ludźmi, w końcu osłabia nasze doświadczenie bliskości Boga.
Ale to tylko jedna strona medalu. Dla wierzących w Jezusa Chrystusa, drugą stroną zawsze jest miłosierdzie i przebaczenie. Bóg nigdy się nie niecierpliwi, ani nie męczy przebaczaniem. Wręcz przeciwnie. Choć boli Go, kiedy błąkamy się bezradni w naszej grzeszności, to każde nasze pragnienie powrotu jest momentem, w którym dosłownie przelewa się Jego miłosierdzie i łaska. Dzięki temu jesteśmy w stanie budować w naszej codzienności świat bardziej wrażliwy, pokorny i zdolny do miłości.

Stacja VIII
Jezus spotyka płaczące kobiety

W trakcie drogi krzyżowej Jezus spotkał grupę kobiet, które lamentowały nad losem skazanego. Mówi do nich słynne słowa: „Nie płaczcie nade mną, ale nad sobą i nad waszymi dziećmi”.
To niezwykle ważna wskazówka dla całego naszego życia duchowego. Kiedy doświadczamy jakichkolwiek uczuć: wzruszenia, złości, współczucia, radości, smutku itd., nie przechodźmy nad tym od razu do porządku dziennego, bo wtedy absolutnie nic się nie zmieni w naszym życiu. Zatrzymajmy się przy tym, czego doznajemy. Doświadczajmy tego świadomie. Spróbujmy przyjrzeć się z czego to nasze uczucie się bierze i do czego nas prowadzi. Co mówi nam o nas? To ważny krok do poznania samego siebie, a ostatecznie do przemieniającego nasze życie spotkania z Bogiem.

Stacja IX
Trzeci upadek

Są takie sytuacje, w których po prostu brakuje nam siły; kiedy czujemy, że tego wszystkiego już po prostu za dużo. Żadne słowa pocieszenia nie pomagają. Żadne gesty wsparcia nie przynoszą ulgi.
Pomódlmy się przez chwilę w ciszy za wszystkie osoby, które w tej chwili znajdują się w takiej sytuacji. Żeby mogły zobaczyć choćby promyk nadziei na zmartwychwstanie, które gwarantuje Jezus Chrystus, w tej chwili naprawdę blisko nich; może nawet bliżej, niż kiedykolwiek.

Stacja X
Odarcie Pana Jezusa z szat

Żołnierze podzielili między siebie ubranie Jezusa, a nagiego Boga-Człowieka zawlekli w stronę krzyża. Trudno wyobrazić sobie moment większego zawstydzenia i upokorzenia.
Jezus doskonale wiedział co Go czeka, jeśli odda się w ręce chcących Go wyeliminować władz. Ale nie zrezygnował, nie uciekł. Jego pragnienie towarzyszenia nam w chwilach, kiedy czujemy się upokorzeni, ośmieszeni czy niezrozumiani, było silniejsze. Bóg nie towarzyszy nam jako obserwator naszego cierpienia, ale jako jego współuczestnik. To najgłębszy akt solidarności i bliskości Boga.

Stacja XI
Przybicie Jezusa do krzyża

Przyszedł moment absolutnej bezradności. Jezus został odarty ze wszystkiego czy mógł się podzielić. Jest zupełnie unieruchomiony przez narzędzie tortur, jakim jest krzyż. Zwolennicy zniknęli, uczniowie uciekli. Wszystko wskazuje na całkowitą porażkę jego misji.
Ale nawet w tej zupełnie przegranej pozycji są obecne drobne ziarenka nadziei. Jeden z przestępców ukrzyżowanych obok Niego, dostrzega w Jezusie swoją ostatnią deskę ratunku i Jezus obiecuje mu, że spotkają się w niebie. Pod krzyżem, oprócz złowrogiego tłumu, jest kilka kochających osób: Mama i kilkoro najbliższych przyjaciół. Może wydaje się, że to mało. Ale wystarczająco, by dowieść, że nawet w obliczu największego zła, warto zaufać miłości, której nie jest w stanie zniszczyć żadna ciemność.

Stacja XII
Śmierć Pana Jezusa

Najbardziej absurdalny moment w dziejach świata – moment śmierci nieśmiertelnego Boga. Ale tak naprawdę jest to moment największego zwycięstwa w dziejach świata. Bo od chwili, gdy Bóg-Człowiek pogrążył się w otchłani śmierci, śmierć przestała być miejscem, które oddzielałoby nas od Boga.
Śmierć Jezusa jest dla wierzących w Niego źródłem nadziei, że śmierć naszych bliskich, a kiedyś nasza własna, nie jest końcem.

Stacja XIII
Zdjęcie ciała Jezusa z krzyża

Pietà, czyli przedstawienie Maryi trzymającej w ramionach ciało martwego Syna jest jednym z najbardziej wstrząsających obrazów w sztuce chrześcijańskiej. Na widok matki płaczącej nad śmiercią własnego dziecka właściwie należy zamilknąć, bo żadne słowa nie są w stanie oddać ogromu jej cierpienia.
Warto jednak zatrzymać się przez chwilę przy wyobrażeniu Maryi trzymającej w ramionach zdjęte z krzyża ciało Jezusa. Jeśli bowiem wczujemy się w jej cierpienie, to po jakimś czasie wyczujemy jeszcze jedną rzecz: iskierkę wiary i płynącej z niej nadziei, której nie zdołała zgasić nawet ta najciemniejsza chwila jej ziemskiego życia.

Stacja XIV
Złożenie ciała Pana Jezusa w grobie

Bóg w grobie. Wielki Milczący. To jedno z doświadczeń, z którymi mierzy się w swoim życiu każdy chrześcijanin. Owo doświadczenie Boga w grobie płynnie przechodzi w doświadczenie pustego grobu. Naszą pierwszą (i zrozumiałą) reakcją jest poczucie bycia opuszczonym przez Boga. Ale wtedy warto wczytać się Ewangelię opisującą doświadczenie uczniów, którzy zetknęli się z pustym grobem. W pierwszym momencie nic im to nie mówi. Widzą tylko pustkę w miejscu, gdzie spodziewali się spotkać Jezusa. Dopiero z czasem orientują się, że milczenie grobu wcale nie oznacza nieobecności. Bynajmniej! Doświadczenie pustki jest znakiem zmartwychwstania. Bóg jest żywy i choć wymykający się ich schematom, to w pełni realny. I daje się rozpoznać po pocieszeniu jakie rodzi się w sercach tych, którzy doświadczyli spotkania z Nim.

Na koniec tej Drogi Krzyżowej pomódlmy się o łaskę doświadczenia obecności Boga w naszych zmaganiach, zranieniach, poczuciu opuszczenia, ciemności i śmierci. Pomódlmy się o łaskę nadziei mimo wszystko. Żebyśmy pośród absurdu krzyża rozpoznawali ślady zmartwychwstania. I żebyśmy umieli żyć tak, żeby ludzie, których spotykamy mogli rozpoznać te znaki zmartwychwstania w naszym stylu życia. Choćby w tej prostej wierze w Jego obecność; i w tej nadziei mimo wszystko; i w naszej małej codziennej miłości.

]]>
„Gorzkie żale” – mała apologia jezuicko-muzyczna https://jezuici.pl/2021/03/gorzkie-zale-mala-apologia-jezuicko-muzyczna/ Wed, 24 Mar 2021 10:23:33 +0000 https://jezuici.pl/?p=66228 Osobiście bliżej byłoby mi, żeby troszczyć się o porządną katechezę wprowadzającą w ten głęboki sens "Gorzkich Żali" prowadzący w głąb Misterium Paschalnego, niż czekać, aż umrą na skutek, skądinąd trafnie wychwyconego przez Dariusza Piórkowskiego SJ, nieadekwatnego ich rozumienia. ]]>

Trafiłem na portalu DEON.pl na ciekawy tekst Dariusza Piórkowskiego SJ odnoszący się do „Gorzkich Żali”. Zdecydowanie warto przeczytać, bo jest w nim dużo ciekawych obserwacji i intuicji. Pierwotnie, był tylko tylko tekst na fejsie, więc wiadomo, że nie da się w nim zawrzeć wszystkiego. I w tym darkowym akurat zabrakło kilku elementów, które dla mnie są bardzo ważne. Niestety nie mam czasu, żeby napisać jakiś bardziej wyczerpujący tekst, więc tylko dwa słowa komentarza na szybko w tzw. międzyczasie, i nawet nie tyle w duchu polemiki, co dopowiedzenia.

1) Bardzo słuszna uwaga, że w centrum Wielkiego Postu powinno być przygotowanie do pogłębienia naszego doświadczenia Chrztu i Eucharystii (co podkreśla choćby Obrzęd chrześcijańskiego wtajemniczenia dorosłych, na czas Wielkiego Postu przewidujący kluczowy okres w przygotowaniu katechumena do przyjęcia sakramentu chrztu). Dla mnie pytanie jednak brzmi, czy tradycja odprawiania „Gorzkich Żali” przez cały Wielki Post, koniecznie musi stać w sprzeczności z tym podstawowym celem?

Warto zauważyć, że „Gorzkie Żale” bezpośrednio nawiązują do kontemplacji z III tygodnia „Ćwiczeń Duchowych” św. Ignacego: pubudka, przypominająca ignacjańskie wprowadzenia do modlitwy, zakończenie modlitwy rozmową duszy z Matką Bolesną, nawiązujące do zalecanej przez Ignacego rozmowy „twarzą w twarz” na koniec kontemplacji, a przede wszystkim pewien naturalizm opisów, również zbieżny z ignacjańskim wchodzeniem w kontemplowane sceny. I właśnie ĆD są dla mnie kluczem hermeneutycznym do rozumienia GŻ. W rekolekcjach ignacjańskich, kontemplacje pasyjne są etapem na drodze do zjednoczenia z naszym Panem, dzięki któremu możemy patrzeć na rzeczywistość jako na świętą przestrzeń Obecności Boga, wzrokiem przemienionym przez doświadczenie zjednoczenia z Jezusem cierpiącym, a jednocześnie zmartwychwstałym. Mówiąc krótko, owocem całego procesu Ćwiczeń Duchowych jest metanoia, czyli dokładnie to doświadczenie, do którego powinien prowadzić również katechumenat. Osobiście bliżej byłoby mi, żeby troszczyć się o porządną katechezę wprowadzającą w ten głęboki sens „Gorzkich Żali” prowadzący w głąb Misterium Paschalnego, niż czekać, aż umrą na skutek, skądinąd trafnie wychwyconego przez Darka, nieadekwatnego rozumienia.

2) Co do nierozumienia i nielubienia przez młodzież, bo mamy dziś inną kulturę – trochę tak, trochę nie. Dlaczego tak, można przeczytać w poście Darka. Dlaczego nie? Ponieważ nie ma jednej „młodzieży” – do jednych nie trafiają Gorzkie Żale, do innych duchowość Taize, a do jeszcze innych modlitwa charyzmatyczna. Podobnie jak do jednych nie trafia chorał gregoriański, do innych, W. A. Mozart, a do jeszcze innych Billie Eilish. Jednak jednocześnie, każda z powyższych duchowości czy rodzajów muzyki, ma w każdym pokoleniu rzesze gorących zwolenników. Ale nie o sam faktu pluralizmu upodobań chodzi. We współczesnej kulturze, zwłaszcza muzycznej, od kilkudziesięciu lat, istnieją coraz silniejsze nurty nawiązujące do stylistyki retro. W muzyce bardziej klasycznej, widoczne są we wszystkich postmodernistycznych technikach mikro- i makrocytatów, parafrazach, pastiszach etc. Ale i w kulturze popularnej powstają też ciągle nowe projekty, które piszą muzykę w stylu sprzed kilkudziesiąciu lat, w takim stylu je produkują, a później wydają na kasetach magnetofonowych etc. W końcu, co kluczowe dla tematu „Gorzkich Żali”, od ponad 20 lat, w Polsce mamy bardzo silny nurt odrodzenia muzyki tradycyjnej. I wystarczy się przejść na koncert muzykanci, Tęgie Chłopy, Kapela Maliszów, Adam Strug, czy Monodia Polska, żeby zobaczyć, że wypełnionych po brzegi klubach i salach koncertowych (przynajmniej w czasach przed pandemią…) nie dominują przywiązani do tradycji seniorzy, ale młodzi; takoż na wszystkich imprezach, gdzie można się spotkać z muzyką tradycyjną, jak chociażby Festiwal Wszystkie Mazurki Świata. Od strony kulturowej, byłbym więc raczej spokojny. Swoją drogą, na nasze Gorzkie Żale, śpiewane prosto, tradycyjnie, z akompaniamentem liry korbowej, które kilka lat temu zainaugorwaliśmy w bazylice na Kopernika w Krakowie, zawsze przychodziła co najmniej podobna ilość młodych, co starszych.

Jasne, że z „Gorzkich żali”, podobnie jak ze wszystkiego, da się zrobić złotego cielca, który zamiast prowadzić do misterium naszego Pana, będzie skupiał na samych sobie. Ale w dużej mierze zależy od nas, czy będziemy szukali głębi i pomagali dostrzec ją innym.

W każdym razie, niezależnie, czy będziecie modlić Gorzkimi Żalami, czy nie – miejcie dobrą ostatnią prostą tego Wielkiego Postu!

]]>
Mimowolna modlitwa Taco Hemingwaya https://jezuici.pl/2020/08/mimowolna-modlitwa-taco-hemingwaya/ Sun, 30 Aug 2020 17:03:59 +0000 https://jezuici.pl/?p=61583 Tym bardziej jednak interesujące, iż Bóg z rozmachem wyrzucany z nowoczesnego świata, po cichu wraca do kultury tylnymi drzwiami ponowoczesności. Już nie jako wielka narracja wpływowego Kościoła, rozumianego jako klerykalna instytucja, ale jako cicha tęsknota wrażliwych serc]]>

Tym bardziej jednak interesujące, iż Bóg z rozmachem wyrzucany z nowoczesnego świata, po cichu wraca do kultury tylnymi drzwiami ponowoczesności. Już nie jako wielka narracja wpływowego Kościoła, rozumianego jako klerykalna instytucja, ale jako cicha tęsknota wrażliwych serc

Smutne tango
Nie ukrywam, że po przesłuchaniu „Polskiego tanga” czułem smutek zmieszany z rozczarowaniem. Smutek, bo okazało się, że jeden z moich ulubionych polskich artystów ewidentnie nadal tkwi w depresyjnym psychicznym dołku, który uderzył mnie szczególnie podczas odsłuchu, skądinąd znakomitego (i „na pierwszy rzut ucha” pogodnego) utworu, „W piątki leżę w wannie” z poprzedniej płyty. Rozczarowanie, bo choć doceniam marketingowy majstersztyk, jakim było wypuszczenie na kilka dni przed wyborami prezydenckimi jednoznacznie politycznego utworu kanalizującego emocje znacznej części polskiego społeczeństwa, to wierzę, że artyści mają do spełnienia o wiele ważniejszą i subtelniejszą misję, niż zaangażowanie się w plemienno-polityczną nawalankę. Oczywiście nie sposób jednocześnie nie docenić, iż „Polskie tango” to od strony artystycznej po prostu świetny utwór: z bardzo dobrym, wwierającym się w głowę bitem, z bystrą obserwacją przemian społecznych przypadających na czas naszego dzieciństwa wyrażoną w błyskotliwych słowach, z sugestywnym teledyskiem. Kiedy więc YouTube pokazał mi niespodziewanie, że Taco udostępnił cały „Jarmark”, założyłem słuchawki i korzystając z wolnego popołudnia przesłuchałem od razu całość.

Jak zostać wrogiem wszystkich, czyli „Jarmark”
Okazało się, że album jest dużo głębszy i bardziej złożony, niż się spodziewałem. Od strony muzycznej powiem tylko, że ani przez moment nie czułem się znudzony – Rumak, Borucci, Pejzaż, Lanek i CatchUp zaproponowali pełnokrwiste bity, w których z niezmienną lekkością i wdziękiem pływa błyskotliwy Taco, już to rapując ze swoim charakterystycznym flow, już to podśpiewując autotune’owe melodyjki. Doskonale wypadają również goście, na czele z Arturem Rojkiem, dośpiewującym konkluzje we wszystkich trzech częściach „Łańcucha”; i wspaniałą Katarzyną Kowalczyk (Coals), wcielającą się w tragiczną postać żony poddanej przemocy domowej w opowieści „1990s Utopia”. Cała płyta jest bardzo cierpka. Filip Szcześniak opowiada trudne historie związane z trudnymi tematami: od wyżej wspomnianej przemocy domowej, przez ksenofobię i fake newsy, po wojny polityczne. Obrywa się wszystkim, od prawa do lewa: od influenserów po artystów, od rządu po TVN. Jednak pośród całej frustracji, momentami może nieco rozdmuchanej, uderzyły mnie prześwity katharsis, jakich można się dopatrzeć na płycie. Jednym z nich jest gorzka opowieść o dramacie ludzi, których myślenie o całej sferze związanej z seksem zostało ukształtowane przez pornografię. W opowieści pobrzmiewa żal podmiotu lirycznego wobec potężnego przemysłu, który rozpowszechnił się w Polsce wraz z innymi przemianami, jakie zaszły nad Wisłą po upadku komunizmu.

Bóg Abrahama, Izaaka i… Taco Hemingwaya
Dla mnie osobiście, szczególnie ciekawym i poruszającym utworem są „Dwuzłotówki Dancing”, w którym podmiot liryczny tłumaczy swój obecny dystans wobec Boga i Kościoła. Warto zwrócić uwagę, iż temat ten jest swoistym leitmotivem twórczości Filipa Szcześniaka. Zwykle pojawia się jako specyficzny brak lub frustracja: Jakbym był religijny to bym poszedł na spowiedź, ale mam kłopoty z Bogiem…; (…) Lecz nie mów o swoim Bogu, twój zbawca dawno nas wykpił. Wyjątkiem jest tekst w piosence „Grubo-chude psy”, w którym podmiot liryczny traktuje Boga jako autentycznego partnera rozmowy, z którym dzieli się swoimi przeżyciami i obawami:

Słucham jak szczekają grubo-chude psy
Ja wśród nich krzyczę „co u ciebie, Boże, u mnie git”
Jakieś niby tam sukcesy, lecz to wszystko w sumie pic
Od ćwierćwiecza się pałętam, czuję, że nie umiem nic
Świat to film, siedzę, gapiąc się jak bardzo głupi widz…

W „Dwuzłotówki Dancing” podmiot liryczny wspomina traumatyczne doświadczenia religijne ze swojego dzieciństwa. Straszenie piekłem, brak delikatności i niespójność przekazu ze strony księdza i rodziców, zaowocowały lękiem i brakiem zaufania, co z kolei sprawiło, że spowiedzi stały się kolejną traumą. Te doświadczenia, pogłębiane dodatkowo przez gorszący dla wrażliwego nastolatka kontrast, między zamożnością proboszcza, a nędzą, w jakiej żyje wiele dzieciaków, wydawałoby się, skutecznie stłamsiły tlące się w podmiocie mówiącym iskierki wiary. Utwór kończy się czytanym przez Tomasza Knapika tekstem o środkach odurzających towarzyszących od wieków ludzkości, nawiązującym do znanego hasła Karla Marksa, przedstawiającego religię, jako opium dla ludu.

Tutaj mała dygresja. Czy nam się to podoba, czy nie, od długiego już czasu, historia Europy charakteryzuje się stopniowym usuwaniem Boga z kultury. Na różne sposoby i z różnych przyczyn: już to, jako niepotrzebnego niedobitka z czasów, kiedy nie mając narzędzi naukowych, tłumaczyło się rzeczywistość przez mit; już to jako symbol opresywnej wielkiej narracji Kościoła katolickiego, narzucającego jedyny słuszny punkt widzenia, co w nowoczesnym świecie nie może mieć już racji bytu. Tak czy inaczej, mimo iż Kościół jako instytucja, ma ciągle duże wpływy w świecie, to nie jest już panem społecznego imaginarium, jego kody kulturowe są coraz mniej zrozumiałe, a jego symbole coraz rzadziej pojawiają się w popkulturze we właściwym sobie kontekście. Tym bardziej jednak interesujące, iż Bóg z rozmachem wyrzucany z nowoczesnego świata, po cichu wraca do kultury tylnymi drzwiami ponowoczesności. Już nie jako wielka narracja wpływowego Kościoła, rozumianego jako klerykalna instytucja, ale jako cicha tęsknota wrażliwych serc.

Po „Żółtych flamastrach i grubych katechetkach” Maty, „Dwuzłotówki Dancing” Taco Hemingwaya są już drugą w ostatnich miesiącach „modlitwą mimo woli” artysty, którego spojrzenie na wiele spraw wydaje się być dalekie od tego, które proponujemy jako Kościół. Między wierszami nawijanymi przez obu niepokornych raperów, wydaje się pobrzmiewać Augustynowe: stworzyłeś nas dla siebie i niespokojne jest serce nasze, dopóki nie spocznie w Tobie. Nawiązując do Boga pozytywnie, negatywnie, czy nawet w sposób ironiczny, artyści mimo woli ukazują tlącą się w ich sercach nieustanną Tęsknotę, której nie potrafią się wyrzec. Wierząc zaś, że Bóg jest Panem Dziejów, znając historie wielkich nawróceń, a przede wszystkim pamiętając jak Pan Jezus cenił szczerość grzeszników, z którymi się spotykał, osobiście mam nadzieję, że Pan Bóg już teraz z troską pracuje nad wszystkimi trudnymi sprawami, z którymi zmaga się nasz depresyjny raper. I że kiedyś usłyszę płytę, na której Taco Hemingway odetchnie w końcu pełną piersią, pozbawiony przytłaczających go ciężarów.

]]>
Dwa czuwania https://jezuici.pl/2020/08/dwa-czuwania/ Thu, 27 Aug 2020 13:48:18 +0000 https://jezuici.pl/?p=61505 Generalnie są dwa rodzej czuwania. Pierwszy rodzaj, to trwanie w napięciu, żeby czegoś nie stracić, żeby ktoś nam czegoś nie zabrał, żeby uniknąć skrzywdzenia lub bycia skrzywdzonym. Jezus zaprasza jednak do czegoś więcej.]]>

Czuwajcie więc, bo nie wiecie, w którym dniu Pan wasz przyjdzie. A to rozumiejcie: Gdyby gospodarz wiedział, o której porze nocy złodziej ma przyjść, na pewno by czuwał i nie pozwoliłby włamać się do swego domu. Dlatego i wy bądźcie gotowi, bo w chwili, której się nie domyślacie, Syn Człowieczy przyjdzie.
(Mt 24,42-44)

Generalnie są dwa rodzej czuwania. Pierwszy rodzaj, to trwanie w napięciu, żeby czegoś nie stracić, żeby ktoś nam czegoś nie zabrał, żeby uniknąć skrzywdzenia lub bycia skrzywdzonym.

Jezus zaprasza jednak do czegoś więcej. Zaprasza, żeby czuwać jak zakochany, wypatrując wszędzie swojej ukochanej. Proponuje nam życie zakochanej, której wszystko kojarzy się ze swoim ukochanym.

Codziennie przeżywamy wielokrotnie „przyjścia Syna Człowieczego”: odwiedza nas przebrany za okazje, w których możemy okazać komuś trochę dobroci i miłości, albo za sytuacje, w których to my możemy doświadczyć, jak wiele (mimo wszystko!) jest dobra w naszym życiu.

Czuwajmy, bo szkoda byłoby Go przegapić!

]]>
„Przywrócić sakralny wymiar rzeczywistości” – subiektywne wspomnienie o Krzysztofie Pendereckim https://jezuici.pl/2020/03/przywrocic-sakralny-wymiar-rzeczywistosci-subiektywne-wspomnienie-o-krzysztofie-pendereckim/ Mon, 30 Mar 2020 22:24:13 +0000 https://jezuici.pl/?p=58695 Trudny i pokręcony jest mój stosunek do fenomenu Krzysztofa Pendereckiego. Od totalnego niezrozumienia kiedy w dzieciństwie zetknąłem się z jego muzyką, poprzez płynne przejście z fazy buntowniczo-snobistycznego podziwu-bo-wypada, jak się jest muzykiem, do fazy buntowniczo-ignoranckiego przekonania, że to jakieś - przepraszam za ten autocytat z tamtych czasów - "awangardowe gó*no" pisane przez hochsztaplera, po wejście wgłąb i odkrycie świata, jakiego dotąd nie znałem...]]>

Trudny i pokręcony jest mój stosunek do fenomenu Krzysztofa Pendereckiego. Od totalnego niezrozumienia kiedy w dzieciństwie zetknąłem się z jego muzyką, poprzez płynne przejście z fazy buntowniczo-snobistycznego podziwu-bo-wypada, jak się jest muzykiem, do fazy buntowniczo-ignoranckiego przekonania, że to jakieś – przepraszam za ten autocytat z tamtych czasów – „awangardowe gó*no” pisane przez hochsztaplera, po wejście wgłąb i odkrycie świata, jakiego dotąd nie znałem.

Bo postać Pendereckiego faktycznie towarzyszy mi od dzieciństwa. W moim domu rodzinnym nie było tradycji słuchania muzyki klasycznej. Nie wiem, kiedy więc usłyszałem jego muzykę po raz pierwszy. Może to był jakiś koncert, który był transmitowany w telewizji, czy w radiu. I nie mam pojęcia co to mogło być. W każdym razie było dla mnie za trudne i stwierdziłem, że cała ta klasyka, to musi być straszne dziwadło.

Kiedy poszedłem do Szkoły Muzycznej, zrozumiałem, że muzyka klasyczna jest okej, tylko ta współczesna to jakieś nieporozumienie. Na marginesie, umówmy się – rozpoczęcie przygody z muzyką Pendereckiego od „Trenu ofiarom Hiroszimy”, raczej średnio służy wzbudzeniu fascynacji do „klasyków XX wieku” u dzieciaka nie oswojonego z nieco bardziej współczesnym językiem muzycznym. No ale była to szkoła muzyczna w Dębicy (od jakiegoś czasu im. Krzysztofa Pendereckiego), w której młody Krzyś zdobywał swoje pierwsze szlify muzyczne, więc gdzieś tam się ciągle pojawiał – na szkolanych gazetkach, konkursach wiedzy o kompozytorze, jako temat lekcji etc. Na ważnych dla szkoły uroczystościach pojawiał się osobiście sam Maestro, a ja jako dobrze zapowiadający się młody pianista, występowałem na jednym czy drugim jubileuszu, więc z jednej strony wielkie przeżycie – grać w obecności samego Pendereckiego. Z drugiej – w sumie mało mnie to obchodziło, skoro i tak nie rozumiałem, nie szanowałem, ani tym bardziej nie słuchałem jego muzyki. W każdym razie Penderecki był obecny.

Oczywiście później, z upływem lat, zacząłem powoli do niego wracać. Najpierw odkryłem, że jednak od lat 60. napisał sporo utworów, których można po prostu posłuchać z przyjemnością, jak choćby wpadające w ucho „Sanctus” z Missa brevis, niektóre momenty z Pasji wg św. Łukasza, jak choćby poruszająca, nieomal romantyczna aria „Deus meus”, czy przypominająca wręcz muzykę filmową „Chaconne” z monumentalnego „Polskiego Requiem”, dedykowana Janowi Pawłowi II.

Po wstąpieniu do zakonu, pojawiał się między wierszami w jakichś dziwnych kontekstach – a to, że Penderecki jest w bliskich relacjach z jezuitami z Jastrzębiej Góry i że ma swój niebanalny udział w powstaniu organów w tamtejszym kościele, a to, że ktoś z Naszych jest jego dobrym znajomym i chodzą sobie na kawkę jak gdyby nigdy nic. Etc.

W końcu przyszedł czas studiów na Akademii Muzycznej w Krakowie. Duch byłego rektora i obecnego wykładowcy wisiał ciągle w powietrzu. Z jednej strony wszyscy chyba czuli się tam dumni z bycia częścią wielkiej muzycznej tradycji, której Krzysztof Pendercki jest niewątpliwie jednym z największych przedstawicieli. Z drugiej strony – jak to bywa z największymi, do których w czasach postmoderny przylgnął podziw graniczący z kultem – po uczelni krążyły różne mniej i bardziej złośliwe anegdotki o nieobecnym profesorze i o dyrygencie, który potrafił w niewybrednych słowach zrugać muzyków na próbie. Ale przede wszystkim studia muzyczne czas, w którym zacząłem wchodzić wgłąb historii muzyki, również tej stosunkowo nowej. I tak oto, po latach ignorancji, nadeszło odkrycie nowego świata, który wniósł w moje życie świeżość, głębię i piękno, jakich nie znałem. Była to bowiem nie tylko intelektualna rehabilitacja wizjonerskiego formowania dzieł we wczesnej fazie twórczości Krzysztofa Pendereckiego. Formowania, które z jednej strony przebiegało w wierności wielkiej tradycji muzyki europejskiej, z drugiej eksploatowało do granic nowe możliwości przekształcania materii dźwiękowej. Jednak bez hochsztaplerstwa i eksperymentowania dla eksperymentu. Zawsze w uczciwej wierności wobec własnej drogi. A zacząłem doceniać nie tylko warsztat instrumentacyjny i mistrzowskie operowanie kontrapunktem.

W sztuce Pendereckiego zacząłem odkrywać coś, o czym później przeczytałem, on sam powiedział wprost w jakiejś rozmowie:

Moja sztuka, wyrastając z korzeni głęboko chrześcijańskich, dąży do odbudowania metafizycznej przestrzeni człowieka strzaskanej przez kataklizmy XX wieku. Przywrócenie wymiaru sakralnego rzeczywistości jest jedynym sposobem uratowania człowieka

Zacząłem widzieć w nim twórcę, który autentycznie poszukuje Boga; twórcę, który stawia poważne pytania o dobro i zło i o sens rzeczywistości, a za punkt wyjścia bierze zawsze obraz Boga, jaki niesie Biblia, zarówno Stary, jak i Nowy Testament. W jego utworach pojawia się Bóg transcendentny, pełen majestatu, potęgi i grozy, jakiego widzimy w wielu miejscach Starego Testamentu, a często i w tradycyjnej katolickiej pobożności, w której wychowany został Mistrz. Ślady tego wychowania znajdujemy w stosowanych przez niego cytatach z pieśni tradydyjnych w jego wielkich dziełach (jak choćby śpiew Suplikacji w Polskim Requiem, czy Ludu mój ludu w Credo). Ostateczny horyzont Penderecki widzi jednak zawsze w Jezusie Chrystusie cierpiącym w kataklizmach XX wieku (czego refleks znajdujemy choćby w pełnej dramatyzmu Pasji, czy również wspominanym już Polskim Requiem), ale przede wszystkim Zmartwychwstałym, będącym źródłem nadziei i pokoju*.

Zaryzykuję stwierdzenie, że muzyka Krzysztofa Pendereckiego – pełna napięć i ekspresji, niestroniąca od trudnych brzmień, wybijających z naszej strefy bezpieczeństwa, ale jednak sakralna w najgłębszym tego słowa znaczeniu i – w ostatecznej perspektywie – nakierowująca na Zmartwychwstałego Chrystusa, jako źródło życia i pokoju, jest jedną z najlepszych propozycji muzycznych na te nienajprostsze dni, jakie obecnie przeżywamy.

A co do samego Mistrza, który wczoraj opuścił ten świat – ufam, że obecnie ogląda już chwałę Siedmiu Bram (Nowej) Jerozolimy, za którą przez całe życie musiał bardzo tęsknić. Wszak takie piękno w naszym świecie pojawia się przede wszystkim w momentach przepełnionej wielką miłością tęsknoty…

*Zainteresowanym dogłębną analizą twórczości K. Pendereckiego jako ekspresji jego osobistej wiary, serdecznie polecam tekst ks. Janusza Drewniaka „Biblijne i liturgiczne wątki w twórczości Krzysztofa Pendereckiego”, do którego nawiązuję w moich wnioskach.

]]>
Mistyka ignacjańska i nowoczesny pop, czyli moja piosenka na 10. urodziny DEON.pl https://jezuici.pl/2019/10/mistyka-ignacjanska-i-nowoczesny-pop-czyli-moja-piosenka-na-10-urodziny-deon-pl/ Thu, 31 Oct 2019 15:27:36 +0000 https://jezuici.pl/?p=55739 Powiem krótko. Piosenka powstała podczas rekolekcji ignacjańskich. Jest więc zapisem specyficznego, jezuickiego spojrzenia na rzeczywistość. ]]>

Powiem krótko. Piosenka powstała podczas rekolekcji ignacjańskich. Jest więc zapisem specyficznego, jezuickiego spojrzenia na rzeczywistość. Jest to spojrzenie na wskroś optymistyczne, bo ludzie, którzy doświadczyli w swoim życiu mistyki ignacjańskiej żyją w przekonaniu, że Bóg nie tylko jest obecny w naszym świecie, ale lubi się nam objawiać w każdym geście życzliwości, dobroci i miłości.

Zapraszam!

słowa i muzyka: Dominik Dubiel SJ
śpiew: Katarzyna Bogusz, Dagmara Gregorowicz, Małgorzata Hutek, Maciej Kita, Przemysław Kleczkowski
gitary: Mateusz Frankiewicz, Maciej Kwarciński, Maciej Kita
syntezatory: Ignacy Matuszewskisynthy basowe: Mateusz Frankiewicz
perkusja: Michał Pakuła
sample: Maciej Kwarciński
edycja, miks i mastering: Mateusz Hulbój
produkcja muzyczna: Mateusz Frankiewicz, Mateusz Hulbój, Dominik Dubiel SJ
wideo: Mikołaj Cempla humanstories.studio

]]>
O „Klerze” raz jeszcze, choć nieco inaczej [RECENZJA BARDZO OSOBISTA] https://jezuici.pl/2018/10/o-klerze-raz-jeszcze-choc-nieco-inaczej-recenzja-bardzo-osobista/ Mon, 29 Oct 2018 00:47:16 +0000 https://jezuici.pl/?p=48762 W końcu udało mi się wybrać na "Kler" [UWAGA SPOILERY]]]>

W końcu udało mi się wybrać na „Kler” [UWAGA SPOILERY]

Na mój prosty gust, nie jest to ani film tak wybitny, jak wskazywałyby zachwyty niektórych, ani tak słaby jak wskazywałyby recenzje wielu innych.

Czy mnie oburzył? Żadną miarą.

Czy rozbawił? Podczas kilku tekstów arcybiskupa, owszem.

Czy dotknął poważnych i realnych problemów? Tak. Od problemu niedojrzałych księży, którzy krzywdzą innych, po układy i lobby na różnych szczeblach hierarchii.

Czy przytłoczył i zasmucił? Zdecydowanie tak. Dlaczego?

Po pierwsze, jest antytezą mojego podejścia do rzeczywistości, bo czerpiąc z Ewangelii i jezuickiej duchowości staram się szukać w ludziach i wydarzeniach tego co najpiękniejsze i najlepsze, a film Wojtka Smarzowskiego odwrotnie – pokazuje wszystko to co najgorsze, najbrzydsze, co brudne i małe.

Po drugie, stawia smutną tezę, że nie da się jednocześnie być księdzem i dobrym człowiekiem. Stąd jeden z trzech głównych bohaterów, ukazany jako czarny charakter, pozostaje w Kościele i dzięki układom i intrygom pnie się po szczeblach kariery, a dwaj pozostali, ukazani jako półgłówki (vide: żenujące porady w konfesjonale, zachowanie w kancelarii i na katechezie), ale o ludzkich odczuciach, swoje człowieczeństwo ratują odchodząc – jeden z kapłaństwa, drugi z tego świata, byle nie pozostać w tej złowrogiej instytucji pełnej fałszywych proroków, alkoholików, chciwców i zboczeńców.

Czy film powstał, żeby pomóc Kościołowi? Oczywiście, że nie, bo nie da się pomagać nikomu, patrząc na niego z góry – gdyby tak się dało, to pewnie Bóg nie musiałby stać się jednym z nas i nie dał by się zabić.

Co do oddziaływania, to wydaje mi się, że odgrywa mniejszą rolę, niż mu się przypisuje. Jak widać po reakcjach, ci, którzy poznali Kościół i żyją w nim, widzą, że film jest obrazem w krzywym zwierciadle, nijak nie przystającym do Kościoła, który oni poznali w swoich wspólnotach, na rekolekcjach, czy wolontariatach, choć obrazem bynajmniej nie oderwanym zupełnie od rzeczywistości; zaś ci, którzy nigdy nie spotkali w Kościele Pana Boga (zwykle bynajmniej nie ze swojej winy…), cieszą się, że ktoś w końcu pokazał to, co oni sobie wyobrażają o Kościele.

Niemniej jednak wierzę, że skoro z największego skandalu, grzechu i zła, jakim było ukrzyżowanie Syna Bożego, Bóg wyprowadził największe dobro, jakim jest zmartwychwstanie i nasze odkupienie, to i z przytłaczającego filmu, który dla wielu słabych zapewne okaże się zgorszeniem, prowadząc ich może nawet do odejścia z Kościoła, mimo wszystko wyprowadzi dobro, jakim będzie poważniejsza refleksja wszystkich wierzących, inspiracja do osobistego nawrócenia i większa modlitwa za Mistyczne Ciało Chrystusa.

]]>
O Hiobie, stracie i pustce, która jest Obecnością https://jezuici.pl/2018/10/o-hiobie-stracie-i-pustce-ktora-jest-obecnoscia/ Fri, 05 Oct 2018 23:28:29 +0000 https://jezuici.pl/?p=48385 Dopiero kiedy zniknęło wszystko co zasłaniało Hiobowi Pana Boga, zdołał Go dostrzec i mógł powiedzieć: "Dotąd Cię znałem ze słyszenia, teraz ujrzało Cię moje oko".]]>

Hiob odpowiedział Panu: «Wiem, że Ty wszystko możesz, co zamyślasz, potrafisz uczynić. Kto przysłoni plan nierozumnie? O rzeczach wzniosłych mówiłem. To zbyt cudowne. Ja nie rozumiem. Dotąd Cię znałem ze słyszenia, teraz ujrzało Cię moje oko, dlatego odwołuję, co powiedziałem, kajam się w prochu i w popiele».

Potem Pan błogosławił Hiobowi, tak że miał czternaście tysięcy owiec, sześć tysięcy wielbłądów, tysiąc jarzm wołów i tysiąc oślic. Miał jeszcze siedmiu synów i trzy córki. Pierwszą nazwał Gołębicą, drugą – Kasją, a trzecią – Rogiem-z-kremem-do-powiek. Nie było w całym kraju kobiet tak pięknych jak córki Hioba. Dał im też ojciec dziedzictwo między braćmi.

I żył jeszcze Hiob sto czterdzieści lat, i widział swych synów i wnuków – cztery pokolenia. Umarł Hiob stary i w pełni dni.

(Hi 42, 1-3. 5-6. 12-17)

Dopiero kiedy zniknęło wszystko co zasłaniało Hiobowi Pana Boga, zdołał Go dostrzec i mógł powiedzieć: „Dotąd Cię znałem ze słyszenia, teraz ujrzało Cię moje oko”.

To mega ważna lekcja. Po pierwsze, skoro coś tracę, to znaczy, że przeszkadzało mi to kochać Boga (sic!). Po drugie, każda strata, nie ważne czy tracę coś materialnego, kogoś bliskiego, swój dobry wizerunek, prestiż, czy plany na przyszłość, jest okazją do zobaczenia Pana Boga, bo każda pustka jest naturalną przestrzenią Jego świętej Obecności.

https://youtu.be/S99FCAFNgaA

]]>
Dał Pan i zabrał Pan https://jezuici.pl/2018/10/dal-pan-i-zabral-pan/ Mon, 01 Oct 2018 21:50:05 +0000 https://jezuici.pl/?p=48328 Choć jest to nieszczęście nieporównywalne z wielkimi ludzkimi dramatami, to podobnie jak one, nasuwa pytanie: DLACZEGO mi się to przytrafiło? I złość na klimat, na własny organizm, etc., a ostatecznie - na Pana Boga.]]>

Pewnego dnia, gdy synowie Boży przyszli stawić się przed Panem, Szatan też przyszedł z nimi. I rzekł Bóg do Szatana: „Skąd przychodzisz?” Szatan odrzekł Panu: „Przemierzałem ziemię i wędrowałem po niej”. Mówi Pan do Szatana: „A zwróciłeś uwagę na sługę mego, Hioba? Bo nie ma na całej ziemi drugiego, kto by tak był prawy, sprawiedliwy, bogobojny i unikający grzechu jak on”. Szatan na to do Pana: „Czyż za darmo Hiob czci Boga? Czyż Ty nie ogrodziłeś zewsząd jego samego, jego domu i całej majętności? Pracy jego rąk pobłogosławiłeś, jego dobytek na ziemi się mnoży. Wyciągnij, proszę, rękę i dotknij jego majątku! Na pewno Ci w twarz będzie złorzeczył”. Rzekł Pan do Szatana: „Oto cały majątek jego w twej mocy.Tylko na niego samego nie wyciągaj ręki”. I odszedł Szatan sprzed oblicza Pańskiego. Pewnego dnia, gdy synowie i córki jedli i pili w domu najstarszego brata, przyszedł posłaniec do Hioba i rzekł: „Woły orały, a oślice pasły się tuż obok. Wtem napadli Sabejczycy, porwali je, a sługi mieczem pozabijali, ja sam uszedłem, by ci o tym donieść”. Gdy ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł: „Ogień Boży spadł z nieba, zapłonął wśród owiec oraz sług i pochłonął ich. Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść”. Gdy ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł: „Chaldejczycy zstąpili z trzema oddziałami, napadli na wielbłądy, a sługi ostrzem miecza zabili. Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść”. Gdy ten jeszcze mówił, przyszedł inny i rzekł: „Twoi synowie i córki jedli i pili wino w domu najstarszego brata. Wtem powiał szalony wicher z pustyni, poruszył czterema węgłami domu, zawalił go na dzieci, tak iż poumierały. Ja sam uszedłem, by ci o tym donieść”. Hiob wstał, rozdarł szaty, ogolił głowę, upadł na ziemię, oddał pokłon i rzekł: „Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione! „W tym wszystkim Hiob nie zgrzeszył i nie przypisał Bogu nieprawości.
(Hi 1, 6-22)

Oprócz konkretnych treści i dobrych doświadczeń, z Forum Scholastyków w Starej Wsi wywiozłem jakieś paskudne jesienne choróbsko, które skutecznie uniemożliwia mi normalne mówienie, nie mówiąc o śpiewaniu. W związku z tym wysypał mi się fantastyczny projekt, w którym miałem śpiewać i na który cieszyłem się od paru miesięcy.

Choć jest to nieszczęście nieporównywalne z wielkimi ludzkimi dramatami, to podobnie jak one, nasuwa pytanie: DLACZEGO mi się to przytrafiło? I złość na klimat, na własny organizm, etc., a ostatecznie – na Pana Boga.

A dzisiejsza liturgia raz jeszcze przynosi Słowo idealnie na czasie. Tym razem jest to historia Hioba, którego Bóg pozwala dosłownie zniszczyć szatanowi. Jednak Hiob, jako prawdziwy przyjaciel Pana Boga, odkrywa w całym swoim dramacie jedną kluczową rzecz – w miłości chodzi o bliskość i zaufanie, a nie o to, żeby mieć wszystko pod kontrolą i układać cały świat wokół siebie zgodnie z własną wizją rzeczywistości. Miłości Pana Boga nie mierzy się w dobrodziejstwach którymi nas obdarowuje, a już na pewno nie mierzy się jej tym, czy Pan realizuje to wszystko, o co go prosimy. Jeśli mamy tego wątpliwości, co do miłości Boga, wystarczy poopatrzeć na Krzyż…

]]>
O kryzysie w Kościele inaczej https://jezuici.pl/2018/09/o-kryzysie-w-kosciele-inaczej/ Fri, 07 Sep 2018 21:56:50 +0000 https://jezuici.pl/?p=47798 Jestem przekonany, że publiczne oburzanie się i załamywanie rąk nad stanem Kościoła oraz dramatyczne rozważania, czy warto jeszcze być w Kościele (nawet jeśli zakończone łaskawą puentą, że jednak się zostanie), nie służy uzdrowieniu. ]]>

Na przełomie XV i XVI wieku żyło sobie dwóch zakonników.

Obydwaj widzieli w jakim upadku znajduje się Kościół, papiestwo, duchowieństwo, obydwaj widzieli liczne nadużycia kleru i opłakany stan życia duchowego wiernych.

Jeden z nich stwierdził, że ten zepsuty Kościół „nie ma mu nic do zaoferowania”, więc zaczął Go publicznie oskarżać i krytykować, w końcu stwierdził, że on stworzy coś lepszego i odszedł z Kościoła pociągając za sobą innych.

Drugi z nich poszedł do ziemskiego zwierzchnika tego samego Kościoła, uklęknął przed nim, zgodnie z ówczesnym obyczajem ucałował go w papieski pantofel i oddał mu do dyspozycji nowo powstały zakon, którego członkowie, choć byli doskonale wykształceni, głosili dzieciom i prostym ludziom katechezy, udzielali Ćwiczeń Duchownych, mieszkali wśród ubogich i posługiwali w szpitalach.

Skutkiem działania pierwszego zakonnika, był bolesne rozdarcie Kościoła, które trwa do dziś.

Efektem decyzji drugiego była prężna działalność apostolska, naukowa i kulturalna praktycznie na całym świecie, mimo wszystkich zawirowań, w samym swoim rdzeniu również trwająca i przynosząca błogosławione owoce do dziś (kto odprawił kiedykolwiek rekolekcje ignacjańskie, ten nie ma wątpliwości).

„Ale po co ja to wszystko mówię?”

Bo jestem przekonany, że publiczne oburzanie się i załamywanie rąk nad stanem Kościoła oraz dramatyczne rozważania, czy warto jeszcze być w Kościele (nawet jeśli zakończone łaskawą puentą, że jednak się zostanie):

– po pierwsze, nie służy uzdrowieniu. Uzdrowieniu pomaga raczej osobista przejrzystość i konkretne działanie tam, gdzie mamy realny wpływ oraz głęboka, pokorna modlitwa i głoszenie Ewangelii (zarówno własnym stylem życia, jak i przepowiadaniem sensu stricto);

– po drugie, zwykle świadczy to o głębokim niezrozumieniu czym jest Kościół, w którym Jezus Chrystus daje nam nowe życie. Jak to już kiedyś pisałem, nie my robimy Kościołowi łaskę, że w nim jesteśmy, ale to Bóg wyświadcza nam łaskę, że możemy być członkami Kościoła;

– po trzecie, lament, że jak tak dalej pójdzie, to ludzie w ogóle z Kościoła odejdą, wydaje się być podszyty snem o wielkości Kościoła, który byłby urządzony według mojego pomysłu; snem o wielkości, która nawet jeśli w moim przekonaniu jest najszlachetniejszym pragnieniem, zawsze zawiera domieszkę niezgody na ogołocenie oraz pychy, która podsuwa mi przekonanie, że to właśnie ja wiem, co należy zrobić, żeby wszystko naprawić;

– po czwarte, podsumowując, zapraszam do gorącej modlitwy za tych, w których mocy jest wyjść naprzeciw problemom trawiącym nasz Kościół i odważnie zmierzyć się z nimi; żeby odkrywać piękno Kościoła, którego bramy piekielne nie przemogą – nawet jeśli w naszym przekonaniu coś wygląda na totalną katastrofę; w końcu żeby walczyć, aby być w stanie więcej skupiać się na dobru, które jesteśmy w stanie dać bliźnim, niż na czynionym przez innych złu.

***
… a poza tym wszystkim warto chyba po prostu ufać Panu Bogu:

Jeżeli Pan domu nie zbuduje,
na próżno się trudzą ci, którzy go wznoszą.
Jeżeli Pan miasta nie ustrzeże,
strażnik czuwa daremnie.
Daremnym jest dla was
wstawać przed świtem,
wysiadywać do późna –
dla was, którzy jecie chleb zapracowany ciężko;
tyle daje On i we śnie tym, których miłuje.
Oto synowie są darem Pana,
a owoc łona nagrodą.
Jak strzały w ręku wojownika,
tak synowie za młodu zrodzeni.
Szczęśliwy mąż,
który napełnił
nimi swój kołczan.
Nie zawstydzi się, gdy będzie rozprawiał
z nieprzyjaciółmi w bramie
(Ps 127)

]]>
Historia jednego powołania – od wiedźmina do jezuitów https://jezuici.pl/2018/09/historia-jednego-powolania-od-wiedzmina-do-jezuitow/ Wed, 05 Sep 2018 18:12:22 +0000 https://jezuici.pl/?p=47742 Czytając na Facebooku komentarze podekscytowanych fanów wiedźmina, mnie samemu serce zabiło nieco mocniej. Nie tylko dlatego, że w liceum zakochałem się w wiedźmińskim uniwersum Andrzeja Sapkowskiego i liczę mocno, że fantastyczna fabuła sagi doczeka się w końcu godnej ekranizacji, ale również z tego powodu, że lektura książek Sapkowskiego doprowadziła do wydarzeń, które zmieniły moje życie. ]]>

Inspiracja

W ostatnich dniach podgrzały się emocje fanów wiedźmina – ogłoszono, że w przygotowywanym przez Netflix serialu „Witcher” w rolę Geralta z Rivii wcieli się znany m. in. z głównej roli w filmach o Supermanie oraz Dynastii Tudorów Henry Cavill. Czytając na Facebooku komentarze podekscytowanych fanów, mnie samemu serce zabiło nieco mocniej. Nie tylko dlatego, że w liceum zakochałem się w wiedźmińskim uniwersum Andrzeja Sapkowskiego i liczę mocno, że fantastyczna fabuła sagi doczeka się w końcu godnej ekranizacji, ale również z tego powodu, że lektura książek Sapkowskiego doprowadziła do wydarzeń, które zmieniły moje życie.

Powołanie

Jako nastoletni zapalony fan wiedźmińskiej sagi, po przeczytaniu wszystkich części, zacząłem szukać innych książek Andrzeja Sapkowskiego i tak trafiłem na Trylogię Husycką. Choć była słabsza od wiedźmina, to całkiem przyjemnie się ją czytało, więc pochłonąłem ją dość szybko. Nie wchodząc w detale fabuły, wspomnę tylko, że główni bohaterowie trylogii sympatyzują z husytami i dzielnie walczą ze złowrogimi siłami Kościoła Katolickiego, którego przedstawiciele – zwłaszcza księża i zakonnicy, są zbieraniną szpiegów i różnych bezwzględnych typów spod ciemnej gwiazdy walczących o władzę i pieniądze. Choć nie interesowałem się wtedy za bardzo historią Kościoła, to obraz ten wydawał mi się mimo wszystko znacznie przesadzony.

Ale kiedy czytałem o różnych przygodach, w które zamieszani byli różni zakonnicy, gdzieś z tyłu głowy pojawiła się zaskakująca dla mnie myśl: że bycie księdzem to strasznie dziwna i tajemnicza, ale realna możliwość. Początkowo nie zwracałem na to większej uwagi. Ale z czasem bohaterowie „Narrenturmu”, „Bożych bojowników” i „Lux perpetua” odchodzili w niepamięć, a myśl o byciu księdzem trwała. Po jakimś czasie zorientowałem się, że ta idea wydaje mi się głębsza i mocniejsza, niż dotychczasowe plany, żeby studiować fortepian na Akademii Muzycznej. Stwierdziłem więc: idę do seminarium – lepiej spróbować i najwyżej stwierdzić, że to nie to, niż do końca życia zastanawiać się później, czy to aby nie była droga właśnie dla mnie. Tak też zrobiłem, wstąpiłem do diecezjalnego seminarium, tam zacząłem tak naprawdę poznawać Pana Boga i Jego Kościół, w końcu znalazłem w Nim swoje ostateczne miejsce i szczęśliwie już od ponad sześciu lat jestem jezuitą.

Wnioski

Próbując nauczyć się czegoś z własnej historii, wyciągam dwa zasadnicze wnioski.

Po pierwsze, choć czasem samego mnie to trochę bawi, że Bóg nie doprowadził mnie do myśli o wstąpieniu do zakonu na jakiejś szlachetnej i wzniosłej drodze, choćby przez formację w jakiejś wspólnocie, rozważanie Pisma Świętego, czy studiowanie dzieł mistrzów życia duchowego, a poprzez lekturę fantastyki, to jest to dla mnie potwierdzenie, że Pan Bóg naprawdę mówi do każdego w takim języku, jaki każdy z nas jest w stanie aktualnie zrozumieć. Były generał naszego zakonu, o. Adolfo Nicolas SJ, zapytany kiedyś o to dlaczego został jezuitą, odrzekł, że właściwie nie jest istotne dlaczego kiedyś wstąpiło się do zakonu, ale dlaczego w tym momencie ciągle jest się zakonnikiem. Motywacje i inspiracje, przez Bóg próbuje nas do siebie przyciągnąć są różne. Dojrzałe podejście do własnego powołania polega na ciągłej refleksji i oczyszczaniu motywów, dla których pragnie się być księdzem, czy zakonnikiem.

Po drugie, jak zachęca nas św. Ignacy Loyola, trzeba szukać Boga we wszystkim. Działanie Pana Boga nie ogranicza się do wydarzeń o charakterze religijnym, czy ewangelizacyjnym. Każde wydarzenie, a zwłaszcza każdy człowiek, może być słowem, które Bóg kieruje do innych (por. Gaudete et Exulatate 24). Pewnie sam Andrzej Sapkowski mocno zdziwiłby się, gdyby się dowiedział, że jego książki pośrednio doprowadziły kogoś do pokochania Kościoła i odkrycia powołania do życia zakonnego. Skoro jednak Bóg zdołał wykorzystać antykościelną fantastykę, żeby przyprowadzić kogoś do siebie, to o ileż bardziej zwyczajne wydarzenia codzienności i osoby, które spotykamy, mogą nas przybliżyć do Pana Boga – oczywiście o tyle, o ile będziemy uczciwie starali się Go odnaleźć.

]]>
O Kościele Świętym Matce naszej [MIKRO-POLEMIKA] https://jezuici.pl/2018/08/o-kosciele-swietym-matce-naszej-mikro-polemika/ Sun, 26 Aug 2018 23:30:46 +0000 https://jezuici.pl/?p=47611 "Nie może mieć Boga za Ojca, kto nie ma Kościoła za Matkę", pisał św. Cyprian.]]>

„Nie może mieć Boga za Ojca, kto nie ma Kościoła za Matkę”, pisał św. Cyprian.

Przeczytałem dziś tekst, w którym autorka nawiązując do czyjejś wypowiedzi w kontekście zła, które jest obecne w Kościele, podsumowuje: „Rozumiem, że ludzie odchodzą od Kościoła, czasami sama mam na to ochotę, ale kiedy myślę o tym, że jest w Nim nadal Bóg, to przyjmuję Go, jak < >”. I choć rozumiem dobre intencje, to jednak ręce trochę opadają. I smutno. I boli.

Musi uwierać nas w Kościele bylejakość, musi nam być wstyd za zło, musi nas boleć grzech. Ale na miły Bóg – Kościół nie jest dla nas jakimś dodatkiem, który w swojej hojności możemy przyjąć lub nie. Kościół jest Matką, która rodzi nas do ŻYCIA i jest środowiskiem, bez którego to ŻYCIE więdnie i umiera. Choćby nie wiem co się działo w Kościele, to nie robimy Kościołowi łaski, że w Nim trwamy – to bycie w Kościele jest dla nas łaską par excellence. W czasach św. Ignacego, mówiąc delikatnie, w Kościele nie było lepiej, ale Ignacy od początku uczył nas, że Kościół potrzebuje bardziej naszej pokornej służby i głoszenia Dobrej Nowiny, niż wytykania zła – nawet z łaskawym dodatkiem, że mimo to „przyjmuje się Kościół”.

Dziś dobry dzień, żeby pomodlić się za wstawiennictwem Matki Kościoła, za Matkę Kościół i wszystkie jej dzieci – żebyśmy potrafili tę naszą Matkę naprawdę mądrze kochać.

]]>
Mam nadzieję https://jezuici.pl/2018/06/mam-nadzieje-2/ Fri, 29 Jun 2018 21:50:33 +0000 https://jezuici.pl/?p=46914 Czasem brakuje mi sił...]]>

Gdy Jezus przyszedł w okolice Cezarei Filipowej, pytał swych uczniów: Za kogo ludzie uważają Syna Człowieczego? A oni odpowiedzieli: Jedni za Jana Chrzciciela, inni za Eliasza, jeszcze inni za Jeremiasza albo za jednego z proroków. Jezus zapytał ich: A wy za kogo Mnie uważacie? Odpowiedział Szymon Piotr: Ty jesteś Mesjasz, Syn Boga żywego. Na to Jezus mu rzekł: Błogosławiony jesteś, Szymonie, synu Jony. Albowiem nie objawiły ci tego ciało i krew, lecz Ojciec mój, który jest w niebie. Otóż i Ja tobie powiadam: Ty jesteś Piotr [czyli Skała], i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą. I tobie dam klucze królestwa niebieskiego; cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie.

(Mt 16,13-19)

Czasem brakuje mi sił.

Kiedy kolejna bliższa, czy dalsza osoba, opowiada mi o dramatach swojego życia, a ja chciałbym być dla niej krzepiącym prorokiem boga, który na głos naszych modlitw zmienia bieg wydarzeń i sprawia, że wszystko się układa po naszej myśli, ale nie mogę, więc czuję się jak Jeremiasz, na którego wołają „Trwoga dokoła”.

Idę na modlitwę i krzyczę wewnątrz siebie do Boga i na Boga. O co w tym wszystkim chodzi? Co On robi? Czy On się tym wszystkim w ogóle interesuje?

I po jakimś czasie przychodzi szczątkowy pokój. Inny, niż upragnione zapewnienie, że „wszystko będzie dobrze”. Bo to pokój wypływający z nadziei, że On jest Bogiem, któremu nie jest obojętne nasze cierpienie; że jest Bogiem, który nie bawi się naszym kosztem; że może to wszystko nie ułoży się od razu i może niekoniecznie tak, jak to sobie wyobrażam, ale On nad tym czuwa i w końcu krzyż zmieni się w zmartwychwstanie.

Brzmi szalenie i naiwnie. Ale tym żyję. To jest ta nadzieja, którą nieudolnie próbuję głosić; nadzieja, dla której jestem zakonnikiem.

Wiem, że nie jest to spektakularny płomień, który spala wszelkie wątpliwości i noc czyni dniem. Ale ufam, że to światełko, którym Bóg się może posłużyć, żeby zapewnić kogoś, że ostatnie słowo nie należy do ciemności.

]]>
O skrajnościach https://jezuici.pl/2018/06/o-skrajnosciach/ Sun, 24 Jun 2018 22:56:35 +0000 https://jezuici.pl/?p=46769 Strasznie łatwo popadać w skrajności. ]]>

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni. Bo takim sądem, jakim sądzicie, i was osądzą; i taką miarą, jaką wy mierzycie, wam odmierzą. Czemu to widzisz drzazgę w oku swego brata, a nie dostrzegasz belki we własnym oku? Albo jak możesz mówić swemu bratu: Pozwól, że usunę drzazgę z twego oka, podczas gdy belka tkwi w twoim oku? Obłudniku, usuń najpierw belkę ze swego oka, a wtedy przejrzysz, ażeby usunąć drzazgę z oka twego brata”.
(Mt 7, 1-5)

Strasznie łatwo popadać w skrajności.

Z jednej strony łatwo osądzić drugiego na podstawie śmiesznie małego wycinka jego życia, który jest dla mnie dostępny, i uznać go za buca, cwaniaczka, egoistę czy kogo tam jeszcze, nie mając pojęcia o (nieraz bardzo dramatycznej) historii, która go ukształtowała i doprowadziła do takiego, czy innego stylu działania.

Z drugiej strony, łatwo stwierdzić: nie mam prawa oceniać co jest dobre, a co złe, bo sam nie jestem idealny i wymiksować się z odpowiedzialnego przeżywania swoich relacji z ludźmi.

Tymczasem PRAWDA leży gdzieś po środku, a na imię jej Jezus – szukając szczerze Pana Boga, żyjąc z Nim w bliskiej przyjaźni, owszem, widzę całą swoją biedę i grzech, ale to pomaga mi patrzeć na innych z wolnym osądem tego co dobre, a co złe, przy jednoczesnym szacunku dla Inności i Tajemnicy, jaką zawsze będzie dla mnie drugi człowiek.

]]>
Krótka refleksja o Kościele https://jezuici.pl/2018/06/krotka-refleksja-o-kosciele/ Mon, 11 Jun 2018 17:04:45 +0000 https://jezuici.pl/?p=46375 W ramach przypominania oczywistości, warto co jakiś czas uświadomić sobie, że w prawdziwym życiu chodzi o to, żeby próbować patrzeć z perspektywy Pana Jezusa.]]>

Są w Kościele prężne wspólnoty około-odnowowo-ewangelizacyjne. Często robią świetną robotę, ale znaczna część z nich nie tylko katalizuje tradsów swoją ignorancją względem przepisów liturgicznych, ale i przeciętnych katolików wprawia nieraz w zażenowanie swoimi tańcami-łamańcami i estetycznie niewybrednymi piosenkami, które łupią podczas Mszy.

Z drugiej strony jest coraz bardziej znaczące środowisko przywiązane do Tradycji (i tradycji), którego część faktycznie troszczy się o wierność nauczaniu Pana Jezusa, które jest przechowywane w Tradycji, ale jest też znaczna część, która każdą formę rozeznania uważa za laksyzm, każdą formę spontanicznej modlitwy w kościele za profanację, a każdą inność za modernizm, przez co całemu środowisku wiernych tradycji łacińskiej sama nakleja atykietkę odklejonych od współczesnego świata szurów. I bynajmniej nie zachęca w ten sposób do umiłowania Matki Kościoła.

Są czciciele „świętego dialogu” i „błogosławionej tolerancji”, są wyznawcy „świętego oburza”.

„Ale po co ja to wszystko mówię?”

Bo choć to niby oczywiste, że to tylko internety, że tu chodzi o klikalność, że trzeba polaryzować stanowiska i wyrażać je ostrzej, to mam wrażenie, że to się czasem przekłada na codzienne życie.

Więc w ramach przypominania oczywistości, warto co jakiś czas uświadomić sobie, że w prawdziwym życiu chodzi o to, żeby próbować patrzeć z perspektywy Pana Jezusa. Czyli żeby widzieć, że choć jedni działają na większą chwałę Pana Boga, inni zgoła na mniejszą, to Chrystus za wszystkich umarł i dla wszystkich, którzy Go szczerze szukają miejsce w Kościele jest. Więc warto patrzeć na to wszystko z pewnym dystansem i dużą pokorą, a przede wszystkim – z wielką miłością.

https://youtu.be/S99FCAFNgaA

]]>
Po co świętować niedzielę? https://jezuici.pl/2018/06/po-co-swietowac-niedziele/ Sun, 03 Jun 2018 09:02:23 +0000 https://jezuici.pl/?p=46232 Po co świętować niedzielę? Żeby przypomnieć sobie, że nie jestem niewolnikiem.]]>

Tak mówi Pan: „Będziesz zważał na szabat, aby go święcić, jak ci nakazał Pan, Bóg twój. Sześć dni będziesz się trudził i wykonywał wszelką twą pracę, lecz dzień siódmy jest szabatem Pana, Boga twego. Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służąca, ani twój wół, ani twój osioł, ani żadne twoje zwierzę, ani przybysz, który przebywa w twoich bramach; aby wypoczęli twój niewolnik i twoja niewolnica, jak i ty. Pamiętaj, że byłeś niewolnikiem w ziemi egipskiej i wyprowadził cię stamtąd Pan, Bóg twój, ręką mocną i wyciągniętym ramieniem: przeto ci nakazał Pan, Bóg twój, strzec dnia szabatu”.
(Pwt 5, 12-15)

Po co świętować niedzielę?

Żeby przypomnieć sobie, że nie jestem niewolnikiem.

Czyli po pierwsze, żeby przypomnieć sobie, że nawet jeśli czuję się zniewolony własnym zagonionym rytmem życia, to dlatego, że podjąłem takie a nie inne decyzje, a nie dlatego, że jakiś ubermensch narzucił mi, podczłowiekowi-niewolnikowi, to i tamto. Już samo uświadomienie sobie tego pozwala wziąć na spokojnie głębszy oddech.

Przede wszystkim jednak, żeby uświadomić sobie, że nie jestem już niewolnikiem grzechu, bo nawet jeśli ciągle zaliczam te same upadki, to Jezus za każdy z nich już umarł i za każdym razem powołuje mnie, żebym ze śmierci grzechu zmartwychwstawał z Nim do życia wolnego człowieka.

]]>
Kochasz? https://jezuici.pl/2018/05/kochasz/ Fri, 18 May 2018 22:43:48 +0000 https://jezuici.pl/?p=46000 Myślę, że to ważne, żeby unikać grzechów, rozwijać się i podejmować kolejne wyzwania etc. Ale o tyle, o ile wypływa to z miłości i prowadzi do miłości.]]>

Gdy Jezus ukazał się swoim uczniom i spożył z nimi śniadanie, rzekł do Szymona Piotra: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie więcej aniżeli ci?” Odpowiedział Mu: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego: „Paś baranki moje”. I znowu, po raz drugi, powiedział do niego: „Szymonie, synu Jana, czy miłujesz Mnie?” Odparł Mu: „Tak, Panie, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego: „Paś owce moje”. Powiedział mu po raz trzeci: „Szymonie, synu Jana, czy kochasz Mnie?” Zasmucił się Piotr, że mu po raz trzeci powiedział: „Czy kochasz Mnie?” I rzekł do Niego: „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”. Rzekł do niego Jezus: „Paś owce moje. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci: Gdy byłeś młodszy, opasywałeś się sam i chodziłeś, gdzie chciałeś. Ale gdy się zestarzejesz, wyciągniesz ręce swoje, a inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz”. To powiedział, aby zaznaczyć, jaką śmiercią uwielbi Boga. A wypowiedziawszy to, rzekł do niego: „Pójdź za Mną!”
(J 21, 15-19)

Myślę, że to ważne, żeby unikać grzechów, rozwijać się i podejmować kolejne wyzwania etc.

Ale o tyle, o ile wypływa to z miłości i prowadzi do miłości.

Bo na końcu, Pan Bóg raczej nie zapyta: słuchaj no, czy udało ci się być bezgrzesznym? Jak bardzo się rozwiąłeś? Jakie podjąłeś wyzwania?

Raczej zapyta jak Piotra: kochasz?

W sumie to dziwny ten nasz Bóg.

]]>
O smaku boskości https://jezuici.pl/2018/05/o-smaku-boskosci/ Tue, 01 May 2018 17:53:31 +0000 https://jezuici.pl/?p=45724 Parę chwil medytacji, Msza i fragmenty różańca w międzyczasie, zwłaszcza w drodze na uczelnię. Trochę czasu w internetach. Dużo nauki. Czasem luźna lektura...]]>

Parę chwil medytacji, Msza i fragmenty różańca w międzyczasie, zwłaszcza w drodze na uczelnię. Trochę czasu w internetach. Dużo nauki. Czasem luźna lektura.

Obiad i kawa ze współbraćmi. Trochę poważnie, trochę beka. Swobodnie. Czasem parę chwil przy łóżku współbrata, z którym nie wiadomo czy będzie jeszcze okazja się spotkać. Co jakiś czas pożegnanie kogoś z Towarzyszy broni…

Próby do projektów. Po próbie zwykle piwko z ludźmi.

Parę telefonów, trochę mejli, wiadomości na messengerze, whatsappie. Niektórzy czekający długo na odpowiedź, bo czasem nie ogarniam.

„Moje zwykłe życie, nieprzegięte w żadną stronę” (jak nawinął Fisz), a w nim smak boskości, którą Zmartwychwstały przeniknął całą rzeczywistość.

]]>
O tym co naprawdę syci https://jezuici.pl/2018/04/o-tym-co-naprawde-syci/ Sun, 29 Apr 2018 12:44:20 +0000 https://jezuici.pl/?p=45694 Wszystkie rzeczy, które robię (a w sumie powiem szczerze, że robię całkiem sporo bardzo różnych rzeczy) mogą być fajne, pożyteczne i dobre, ale naprawdę "sycące" dla mnie i owocne dla innych są o tyle, o ile robię je mając w perspektywie Pana Boga. ]]>

Jezus powiedział do swoich uczniów: „Ja jestem prawdziwym krzewem winnym, a Ojciec mój jest tym, który go uprawia. Każdą latorośl, która nie przynosi we Mnie owocu, odcina, a każdą, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Wy już jesteście czyści dzięki słowu, które wypowiedziałem do was. Trwajcie we Mnie, a Ja w was będę trwać. Podobnie jak latorośl nie może przynosić owocu sama z siebie – jeżeli nie trwa w winnym krzewie – tak samo i wy, jeżeli we Mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy – latoroślami. Kto trwa we Mnie, a Ja w nim, ten przynosi owoc obfity, ponieważ beze Mnie nic nie możecie uczynić. Ten, kto nie trwa we Mnie, zostanie wyrzucony jak winna latorośl i uschnie. Potem ją zbierają i wrzucają w ogień, i płonie. Jeżeli we Mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, to proście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni. Ojciec mój przez to dozna chwały, że owoc obfity przyniesiecie i staniecie się moimi uczniami”.
(J 15, 1-8)

Wszystkie rzeczy, które robię (a w sumie powiem szczerze, że robię całkiem sporo bardzo różnych rzeczy) mogą być fajne, pożyteczne i dobre, ale naprawdę „sycące” dla mnie i owocne dla innych są o tyle, o ile robię je mając w perspektywie Pana Boga. Z tym, że nie na poziomie jakiejś tam deklaracji, ale tak na serio, realnie, egzystencjalnie.

To nie jest jakaś wielce duchowa i nadprzyrodzona sprawa. Po prostu patrzenie na Pana Boga uwalnia od kręcenia się wokół własnych pomysłów, planów i ambicji, na rzecz poszerzania horyzontów oraz powiększania otwartości i hojności własnego serca. I właśnie to jest klimat, umożliwiający naprawdę wolne, mądre i sensowne działanie.

]]>
O miłości nieodwzajemnionej https://jezuici.pl/2018/04/o-milosci-nieodwzajemnionej/ Sun, 22 Apr 2018 18:44:23 +0000 https://jezuici.pl/?p=45618 Czy ktoś kiedyś zasłużył na miłość? ]]>

Jezus powiedział: „Ja jestem dobrym pasterzem. Dobry pasterz daje życie swoje za owce. Najemnik zaś i ten, kto nie jest pasterzem, którego owce nie są własnością, widząc nadchodzącego wilka, opuszcza owce i ucieka, a wilk je porywa i rozprasza; najemnik ucieka, dlatego że jest najemnikiem i nie zależy mu na owcach. Ja jestem dobrym pasterzem i znam owce moje, a moje Mnie znają, podobnie jak Mnie zna Ojciec, a Ja znam Ojca. Życie moje oddaję za owce. Mam także inne owce, które nie są z tej zagrody. I te muszę przyprowadzić, i będą słuchać głosu mego, i nastanie jedna owczarnia, jeden pasterz. Dlatego miłuje Mnie Ojciec, bo Ja życie moje oddaję, aby je znów odzyskać. Nikt Mi go nie zabiera, lecz Ja sam z siebie je oddaję. Mam moc je oddać i mam moc je znów odzyskać. Taki nakaz otrzymałem od mojego Ojca”.
(J 10, 11-18)

„Nie ufam nikomu, kocham tylko tych co na to zasłużyli” – nawinął kiedyś Fokus w „Chwilach ulotnych” ze słynnej „Kinematografii”.

Czy ktoś kiedyś zasłużył na miłość? Można zasłużyć na podziw, uznanie, sympatię, czy zaufanie, ale nie na miłość. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że miłość zawsze jest nieodwzajemniona, bo nawet jeśli z całą pewnością stwierdzimy, że między jakimiś ludźmi jest miłość, to nie jest ona symetryczną relacją, ale spotkaniem dwóch wolnych, bezinteresownych miłości.

Ostatecznym dowodem miłości jest oddanie życia za Drugiego – bo wtedy daje się absolutnie całego siebie bez liczenia na otrzymanie czegoś wzamian.

Taka jest miłość „Dobrego Pasterza oddającego życia za swoje owce”, co udowodnił umierając za nas na krzyżu.

Taka jest miłość, do której każdy (sic!) jest powołany. Nie musi to być od razu pójście na śmierć. Czasami cudną ekspozycją radykalnej, bezinteresownej miłości do bliźniego może być decyzja, że zamiast przewalać oczami i hejtować, kiedy coś nie idzie w zespole/wspólnocie/etc., uśmiechnąć się z życzliwością i dać z siebie wszystko, żeby było choć trochę lepiej.

]]>
Powiew wolności https://jezuici.pl/2018/04/powiew-wolnosci/ Fri, 13 Apr 2018 12:36:16 +0000 https://jezuici.pl/?p=45418 Pan Bóg nie oczekuje ode mnie, żebym wszystko ogarniał, kontrolował i spełniał wszystkie oczekiwania.]]>

Jezus udał się na drugi brzeg Jeziora Galilejskiego, czyli Tyberiadzkiego. Szedł za Nim wielki tłum, bo oglądano znaki, jakie czynił dla tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: „Gdzie kupimy chleba, aby oni się najedli?” A mówił to, wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co ma czynić. Odpowiedział Mu Filip: „Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać”. Jeden z Jego uczniów, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: „Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby, lecz cóż to jest dla tak wielu?” Jezus zaś rzekł: „Każcie ludziom usiąść”. A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy. Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: „Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło”. Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, pozostałymi po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ludzie spostrzegli, jaki znak uczynił Jezus, mówili: „Ten prawdziwie jest prorokiem, który ma przyjść na świat”. Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.
(J 6, 1-15)

Cudny powiew wolności w dzisiejszej Ewangelii.

Pan Bóg nie oczekuje ode mnie, żebym wszystko ogarniał, kontrolował i spełniał wszystkie oczekiwania.

Zaprasza jednak, żebym dał od siebie tyle, ile jestem w stanie, a resztę zostawił Jemu ufając, że to wystarczy.

Czy to gwarantuje „sukces”?

To zależy co rozumiemy przez sukces.

Jeśli przeprowadzenie wszystkich pomysłów zgodnie z tym, co sobie wymyśliłem, to zdecydowanie nie.

Jeśli przez sukces rozumiemy choćby niejasne poczucie, że działam zgodnie z myślą Pana Boga, doświadczenie pokoju i wolności oraz przekonanie, że – mimo wszystkich niedociągnięć, braków i zaskoczeń – wszystko idzie w dobrą stronę, to owszem, jest to droga do sukcesu.

]]>
Moje życzenia wielkanocne https://jezuici.pl/2018/04/moje-zyczenia-wielkanocne/ Sun, 01 Apr 2018 13:27:36 +0000 https://jezuici.pl/?p=44931 Modlę się o doświadczenie Paschy.]]>

Pierwszego dnia po szabacie, wczesnym rankiem, gdy jeszcze było ciemno, Maria Magdalena udała się do grobu i zobaczyła kamień odsunięty od grobu. Pobiegła więc i przybyła do Szymona Piotra oraz do drugiego ucznia, którego Jezus kochał, i rzekła do nich: „Zabrano Pana z grobu i nie wiemy, gdzie Go położono”. Wyszedł więc Piotr i ów drugi uczeń i szli do grobu. Biegli obydwaj razem, lecz ów drugi uczeń wyprzedził Piotra i przybył pierwszy do grobu. A kiedy się nachylił, zobaczył leżące płótna, jednakże nie wszedł do środka. Nadszedł potem także Szymon Piotr, idący za nim. Wszedł on do wnętrza grobu i ujrzał leżące płótna oraz chustę, która była na Jego głowie, leżącą nie razem z płótnami, ale oddzielnie zwiniętą w jednym miejscu. Wtedy wszedł do wnętrza także i ów drugi uczeń, który przybył pierwszy do grobu. Ujrzał i uwierzył. Dotąd bowiem nie rozumieli jeszcze Pisma, które mówi, że On ma powstać z martwych.
(J 20, 1-9)

Niezależnie, czy żyjecie teraz w silnym przekonaniu o bliskości i miłości Pana Boga, czy doświadczenia takiego czy innego krzyża przygniotło Was tak mocno, że w najlepszym przypadku jesteście w stanie zobaczyć pustkę grobu, życzę Wam wiary, że owa pustka – wbrew temu co widzimy i czujemy – jest znakiem zmartwychwstania i życia.

O takie doświadczenie Paschy modlę się.

]]>
O Prawdzie, która naprawdę wyzwala https://jezuici.pl/2018/03/o-prawdzie-ktora-naprawde-wyzwala/ Wed, 21 Mar 2018 22:23:00 +0000 https://jezuici.pl/?p=44680 Nieraz łapałem siebie i innych na waleniu kogoś po głowie jakimiś faktami, tłumacząc się głupio wyrwanym z kontekstu cytatem z Ewangelii: "Prawda was wyzwoli!". ]]>

Jezus powiedział do Żydów, którzy Mu uwierzyli: „Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli”. Odpowiedzieli Mu: „Jesteśmy potomstwem Abrahama i nigdy nie byliśmy poddani w niczyją niewolę. Jakże Ty możesz mówić: „Wolni będziecie?” Odpowiedział im Jezus: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Każdy, kto popełnia grzech, jest niewolnikiem grzechu. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz Syn pozostaje na zawsze. Jeżeli więc Syn was wyzwoli, wówczas będziecie rzeczywiście wolni. Wiem, że jesteście potomstwem Abrahama, ale wy usiłujecie Mnie zabić, bo nie ma w was miejsca dla mojej nauki. Co Ja widziałem u mego Ojca, to głoszę; wy czynicie to, co usłyszeliście od waszego ojca”. W odpowiedzi rzekli do niego: „Ojcem naszym jest Abraham”. Rzekł do nich Jezus: „Gdybyście byli dziećmi Abrahama, to dokonywalibyście czynów Abrahama. Teraz usiłujecie Mnie zabić, człowieka, który wam powiedział prawdę usłyszaną u Boga. Tego Abraham nie czynił. Wy dokonujecie czynów ojca waszego”. Rzekli do Niego: „My nie urodziliśmy się z nierządu, jednego mamy Ojca – Boga”. Rzekł do nich Jezus: „Gdyby Bóg był waszym Ojcem, to i Mnie byście miłowali. Ja bowiem od Boga wyszedłem i przychodzę. Nie wyszedłem sam od siebie, lecz On Mnie posłał”.
(J 8, 31-42)

Nieraz łapałem siebie i innych na waleniu kogoś po głowie jakimiś faktami, tłumacząc się głupio wyrwanym z kontekstu cytatem z Ewangelii: „Prawda was wyzwoli!”.

Jasne, że należy dążyć do prawdy w znaczeniu wiedzy, znajomości faktów etc. Ale to nie jest cel sam w sobie i nie o tym mówi Pan Jezus.

Od kiedy zetknąłem się z myślą jednego z moich ulubionych filozofów, zacząłem rozumieć, że owa Prawda, o której mówi Jezus, jest Prawdą wynikającą z bycia Jego uczniem – jest Prawdą MIŁOŚCI.

Wiedza i znajomość faktów, owszem, może w dążeniu do miłości pomóc, ale równie dobrze może stać się narzędziem krzywdzenia swoich bliźnich. Na co więc komu taka „prawda”? To może przynieść zaspokojenie ciekawości i chwilową satysfakcję, ale prawdziwe wyzwolenie przynosi tylko MIŁOŚĆ.

]]>
O teraźniejszości https://jezuici.pl/2018/03/o-terazniejszosci/ Tue, 20 Mar 2018 16:39:38 +0000 https://jezuici.pl/?p=44613 To teraźniejszość jest jedną wielką świętą przestrzenią, w której spotykamy Boga. W każdej, nawet najbardziej banalnej sytuacji. To święty czas, w którym możemy podjąć decyzję o zaufaniu Mu mimo wszystko.]]>

Od góry Hor szli Izraelici w kierunku Morza Czerwonego, aby obejść ziemię Edom; podczas drogi jednak lud stracił cierpliwość. I zaczęli mówić przeciw Bogu i Mojżeszowi: „Czemu wyprowadziliście nas z Egiptu, byśmy tu na pustyni pomarli? Nie ma chleba ani wody, a uprzykrzył się nam już ten pokarm mizerny”. Zesłał więc Pan na lud węże o jadzie palącym, które kąsały ludzi, tak że wielka liczba Izraelitów zmarła. Przybyli więc ludzie do Mojżesza, mówiąc: „Zgrzeszyliśmy, szemrząc przeciw Panu i przeciwko tobie. Wstaw się za nami do Pana, aby oddalił od nas węże”. I wstawił się Mojżesz za ludem. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: „Sporządź węża i umieść go na wysokim palu; wtedy każdy ukąszony, jeśli tylko spojrzy na niego, zostanie przy życiu”. Sporządził więc Mojżesz węża miedzianego i umieścił go na wysokim palu. I rzeczywiście, jeśli kogoś wąż ukąsił, a ukąszony spojrzał na węża miedzianego, zostawał przy życiu.
(Lb 21, 4-9)

Przeszłość służy do tego, żeby ze złych wspomnień wyciągać wnioski na przyszłość i uczyć się pokory, a z dobrych czerpać przyjemność i siłę.

Nie służy natomiast do tego, żeby obwiniać siebie i innych za to co było złe, ani do tego, żeby uciekać od teraźniejszości w nostalgiczne: „kurła, kiedyś to były czasy”.

Przyszłość służy do tego, żeby słuchając pragnień, które Pan Bóg zainstalował nam w sercach, inspirować się tym, co przed nami.

Nie służy zaś do tego, żeby bać się tego, co będzie, ani żeby uciekać od teraźniejszości, pogrążając się w marzeniach jak to będzie kiedyś.

To teraźniejszość jest jedną wielką świętą przestrzenią, w której spotykamy Boga. W każdej, nawet najbardziej banalnej sytuacji. To święty czas, w którym możemy podjąć decyzję o zaufaniu Mu mimo wszystko. Nie likwiduje to problemów, tak jak miedziany wąż na palu zrobiony przez Mojżesza nie usunął węży, które kąsały narzekających Izraelitów. Ale podobnie jak w tamtej historii, zaufanie wywyższonemu na Krzyżu Jezusowi, ratuje ŻYCIE.

Potwierdzone info.

***

]]>
O prawdziwej miłości https://jezuici.pl/2018/03/o-prawdziwej-milosci/ Mon, 19 Mar 2018 13:52:09 +0000 https://jezuici.pl/?p=44549 Im lepiej siebie poznaję, tym bardziej widzę jakie mam braki w miłości. Nie, żebym się tym jakoś katował - w końcu po to MIŁOŚĆ stała się człowiekiem, żeby wszystkie te nasze (w tym moje) braki uzupełnić.]]>

Jakub był ojcem Józefa, męża Maryi, z której narodził się Jezus, zwany Chrystusem. Z narodzeniem Jezusa Chrystusa było tak. Po zaślubinach Matki Jego, Maryi, z Józefem, wpierw nim zamieszkali razem, znalazła się brzemienną za sprawą Ducha Świętego. Mąż Jej, Józef, który był człowiekiem prawym i nie chciał narazić Jej na zniesławienie, zamierzał oddalić Ją potajemnie. Gdy powziął tę myśl, oto anioł Pański ukazał mu się we śnie i rzekł: „Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w Niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus, On bowiem zbawi swój lud od jego grzechów”. Zbudziwszy się ze snu, Józef uczynił tak, jak mu polecił anioł Pański.
Im lepiej siebie poznaję, tym bardziej widzę jakie mam braki w miłości. Nie, żebym się tym jakoś katował – w końcu po to MIŁOŚĆ stała się człowiekiem, żeby wszystkie te nasze (w tym moje) braki uzupełnić. Ale cały czas próbuję się jakoś uczyć* na czym polega prawdziwa, dojrzała miłość.
(Mt 1, 16. 18-21. 24a)

Im lepiej siebie poznaję, tym bardziej widzę jakie mam braki w miłości. Nie, żebym się tym jakoś katował – w końcu po to MIŁOŚĆ stała się człowiekiem, żeby wszystkie te nasze (w tym moje) braki uzupełnić. Ale cały czas próbuję się jakoś uczyć* na czym polega prawdziwa, dojrzała miłość.

I tak myślę, że przede wszystkim, miłość nie boi się radykalnej inności Drugiego, nawet takiej, która wykracza poza moje rozumienie. Miłość raczej afirmuje Drugiego z całą jego innością, zamiast przykrawać na miarę własnego wyobrażenia jaki ten Drugi powinien być.

Miłość nie jest nielogiczna, ale nie jest też zakładnikiem naszej zero-jedynkowej logiki.

W końcu miłość zawsze zostawia wolność, ryzykując nawet odejście Drugiego. Bo „miłość” bez wolności, jest co najwyżej mniej lub bardziej szkodliwym przywiązaniem.

*Dzisiejszą lekcję sponsoruje św. Józef.

]]>
Krótka myśl o współczesnej muzyce sakralnej https://jezuici.pl/2018/03/krotka-mysl-o-wspolczesnej-muzyce-sakralnej/ Fri, 16 Mar 2018 21:32:54 +0000 https://jezuici.pl/?p=44517 Przez całe wieki, obecność Boga w świecie, jako źródła wszelkiego dobra i piękna, była dla przeciętnego Europejczyka czymś zupełnie oczywistym. Naturalnym było, że za każde dobro należy Bogu dziękować, za grzech i zło, którym ową dobroć Bożego świata psujemy – przepraszać, a w pięknie natury i sztuki – Boga uwielbiać. ]]>

Przez całe wieki, obecność Boga w świecie, jako źródła wszelkiego dobra i piękna, była dla przeciętnego Europejczyka czymś zupełnie oczywistym. Naturalnym było, że za każde dobro należy Bogu dziękować, za grzech i zło, którym ową dobroć Bożego świata psujemy – przepraszać, a w pięknie natury i sztuki – Boga uwielbiać.

Od czasów oświecenia, w których rozpoczął się proces powszechnego udawania, że Bóg nie istnieje, a nawet gdyby istniał, to nie powinien mieszać się w sprawy naszej polityki, ekonomii, szkolnictwa czy sztuki, z symboliczną kulminacją w postaci Nietzscheańskiego stwierdzenia, iż „Bóg umarł”, świadomość tego organicznego związku między naszym światem a Bogiem, zaczęła zanikać.

Stąd wyjątkowa rola jaką spełnia współczesna muzyka sakralna – wskazując bezpośrednio na Tego, który jest źródłem wszelkiego piękna, i którego tak naprawdę każda prawdziwa sztuka, właśnie poprzez swoje piękno, w jakiś sposób uobecnia, przypomina o naszej zależności od Stwórcy.

]]>
O (bardzo!) różnych owocach pobożności https://jezuici.pl/2018/03/o-roznych-owocach-poboznosci/ Mon, 05 Mar 2018 20:36:00 +0000 https://jezuici.pl/?p=44113 Najpierw trzeba nauczyć się odnajdywać Pana Boga w tym co jest tu i teraz.]]>

Naaman, wódz wojska króla Aramu, miał wielkie znaczenie u swego pana i doznawał względów, ponieważ przez niego Pan spowodował ocalenie Aramejczyków. Lecz ten człowiek – dzielny wojownik – był trędowaty. Aramejczycy podczas napadu łupieskiego uprowadzili z ziemi Izraela młodą dziewczynę, którą przeznaczono do usług żonie Naamana. Ona rzekła do swojej pani: „O, gdyby pan mój udał się do proroka, który jest w Samarii! Ten by go wówczas uwolnił od trądu”. Naaman więc poszedł oznajmić to swojemu panu, powtarzając słowa dziewczyny, która pochodziła z kraju Izraela. A król Aramu odpowiedział: „Ruszaj w drogę! A ja poślę list do króla izraelskiego”. Wyruszył więc, zabierając z sobą dziesięć talentów srebra, sześć tysięcy syklów złota i dziesięć ubrań na zmianę. I przedłożył królowi izraelskiemu list następującej treści: „Z chwilą gdy dojdzie do ciebie ten list, wiedz, iż posyłam do ciebie Naamana, sługę mego, abyś go uwolnił od trądu”. Kiedy przeczytano list królowi izraelskiemu, rozdarł swoje szaty i powiedział: „Czy ja jestem Bogiem, żebym mógł uśmiercać i ożywiać? Bo ten poleca mi uwolnić człowieka od trądu! Tylko dobrze zastanówcie się i rozważcie, czy on nie szuka zaczepki ze mną?” Lecz kiedy Elizeusz, mąż Boży, dowiedział się, iż król izraelski rozdarł swoje szaty, polecił powiedzieć królowi: „Czemu rozdarłeś szaty? Niech on przyjdzie do mnie, a dowie się, że jest prorok w Izraelu”. Więc Naaman przyjechał swymi końmi i swoim powozem, i stanął przed drzwiami domu Elizeusza. Elizeusz zaś kazał mu przez posłańca powiedzieć: „Idź, obmyj się siedem razy w Jordanie, a ciało twoje będzie takie jak poprzednio i staniesz się czysty!” Rozgniewał się Naaman i odszedł ze słowami: „Przecież myślałem sobie: Na pewno wyjdzie, stanie, następnie wezwie imienia Pana, Boga swego, poruszy ręką nad miejscem chorym i odejmie trąd. Czyż Abana i Parpar, rzeki Damaszku, nie są lepsze od wszystkich wód Izraela? Czyż nie mogłem się w nich wykąpać i być oczyszczonym?” Pełen gniewu zawrócił, by odejść. Lecz słudzy jego przybliżyli się i przemówili do niego tymi słowami: „Mój ojcze, gdyby prorok kazał ci spełnić coś trudnego, czy byś nie wykonał? O ileż więc bardziej, jeśli ci powiedział: Obmyj się, a będziesz czysty”. Odszedł więc Naaman i zanurzył się siedem razy w Jordanie, według słowa męża Bożego, a ciało jego na powrót stało się jak ciało małego chłopca i został oczyszczony. Wtedy wrócił do męża Bożego z całym orszakiem, wszedł i stanął przed nim, mówiąc: „Oto przekonałem się, że na całej ziemi nie ma Boga poza Izraelem!”
(2 Krl 5, 1-15a)

Nowenny, posty, modlitwy wstawiennicze, uwielbienia, nabożeństwa itd. To wszystko jest naprawdę okej. I może być pomocne.

Ale może też prowadzić do nieuświadomionej lub wypieranej postawy w stylu: „Słuchaj no, Boże, mój plan na życie jest taki a taki. Mam nadzieję, że wchodzisz w to? No bo wiesz, robię dla Ciebie tyle fajnych i pobożnych rzeczy…”.

Tymczasem droga chrześcijanina jest odwrotna: najpierw trzeba nauczyć się odnajdywać Pana Boga w tym co jest tu i teraz i zacząć odkrywać w tym smak. Dopiero wtedy można uczciwie, mądrze i „po Bożemu” planować przyszłość i przeprowadzać zmiany.

To jest gleba, na której wszelkie pobożności mogą kwitnąć i przynosić już nie kwaśne jagody roszczeniowości i frustracji, a słodkie owoce pokoju, wolności i miłości.

]]>
Po co to wszystko? https://jezuici.pl/2018/02/po-co-to-wszystko/ Mon, 26 Feb 2018 21:36:43 +0000 https://jezuici.pl/?p=43985 Tym co naprawdę karmi i cieszy jest kochanie ludzi swoim głoszeniem, swoją muzyką, swoją pracą. ]]>

Jezus przemówił do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: „Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą. Wszystkie swe uczynki spełniają w tym celu, żeby się ludziom pokazać. Rozszerzają swoje filakterie i wydłużają frędzle u płaszczów. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i pierwsze krzesła w synagogach. Chcą, by ich pozdrawiano na rynkach i żeby ludzie nazywali ich Rabbi. A wy nie pozwalajcie nazywać się Rabbi, albowiem jeden jest wasz Nauczyciel, a wy wszyscy jesteście braćmi. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie waszym ojcem; jeden bowiem jest Ojciec wasz, Ten w niebie. Nie chciejcie również, żeby was nazywano mistrzami, bo jeden jest tylko wasz Mistrz, Chrystus. Największy z was niech będzie waszym sługą. Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony”.
(Mt 23, 1-12)

Można być księdzem, nauczycielem, dyrygentem, kompozytorem, kimkolwiek. Ale jeśli w tym co się robi, przede wszystkim szuka się fejmu i próbuje się pokazywać jakim się jest kozakiem i fajnym gościem, to owocem będzie tylko równomierny wzrost egoizmu i poczucia pustki, przy końcu życia skutkujący postawieniem sobie gorzkiego pytania: po co to wszystko było?

Tym co naprawdę karmi i cieszy jest kochanie ludzi swoim głoszeniem, swoją muzyką, swoją pracą. Wtedy jest się współuczestnikiem Boskiej kreatywności i miłości, przez co uobecnia się Go dla innych. A cóż bardziej sycącego, niż sam Bóg?

https://youtu.be/6_JE4Kygcqk?t=1s

]]>
O podejmowaniu decyzji https://jezuici.pl/2018/02/o-podejmowaniu-decyzji/ Sat, 24 Feb 2018 20:05:05 +0000 https://jezuici.pl/?p=43969 W podejmowaniu decyzji jesteśmy narażeni na wpadnięcie w jedną z dwóch skrajności.]]>

Bóg wystawił Abrahama na próbę i rzekł do niego: „Abrahamie!> A gdy on odpowiedział: „Oto jestem” – powiedział: „Weź twego syna jedynego, którego miłujesz, Izaaka, idź do kraju Moria i tam złóż go w ofierze na jednym z pagórków, jaki ci wskażę”. A gdy przyszli na to miejsce, które Bóg wskazał, Abraham zbudował tam ołtarz, ułożył na nim drwa i związawszy syna swego, Izaaka, położył go na tych drwach na ołtarzu. Potem Abraham sięgnął ręką po nóż, aby zabić swego syna. Ale wtedy Anioł Pański zawołał na niego z nieba i rzekł: „Abrahamie, Abrahamie!” A on rzekł: „Oto jestem”. Anioł powiedział mu: „Nie podnoś ręki na chłopca i nie czyń mu nic złego! Teraz poznałem, że boisz się Boga, bo nie odmówiłeś Mi nawet twego jedynego syna”. Abraham, obejrzawszy się poza siebie, spostrzegł barana uwikłanego rogami w zaroślach. Poszedł więc, wziął barana i złożył w ofierze całopalnej zamiast swego syna. Po czym Anioł Pański przemówił głośno z nieba do Abrahama po raz drugi: „Przysięgam na siebie, mówi Pan, że ponieważ uczyniłeś to, a nie odmówiłeś Mi syna twego jedynego, będę ci błogosławił i dam ci potomstwo tak liczne jak gwiazdy na niebie i jak ziarnka piasku na wybrzeżu morza; potomkowie twoi zdobędą warownie swych nieprzyjaciół. Wszystkie ludy ziemi będą sobie życzyć szczęścia takiego, jakie jest udziałem twego potomstwa, dlatego że usłuchałeś mego rozkazu”.
(Rdz 22, 1-2. 9-13. 15-18)

W podejmowaniu decyzji jesteśmy narażeni na wpadnięcie w jedną z dwóch skrajności.

Pierwsza z nich polega na wiecznym wahaniu, tkwieniu w niepewności, pseudo-rozeznawaniu, albo podejmowaniu tymczasowych decyzji, którym nie jesteśmy wierni, bo w końcu nie mamy pewności czy „dobrze rozeznaliśmy”.

Druga polega na zafiksowaniu się na swojej wizji życia do tego stopnia, że idziemy w zaparte trzymając się uparcie jakichś pomysłów, których nieprzystawalność do faktycznego stanu rzeczy kwitujemy przysłowiowym „tym gorzej dla rzeczywistości” pana Hegla, nie wspominając już o jakimś namyśle, czy w ogóle robimy to, do czego powołuje nas Bóg.

Ostatecznie obie postawy, prędzej czy później skutkują tym samym – frustracją i poczuciem życiowego przegrywu.

Jak tego uniknąć?

Warto uczyć się od Mistrza Słuchania – Abrahama. Kiedy usłyszał od Boga „złóż syna w ofierze”, nie deliberował miesiącami, co Pan Bóg miał na myśli, ale zabrał się i poszedł. Jednak usłyszawszy raz głos Boga, nie zabarykadował się w przekonaniu, że wie już wszystko i nie przestał słuchać. Dzięki temu nie tylko uniknął tragedii, ale zrobił gigantyczny krok na drodze swojej bliskości z Panem Bogiem.

]]>
„Jestem Bogiem” https://jezuici.pl/2018/02/jestem-bogiem/ Wed, 21 Feb 2018 13:14:11 +0000 https://jezuici.pl/?p=43944 "Jestem Bogiem, uświadom to sobie. Ty też jesteś Bogiem, tylko wyobraź to sobie" - powiedział kiedyś poeta. No to wyobraziłem sobie.]]>

Gdy tłumy się gromadziły, Jezus zaczął mówić: „To plemię jest plemieniem przewrotnym. Żąda znaku, ale żaden znak nie będzie mu dany, prócz znaku Jonasza. Jak bowiem Jonasz stał się znakiem dla mieszkańców Niniwy, tak będzie Syn Człowieczy dla tego plemienia. Królowa z południa powstanie na sądzie przeciw ludziom tego plemienia i potępi ich; ponieważ ona z krańców ziemi przybyła słuchać mądrości Salomona, a oto tu jest coś więcej niż Salomon. Ludzie z Niniwy powstaną na sądzie przeciw temu plemieniu i potępią je; ponieważ oni dzięki nawoływaniu Jonasza się nawrócili, a oto tu jest coś więcej niż Jonasz”.
(Łk 11, 29-32)

„Jestem Bogiem, uświadom to sobie. Ty też jesteś Bogiem, tylko wyobraź to sobie” – powiedział kiedyś poeta. No to wyobraziłem sobie.

Wyobraziłem sobie, że stworzyłem zapierający dech w piersiach wszechświat i olśniewającą pięknem ziemię.

Wyobraziłem sobie, że stworzyłem człowieka – takiego siebie w miniaturze. Dałem mu wszystko, co we mnie samym najistotniejsze, czyli możliwość absolutnej miłości i idącą z tym w parze absolutną wolność, spotykałem się z nim twarzą w twarz oddając do dyspozycji całą moją mądrość, dając mu siebie jako nieskończone źródło inspiracji i pewny punkt odniesienia. I dałem mu cały świat do własnego użytku.

Wyobraziłem sobie, jak pęka mi serce po tym, jak człowiek zdecydował się na samobójczy akt skupienia się bardziej na sobie, niż na mnie i zaczął sam siebie wyniszczać.

Wyobraziłem sobie, jak żal mi go było i jak chciałem nie tylko dać mu szansę na wejście w nową więź bliskości, bezpieczeństwa, wolności i miłości silniejszej, niż śmierć, ale też jakoś przekonać go, że rzeczywiście tak jest.

I tutaj testowałem w głowie różne opcje przekonywania człowieka przez Boga. I nie wymyśliłem nic większego i bardziej dobitnego, niż stać się jednym z ludzi, dzielić z nimi biedy ich życia, mówić im wprost, ludzkim językiem jaki jest Bóg i za tę odrzuconą prawdę o nieskończonej miłości Boga do człowieka dać się zabić, żeby zsolidaryzować się z ludźmi w śmierci, aby oni mogli zjednoczyć się z Bogiem w zmartwychwstaniu.

Jeśli więc widok ukrzyżowanego Boga nie przekona nas do nawrócenia i uwierzenia w Jego zupełnie szaloną miłość do nas, to wątpię, żeby cokolwiek innego mogło tego dokonać.

]]>
O tym co warto w Wielkim Poście https://jezuici.pl/2018/02/o-tym-warto-wielkim-poscie/ Wed, 14 Feb 2018 23:35:05 +0000 https://jezuici.pl/?p=43779 Są momenty, w których warto pościć. I są takie, w których warto pójść z przyjaciółmi na wielką pizzę, albo tłustego burgera.]]>

Tak mówi Pan: „Nawróćcie się do Mnie całym swym sercem, przez post i płacz, i lament”. Rozdzierajcie jednak serca wasze, a nie szaty! Nawróćcie się do Pana, Boga waszego! On bowiem jest litościwy, miłosierny, nieskory do gniewu i bogaty w łaskę, a lituje się nad niedolą. Kto wie? Może znów się zlituje i pozostawi po sobie błogosławieństwo plonów na ofiarę pokarmową i płynną dla Pana, Boga waszego. Na Syjonie dmijcie w róg, zarządźcie święty post, ogłoście uroczyste zgromadzenie. Zbierzcie lud, zwołajcie świętą społeczność, zgromadźcie starców, zbierzcie dzieci i niemowlęta! Niech wyjdzie oblubieniec ze swojej komnaty, a oblubienica ze swego pokoju! Między przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pańscy! Niech mówią: „Zlituj się, Panie, nad ludem Twoim, nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami. Czemuż mówić mają między narodami: Gdzież jest ich Bóg?” A Pan zapłonął zazdrosną miłością ku swojej ziemi i zmiłował się nad swoim ludem.
(Jl 2, 12-18)

Są momenty, w których warto pościć. I są takie, w których warto pójść z przyjaciółmi na wielką pizzę, albo tłustego burgera.

Są okresy, w których warto podjąć abstynencję. Ale są też chwile, w których warto skoczyć na jakieś piwko. Albo coś.

Są chwile, w których warto podjąć ciężką pracę, są i takie, w których trzeba wszystko zostawić się zrelaksować.

Są dni, w których trzeba się wyciszyć, są i takie, w których fajnie obejrzeć jakiegoś Tarantino i posłuchać tłustych rapsów.

Są momenty, kiedy warto posiedzieć na fejsie, twitterze, czy instagramie, ale są chwile, które lepiej spędzić offline.

Bo to wszystko nie są cele same w sobie, a jedynie środki, które mają nam pomóc w tym, co jest naprawdę istotne: w „nawróceniu się do Boga naszego”.

Wielki Post to dobry czas, żeby popatrzeć nieco bardziej świadomie na swoje życie: co i w jakich momentach faktycznie prowadzi mnie do spotkania z Bogiem i Bliźnim, a co jest tylko pielęgnowaniem własnych pożądliwości.

]]>
Cuda i znaki https://jezuici.pl/2018/02/cuda-i-znaki/ Mon, 12 Feb 2018 17:20:41 +0000 https://jezuici.pl/?p=43743 Kto szuka Pana Boga dla niego samego, będzie widział znaki i doświadczy cudów. Kto szuka Pana Boga dla znaków i cudów, ten ani nie zobaczy znaków i cudów, ani nie znajdzie Boga.]]>

Faryzeusze zaczęli rozprawiać z Jezusem, a chcąc wystawić Go na próbę, domagali się od Niego znaku. On zaś westchnął w głębi duszy i rzekł: „Czemu to plemię domaga się znaku? Zaprawdę, powiadam wam: żaden znak nie będzie dany temu plemieniu”. A zostawiwszy ich, wsiadł z powrotem do łodzi i odpłynął na drugą stronę.

(Mk 8, 11-13)

Kto szuka Pana Boga dla niego samego, będzie widział znaki i doświadczy cudów.

Kto szuka Pana Boga dla znaków i cudów, ten ani nie zobaczy znaków i cudów, ani nie znajdzie Boga.

To nie jest jakaś Boska fanaberia. Po prostu spotkanie z Bogiem jest ze swojej natury aktem bezinteresownej życzliwości i miłości, a nie wynikiem handlu, w którym Pan Bóg ma nas zaspokoić magicznymi sztuczkami, w zamian za co my łaskawie uwierzymy w Niego.

Tyle w tym temacie.

]]>
Troskliwy https://jezuici.pl/2018/02/troskliwy/ Fri, 09 Feb 2018 20:50:33 +0000 https://jezuici.pl/?p=43686 Jeśli trwamy przy Panu Jezusie, to doświadczymy, że On nie da nam zginąć; że zawsze zaserwuje nam tyle łaski, ile potrzebujemy.]]>

W owym czasie, gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: „Żal Mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. I jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze, bo niektórzy z nich przyszli z daleka”.Odpowiedzieli uczniowie: „Jakże tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem?” Zapytał ich: „Ile macie chlebów?” Odpowiedzieli: „Siedem”. I polecił tłumowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je podawali. I podali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo, i polecił je rozdać. Jedli do syta, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty.
(Mk 8, 1-10)

Jeśli trwamy przy Panu Jezusie, to doświadczymy, że On nie da nam zginąć; że zawsze zaserwuje nam tyle łaski, ile potrzebujemy.

Pytanie brzmi: co to znaczy trwać przy Nim?

Pierwsza odpowiedź jaka się nasuwa to oczywiście modlitwa. Ale nie jest to bynajmniej odpowiedź pełna. Trwaniem przy Panu Jezusie jest też czas spędzany z bliskimi osobami, wypełnianie obowiązków wynikających ze swojej życiowej misji, czy wychodzenie poza spokojne życiowe minimum, żeby zrobić coś dla innych.

Każda z tych okoliczności jest okazją do zobaczenia, jak bardzo Pan Bóg troszczy się, żeby nie zabrakło mi niczego, co konieczne do szczęśliwego życia.

Przetestowane i potwierdzone.

]]>
Błogosławiona dziwność, czyli kilka słów o moim konsekrowanym życiu https://jezuici.pl/2018/02/blogoslawiona-dziwnosc-czyli-slow-o-moim-konsekrowanym-zyciu/ Fri, 02 Feb 2018 01:03:02 +0000 https://jezuici.pl/?p=43535 Im głębiej się nad tym zastanawiam nad tym moim konsekrowanym życiem, tym mocniej nasuwa mi się jedno określenie: "dziwne". ]]>

Gdy upłynęły dni oczyszczenia Maryi według Prawa Mojżeszowego, rodzice przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu”. Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek sprawiedliwy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż nie zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego, Izraela”. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Była tam również prorokini Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera, bardzo podeszła w latach. Od swego panieństwa siedem lat żyła z mężem i pozostawała wdową. Liczyła już osiemdziesiąty czwarty rok życia. Nie rozstawała się ze świątynią, służąc Bogu w postach i modlitwach dniem i nocą. Przyszedłszy w tej właśnie chwili, sławiła Boga i mówiła o Nim wszystkim, którzy oczekiwali wyzwolenia Jerozolimy. A gdy wypełnili wszystko według Prawa Pańskiego, wrócili do Galilei, do swego miasta Nazaret. Dziecię zaś rosło i nabierało mocy, napełniając się mądrością, a łaska Boża spoczywała na Nim.
(Łk 2, 22-40)

Im głębiej się nad tym zastanawiam nad tym moim konsekrowanym życiem, tym mocniej nasuwa mi się jedno określenie: „dziwne”.

Z jednej strony, życie zakonne, jak to życie zakonne – nijak nie pasuje do tego świata. Czystość, ubóstwo, posłuszeństwo. Rezygnacja z tej błogiej iluzji bycia panem własnego życia – decydowania gdzie będę mieszkał i co będę robił; rezygnacja z posiadania niezależności finansowej; w końcu rezygnacja z bliskości tej Drugiej osoby, z którą można by stworzyć dom. I to wszystko ze szczerego przekonania, że dla Pana Jezusa warto tak żyć; ufając, że takie życie ze względu na Królestwo Boże, jest czytelnym znakiem tegoż Królestwa w naszym świecie, który świadczy o Jego realności i może zainspiruje kogoś do szukania Go.

Z drugiej strony, bycie jezuitą to w znacznej części po prostu zwyczajne bycie w świecie. Normalne bycie z ludźmi. Żeby starać się jakoś uobecniać Pana Boga w życiu tych, którzy nieraz mają z Nim trochę nie po drodze.

To tworzy pewne napięcie. Ciężko nieraz utrzymać balans, żeby nie odpłynąć z jednej strony w jakieś mistycyzmy odklejone od realnego życia ludzi, z drugiej, żeby nie zacząć być w świecie tak bardzo, że przestajemy się od tego świata różnić i stajemy się solą, która straciła smak.

Jako że dziś dzień życia konsekrowanego, to pozwolę sobie poprosić Was o modlitwę za nas – konsekrowanych. Żebyśmy byli nawzajem dla siebie dobrym wsparciem w tej naszej drodze. Zaryzykuję i powiem nie tylko w swoim imieniu: już teraz odwzajemniamy Wasze życzliwe modły+

O zaiste, błogosławiona dziwność…

https://www.youtube.com/watch?v=_keAYoLmX-E

]]>
Dojrzałość https://jezuici.pl/2018/01/dojrzalosc/ Mon, 29 Jan 2018 15:58:38 +0000 https://jezuici.pl/?p=43453 Król Dawid zmienił się. Po srogim upadku na skutek uwikłania się we własną gnuśność, pożądliwość i lenistwo, mimo pojednania z Panem Bogiem, ponosi nadal smutne skutki swoich grzechów.]]>

Do Dawida dotarła wieść: „Serca ludzi z Izraela zwróciły się ku Absalomowi”. Wtedy Dawid dał rozkaz wszystkim swym sługom przebywającym wraz z nim w Jerozolimie: „Wstańcie! Uchodźmy, gdyż nie znajdziemy ocalenia przed Absalomem. Śpiesznie uciekajcie, ażeby nas nie napadł znienacka, nie sprowadził na nas niedoli i ostrzem miecza nie wytracił mieszkańców miasta”. Dawid tymczasem wstępował na Górę Oliwną. Wchodził na nią, płacząc i z nakrytą głową. Szedł boso. Również wszyscy ludzie, którzy mu towarzyszyli, nakryli swe głowy i wstępując na górę, płakali. Król Dawid przybył do Bachurim. A oto wyszedł stamtąd pewien człowiek. Był on z rodziny należącej do domu Saula. Nazywał się Szimei, syn Gery. Posuwając się naprzód, przeklinał i obrzucał kamieniami Dawida oraz wszystkie sługi króla Dawida, chociaż był z nim po prawej i po lewej stronie cały lud zbrojny i wszyscy bohaterowie. Szimei, przeklinając, wołał w ten sposób: „Precz, precz, krwiożerco i niegodziwcze! Na ciebie Pan zrzucił odpowiedzialność za krew rodziny Saula, w którego miejsce zostałeś królem. Królestwo twoje oddał Pan w ręce Absaloma, twojego syna. Teraz ty sam jesteś w utrapieniu, bo jesteś krwiożercą”. Odezwał się do króla Abiszaj, syn Serui: „Dlaczego ten zdechły pies przeklina pana mego, króla? Pozwól, że podejdę i utnę mu głowę”. Król odpowiedział:

„Dlaczego ten zdechły pies przeklina pana mego, króla? Pozwól, że podejdę i utnę mu głowę” – uprzejmie zaproponował królowi Dawidowi jego towarzysz broni i przyjaciel.

Ten jednak nie skorzystał z tej przyjacielskiej oferty i stwierdził: „Pozostawcie go w spokoju, niech przeklina, gdyż Pan mu na to pozwolił. Może wejrzy Pan na moje utrapienie i odpłaci mi dobrem za to dzisiejsze przekleństwo”.

Król Dawid zmienił się. Po srogim upadku na skutek uwikłania się we własną gnuśność, pożądliwość i lenistwo, mimo pojednania z Panem Bogiem, ponosi nadal smutne skutki swoich grzechów: stracił jednego syna, a przed innym, gdy tamten dorósł, musi teraz uciekać, by ratować życie. Jednak cierpienie nie zamknęło go w sobie. Wręcz przeciwnie. Otworzyło mu na powrót oczy na Pana Boga. Znów zaczął patrzeć na całą rzeczywistość – nawet na obrzucającego go bluzgami i kamieniami Beniaminitę – mając w perspektywie swojego Pana

Dawid dojrzał. I wszedł na nowy poziom przyjaźni z Panem Bogiem. Na poziom bezinteresownej bliskości i zaufania-mimo-wszystko.

To jest głębia duchowości, do której warto dążyć. Głębia, która nie daje natychmiastowej ulgi w cierpieniu, ale przynosi smak prawdziwej MIŁOŚCI. Kto jej doświadczył takiego życia, nie zamieniłby go na nic innego.

***
Nuta dzięki zaprzyjaźnionemu blogerowi księdza, którego twórczość serdecznie polecam.

]]>
Błogosławiony ucisk https://jezuici.pl/2018/01/blogoslawiony-ucisk/ Tue, 16 Jan 2018 18:58:38 +0000 https://jezuici.pl/?p=43285 Z każdym rokiem mojego życia utwierdzam się w przekonaniu, że historia Dawida jest moją historią. ]]>

Pan rzekł do Samuela: „Dokąd będziesz się smucił z powodu Saula? Uznałem go przecież za niegodnego, by panował nad Izraelem. Napełnij oliwą twój róg i idź: Posyłam cię do Jessego Betlejemity, gdyż między jego synami upatrzyłem sobie króla”. Samuel odrzekł: „Jakże pójdę? Usłyszy o tym Saul i zabije mnie”. Pan odpowiedział: „Weźmiesz z sobą jałowicę i będziesz mówił: Przybywam złożyć ofiarę Panu. Zaprosisz więc Jessego na ucztę ofiarną, a Ja wtedy powiem ci, co masz robić: wtedy namaścisz tego, którego ci wskażę”. Samuel uczynił tak, jak polecił mu Pan, i udał się do Betlejem. Naprzeciw niego wyszła przelękniona starszyzna miasta. Jeden z nich zapytał: „Czy twe przybycie oznacza pokój?” Odpowiedział: „Pokój. Przybyłem złożyć ofiarę Panu. Oczyśćcie się i chodźcie złożyć ze mną ofiarę!” Oczyścił też Jessego i jego synów i zaprosił ich na ofiarę. Kiedy przybyli, spostrzegł Eliaba i powiedział: „Z pewnością przed Panem jest jego pomazaniec”. Pan jednak rzekł do Samuela: „Nie zważaj ani na jego wygląd, ani na wysoki wzrost, gdyż odsunąłem go, nie tak bowiem jak człowiek widzi, widzi Bóg, bo człowiek widzi to, co dostępne dla oczu, a Pan widzi serce”. Następnie Jesse przywołał Abinadaba i przedstawił go Samuelowi, ale ten rzekł: „Ten też nie został wybrany przez Pana”. Potem Jesse przedstawił Szammę. Samuel jednak oświadczył: „Ten też nie został wybrany przez Pana”. I Jesse przedstawił Samuelowi siedmiu swoich synów, lecz Samuel oświadczył Jessemu: „Nie ich wybrał Pan”. Samuel więc zapytał Jessego: „Czy to już wszyscy młodzieńcy?” Odrzekł: „Pozostał jeszcze najmniejszy, lecz on pasie owce”. Samuel powiedział do Jessego: „Poślij po niego i sprowadź tutaj, gdyż nie rozpoczniemy uczty, dopóki on nie przyjdzie”. Posłał więc i przyprowadzono go: był on rudy, miał piękne oczy i pociągający wygląd. Pan rzekł: „Wstań i namaść go, to ten”. Wziął więc Samuel róg z oliwą i namaścił go pośrodku jego braci. Od tego dnia duch Pański opanował Dawida. Samuel zaś ruszył w drogę i poszedł do Rama.

(1 Sm 16, 1-13)

Z każdym rokiem mojego życia utwierdzam się w przekonaniu, że historia Dawida jest moją historią.

Czuję się jak Dawid wybrany i obdarowany bez żadnej zasługi z mojej strony. I widzę, że jeśli trwam we wdzięczności wobec Tego, dzięki któremu jestem tu gdzie jestem i mogę robić to co robię i jeżeli staram się odnajdywać Jego wolę, to On dokonuje wielkich rzeczy.

Podobieństwo to dokonuje się jednak również w sytuacjach, kiedy robi mi się zbyt wygodnie – taki stan doprowadził do upadku Dawida, który zamiast iść walczyć ze swoimi żołnierzami, jak robił to przez lata, zostaje w domu, śpi do południa i z nudów rozgląda się za jakąś rozrywką. Do czego doprowadziło go znalezienie „rozrywki” w osobie żony Uriasza, wszyscy wiemy.

Zadziwiające, że i moje upadki nie dokonywały się w momentach, kiedy miałem pod górkę i musiałem zapieprzać, żeby związać koniec z końcem, ale w chwilach, kiedy wszystko szło sobie dobrze i spokojnie.

Dlatego choć nieraz narzekam, że od ostatnio mam mało czasu dla bliskich, że ciągle jestem niedospany, niedouczony i niedomodlony, to z drugiej strony nie przestaję błogosławić Pana, że prowadzi mnie w ten sposób.

]]>
O tym, jak spotkałem się z Bogiem pośród zabiegania https://jezuici.pl/2017/12/o-tym-spotkalem-sie-bogiem-posrod-zabiegania/ Tue, 12 Dec 2017 20:00:17 +0000 https://jezuici.pl/?p=42720 No cóż. Nawet na zakonnika może przyjść taki czas, kiedy wszystko się chwieje, bo deadline goni deadline, a studia na Akademii Muzycznej, pozostałe obowiązki zakonne i sen, bezwzględnie konkurują między sobą o miejsce w planie doby, która za nic nie chce się przedłużyć ponad 24 godziny. ]]>

No cóż. Nawet na zakonnika może przyjść taki czas, kiedy wszystko się chwieje, bo deadline goni deadline, a studia na Akademii Muzycznej, pozostałe obowiązki zakonne i sen, bezwzględnie konkurują między sobą o miejsce w planie doby, która za nic nie chce się przedłużyć ponad 24 godziny.

Czasy, w których codzienna 45-minutowa medytacja z bonusami w postaci Różańca czy ekstra lektury Pisma Świętego były przeciętnym standardem, rezydują obecnie w kategorii pt. „piękne wspomnienia z przeszłości”.

Jednak codzienna epicka walka o czas, który mogę spędzić tylko z Panem Bogiem (prowadzona w tym czasie z różnym szczęściem), ma jedną zasadniczą własność: wzmaga tęsknotę za Nim i mobilizuje do szukania Go w tym co robię: w godzinach ślęczenia nad partyturami, zadaniami i ćwiczeniami, we wszystkich cudownych spotkaniach i rozmowach z ludźmi (których szczęśliwie w tych dniach nie brakuje), nawet w próbującym mnie zdmuchnąć po drodze na uczelnię halnym, który przyniósł nam do Krakowa trochę świeżego powietrza.

Dziś wieczorem, postanowiłem posłuchać na modlitwie, co Bóg ma mi do powiedzenia w Słowie przeznaczonym na jutro. Usłyszałem:

On dodaje mocy zmęczonemu i pomnaża siły omdlałego. Chłopcy się męczą i nużą, chwieją się słabnąc młodzieńcy, lecz ci, co zaufali Panu, odzyskują siły, otrzymują skrzydła jak orły: biegną bez zmęczenia, bez znużenia idą (Iz 40, 29-31).

Prawie się rozpłakałem z wdzięczności. Bo faktycznie – „zmarnowanie” choćby pół godzinki tylko dla Boga, okazuje się znacznie lepszą inwestycją, niż wszystkie inne działania – tyleż efektywne, co na dłuższą metę wyjaławiające duszę.

]]>
Chciałbym być trochę mądrzejszy https://jezuici.pl/2017/11/chcialbym-byc-troche-madrzejszy/ Sun, 12 Nov 2017 23:05:56 +0000 https://jezuici.pl/?p=41325 Chciałbym być trochę mądrzejszy. Choć nie pogardziłbym większą erudycją (ot, taka jezuicka tęsknota), to akurat w tym wpisie nie chodzi mi o wiedzę, a o mądrość Bożą, czyli o Mądrość Miłości]]>

Mądrość jest wspaniała i niewiędnąca:
ci łatwo ją dostrzegą, którzy ją miłują,
i ci ją znajdą, którzy jej szukają,
uprzedza bowiem tych, co jej pragną,
wpierw dając się im poznać.
Kto dla niej wstanie o świcie, ten się nie natrudzi,
znajdzie ją bowiem siedzącą u drzwi swoich.
O niej rozmyślać – to szczyt roztropności,
a kto z jej powodu nie śpi, wnet się trosk pozbędzie:
sama bowiem obchodzi i szuka tych, co są jej godni,
objawia się im łaskawie na drogach
i wychodzi naprzeciw wszystkim ich zamysłom.

(Mdr 6,12-16)

Chciałbym być trochę mądrzejszy.

Choć nie pogardziłbym większą erudycją (ot, taka jezuicka tęsknota), to akurat w tym wpisie nie chodzi mi o wiedzę, a o mądrość Bożą, czyli o Mądrość Miłości (co, swoją drogą, wielcy myśliciele interpretują jako właściwe znaczenie filozofii…). Czyli o taką Mądrość, która podpowiada w jaki sposób zachowywać się, mówić i myśleć, żeby ludzie, których spotykam, mogli doświadczyć bezpiecznej obecności, bliskości, wolności, miłości.

Pomimo ponad dwudziestu sześciu lat życia (w tym ponad pięciu w zakonie) zaskakująco często takiej mądrości mi brakuje. Wtedy przychodzi akt najprostszy, będący jednocześnie najgłębszym doświadczeniem Bożej Mądrości – spotkanie z Panem Jezusem, który za każdą głupotę i grzech umarł, żeby nawet moje grzeszne błędy nie były dla mnie przyczyną nieodwołalnej śmierci, ale miejscem spotkania z miłosierdziem.

 

]]>
Iść za Barankiem https://jezuici.pl/2017/10/isc-za-barankiem-2/ Tue, 31 Oct 2017 20:04:31 +0000 https://jezuici.pl/?p=41105 Przez całe życie odczuwam, jak niesie mnie wsparcie świętych – zarówno tych, którzy już „wybielili swoje szaty we krwi Baranka”, jak i tych, którzy ciągle żyją „pośród (mniejszego czy większego) ucisku”. I zasadniczo stąd moje zamiłowanie do tego dzisiejszego święta.]]>

Ja Jan ujrzałem innego anioła, wstępującego od wschodu słońca, mającego pieczęć Boga żywego. Zawołał on donośnym głosem do czterech aniołów, którym dano moc wyrządzić szkodę ziemi i morzu: Nie wyrządzajcie szkody ziemi ni morzu, ni drzewom, aż opieczętujemy na czołach sługi Boga naszego. I usłyszałem liczbę opieczętowanych: sto czterdzieści cztery tysiące opieczętowanych ze wszystkich pokoleń synów Izraela: Potem ujrzałem: a oto wielki tłum, którego nie mógł nikt policzyć, z każdego narodu i wszystkich pokoleń, ludów i języków, stojący przed tronem i przed Barankiem. Odziani są w białe szaty, a w ręku ich palmy. I głosem donośnym tak wołają: Zbawienie u Boga naszego, Zasiadającego na tronie i u Baranka. A wszyscy aniołowie stanęli wokół tronu i Starców, i czworga Zwierząt, i na oblicza swe padli przed tronem, i pokłon oddali Bogu, mówiąc: Amen. Błogosławieństwo i chwała, i mądrość, i dziękczynienie, i cześć, i moc, i potęga Bogu naszemu na wieki wieków! Amen. A jeden ze Starców odezwał się do mnie tymi słowami: Ci przyodziani w białe szaty kim są i skąd przybyli? I powiedziałem do niego: Panie, ty wiesz. I rzekł do mnie: To ci, którzy przychodzą z wielkiego ucisku i opłukali swe szaty, i w krwi Baranka je wybielili.

(Ap 7,2-4.9-14)

 

Przez całe życie odczuwam, jak niesie mnie wsparcie świętych – zarówno tych, którzy już „wybielili swoje szaty we krwi Baranka”, jak i tych, którzy ciągle żyją „pośród (mniejszego czy większego) ucisku”. I zasadniczo stąd moje zamiłowanie do tego dzisiejszego święta.

Uroczystość wszystkich świętych to wielka celebracja życia i okazja do ucieszenia się razem z tymi, którzy już teraz świętują oglądając Boga twarzą w twarz. To święto jest też przypomnieniem o nadziei, którą jako chrześcijanie żyjemy – że dla tych, którzy idą za Barankiem, tak naprawdę nie ma śmierci, a po „ucisku”, który póki co znosimy, przyjdzie czas jednego wielkiego świętowania.

Nie ma w tym nic z nieporadnych prób oswajania, czy przekraczania tajemnicy śmierci, których wyrazem jest uciekanie się do różnych zabobonów, neurotycznie-przesadna troska o samego siebie, czy kumulowanie doznań.

Swoją drogą, sądzę, że zamiast łajać ludzi, którzy to robią, naszym – z przeproszeniem – psim obowiązkiem jako chrześcijan, jest troszczyć się, żeby dotarła do nich wszystkich Dobra Nowina o tym, że śmierć już została pokonana. Wystarczy iść za Barankiem.

]]>
O prawdziwym radykalizmie https://jezuici.pl/2017/10/o-prawdziwym-radykalizmie/ Mon, 30 Oct 2017 20:46:35 +0000 https://jezuici.pl/?p=41056 Tylko radykalizm jest atrakcyjny.]]>

Jezus mówił: Do czego podobne jest królestwo Boże i z czym mam je porównać? Podobne jest do ziarnka gorczycy, które ktoś wziął i posadził w swoim ogrodzie. Wyrosło i stało się wielkim drzewem, tak że ptaki powietrzne gnieździły się na jego gałęziach. I mówił dalej: Z czym mam porównać królestwo Boże? Podobne jest do zaczynu, który pewna kobieta wzięła i włożyła w trzy miary mąki, aż wszystko się zakwasiło.
(Łk 13,18-21)

Tylko radykalizm jest atrakcyjny. Smutnym dowodem na to są chłopcy z bogatych krajów Europy Zachodniej zaciągający się do ISIS, bo pociąga ich radykalna interpretacja Koranu i idea poświęcenia życia dla boga, czyli coś, czego na szerszą skalę trudno dziś doświadczyć w Europie.

Jednak jest i pozytywny dowód – radykalizm chrześcijański. Chrześcijaństwo w pierwszych wiekach rozprzestrzeniło się po całym świecie nie dlatego, iż jak pisał klasyk, Jezus „zszedł z krzyża i pokarał swoich wrogów ogniem, żelazem i potępieniem”, ale dlatego, że nasz Zbawiciel dał się zabić z miłości do nas i zmartwychwstał, a Jego uczniowie byli gotowi oddać własne życie za prawdę o przebaczeniu grzechów, które mamy w Chrystusie.

Bo chrześcijaństwo nie jest jak garść piasku rozsypana na pustyni, ale jak zaczyn, który mimo niewielkiej objętości, zakwasza całą mąkę. I to jest zadanie chrześcijanina na dziś: nie bezwyrazowość, ani nie fanatyzm, ale właśnie chrześcijański radykalizm. Radykalizm miłości i miłosierdzia, radykalizm naśladowania Jezusa. Tylko wtedy nasze życie ma smak, a nasze głoszenie Ewangelii rzeczywiście przyciąga do Boga.

]]>
Prawo nad prawami https://jezuici.pl/2017/10/prawo-nad-prawami/ Sun, 29 Oct 2017 23:33:16 +0000 https://jezuici.pl/?p=41012 Każde prawo ma swoją literę i ducha. Duch ukazuje sens litery, litera pomaga uchwycić ducha. Sztuczne rozdzielanie tych elementów od siebie i lekceważenie któregokolwiek z tych elementów zawsze prowadzi do wypaczeń.]]>

Jezus nauczał w szabat w jednej z synagog. A była tam kobieta, która od osiemnastu lat miała ducha niemocy: była pochylona i w żaden sposób nie mogła się wyprostować. Gdy Jezus ją zobaczył, przywołał ją i rzekł do niej: Niewiasto, jesteś wolna od swej niemocy. Włożył na nią ręce, a natychmiast wyprostowała się i chwaliła Boga. Lecz przełożony synagogi, oburzony tym, że Jezus w szabat uzdrowił, rzekł do ludu: Jest sześć dni, w których należy pracować. W te więc przychodźcie i leczcie się, a nie w dzień szabatu! Pan mu odpowiedział: Obłudnicy, czyż każdy z was nie odwiązuje w szabat wołu lub osła od żłobu i nie prowadzi, by go napoić? A tej córki Abrahama, którą szatan osiemnaście lat trzymał na uwięzi, nie należało uwolnić od tych więzów w dzień szabatu? Na te słowa wstyd ogarnął wszystkich Jego przeciwników, a lud cały cieszył się ze wszystkich wspaniałych czynów, dokonywanych przez Niego.

(Łk 13,10-17)

Każde prawo ma swoją literę i ducha. Duch ukazuje sens litery, litera pomaga uchwycić ducha. Sztuczne rozdzielanie tych elementów od siebie i lekceważenie któregokolwiek z nich zawsze prowadzi do wypaczeń.

Jak na dłoni widać to w dyskusjach o liturgii. Jedni sprawiają wrażenie, jakby w imię wierności literze przepisów, byli gotowi zastrzelić kogoś, kto je w jakikolwiek sposób łamie. W ten sposób już na starcie lekceważą pierwsze i najważniejsze przykazanie miłości Boga i Bliźniego, względem którego wszystkie inne prawa są tylko przypisem. Inni z kolei tak gorliwie unikają popadnięcia w rygoryzm, że zupełnie ignorują literę przepisów. Przez to nie dość, że – paradoksalnie – wpadają w faryzeizm (liczy się, żeby tylko Msza była ważnie odprawiona, a wszystko inne jest w sumie dowolne), to gubią poszukiwanego „ducha”, który jest związany z literą przepisów, niczym ludzki duch związany jest z ciałem – dla każdego, kto nie jest manicheistą, jest to dość naturalne.

I podobnie właściwie w każdej sferze życia.

Idealnie byłoby być jak Jezus, który był pobożnym i gorliwym Żydem, ale dobrze sytuacje, w których Miłość, będąca prawem nad prawami, musi wyjątkowo zawiesić obowiązywanie litery prawa. Ale jakkolwiek każdy z nas ma w sobie coś z Jezusa, to nikt z nas nie jest Nim w pełni. Zostaje więc trzymać się uświęconych Tradycją praw świętego Kościoła i modlitwa, w której Duch Jezusa bezpośrednio w naszych serach poucza nas o prawie nad prawami, jakim jest Miłość.

]]>
Wstrząsające przykazanie https://jezuici.pl/2017/10/wstrzasajace-przykazanie/ Sat, 28 Oct 2017 20:06:56 +0000 https://jezuici.pl/?p=40958 Przestrzeganie "największego i pierwszego" przykazania jest kwestią nie tyle jakiejś zgodności z prawem, czy moralności, co wstrząsającą zasadą egzystencjalną.]]>

Gdy faryzeusze dowiedzieli się, że Jezus zamknął usta saduceuszom, zebrali się razem, a jeden z nich, uczony w Prawie, zapytał , wystawiając Go na próbę: Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe? On mu odpowiedział: Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. To jest największe i pierwsze przykazanie. Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. Na tych dwóch przykazaniach opiera się całe Prawo i Prorocy.

(Mt 22,34-40)

Przestrzeganie „największego i pierwszego” przykazania jest kwestią nie tyle jakiejś zgodności z prawem, czy moralności, co wstrząsającą zasadą egzystencjalną. Bo miłować Boga „całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem” nie oznacza „bardzo, ale to baaaardzo kochać”, lecz przemieniać cały swój sposób myślenia, mówienia i działania na sposób Boży. Każdą decyzję podejmować w taki sposób, żeby podobała się Bogu. Wszystko robić dla Boga. Mieć Boga zawsze przed oczami i kochać Go miłością absolutną i szaloną, rozrywającą serce z tęsknoty za Nim.

A drugie jest podobne do pierwszego i z niego wynika – miłować Bliźniego. Bo myśląc w Boży sposób, nie da się nie miłować Bliźniego, nie mówiąc o tym, żeby Bliźnim gardzić, Bliźniego poniżać, czy choćby traktować go z obojętnością.

Wszystkie inne przykazania, prawa i przepisy, są jedynie próbą przełożenia tego podwójnego przykazania na różne sprawy.

Co w tym wstrząsającego?

To, że jak patrzę na swoje życie, to widzę jak okrutnie daleko jestem od wypełniania tego przykazania.

A na czym polega Dobra Nowina płynąca z tego fragmentu Ewangelii?

Że każde moje odejście od tego przykazania, jak bardzo podłym upadkiem by nie było, w Chrystusie staje się miejscem spotkania z Miłosierdziem.

https://www.youtube.com/watch?v=PG-k7OeoAgs

]]>
Co robić kiedy brakuje czasu? https://jezuici.pl/2017/10/robic-brakuje-czasu/ Thu, 19 Oct 2017 19:07:23 +0000 https://jezuici.pl/?p=40736 Okradanie samego siebie z czasu zarezerwowanego na bycie sam na sam z Bogiem, na rzecz pracy, jest próbą zbawiania się własnym wysiłkiem, własnymi siłami, na własną rękę.]]>

Co jakiś czas miewam okresy, w których zdecydowanie brakuje mi doby. Ostatnie dni upłynęły mi pod znakiem studiów (które mimo wszystko trochę mnie zaskoczyły swoją intensywnością i czasochłonnością) i deadlinów w projektach, w które jestem zaangażowany, przerywanych walką o spędzenie przynajmniej paru chwil ze współbraćmi. Kiedy brakowało mi czasu, żeby się przygotować do zajęć, podkradałem go z czasu, który miałem zarezerwowany na dłuższą modlitwę. Jeśli takie dni są wyjątkami od reguły – nie ma problemu, Msza, rachunek sumienia i krótkie momenty uświadomienia sobie obecności Pana Boga w ciągu dnia, stanowią minimum, które spokojnie pozwalają „utrzymać się przy życiu (duchowym)”. Ale na dłuższą metę, chyba byłoby ciężko tak funkcjonować.

Kiedy zastanowiłem się nad tym głębiej, zauważyłem, że działałem zgodnie z mechanizmem, przed którym między wierszami przestrzegał Pan Jezus:

Lecz mówię wam, przyjaciołom moim: Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, a potem nic więcej uczynić nie mogą. Pokażę wam, kogo się macie obawiać: bójcie się Tego, który po zabiciu ma moc wtrącić do piekła. Tak, mówię wam: Tego się bójcie! Czyż nie sprzedają pięciu wróbli za dwa asy? A przecież żaden z nich nie jest zapomniany w oczach Bożych. U was zaś nawet włosy na głowie wszystkie są policzone. Nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli (Łk 12,4-7)

Idąc jeszcze bardziej wgłąb można powiedzieć, że okradanie samego siebie z czasu zarezerwowanego na bycie sam na sam z Bogiem, na rzecz pracy, jest próbą zbawiania się własnym wysiłkiem, własnymi siłami, na własną rękę.

A czasami wystarczy po prostu zaufać.

 

]]>