Wczoraj przed godziną 23:00 w infirmerii Kolegium Jezuitów w Gdyni zmarł o. Adam Schulz SJ, przewodniczący Rady Ruchów Katolickich i były Rzecznik Episkopatu Polski. Odszedł do Pana w 74. roku życia, 54. roku powołania zakonnego i 46. roku kapłaństwa.
Pogrzeb odbędzie się w Warszawie w czwartek, 27 marca. Msza św. o godz. 11:00 w Sanktuarium św. Andrzeja Boboli przy ul. Rakowieckiej 61. Uroczystości pogrzebowe na Cmentarzu Powązkowskim rozpoczną się od Bramy IV.
Adam Schulz urodził się 18 marca 1952 r. w Gdańsku jako jedno z dwojga dzieci Cyryla i Krystyny z Dzięgielów. Po ukończeniu szkoły podstawowej w 1966 r. uczęszczał do Technikum Budowy Okrętów w Gdańsku w latach 1966-1971, gdzie w 1971 roku zdał maturę.
Do Towarzystwa Jezusowego wstąpił 1 września 1971 roku, gdy prowincjałem był o. Władysław Janczak SJ. Pierwsze śluby zakonne złożył 8 września 1973 r. w Kaliszu przed o. Stefanem Miecznikowskim SJ. Studia filozoficzne odbył w Krakowie w latach 1973-1975, a studia teologiczne w Warszawie w latach 1975-1978. Święcenia diakonatu przyjął 6 stycznia 1979 roku, a kapłańskie 31 lipca 1979 roku w Warszawie z rąk bpa Bronisława Dąbrowskiego. Jeszcze przed święceniami był związany z Ruchem Oazowym i Odnową Charyzmatyczną.
Po święceniach pracował w Piotrkowie Trybunalskim jako nauczyciel religii i duszpasterz studentów oraz kapelan szpitala, a także animator Odnowy Charyzmatycznej (1979-1981). W latach 1981-1985 posługiwał studentom w Warszawie, gdzie studiował katechetykę na Akademii Teologii Katolickiej (ATK).
W latach 1985-1986 studiował w Oakland w Kalifornii (USA) pod kierunkiem o. Carlosa Sevillii SJ (późniejszego biskupa), a następnie powrócił do Warszawy, gdzie został mianowany asystentem Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego (WŻCh) w Polsce, a także angażował się w dawanie Ćwiczeń Duchowych. Dnia 2 lutego 1988 roku złożył w Warszawie uroczystą profesję zakonną na ręce o. Stanisława Opieli SJ.
Dnia 16 czerwca 1990 roku został mianowany rektorem Kolegium Jezuitów w Warszawie przy ul. Rakowieckiej i pełnił ten urząd od 15 września 1990 roku do 14 września 1997 roku. W tym samym czasie był członkiem Konsulty Prowincji (1990-1997). Następnie przeniósł się do wspólnoty zakonnej przy ul. Świętojańskiej i powrócił do współpracy z WŻCh jako ogólnopolski asystent kościelny, pracując także w europejskiej strukturze WŻCh jako przewodniczący europejskiego zespołu koordynacyjnego (1987-1991).
Pracował w Radzie Ruchów Katolickich, najpierw jako sekretarz, a następnie przewodniczący. W 1998 roku Konferencja Episkopatu Polski mianowała go dyrektorem biura informacji i pierwszym rzecznikiem Episkopatu Polski. Stanowisko to piastował do 2004 roku. W tym czasie pomagał też w tworzeniu instytucji rzeczników prasowych w diecezjach oraz w innych instytucjach kościelnych.
W latach 2005-2011 był przełożonym wspólnoty przy ul. Świętojańskiej w Warszawie i rektorem Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej, a także wicedziekanem dekanatu staromiejskiego. W Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej założył w 2006 roku Centrum Duchowości Świeckich.
Od 2011 roku był członkiem wspólnoty jezuitów przy parafii św. Szczepana na Mokotowie, gdzie pomagał w pracy duszpasterskiej. Do śmierci pełnił funkcję przewodniczącego Rady Ruchów Katolickich, organizował różne konferencje dla świeckich i często był proszony przez biskupów o opinię na temat ruchów w Kościele katolickim (w latach 2006-2011 był konsultantem Konferencji Episkopatu Polski ds. apostolstwa świeckich). Opublikował wiele artykułów. W latach 1998-2000 i 2003-2011 wykładał w Wyższym Metropolitalnym Seminarium Duchownym w Warszawie. Przez cały okres pracy po święceniach zorganizował wiele spotkań szkoleniowych dla liderów stowarzyszeń i ruchów katolickich w całej Polsce.
Zaangażowanie w prace ruchów oraz rozwój laikatu w Polsce
Od 1974 do 1980 roku uczestniczył w pracach ruchu Światło-Życie. Współpracował z ks. Franciszkiem Blachnickim we wprowadzaniu niektórych doświadczeń Odnowy w Duchu Świętym oraz deuterokatechumenatu w formację ruchu Światło-Życie.
W latach 1976-78 był jednym z głównych inicjatorów ruchu „Odnowy w Duchu Świętym” w Polsce.
W latach 1978-1981 został pierwszym w Polsce przewodniczącym Zespołu Koordynującego Ruch Odnowy w Duchu Świętym.
W roku 1982 zainicjował w Polsce ruch Wspólnota Życia Chrześcijańskiego (WŻCh) i do 1998 roku pełnił w nim funkcję ogólnopolskiego asystenta kościelnego. W latach 2011- 2019 powtórnie został asystentem kościelnym WŻCh.
W 1983 roku współorganizował pierwszy Kongres Odnowy w Duchu Świętym na Jasnej Górze.
W latach 1987-91 był przewodniczącym Zespołu Koordynującego WŻCh w Europie.
W roku 1989 był jednym z głównych organizatorów Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich (ORRK), a w latach 1990-1993 przewodniczącym Ogólnopolskiego Sekretariatu ORRK, a od 1994 roku pełnił funkcję przewodniczącego Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich.
Był inicjatorem powstania wielu diecezjalnych Rad Ruchów Katolickich i organizatorem czterech ogólnopolskich kongresów, które gromadziły od 600 do 2000 świeckich liderów oraz kapłanów.
Zorganizował ponad 200 ogólnopolskich spotkań, seminariów oraz konferencji dla liderów ruchów i stowarzyszeń katolickich, kapłanów odpowiedzialnych za ruchy w poszczególnych diecezjach oraz asystentów kościelnych ruchów i stowarzyszeń.
Brał aktywny udział w wielu międzynarodowych kongresach i spotkaniach ruchów, troszcząc się o pogłębianie współpracy pomiędzy ruchami działającymi w Polsce a ruchami działającymi w innych krajach.
Ponadto prowadził wiele rekolekcji, seminariów, kursów specjalistycznych oraz wykładów, zarówno dla świeckich jak i duchownych, z dziedziny formacji laikatu, rozwoju zrzeszeń katolickich oraz współczesnych wyzwań apostolskich Kościoła.
Zainicjował powstanie kilkudziesięciu grup i wspólnot, z których większość do dziś działa.
Publikacje
– w latach 1977-80 współredagował „List o modlitwie”, biuletyn przeznaczony dla grup modlitewnych w ruchu Światło-Życie i Odnowie w Duchu Świętym.
– w latach 1980-84 redagował wiele książek i publikacji formacyjnych przeznaczonych dla ruchu Odnowa w Duchu Świętym oraz innych grup modlitewnych.
– w latach 1986-1996 założył i prowadził Biuletyn Formacyjny Wspólnoty Życia Chrześcijańskiego „Orientacje” oraz Biuletyn Informacyjny WŻCh „Wspólnota w misji”.
– w roku 1990 założył „Biuletyn Ogólnopolskiej Rady Ruchów Katolickich”, który w 2009 roku przekształcony został w „Serwis ORRK. Biuletyn dla liderów i asystentów ruchów oraz stowarzyszeń katolickich”.
– był redaktorem książek: „Wiosna ruchów” (1994), „Znak nadziei dla świata i Kościoła” (2001), „Służyć Królestwu Bożemu w świecie” (2005), „Apostołowie nowego tysiąclecia” (2000), „Nowy ogień Duch Świętego” (2005) oraz wielu innych publikacji książkowych, artykułów i wywiadów przeznaczonych dla świeckich i kapłanów zaangażowanych w ruchach katolickich.
Jako Rzecznik Konferencji Episkopatu Polski:
– zredagował i wydał 7 numerów „Akt Konferencji Episkopatu Polski”,
– redagował i wydawał codziennie przez 5 lat publikację „Prasa o Kościele”, oraz co tydzień „Obraz Kościoła w czasopismach”,
– udzielił wielu wywiadów i wypowiedzi dla mediów polskich i zagranicznych,
– zorganizował i przeprowadził ponad 350 konferencji prasowych i briefingów dla mediów.
Foto: flickr.com / Konferencja Episkopatu Polski
]]>Można ich spotkać na ulicach Łodzi – najczęściej chodzą we dwójkę lub trójkę. Dyskretnie zagadują przechodniów, poruszając temat Boga, zapraszają do wspólnej, spontanicznej modlitwy, dzielą się swoim doświadczeniem wiary lub po prostu słuchają.
We wspólnocie Mocni w Duchu, działającej przy kościele jezuitów przy ul. Sienkiewicza 60 w Łodzi, istnieje posługa modlitwy za miasto. Członkowie ekipy dwa razy w miesiącu wychodzą na ulice, by ewangelizować. W dzisiejszym wywiadzie rozmawiamy z Joanną i Sylwią – ewangelizatorkami ulicznymi, które od lat pełnią posługę publicznego głoszenia Ewangelii.
Opowiedzcie coś o sobie, o Waszej drodze z Jezusem.
Sylwia Andrzejewska: Moja droga z Jezusem rozpoczęła się w liceum, podczas rekolekcji. Wychowałam się w wierzącej rodzinie, modliłam się do Boga, ale nie wiedziałam, że można mieć relację z Jezusem. To odkrycie zmieniło wszystko. Moje życie nabrało nowej jakości, zaczęły się dziać niesamowite rzeczy. Były też trudne momenty, w których straciłam tę relację, ale na nowo ją odnalazłam – i zobaczyłam, jak ogromna jest różnica.
Jezus jest fundamentem mojego życia. Jest odpowiedzią na wszystko. Gdyby wszyscy Go poznali, świat wyglądałby inaczej. Dlatego idziemy tam, gdzie ludzie nigdy sami nie przyszliby do Kościoła, i dajemy świadectwo.
Sylwia Andrzejewska
Joanna Władyszewska: Do grudnia 2015 byłam ateistką. Uważałam wiarę za średniowieczne myślenie i nie wiedziałam, że Jezus jest Bogiem. Byłam ochrzczona i przystąpiłam do Komunii Świętej, ale potem na tym się skończyło. Wielkanoc traktowałam jedynie jako rytuał, a zające i jajka nie miały dla mnie żadnego sensu. Poszłam na studia z zakresu mechaniki i budowy maszyn. Ukończyłam je, dostałam dobrą pracę w korporacji, byłam wyróżniona, ale czułam pustkę. Mimo sukcesów zawodowych nie widziałam sensu ani w pracy, ani w związku, ani w hobby, bo zawsze był jakiś sufit, którego nie dało się przeskoczyć. Był nim śmierć, więc po co mamy robić to wszystko? Moja koleżanka, silna i odnosząca sukcesy, zaczęła mówić mi o Jezusie. Zdziwiłam się, bo myślałam, że tylko słabi ludzie wierzą. Zaczęłam chodzić na msze, spowiadać się, ale nie czułam, że to prawda. Po teoretycznym rocznym poszukiwaniu, kiedy miałam już zrezygnować, trafiłam na kurs Nowe Życie doświadczyłam namacalnie Bożej miłości. Jednakże dopiero po dwóch tygodniach, kiedy to doświadczenie Bożej obecności zaczęło się rozwijać a nie gasnąć, zrozumiałam, że Bóg jest i stał się realny w moim życiu.
Zauważyłam w sobie zmianę. Kiedy zaczęłam rozmawiać, nagle zaczęłam używać innych słów, pojawiła się we mnie dziwna łagodność. Zaczęłam dostrzegać, że Duch Święty uwrażliwia mnie na otaczający świat.
Moje życie duchowe stało się moim prawdziwym życiem. Wreszcie zaczęłam odnajdywać siebie. Im dłużej poznaję Boga, tym bardziej staję się sobą.
Joanna Władyszewska
Jak zawiązała się wspólnota ewangelizatorów?
Sylwia: Wszystko zaczęło się w 2010 roku. W Łodzi powstała posługa „Modlitwa za Miasto”, inspirowana przez pewną Amerykankę, która przyjechała do nas i mówiła o znaczeniu modlitwy za lokalną społeczność. Zaczęliśmy modlić się za różne sfery życia – policję, nauczycieli, rządzących, służbę zdrowia. Z czasem ta inicjatywa zaczęła się rozwijać, a jej członkowie poczuli wezwanie do wyjścia poza modlitwę i aktywnego głoszenia Jezusa na ulicach.
Tak posługa przekształciła się w ewangelizację uliczną. Jedna z liderek, choć początkowo nie czuła się na siłach, odczytała prowadzenie Ducha Świętego i w posłuszeństwie skierowała działania wspólnoty w tę stronę. To była duża zmiana, ale szybko okazało się, że właśnie tego potrzebowało nasze miasto – by nie tylko się za nie modlić, ale także aktywnie docierać do ludzi z Dobrą Nowiną.
Z czasem dołączyłam do tej wspólnoty, choć nigdy nie uważałam się za osobę stworzoną do ewangelizacji. Myślałam, że są inni, bardziej zdolni, ale odkryłam, że to właśnie jest moim powołaniem. Wychodzenie na ulice i mówienie o Jezusie wciąż jest dla mnie wyzwaniem, ale wiem, że ma to sens. Nie chodzi o przekonywanie, lecz o zasianie iskry, która może kiedyś zapłonąć.
Joanna: W moim przypadku trafiłam do wspólnoty przez znajomych i różne doświadczenia. Na początku nie chciałam należeć do „Mocnych w Duchu”, szukałam innych grup, ale ostatecznie Bóg pokazał mi, że to moje miejsce. Ulica przyszła naturalnie. Rozmawiałam z ludźmi dosłownie wszędzie. Ewangelizacja stała się dla mnie codziennością – w sklepie, na rynku, w piekarni. Wystarczyło jedno pytanie o Jezusa, by otworzyć rozmowę. Tak to się zaczęło i tak działa do dziś.
Obejrzyj filmik: Mocny Vlog [#4] Ewangelizacja uliczna
Na czym polega Wasza misja? Nie chodzi chyba o zwykłe przekonywanie…
Sylwia: Nie, nie chcę nikogo przekonywać – chcę poruszyć serce. Sama nie lubię, gdy ktoś na siłę próbuje mnie do czegoś przekonać, ale jeśli ktoś poruszy moje serce, to jest zupełnie inna sprawa. I właśnie to jest moim celem – rozpalić w kimś pragnienie Jezusa, a nie udowadniać coś argumentami. Nie chodzi o logiczne wywody czy dyskusje, lecz o to, by ktoś naprawdę poczuł, że sam tego chce.
Joanna: Naszym zadaniem jest by podzielić się Jezusem, a to, jak ta wiadomość zostanie przyjęta, zależy już od Boga. Mam wrażenie jakby ta akcja na ulicy to była przede wszystkim okazja dla mnie, by się przybliżać do Boga. Nawet gdy spotykamy się z odmowami, to i tak, przez to wszystko. Bóg chce nas kształtować i formować. A czy przez nasze głoszenie coś się zadzieje w duszy człowieka, to trudno to oceniać i trzeba to zostawić Bogu. Oczywiście po ludzku jest radość, gdy widzimy spore owoce, ale nie często się to dzieje.
Wspólnota i ulica to taki inkubator, w którym uczę się, jak żyć Ewangelią. Na ulicy jest łatwiej niż wśród znajomych czy rodziny. Nawet jeśli ktoś nie chce słuchać o Bogu, to sam ten proces staje się cenną lekcją. Od kiedy zaczęłam głosić Ewangelię, zauważyłam, że moje życie duchowe naprawdę się rozwija, ale też widzę, że w ostatnich latach moje zaangażowanie się zmienia. Coraz więcej czasu poświęcam innym projektom, takim jak Łódzkie Jerycho, a to stawia mnie przed nowymi wyzwaniami. Bóg zaprasza mnie do innych obszarów, co czasami jest dla mnie dziwne, bo mam pragnienie, by głosić, ale jednocześnie wiem, że to, gdzie teraz jestem, ma sens.
„Dzień dobry! Rozmawiamy z ludźmi o sensie życia, o Bogu, o wierze…”
Skoro wspomniałyśmy o formacji, to jak się przygotowujecie do wyjścia na ulice miasta?
Sylwia: Nie mamy stałej formacji, ale bierzemy udział w różnych warsztatach i czasami zapraszamy kogoś, kto dzieli się z nami swoim doświadczeniem w zakresie ewangelizacji. Zazwyczaj raz w roku odwiedza nas gość, który opowiada o swoich przeżyciach związanych z głoszeniem Ewangelii. Przed każdym wyjściem modlimy się przez 15–20 minut, prosząc Boga, by wskazał nam, do kogo podejść i gdzie się udać. Powierzamy się także Matce Bożej i prosimy Archanioła Michała o opiękę. Po zakończeniu ewangelizacji wracamy, dzielimy się tym, co nas spotkało – zarówno radościami, jak i trudnościami. Wspieramy się nawzajem radą i kończymy modlitwą dziękczynną.
Joanna: Głównie jest to praktyka – modlitwa, Słowo Boże, natchnienia, które dostajemy. Zwykle wychodzimy i działamy. Czasem podglądam innych, jak to robią, na przykład w Skierniewicach, gdzie także ludzie wychodzą na ulicę z proroctwami. Ja jednak jestem ostrożna, bo wolę czuć się pewnie, kiedy coś przekazuję. Często mam myśli, które są dla mnie osobistym kierunkiem, ale nie zawsze muszę je od razu przekazywać. Czasami to bardzo zwyczajne myśli, ale jeśli czuję, że są ważne, staram się działać.
Wspólna modlitwa przed wyjściem na ulice
Jak często można was spotkać?
Sylwia: Obecnie wychodzimy dwa razy w miesiącu, choć częstotliwość ta się zmienia, w zależności od lidera. Spotkania odbywają się co dwa tygodnie – w piątkowe wieczory lub sobotnie poranki. W piątki na ulicach jest dużo młodzieży, więc głównie z nimi rozmawiamy – niezależnie od pogody zawsze można ich spotkać. Sobotnie poranki wyglądają inaczej – ludzi jest mniej, ale wtedy często mamy wartościowe rozmowy.
Czy ludzie, których spotykacie, traktują Was przychylnie?
Joanna: Różnie, naprawdę różnie. Ja akurat nie przejmuję się zbytnio negatywnymi reakcjami. Mam doświadczenie pracy w sprzedaży, więc takie rzeczy nie robią na mnie dużego wrażenia. Musiałam usłyszeć wiele odmów, więc mam do tego dystans. Zresztą, kiedyś byłam ateistką, więc rozumiem, że dla niektórych odrzucenie takich propozycji jest czymś normalnym. Ale to nie znaczy, że Pan Bóg nie działa w sercach ludzi. Nawet sama modlitwa za tych ludzi ma ogromne znaczenie. Modlitwa jest ważniejsza niż same działania na ulicy, choć jedno nie wyklucza drugiego.
Sylwia: Ludzie zazwyczaj nie są agresywni, choć zdarza się, że nie chcą rozmawiać. Często początkowo się zamykają, ale gdy zapyta się ich o wiarę, zaczynają mówić – czasem nawet dzielą się osobistymi doświadczeniami. Czasami otwierają się na tyle, że mówią rzeczy, których nigdy nikomu by nie powiedzieli, bo boją się mówić o takich osobistych sprawach swoim bliskim. A tutaj, obcym ludziom, potrafią naprawdę wiele powiedzieć. Młodzież jest zazwyczaj otwarta, dorośli różnie – część wierzy, ale nie praktykuje.
Łódź ma raczej świecki klimat, co wynika z jej robotniczej historii, jednak widać silny wpływ rodzinnych przekonań. Jeśli w domu jest wiara, młodzież często ją przejmuje, choć w różnym stopniu – od praktykującej, po wierzącą, ale niepraktykującą.
Jezuici tutaj są naprawdę mocni w duchu, a wspólnoty bardzo zaangażowane, co daje nadzieję na sens posługi. Łódź uchodzi za jedno z najbardziej ateistycznych miast w Polsce, ale mimo to można tu spotkać wielu wierzących, którzy tworzą silne środowisko wiary.
Joanna: Zazwyczaj wychodzimy w dwójkach, czasem w trójkach, ale najczęściej w dwójkach. Choć jeśli chodzi o życie osobiste, to oczywiście mówię, że możemy to robić także solo – w autobusie, wszędzie, gdzie pojawi się okazja. Teraz robię to rzadziej, raczej bardziej subtelnie. Uwielbiam rozmawiać z obcymi, nie mam tego lęku, który niektórzy mają, by podchodzić do nieznajomych. Podróżując po świecie, cieszę się z takich okazji. W tej posłudze nie chodzi o to, kto jest bardziej predysponowany do jakiejś służby. To, co robimy, nie jest aż tak ważne – liczy się, że to robimy, a Bóg działa dalej. Od nas zależy, czy podejmiemy ten pierwszy krok.
„Zawsze się modlimy”
A czy są jakieś historie, które zapadły Wam w pamięć z takich spotkań na ulicy?
Sylwia: Pamiętam pewnego pana, który, choć deklarował ateizm, wzruszył się do łez, gdy zaczęliśmy mówić o Bogu. To nas głęboko poruszyło – nie wiadomo, czy była to tylko chwila, czy coś w nim się zmieniło.
Innym razem odwiedziliśmy starszą panią, która od dwóch lat żyła w żalu po stracie syna. Była odcięta od świata, pełna bólu. Modliliśmy się za nią, zostawiliśmy kontakt i zaprosiliśmy do wspólnoty. W jej oczach pojawiła się nadzieja – jakby coś zaczęło się zmieniać. To był moment, w którym Pan Bóg mógł zacząć działać w jej życiu.
Joanna: Kiedyś spotkałam panią, która była wierząca. Pytam ją, czy chce przyjąć modlitwę. Ona mówi „tak”, modlę się nad nią, i w sercu pojawia się myśl o spowiedzi. Pytam więc delikatnie, co myśli na temat spowiedzi. Okazało się, że nie była u spowiedzi od 20 lat, bo kiedyś ksiądz ją wygonił z konfesjonału. Pomyślałam sobie, że jest to jakiś kierunek rozmowy. Delikatnie ją poprowadziłam. W końcu zaczęła rozumieć, że spowiedź to wciąż możliwość spotkania z Bogiem, mimo jej obaw. Powiedziałam jej, jak może to zrobić, żeby poczuła się zaopiekowana. I wszystko poszło w dobrym kierunku.
Myślę, że jeśli ktoś chciałby zacząć ewangelizować na ulicy, ale ma wiele lęków, obaw czy wyobrażeń, to warto spisać te wszystkie rzeczy na kartce, a potem każdą z nich wziąć na modlitwę. Najlepiej ze Słowem Bożym i popatrzeć w danej scenie z Ewangelii, jak Jezus reagował, co On czuł, co inni czuli, jak reagowali. Nie trzeba od razu działać, warto poświęcić czas, modlić się o te obawy, bo Pan Bóg jest ponad tymi wszystkimi schematami, wyobrażeniami i lękami.
Wywiad przeprowadziła: Olena Tkaczuk
Zdjęcia: Modlitwa za miasto, Mocny Vlog [#4] Ewangelizacja uliczna (zrzuty ekranu)
Czy w kulturze instant i ucieczki od cierpienia jest miejsce na XVIII-wieczne Gorzkie Żale? „Modlitwa w drodze” udowadnia, że tak. Kameralne nagranie, łączące tradycję z nowoczesnością, to propozycja na Wielki Post dla szukających głębszego przeżycia pasyjnych treści.
W dzisiejszej kulturze brakuje przestrzeni na smutek, żal i cierpienie. Czasami od nich uciekamy, czasem udajemy, że ich nie ma, a innym razem próbujemy natychmiast im zaradzić. Dotyczy to zarówno sytuacji, kiedy sami doświadczamy trudnych rzeczy, jak i momentów, kiedy doświadcza tego bliska nam osoba. Jednak te trudne momenty są nieodłączną i naturalną częścią życia. Przecież każdego dnia spotykamy się z ludźmi skrzywdzonymi, samotnymi, zawiedzionymi w miłości, smutnymi, chorymi, przestraszonymi…
Tradycyjna pobożność podchodzi do tego tematu z dużym realizmem i szacunkiem. Jednym z wyrazów tej wrażliwości w Polsce jest XVIII-wieczne nabożeństwo Gorzkich żali: szkoła czułej kontemplacji i empatycznego trwania przy osobie cierpiącej. Towarzysząc Jezusowi w Jego osamotnieniu, doświadczeniu niesprawiedliwości i cierpieniu fizycznym jesteśmy zapraszani do większej uważności na innych, zwłaszcza w trudnych chwilach.
Inspirując się takim właśnie podejściem Modlitwa w drodze przygotowała wyjątkowe nagranie Gorzkich żali. Do udziału w nim zostali zaproszeni wokaliści: Karolina Ruchlewicz i Rafał Maciejewski, lutnistka Zofia Marzec-Madziar oraz organista Jakub Kapała. Tradycyjne nabożeństwo w ich interpretacji zaskakuje łagodnym, kontemplacyjnym brzmieniem (czuwał nad nim Kamil Madoń), które prowadzi do nowego i aktualnego odczytania starych, dobrze znanych treści. W tym duchu przeredagowane zostały również tzw. Intencje każdej z części. Estetycznej całości dopełnia wideo autorstwa Mikołaja Cempli wzbogacone współczesnymi fotoreportażami.
Śpiew:
Karolina Ruchlewicz
Rafał Maciejewski
Lutnia:
Zofia Marzec-Madziar
Pozytyw:
Jakub Kapała
Reżyseria nagrania/miks/mastering:
Kamil Madoń
Wideo:
Mikołaj Cempla || HumanStories.studio
Produkcja muzyczna:
Dominik Dubiel SJ
Wsparcie organizacyjne:
Natalia Płońska
Weronika Grzeczka
Wojciech Morański SJ
Produkcja:
Modlitwa w drodze
Zobacz i posłuchaj na YouTube »
Autor rozważań i grafik: o. Przemysław Wysogląd SJ
Stacja pierwsza: Niesprawiedliwość
Zróbmy zasadzkę na sprawiedliwego, bo nam niewygodny:
sprzeciwia się naszym sprawom,
zarzuca nam łamanie prawa,
wypomina nam błędy naszych obyczajów.
Chełpi się, że zna Boga,
zwie siebie dzieckiem Pańskim. […]
Bo jeśli sprawiedliwy jest synem Bożym,
Bóg ujmie się za nim
i wyrwie go z ręki przeciwników.
Dotknijmy go obelgą i katuszą,
by poznać jego łagodność
i doświadczyć jego cierpliwości.
Zasądźmy go na śmierć haniebną,
bo – jak mówił – będzie ocalony. (Mdr 2,12–13.18–20)
Król Wszechświata zostaje skazany jako przestępca. Choć związany, Chrystus staje jednak przed Piłatem jako wolny człowiek. W czasie modlitwy w Ogrójcu oddał Ojcu całą swoją wolność. Od samego początku swojej Drogi Krzyżowej powierza się Ojcu, oddaje się w Jego ramiona, rezygnuje z walki o sprawiedliwość. Oddając się Ojcu, w najgłębszy sposób oddaje się w ręce człowieka, tak że ten będzie mógł zrobić z Nim, co chce, będzie mógł Go torturować i zabić. Świat przekonuje nas ciągle, że człowiek potrzebuje coraz więcej przestrzeni do życia, a tak naprawdę jedyna przestrzeń, która jest nam potrzebna, to przestrzeń w ramionach ukochanej osoby.
W czasie niesprawiedliwego procesu i męki wszystko zostało Mu odebrane: przyjaciele, sława wędrownego nauczyciela, godność, ubranie, które zaraz zostanie z Niego przemocą zdarte.
Ale w żadnym innym momencie nie jest tak wolny jak wówczas, kiedy w czasie męki mówi: „W ręce Twoje, Panie, powierzam Ducha mego” (Łk 23,46). Ojcze, oddaję Ci wszystko, to, że coś mam, że coś znaczę, że dla kogoś jestem ważny, zabierz to wszystko i zabierz moje życie, bo z dala od Ciebie jestem nieszczęśliwy. Nie chcę wyciągać rąk ku bogactwom tego świata, ale chcę wyciągać ręce ku
Tobie, Ojcze!
Prawdziwa wolność to wolność od własnego „ja”. Żeby Bóg przyszedł do mnie i przemienił mnie, muszę najpierw zrobić Mu miejsce.
Stacja druga: Ciężar
Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi,
Mąż boleści, oswojony z cierpieniem,
jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa,
wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic.
Lecz On się obarczył naszym cierpieniem,
On dźwigał nasze boleści,
a myśmy Go za skazańca uznali,
chłostanego przez Boga i zdeptanego.
Lecz On był przebity za nasze grzechy,
zdruzgotany za nasze winy.
Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas,
a w Jego ranach jest nasze zdrowie. […]
Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić,
nawet nie otworzył ust swoich.
Jak baranek na rzeź prowadzony,
jak owca niema wobec strzygących ją,
tak On nie otworzył ust swoich. (Iz 53,3–5.7)
Lud chrześcijański nie przestaje całować Krzyża, bo w Nim jest cierpienie, ale i nadzieja zbawienia. Krzyż jest drogą – a nie celem. Ale nie każde cierpienie do czegoś prowadzi. Nie każde cierpienie uszlachetnia i nie każde daje pełnię życia. Jest cierpienie, które zamyka, które sprawia, że coraz bardziej skupiamy się na sobie i nie dostrzegamy ani jego sensu, ani dróg wyjścia.
Cierpienie jest zawsze pytaniem: dlaczego mnie to spotkało? Jednak chodzi nie tyle o to, co do niego doprowadziło, ale jakie kryje się w nim zadanie. Może cierpię, bym mógł zrozumieć kogoś, kto jest w podobnej sytuacji? Bym mógł być blisko kogoś, kto przeżywa jakieś cierpienie podobne do tego, którego sam kiedyś doświadczyłem? Bo nie ukrywajmy: czy bardziej zaufam komuś, kto wie, czym jest cierpienie, czy komuś, kto nigdy go nie doznał? Czy zaufam Bogu, który urodził się w biedzie i cierpiał jak człowiek, czy Bogu, który jest ukryty i odległy od naszych ludzkich spraw…
W świecie uzależnionym od środków przeciwbólowych, które nie tyle są lekarstwami, co narkotykami pomagającymi jedynie na chwilę zapomnieć o bólu, Chrystus zachęca i uczy, jak przyjąć krzyż, jak poczuć na swoich ramionach niesprawiedliwość, upokorzenie, krzywdę… Chrystus przyjmuje cierpienie, wiedząc, że ono jest drogą do zbawienia. Nie przeżywa Drogi Krzyżowej jako superbohater, niezdolny do odczucia bólu, ale jako Syn wypełniający wolę Ojca.
Bardzo często nie rozumiemy pewnych sytuacji, które spotykają nas w życiu, uważamy je za niesprawiedliwe. Ale Bóg widzi inaczej niż człowiek. To, co wydaje nam się bezsensem, może posłużyć Panu Bogu do tego, by mógł uczynić z nas narzędzie swojego zbawienia. Może to cierpienie, które przeżywam, które mnie ogałaca ze złudzenia kontroli nad życiem, z tego, że sam wiem, co jest dla mnie najlepsze, jest po to, bym wreszcie porzucił iluzję samowystarczalności. Może pewne rzeczy zdarzają się po to, bym wreszcie Panu Bogu zaufał. Myśleć po Bożemu to znaczy oddać wszystko w Jego ręce. Kiedy myślę po Bożemu, zaczynam rozumieć sens Krzyża, mojego osobistego cierpienia, które jest jedyną drogą za Panem Jezusem.
Stacja trzecia: Gorycz
Lecz kiedy się chwieję, z radością się zbiegają,
Przeciwko mnie się schodzą
obcy, których nie znałem,
szarpią mnie bez przerwy,
napastują i szydzą ze mnie,
zgrzytając przeciw mnie zębami.
Jak długo, Panie, będziesz na to patrzeć? (Ps 35,15–17)
Serce się me we mnie trzepoce: moc mnie opuściła,
zawodzi nawet światło moich oczu.
Przyjaciele moi i sąsiedzi stronią od mojej choroby
i moi bliscy stoją z daleka.
Ci, którzy czyhają na moje życie, zastawiają sidła,
ci, którzy źle mi życzą, mówią przewrotnie
i przez cały dzień obmyślają podstępy.
A ja nie słyszę – jak głuchy;
i jestem jak niemy, co ust nie otwiera.
I stałem się jak człowiek, co nie słyszy;
i nie ma w ustach odpowiedzi. (Ps 38,11–15)
Uwiodłeś mnie, Panie, a ja pozwoliłem się uwieść;
ujarzmiłeś mnie i przemogłeś.
Stałem się codziennym pośmiewiskiem,
wszyscy mi urągają.
Albowiem ilekroć mam zabierać głos,
muszę obwieszczać:
„Gwałt i ruina!”
Tak, słowo Pańskie stało się dla mnie
codzienną zniewagą i pośmiewiskiem.
I powiedziałem sobie: Nie będę Go już wspominał
ani mówił w Jego imię!
Ale wtedy zaczął trawić moje serce jakby ogień,
nurtujący w moim ciele.
Czyniłem wysiłki, by go stłumić,
lecz nie potrafiłem. (Jr 20,7–9)
Nie ma większego upokorzenia w moim życiu niż to, że wciąż grzeszę. Grzech odrywa mnie od Boga, jest czymś, co mnie obciąża, co unieruchamia, co sprawia, że coraz bardziej pochylam się ku ziemi. Chrystus, Bóg, który stał się człowiekiem, był bez grzechu, a teraz upada pod ciężarem grzechów. Dobrowolnie przyjmuje na siebie ich konsekwencje, ich ciężar, ból z nimi związany.
Ci, którym Pan Jezus najbardziej zaufał, których powołał do tego, żeby byli z Nim, zgrzeszyli przeciwko Niemu. Judasz sprzedał Go z chciwości, Piotr wyparł się Go ze strachu, apostołowie pouciekali, do dziś wybrani przez Niego zdradzają Go, krzywdząc najbardziej bezbronnych.
Chrystus musi pić z tego pełnego goryczy kielicha. Jednak to pośrodku doświadczenia rozgoryczenia, tam, gdzie po ludzku wszystko zawodzi, „zaczyna trawić serce ogień żarzący w ciele”. To pośrodku tej ciemności, pośrodku tego bezsensu, jakim wydaje się życie, Pan Bóg zaczyna mówić do mojego wnętrza. Jeśli Bóg nie byłby obecny w tym bezsensie, to ten bezsens nie mógłby być przez Niego zbawiony. Kiedy przyjmuję cierpienie, kiedy pośrodku tego absurdu, jakim wydaje się moje życie, ofiaruję je Bogu, wtedy On może wreszcie zacząć działać w moim życiu. Krzyż jest drogą podążania za Chrystusem. Bo jeśli On nie będzie obecny w tym, co bolesne, to nie będzie mógł być obecny w tym, co przyjemne.
Miejsce człowieka jest w Sercu Boga, a nie w swoich grzechach. Chrześcijanin jest człowiekiem, który ma głowę podniesioną wysoko do góry – po każdym upadku powstaje razem z Chrystusem i idzie za Nim, niosąc swój Krzyż.
Czwarta stacja: Łzy
Wszyscy, co drogą zdążacie,
przyjrzyjcie się, patrzcie,
czy jest boleść podobna
do tej, co mnie przytłacza,
którą doświadczył mnie Pan,
gdy gniewem wybuchnął. (Lm 1,12)
Tam, gdzie jest Chrystus, tam także jest Jego Matka… Tożsamością Maryi jest trwanie blisko Jezusa. Ona nam Go przynosi, Ona jest głęboko naznaczona Jego obecnością… Stoi też pod Krzyżem – Matka przepełniona bólem i smutkiem. „Czy jest boleść podobna do tej, co Ją przytłacza?” „To nie tak miało być” – myśli, wspominając obietnice Archanioła, że Jej Syn będzie nazwany Synem
Najwyższego, a Jego panowaniu nie będzie końca. Nie ma jednak Wielkanocy bez Wielkiego Piątku.
Zgadzając się na miłość, zgadzam się również na ból, tak jak każda matka, zgadzając się na przyjęcie dziecka, godzi się na ból porodu. Maryja zgadzając się na przyjęcie Jezusa, zgodziła się również na towarzyszenie Mu w Jego męce. Bo nie ma miłości bez doświadczenia cierpienia.
Uczniowie już opuścili Jezusa, już Go zawiedli. Maryja wiernie towarzyszy Mu w Jego drodze na śmierć. Łzy Matki i krew Syna mieszają się. Nie tylko Maryja, Matka Jezusa widzi śmierć Syna – również Bóg Ojciec patrzy na to i cierpi.
I ja często powtarzam w moim życiu: „To nie tak miało być”. I po mojej twarzy płyną łzy, ale one mieszają się zazwyczaj z żalem, bezsilnością albo złością. Jak je przyjąć i przemieniać w łzy miłości i wierności na wzór łez Maryi stojącej pod Krzyżem?
Piąta stacja: Obojętność
Głośno wołam do Pana,
głośno błagam Pana.
Wylewam przed Nim swą troskę,
wyjawiam przed Nim swą udrękę.
Gdy duch mój we mnie ustaje,
Ty znasz moją ścieżkę.
Na drodze, po której kroczę,
ukryli na mnie sidło.
Oglądam się w prawo i patrzę:
a nie ma nikogo, kto by miał wzgląd na mnie.
Znikła dla mnie możność pomocy,
nie ma nikogo, kto by dbał o moje życie. (Ps 142,2–5)
Świat wokół nas tonie w obrazach pełnych przemocy. Krew leje się obficie na ekranach telewizorów i ekranikach smartfonów, które nieustannie mamy przy sobie. Przemoc jest spektaklem, który chętnie oglądamy, a z drugiej strony spowszedniała nam do tego stopnia, że cierpienie drugiego człowieka nie robi już na nas wrażenia. Co więcej, każdy z nas ma w sercu skłonność do przemocy. Tylko będąc świadomym zła, które jest we mnie, tylko przyznając się do przemocy, którą stosuję, mogę zrozumieć, czym jest ogrom Bożego Miłosierdzia.
Szymon pewnie uważał, że Skazaniec słusznie idzie zapłacić za swoje winy. Czuł się upokorzony, że teraz, zamiast iść do swoich bliskich, musi pomagać jakiemuś zbrodniarzowi. Dopiero w drodze z Chrystusem, idąc z Nim krok w krok, dźwigając ten sam ciężar Krzyża, zaczął rozumieć, że ten człowiek jest inny niż pozostałych dwóch skazanych. I choć początkowo został do tego przymuszony, w drodze poczuł, że pomagając temu komuś nieść jego ciężar, sam staje się lepszym człowiekiem.
W moim życiu nie boję się złości czy nienawiści, przestałem się nawet bać przemocy. Boję się obojętności i samotności. Chcę spotkać się z moim przyjacielem, by z nim być. Nie po to, by coś robić. Najpierw się spotkajmy, później zobaczymy, co będziemy robić. Najważniejsze jest być razem. W izolacji najpiękniejsze rzeczy nie mają żadnego sensu. W relacji nawet najtrudniejsza
rzeczywistość nabiera sensu.
W świecie, który mówi: bądź sobą, Chrystus mówi: bądź ze Mną. Być z Jezusem to największe szczęście. Czy jest coś piękniejszego, niż być częścią czyjegoś życia? Każdego dnia dostrzegać obok siebie kogoś, „kto ma wzgląd na mnie”?
Szósta stacja: Ulga
Usłysz, Panie, kiedy głośno wołam,
zmiłuj się nade mną i mnie wysłuchaj.
O Tobie mówi serce moje:
„Szukaj Jego oblicza!”
Będę szukał oblicza Twego, Panie.
Nie zakrywaj przede mną swojej twarzy,
nie odtrącaj w gniewie Twego sługi.
Ty jesteś moją pomocą, więc mnie nie odrzucaj
i nie opuszczaj mnie, Boże, mój Zbawco. (Ps 27,7–9)
Od najmłodszych lat uczymy się pokazywać swoje mocne strony, a ukrywać słabości. Chowamy przed innymi nasze prawdziwe „ja”, bo nie chcemy pokazywać światu naszych ran. Obawiamy się, że zostaniemy uznani za kogoś gorszego, nieporadnego, zdanego na pomoc innych. Dziś świat nie ceni szukających i potrzebujących pomocy. Słabi zepchnięci są na margines współczesnego
mainstreamu.
Pan Jezus w drodze na Golgotę spotyka Weronikę, kobietę, która chce przynieść Mu trochę ulgi, ocierając Mu twarz chustą. Jezus pozwala jej na ten drobny gest czułości, nie ukrywa zawstydzony swojej zmaltretowanej twarzy, ale zostawia Weronice najpiękniejszy dar: odcisk swojego Oblicza.
Chrystus nie wstydzi się swojego cierpienia, pokazuje je światu. Pokazuje swoją poranioną, zbitą i oplutą twarz, mówiąc: zobacz, jak wiele kosztowała mnie miłość do ciebie. W Twoim Obliczu, Panie Jezu, widzimy znieważone oblicze człowieka, oblicze, które schowane jest nieraz pod grubą warstwą makijażu albo pod maską udawanego szczęścia czy pewności siebie. Sami też często chowamy się pod taką maską. Wpatrując się w Twoje zakrwawione Oblicze, możemy uczyć się bycia słabym, przyjmowania daru pomocy innych, jak Ty przyjąłeś gest Weroniki. Możemy uczyć się, jak kochać innych i pozwolić, by inni kochali nas.
Siódma stacja: Rozczarowanie
Panie, mój Boże,
za dnia wołam, nocą się żalę przed Tobą.
Niech dojdzie do Ciebie moja modlitwa,
nakłoń swego ucha na moje wołanie!
Bo dusza moja jest nasycona nieszczęściami, […]
Moje posłanie jest między zmarłymi,
tak jak zabitych, którzy leżą w grobie,
o których już nie pamiętasz,
którzy wypadli z Twojej ręki.
Umieściłeś mię w dole głębokim,
w ciemnościach, w przepaści.
Ciąży nade mną Twoje oburzenie. […]
Moje oko słabnie od nieszczęścia,
codziennie wołam do Ciebie, Panie,
do Ciebie ręce wyciągam. (Ps 88,2–4.6–8.10)
Chrystus, doświadczając upadków w czasie drogi na Golgotę, pokazuje nam, że chce być obecny przy nas w każdym doświadczeniu niepowodzenia, w każdej porażce, w każdym rozczarowaniu, w każdym „dole głębokim, w ciemnościach i w przepaści”. Zawsze gdy coś potrzaska się w naszym życiu.
Bóg zawsze wybiera to, co słabe w oczach świata, by pokazać swoją moc. Wybiera to, co potrzaskane, bo to nas oczyszcza, odziera nas z tego, co sprawia, że skupiamy się tylko na sobie.
Potrzaskanie jest pierwszym krokiem ku wolności w relacji z Bogiem. Jest warunkiem, bez którego to nie może się odbyć. Bo ono nas odziera, nieraz w sposób bardzo brutalny, z tego, co zewnętrzne, z tego, co niepotrzebne, co dobrze, żeby zginęło. I tutaj pożyteczne mogą okazać się również nasze grzechy, zwłaszcza takie, które nas połamią – bo to one popychają nas ku nawróceniu.
Bo skąd się bierze nawrócenie? Ze świadomości tego, że zgrzeszyłem i potrzebuję Pana Boga. To znaczy, jeśli nie byłoby grzechu, nie byłoby również nawrócenia. To grzech sprawia, że chcemy pójść do Boga, dobrego Ojca, by móc się do Niego przytulić, tak jak dzieci przychodzą rzucać się w ramiona swoich rodziców, kiedy jest im trudno. Bo Jego na pierwszym miejscu nie interesują moje grzechy, Jego przede wszystkim cieszy to, że chcę się z Nim na nowo spotkać.
Każdy upadek jest szansą, by powstać silniejszym. Upadki są konieczne – one nas oczyszczają z tego, co w życiu niepotrzebne. Żeby dojść do Golgoty, Jezus musiał upaść… Najbliżej Boga jesteśmy, kiedy upadamy, bo upadki kształtują w nas pokorę, która jest cnotą najbardziej zbliżającą nas do Pana Jezusa.
Człowiek został stworzony na Boży obraz i podobieństwo. Kiedy więc upadam pod ciężarem życia i podnoszę się, jestem bardziej na wzór Chrystusa.
Stacja ósma: Współczucie
Cicho! Ukochany mój!
Oto on! Oto nadchodzi!
Biegnie przez góry,
skacze po pagórkach.
Umiłowany mój podobny do gazeli,
do młodego jelenia.
Oto stoi za naszym murem,
patrzy przez okno,
zagląda przez kraty.
Miły mój odzywa się
i mówi do mnie:
„Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Bo oto minęła już zima,
deszcz ustał i przeszedł.
Na ziemi widać już kwiaty,
nadszedł czas przycinania winnic,
i głos synogarlicy już słychać w naszej krainie.
Drzewo figowe wydało zawiązki owoców
i winne krzewy kwitnące już pachną.
Powstań, przyjaciółko ma,
piękna ma, i pójdź!
Gołąbko ma, [ukryta] w zagłębieniach skały,
w szczelinach przepaści,
ukaż mi swą twarz,
daj mi usłyszeć swój głos!
Bo słodki jest głos twój
i twarz pełna wdzięku”. (Pnp 2,8–14)
W świecie, w którym zemsta i odwet traktowane są jak sprawiedliwe i słuszne prawo, nie ma miejsca na bezinteresowny gest współczucia ani na życzliwą bliskość w biedzie czy niepowodzeniu drugiego człowieka. Tymczasem kochać i być kochanym – to szczyt doświadczenia chrześcijańskiego, gdyż właśnie z miłości i do miłości zostaliśmy stworzeni.
Człowiek ma w swoją naturę wpisaną potrzebę bliskości. Każdy z nas potrzebuje bliskich sobie ludzi, prawdziwych przyjaciół, z którymi może dzielić i troski, i radości. Nasze przyjaźnie to też sprawdzian dla otwartości naszych serc, okazja do ćwiczenia się w bezinteresowności i miłosierdziu. Dobrze jest mieć przyjaciół, którzy nie mogą mi niczego dać, bo tylko wtedy moja miłość może być naprawdę bezinteresowna.
Jak pokazuje Ewangelia, królestwo Jezusa to królestwo, które nie powiększa się przez przemoc i agresję, ale przez miłość i współczucie dla tych, którzy cierpią. Przez przyjęcie ubogich, przybyszów, bezbronnych. Przez miłosierdzie.
Mieć serce zdolne kochać również tych, którzy nie życzą mi dobrze, serce zdolne cierpieć i przebaczać – to największe panowanie, a największą władzą jest władza przebaczenia. Bo na końcu Ewangelii Chrystus nie posyła uczniów z mieczem, ale z władzą odpuszczania grzechów.
Nikt nie jest większy niż ktoś, kto potrafi przebaczyć, tak jak Chrystus przebaczył swoim oprawcom. Chrystus, Król Wszechświata dający nam wolność, która nie jest z tego świata.
Stacja dziewiąta: Rozpacz
Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?
Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku.
Boże mój, wołam przez dzień, a nie odpowiadasz,
[wołam] i nocą, a nie zaznaję pokoju.
A przecież Ty mieszkasz w świątyni,
Chwało Izraela!
Tobie zaufali nasi przodkowie,
zaufali, a Tyś ich uwolnił;
do Ciebie wołali i zostali zbawieni,
Tobie ufali i nie doznali wstydu.
Ja zaś jestem robak, a nie człowiek,
pośmiewisko ludzkie i wzgardzony u ludu.
Szydzą ze mnie wszyscy, którzy na mnie patrzą,
rozwierają wargi, potrząsają głową:
„Zaufał Panu, niechże go wyzwoli,
niechże go wyrwie, jeśli go miłuje”. (Ps 22,2–9)
Człowiek został stworzony z prochu ziemi, a teraz Bóg upada w ten proch. Doświadcza zderzenia z ziemią już po raz trzeci na tej drodze. Światłość, którą jest Chrystus, gaśnie, zostanie wchłonięta przez najczarniejszą czerń, jaką jest rozpacz.
Chrystus, opuszczony przez uczniów, zdradzony przez swojego przyjaciela, sponiewierany przez pogan, doświadcza tej ciemności, kiedy woła: „Boże mój, Boże, czemuś Mnie opuścił?”. To nie jest teatralne zawołanie kogoś, kto wie, że wszystko będzie dobrze. To krzyk człowieka, który jest pogrążony w największej ciemności – ciemności depresji. Na to wołanie Ojciec odpowiada milczeniem.
Tożsamością Jezusa jest to, że jest Synem Boga Ojca, a w czasie męki czuje się przez Niego opuszczony. Jezus nie wykrzykuje imion swoich uczniów, pytając, dlaczego Go opuścili. Rozumie, dlaczego ich przy Nim nie ma, ale nie rozumie, dlaczego opuścił Go Ojciec. To poczucie opuszczenia przez Boga jest gorsze niż ból fizyczny.
Naszym największym bólem jest czuć się oddalonym od Boga, nie czuć w sercu Jego obecności, nie czuć się Jego synem. I my wówczas wołamy: Boże mój, czemuś mnie opuścił? Dlaczego? Jaki jest tego cel? Czemu to ma służyć? Ale i nam Bóg nie odpowiada. Pogrążamy się w rozpaczy, bo zapominamy, że odpowiedzią będzie dopiero poranek wielkanocny. A do poranka wielkanocnego nie dochodzi się inaczej niż przez Wielki Piątek.
Stacja dziesiąta: Wstyd
Zbliż się do mnie i wybaw mnie;
uwolnij mnie przez wzgląd na moich wrogów!
Ty znasz moją hańbę,
mój wstyd i mą niesławę;
wszyscy, co mnie dręczą, są przed Tobą.
Hańba złamała moje serce i sił mi zabrakło,
na współczującego czekałem, ale go nie było,
i na pocieszających, lecz ich nie znalazłem. (Ps 69,19–21)
Bo [sfora] psów mnie opada,
osacza mnie zgraja złoczyńców.
Przebodli ręce i nogi moje,
policzyć mogę wszystkie moje kości.
A oni się wpatrują, sycą mym widokiem;
moje szaty dzielą między siebie
i los rzucają o moją suknię.
Ty zaś, o Panie, nie stój z daleka;
Pomocy moja, spiesz mi na ratunek! (Ps 22,17–20)
Wszystko zostaje siłą odebrane Chrystusowi. Po tym, jak opuścili Go przyjaciele, po tym, jak skazano Go na śmierć, ubiczowano i włożono na Jego ramiona krzyż hańby. Nie ma już podziwu tłumów, które szły za Nim i słuchały Jego dobrej nowiny, nie ma zachwytu i wdzięczności tych, których uzdrawiał słowem i gestem. Teraz zostaje Mu odebrana również godność. Zostaje obnażony, a Jego szaty oprawcy dzielą między siebie.
Jezus jednak nie broni się przed odebraniem sobie tego wszystkiego, bo wie, że do zbawienia świata nie potrzebuje niczego. Chrystus nie przestaje być dla nas hojny, nie przestaje dawać. Z miłości do człowieka i dla jego zbawienia godzi się na śmierć krzyżową. Oddaje za nas swoje życie.
My natomiast ufamy rzeczom, które są od nas mniejsze, zamiast zaufać wielkiemu i kochającemu nas Bogu. Zniewala nas obsesja posiadania, a im więcej mamy, tym bardziej odgradzamy się od Boga, świata i ludzi. Tymczasem posiadanie nie tylko nie daje szczęścia, ale jest także przeciwieństwem miłości. Nikt nie jest tak bogaty jak człowiek, który niczego nie ma. Ponieważ dopiero ten, kto nic nie ma, może dać największy dar – siebie samego.
Stacja jedenasta: Wywyższenie
Na dom Dawida i na mieszkańców Jeruzalem wyleję Ducha pobożności. Będą patrzeć na tego, którego przebili, i boleć będą nad nim, jak się boleje nad jedynakiem, i płakać będą nad nim, jak się płacze nad pierworodnym. W owym dniu będzie wielki płacz w Jeruzalem, podobny do płaczu w Hadad-Rimmon na równinie Megiddo. […] W owym dniu wytryśnie źródło, dostępne dla domu Dawida i dla mieszkańców Jeruzalem, na obmycia grzechu i zmazy. (Za 12,10–11; 13,1)
„Patrzeć na tego, kogo przebili” – to jest nasze zadanie, kontemplować obnażone, bezbronne Ciało Chrystusa, Króla Wszechświata. Przybijany do Krzyża Pan Jezus modli się słowami: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). W chwili, kiedy spotyka Go to ogromne zło, w momencie, kiedy gwoździe przebijają Jego najświętsze Ciało, w tej najczarniejszej godzinie w historii świata, kiedy człowiek krzyżuje Boga, On nie przestaje się modlić i mówi: „Ojcze, przebacz im”.
Te słowa są aktualne w każdym momencie historii – Chrystus nigdy nie przestaje prosić Ojca, żeby ten przebaczył człowiekowi każde zło. Nie chce zemsty, nie chce, żeby zadających Mu ból spotkała sprawiedliwość, ale prosi, aby im przebaczono. Dlaczego? Bo nie wiemy, co czynimy. Nie możemy udawać, że jesteśmy w stanie zrozumieć wszystko w życiu. Jak często stajemy się więźniami zła, którego jesteśmy ofiarami. Chociaż chcę czynić dobro, w moim sercu jest również zło.
Czasem pytamy samych siebie: Jak mogłem to zrobić? Zło jest zawsze nielogiczne, nie da się go wytłumaczyć, nie da się go zrozumieć. Nie znamy konsekwencji zła, które wyrządzamy sobie i innym. Nie jesteśmy w stanie zrozumieć, skąd się bierze, ono jest większe niż pojedynczy człowiek. Chrystus w momencie tego ogromnego bólu, który zgotował Mu człowiek, mówi, że nie chodzi o to, żeby zrozumieć – ale by przebaczyć. Nie da się żyć bez przebaczenia, bo kto nie umie przebaczać, ten nie będzie też umiał kochać. Przebaczenie to jedyna sensowna odpowiedź na zło, to jedyne, co daje nam prawdziwą wolność.
Stacja dwunasta: Wykonało się
Boże, Ty Boże mój, Ciebie szukam;
Ciebie pragnie moja dusza,
za Tobą tęskni moje ciało,
jak ziemia zeschła, spragniona, bez wody.
W świątyni tak się wpatruję w Ciebie,
bym ujrzał Twoją potęgę i chwałę.
Skoro łaska Twoja lepsza jest od życia,
moje wargi będą Cię sławić.
Tak błogosławię Cię w moim życiu:
wzniosę ręce w imię Twoje. (Ps 63,2–5)
Wiszący na Krzyżu Mężczyzna, obnażony, zmaltretowany, z przebitymi rękami i nogami, z całym ciałem pokrytym ranami od biczowania, z twarzą zakrwawioną od korony cierniowej – oto obraz tego, do czego zdolny jest człowiek.
Ukrzyżowany Chrystus nie jest w stanie nic zrobić dla nikogo. Jego ręce i nogi są przybite, nie może oddychać, każde słowo wypowiada z ogromnym wysiłkiem. Nie może już pójść do tych, którzy są w ciemności grzechu, nie może wyciągnąć rąk nad wichurą, żeby się uciszyła, ani dotknąć tych, którzy potrzebują uzdrowienia, nie ma już siły, żeby nauczać o tym, że w Domu Ojca jest miejsce dla każdego.
A jednak, w tym momencie najbardziej objawia się wszechmoc Boga – w Jego bezsilności jest zbawienie świata. Bo jedyne, co ma, to Serce, które może kochać. Chrystus nawet w momencie śmierci nie przestaje dawać. Ostatkiem sił z Krzyża woła, że pragnie zbawienia człowieka, że pragnie, żeby człowiek był szczęśliwy.
W odpowiedzi człowiek podaje Chrystusowi ocet, czyli zepsute wino. Na tym polega największa tragedia człowieka, że na Bożą Miłość, na Boże pragnienie relacji człowiek może odpowiedzieć odrzuceniem.
Jesteśmy coraz bardziej uzależnieni od działania. Wydaje się nam, że własnymi siłami, wysiłkiem i zaangażowaniem możemy zapewnić sobie wszystko, czego potrzebujemy, co zapewni nam na tym świecie dostatek i bezpieczeństwo. W całym tym zatroskaniu zapominamy jednak, że to nie nasze działanie nas zbawia, a bycie przy Chrystusie, który darzy nas miłością aż po śmierć. Sensem życia nie jest żyć wygodnie, ale kochać. A miłość wiąże się z bólem…
Stacja trzynasta: Ciało
Idźcie, dzieci, idźcie,
ja zaś sama i opuszczona zostać muszę.
Zdjęłam szatę pokoju,
a przyoblekłam się w wór mojej modlitwy
i wołać będę do Przedwiecznego w czasie dni moich.
Miejcie ufność, dzieci, wołajcie do Boga,
a wyrwie was z mocy,
z ręki nieprzyjaciół.
Ja zaś z ufnością oddałam Przedwiecznemu wybawienie wasze
i rozradował mię Święty miłosierdziem,
jakie okaże wam prędko Przedwieczny, wasz Zbawca. (Ba 4,19–22)
Leją się łzy Matki i jak rosa nawadniają zeschłą ziemię. Leje się krew Syna i jak ziarno rzucone w ziemię przynosi owoc życia! Gęsta ciemność spowija całą ziemię i Józef z Arymatei z Drzewa Życia zdejmuje umęczone Ciało Chrystusa. Dawca Życia wstąpił na Krzyż, żeby ostatkiem sił wyciągnąć ręce nad światem w geście błogosławieństwa, a teraz Jego Ciało zostaje złożone w ramionach Matki. Jezus mógł użyć swojej Boskiej mocy, żeby ocalić swoje życie, ale gdyby ocalił siebie, nie mógłby ocalić nas.
W tej najczarniejszej godzinie w historii świat pogrąża się w ciemności. Ale jest ktoś, kto te ciemność rozjaśnia. Pod Krzyżem stoi Ta, która wiernie podążała za Jezusem przez całe Jego życie – Maryja, Matka Syna Bożego i Jego najlepsza uczennica. Tak jak kiedyś, w Betlejem, Maryja trzyma w rękach Zbawienie świata, ale inaczej niż kiedyś Chrystus nie może już podnieść ręki do Jej policzka.
Ostatnią rzeczą, o której chce myśleć Matka patrząca na cierpienie swojego Syna, jest ktoś inny, sprawy innych ludzi, ich codzienne zabieganie, niepewna przyszłość, mniejsze czy większe dramaty. A jednak z Krzyża Maryja usłyszała: „Oto syn Twój” (J 19,26). Jezus odchodząc do Ojca, nie zostawia nas samych. Daje Janowi i nam swoją Matkę za opiekunkę, która od początku do końca uczestniczy w zbawczej ofierze swojego Syna.
Tylko kto ocala innych, ocala również siebie. Albo zajmuję się tylko sobą i swoimi sprawami, albo kocham innych. Nie da się pogodzić skupienia na sobie, nawet w najbardziej trudnych chwilach, z prawdziwą miłością, której pragnienie głęboko żywi przecież każdy z nas. Takiej miłości do końca uczy nas Chrystus w czasie swojej męki, oddając nam w darze swoją Matkę. „Oto syn Twój”…
Stacja czternasta: Oczekiwanie
Któż zdoła utrwalić me słowa,
potrafi je w księdze umieścić?
Żelaznym rylcem, diamentem,
na skale je wyryć na wieki?
Lecz ja wiem: Wybawca mój żyje,
na ziemi wystąpi jako ostatni.
Potem me szczątki skórą odzieje,
i ciałem swym Boga zobaczę. (Hi 19,23–26)
Grób nie jest ostatnim słowem.
„Dzisiaj będziesz ze Mną w Raju” – umierając obiecał Pokornemu Łotrowi Chrystus. To „dzisiaj” miało miejsce w dniu śmierci Jezusa i jest obietnicą, że ten tragiczny dzień wkrótce zmieni się w poranek wielkanocny. Nie ma innej drogi do pustego grobu, jak ta, która wiedzie przez drogę krzyżową.
Na ziemi w Wielką Sobotę panuje żałoba, ale w Otchłani już jest śpiewane radosne Alleluja – bo oto Chrystus zstępuje na samo dno ludzkiej nędzy, żeby Adama, zagubioną Owieczkę wziąć na Swoje ramiona, a wraz z nim całą upadłą ludzkość.
Chociaż Chrystus umierał ponosząc karę dla złoczyńcy, po śmierci urządzono Mu królewski pogrzeb. Woń mirry i aloesu, przyniesionych przez Nikodema staje się zapachem zmartwychwstania, a grób staje się miejscem, w którym rodzi się nowe życie – to tutaj na czuwaniu ma początek wspólnota Kościoła, uczniów, którzy wierzą, że śmierć nie może być końcem Misji Nauczyciela.
Wraz ze złożeniem Ciała Chrystusa do grobu kończy się Jego misja, a rozpoczyna się misja apostołów. Bóg ma wobec nas ogromne zaufanie, odchodzi bo wie, że sobie poradzimy. Być dojrzałym chrześcijaninem to być jak Ojciec, to znaczy swoją miłością i miłosierdziem świadczyć o tym, że cały świat jest przepełniony Bożą obecnością. Dzisiaj Pan Jezus daje nam konkretną odpowiedzialność, abyśmy teraz to my kontynuowali Jego dzieło, w wolności dzieci, pozostając sobą.
Ten, który ocala od śmierci wiecznej, zostaje złożony w Grobie. Ale grób nie jest ostatnim słowem. Ostatnim słowem jest zmartwychwstanie.
W lutym tego roku irlandzcy jezuici podali nazwiska 15 zmarłych członków zakonu, w stosunku do których są wiarygodne informacje, że molestowali dzieci w ostatnich siedemdziesięciu latach. Jest to pierwsze zgromadzenie zakonne w Irlandii, które zdecydowało się publicznie wymienić nieżyjących prawdopodobnych sprawców przestępstw seksualnych.
Arcybiskup Dublina, Dermot Farrell (na zdjęciu), pochwalił jezuitów za tę odważną decyzję i powiedział, że „słuszne jest, aby te zbrodnie wyszły na jaw, aby belka w naszym własnym oku została dostrzeżona, aby ból, niesprawiedliwość i trauma zostały uznane oraz aby długa droga uzdrowienia została podjęta i wspierana”. I dodał: „Ujawnienie tego jest nie tylko dążeniem do sprawiedliwości i prawdy, ale także świadectwem autentycznej chrześcijańskiej nadziei” – czytamy w brytyjskim tygodniku The Tablet z 8 marca 2025 roku.
]]>
„Pamiętaj, że prochem jesteś i w proch się obrócisz” – nic lepszego dziś nie usłyszycie; to jest totalnie Dobra Nowina.
1) Nie oznacza to bynajmniej: jesteś nikim, jesteś nieważny. To przypomnienie, że nie muszę dźwigać na własnych barkach losów świata. Nie jestem Bogiem. Nie jestem Mesjaszem. Jeśli sobie z czymś nie potrafię poradzić, świat się od tego nie zawali. Moje bycie sobą jest wystarczające. Mogę wziąć głęboki oddech. Jest Ktoś Inny, kto ostatecznie przenika całą rzeczywistość i troszczy się o wszystko co istnieje.
2) Jestem prochem. Częścią stworzenia. Zbudowany z tych samych pierwiastków. A na świecie wszystko ma swój początek i koniec. Jedne rzeczy, jak gwiazdy, mogą istnieć miliardy lat. Inne, jak bańka mydlana, kilka sekund. Moje życie miało kiedyś swój początek i kiedyś się skończy. Może za kilkadziesiąt lat, a może dziś popołudniu. Nie wiadomo. To duży przywilej, że mogę ten czas napełnić sensem, szczęściem, współczuciem, bliskością, miłością. Niezależnie ile tego będzie, dla każdej takiej chwili warto było się pojawić na tym świecie.
3) Proch ma zdolność do wypełniania pęknięć i szczelin. Może stać się częścią zaprawy, która je sklei. Chrześcijaństwo jest opowieścią o tym jak w świecie pojawiły się rozdarcia i separacja, a Chrystus pokazuje jak możemy je z powrotem pokleić i połączyć. Ewangelia jaką dziś czytamy w Kościele przypomina o trzech podstawowych narzędziach do klejenia tych pęknięć: post pomagający nam spotkać się z samym sobą i uświadomić co jest popękane i wymagające szczególnej troski we mnie; jałmużna, która zbliża do drugiego człowieka i świata; modlitwa, która przypomina, że od Boga możemy odejść tylko w naszej głowie, bo jego czuła bliskość otula nas zawsze i wszędzie.
Dobrego Wielkiego Postu!
(fot. Dominik Dubiel SJ)
]]>W niedzielę, 23 lutego 2025 roku fundacja JRS Poland zorganizowała wieczorne nabożeństwo nawiązujące do 3. rocznicy wybuchu pełnoskalowej wojny w Ukrainie (24.02.2022 r.). Wśród uczestników byli zarówno Ukraińcy, jak i Polacy, a modlitwę poprowadził o. Marek Blaza SJ.
Nabożeństwo rozpoczęto od zwrócenia się do Boga z prośbą o zmiłowanie. Następnie odczytano fragment Ewangelii o Dobrym Pasterzu. W komentarzu do Słowa Bożego padły słowa pocieszenia i wezwanie do nawrócenia, by każdy na miarę swoich możliwości brał odpowiedzialność za pokój.
Dyrektor programowy Jesuit Refugee Service Poland. o. Dariusz Michalski SJ, powiedział na zakończenie nabożeństwa:
„Dziś, w trzecią rocznicę wybuchu pełnoskalowej wojny na Ukrainie, my, Fundacja Jesuit Refugee Service Poland, stajemy w postawie solidarności z wszystkimi, którzy cierpią z powodu napaści Rosji na Ukrainę. Pamiętamy o niewyobrażalnej odwadze i wytrwałości narodu ukraińskiego, który od trzech lat zmaga się z cierpieniem, bólem, stratą i niepewnością. Składamy hołd poległym – tym, którzy oddali życie za wolność, za swoje rodziny i za przyszłość swojej ojczyzny. Ich ofiara nie zostanie nigdy zapomniana.
W tym trudnym czasie myślimy o milionach obywateli Ukrainy, którzy żyją na krawędzi wyczerpania – zarówno fizycznego, jak i psychicznego. Wiemy, że wojna pozostawia rany nie tylko na ciałach, ale i w sercach. Dlatego jako JRS Poland nie ustajemy w wysiłkach, by towarzyszyć, służyć i wspierać dając nadzieję tym, którzy zostali zmuszeni do stania się uchodźcami i opuścili swoje domy na obszarach ogarniętych wojną. Wierzymy, że nawet w najciemniejszych chwilach światło nadziei na pokój, na odbudowę, na powrót do normalności może przebić się przez największy mrok.
Z głębi serca dziękujemy naszym pracownikom, wolontariuszom i wszystkim dobroczyńcom, którzy od pierwszych dni wojny wspierają naszą misję. Bez Waszego zaangażowania, hojności i wiary w to, co robimy, nie moglibyśmy nieść pomocy i nadziei tym, którzy najbardziej jej potrzebują: dorosłym i dzieciom. Dzięki Wam od początku konfliktu towarzyszyliśmy tysiącom osób, oferując schronienie, naukę języka, porady prawne, wsparcie psychiczne, pomoc w odnalezieniu się w nowej rzeczywistości i szansę na nowe jutro.
Niech ta rocznica będzie przypomnieniem, że nie jesteście sami. Świat wciąż patrzy na Ukrainę z podziwem i solidarnością. Trwajcie w swojej sile, a my pozostajemy przy Was – krok w krok – aż nadejdą lepsze dni. W szczególności pozdrawiamy cały Zespół JRS Ukraina, życząc potrzebnych sił w codziennej służbie”.
Wydarzenie dodało uczestnikom nadziei i zachęciło do pełnego zaufania Bogu w tym niepewnym momencie historii Ukrainy.
Jezuici.pl/Sebastian Gensina SJ
]]>
Dnia 13 lutego odbyło się w Warszawie posiedzenia Zarządu Stowarzyszenia Chrześcijańskich Dzieł Wychowania (SChDW), na którym podjęto między innymi decyzję o zorganizowaniu na jesieni kongresu, na który zostaną zaproszone organizacje będące członkami SChDW oraz organizacje partnerskie, które brały udział w realizowanych w ostatnich latach wspólnych projektach. To bagatela kilkadziesiąt znaczących organizacji i instytucji edukacyjnych.
Kongres będzie miał na celu podzielenie się dotychczasowym doświadczeniem pracy na polu wychowania oraz umocnienie partnerstwa w czasach burzliwych przemian i podziałów w społeczeństwie. „Nie opowiadamy się po żadnej stronie sceny politycznej. Pragniemy odnieść się do wspólnych wartości, które do tej pory nas łączyły i przyniosły wymierne owoce. Mam nadzieję, że bazując na dotychczasowym doświadczeniu współpracy, będziemy mogli zaproponować kompetentne podejście do wychowania w kluczu chrześcijańskim nie stając w opozycji do nikogo. Zainicjujemy także nowe projekty” – powiedział Wojciech Żmudziński SJ, nowy przewodniczący Zarządu.
Stowarzyszenie Chrześcijańskich Dzieł Wychowania, powstało w 1993 roku, z inicjatywy jezuitów Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego. Jest organizacją parasolową zrzeszającą ponad 30 organizacji zajmujących się wychowaniem oraz formacją wychowawców i liderów. Przez wiele lat realizowało projekty wychowawcze, szkoliło nauczycieli, wolontariuszy i działaczy organizacji pozarządowych w kraju i za granicą. Od 1994 roku pełni funkcję Jednostki Centralnej Polsko-Niemieckiej Wymiany Młodzieży (PNWM) dla wszystkich szkół katolickich w Polsce oraz katolickich organizacji pozarządowych z terenów środkowej i południowej Polski. W ramach Polsko-Niemieckiej Wymiany Młodzieży Stowarzyszenie koordynowało kilka tysięcy projektów, w których wzięło udział prawie 100 tysięcy osób.
W deklaracji misji SChDW czytamy, że wspólnie z organizacjami członkowskimi skupia się na inicjowaniu i rozwoju chrześcijańskich dzieł wychowawczych w duchu społecznego nauczania Kościoła katolickiego i ekumenizmu. Kongres, zapowiadany na pierwsze dni października tego roku, ma być kolejnym etapem rozwoju organizacji, która pragnie służyć innym chrześcijańskim organizacjom i szkołom katolickim z jeszcze większą determinacją.
Zdjęcie pochodzi z projektu realizowanego przez SChDW: „Aktywna Młodzież – utworzenie szkolnych inkubatorów kluczowych kompetencji”.
]]>
Jezuita Antonio Spadaro SJ, podsekretarz watykańskiej Dykasterii ds. Kultury i Edukacji oraz były redaktor naczelny dwutygodnika La Civiltà Cattolica, zaproponował nowe podejście do teologii i nazwał tę nową koncepcję „szybkim myśleniem teologicznym” (teologia rapida). Jest ona jego zdaniem potrzebna ze względu na „coraz bardziej radykalną synodalność” Kościoła. Tego typu szybkie myślenie teologiczne powinno niezwłocznie reagować na zmiany zachodzące w świecie. Spadaro uważa, że teologia nie powinna długo czekać, by określić się w kontekście zmian, które jeszcze nigdy w historii nie działy się tak szybko.
W swoim eseju w Avvenire zatytułowanym „W czasach gwałtownych zmian potrzebna jest »szybka« teologia” – porównuje zachodzące w świecie zmiany do rwącej rzeki, która porywa ze sobą różne rzeczy. Jest zarówno niebezpieczna jak i radosna w swoim żywiole. Zawsze jednak stanowi wyzwanie dla tego, który się w niej znajduje, wymaga od niego szybkiej reakcji. Ojciec Spadaro jest przekonany, że Kościół nie może „myśleć wiekami”, jak do niedawna mówiło się o szybkości reagowania teologów na nowe wyzwania.
Z zaproponowaną przez ojca Spadaro koncepcją nie zgadza się profesor teologii John M. Grondelski, który w komentarzu dla The Catholic World Reporter, zatytułowanym „Czy potrzebujemy szybkiej teologii” szczerze się takiego podejścia obawia i pisze, że „odpowiedzialna instytucja, jaką jest Kościół, nie powinna składać pochopnych i pospiesznych deklaracji. Kościół nie jest rzecznikiem prasowym polityka, od którego oczekuje się, że będzie reagował na bieżące wiadomości”. Przypomina, że zarówno teologia moralna jak i społeczna nauka Kościoła nakreślają jedynie pewne ramy, których wartość jest trwała na przestrzeni lat. Nie zmieniają się dlatego, że nagle pojawił się jakiś szczególny przypadek czy sytuacja. Jego zdaniem teologia potrzebuje stabilności, „hermeneutyki ciągłości”, nowe koncepcje nie mogą zachwiać teologicznej pewności, nie mogą robić bałaganu w naukach teologicznych.
Antonio Spadaro przekonuje jednak, że nie da się bazować tylko na tym, co przez wieki wypracowali teolodzy: „W rzeczywistości zmian kulturowych pojawiają się nowe podmioty, z nowymi stylami życia, sposobami myślenia, odczuwania, postrzegania i nawiązywania relacji. W tej sytuacji kulturowej największym wyzwaniem jest empatyczny dialog, również w poszukiwaniu nowych języków wyrażania wiary”, a tym zajmuje się teologia. Czy nie powinna „rzucić się w rwące fale i myśleć szybko, w biegu, bez narzekania, że nie ma czasu na rozmyślanie, na planowanie”?
„Musimy również mieć rozeznanie, w jakim kierunku zmierza wiatr i przewidywać możliwe wichury”, nie przerywać działania na kontemplację, lecz kontemplować w działaniu, „jak proponowała już nowoczesna pobożność w XIV-XV wieku, a następnie duchowość ignacjańska”.
Swój tekst w Avvenire (19.01.2025) kończy Spadaro słowami: „Kościół — tym bardziej ze względu na swoją coraz bardziej radykalną synodalność — musi dziś mieszkać nie tylko w bezpiecznych portach, do których prowadzi ludzi, tak jak czyni to podczas trzęsień ziemi. Musi również zamieszkać w miejscach narażonych na burze, wiatry, a nawet sztormy, które wstrząsają światem. To właśnie w tych trudnych i wietrznych miejscach czuć powiew Ducha”.
Wydaje się, że debata rozpoczęta przez Antoniego Spadaro SJ trwać będzie nadal i to nie tylko we włoskiej i amerykańskiej prasie.
Wojciech Żmudziński SJ
]]>Etyka w towarzyszeniu duchowym i dawaniu Ćwiczeń duchowych – to temat dorocznej sesji, która w weekend 31 stycznia – 2 lutego 2025 r. zgromadziła w Ignacjańskim Centrum Formacji Duchowej w Gdyni ponad pięćdziesiąt osób zaangażowanych w apostolat związany z duchowością ignacjańską. Wśród uczestników były osoby, które w jezuickich domach rekolekcyjnych pomagają w towarzyszeniu i prowadzeniu rekolekcji zamkniętych, a także ci, którzy angażują się w rekolekcje w życiu codziennym oraz internetowe. Niemałą część stanowili członkowie Wspólnot Życia Chrześcijańskiego, na czele z Prezydentem WŻCh w Polsce Marcinem Telickim oraz Asystentem Krajowym o. Leszkiem Mądrzykiem SJ. Nie zabrakło jezuitów z domów rekolekcyjnych w Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej. W spotkaniu wzięli udział także młodzi jezuici formujący się na co dzień w Warszawie.
Główną oś spotkania stanowiło omówienie wymogów prawnych związanych z tzw. „ustawą Kamilka”, która dotyczy m.in. działalności domów rekolekcyjnych, a także wykład poświęcony etyce w towarzyszeniu duchowym. Zwrócono uwagę na znaczenie poszanowania praw i godności osób odprawiających Ćwiczenia duchowe, a także na te aspekty, które sprzyjają promowaniu szeroko pojętej kultury ochrony w środowisku kościelnym. Oprócz wprowadzenia teoretycznego odbyły się warsztaty, które miały na celu uświadomienie wagi superwizji, będącej istotnym narzędziem w zatroszczeniu się o dobro tak samych rekolektantów, jak również ich duchowych towarzyszów. Czas spotkania wypełniły także wspólne modlitwy, liturgia, spotkania przy stole oraz długie rozmowy w kuluarach.
Sesja w Gdyni była przestrzenią wymiany informacji, dzielenia się pomysłami i czasem wzajemnego słuchania po to, by rozpoznać nowe wyzwania i możliwości promocji duchowości ignacjańskiej w różnych formach, oraz by pogłębiać współpracę między różnymi środowiskami, które za swoją misję uznają pomoc ludziom w odnajdowaniu drogi do Boga za pomocą tych narzędzi, które pozostawił św. Ignacy Loyola.
O. Mateusz Ignacik SJ
]]>Ojciec generał Arturo Sosa SJ zwołał wszystkich wyższych przełożonych Towarzystwa Jezusowego na spotkanie w Rzymie, które odbędzie się w dniach 17-26 października 2025 roku. W liście skierowanym do całego zakonu wyjaśnił, że będzie to czas „modlitwy, duchowej rozmowy i wspólnej refleksji”.
To spotkanie jest kluczowym momentem trwającego procesu rozeznawania misji Towarzystwa Jezusowego. Będzie okazją do zebrania owoców różnych procesów zachodzących w zakonie jezuitów na całym świecie.
Od 36. Kongregacji Generalnej, która odbyła się w roku 2016, Towarzystwo Jezusowe podąża drogą ukształtowaną przez Uniwersalne Preferencje Apostolskie (2019-2029), które inspirują planowanie i kierują zaangażowaniem jezuitów na całym świecie. Pośród wyzwań, jakie podjął zakon w ostatnich latach jest refleksja nad ślubem ubóstwa, rola kobiet w pracy apostolskiej, powołanie braci jezuitów, wzmocnienie sieci współpracy pomiędzy dziełami apostolskimi oraz tożsamości i misji instytucji edukacyjnych. Towarzystwo zaangażowało się również w integralną ekologię i przede wszystkim w pogłębienie rozumienia źródeł zakonnego charyzmatu – zwłaszcza Ćwiczeń duchowych św. Ignacego i Konstytucji Towarzystwa Jezusowego – oraz w udoskonalenie programów formacyjnych.
Równolegle Towarzystwo nieustannie potwierdza swoje zaangażowanie w tworzenie w dziełach apostolskich takich środowisk, w których każdy będzie się czuł bezpiecznie.
Zbliżające się październikowe spotkanie, chociaż nie posiada władzy ustawodawczej i nie będzie wydawać dekretów, ma być okazją dla wszystkich przełożonych do refleksji nad owocami ostatnich lat pracy we wszystkich prowincjach zakonnych, do ocenienia obecnych wyzwań i zmierzenia się z możliwościami zakonu, by na nie adekwatnie odpowiedzieć.
Źródło: www.jesuits.global
]]>
W Auli Edyty Stein w Europejskim Centrum Komunikacji i Kultury w Warszawie Falenicy rozpoczął się w niedzielę, 26 stycznia, cykl spotkań „Rozmowy o nowym modelu Kościoła” inspirowany synodem o synodalności. Spotkania prowadzi o. Wojciech Żmudziński SJ.
Gościem pierwszego spotkania był dziennikarz watykanista Piotr Dziubak. Mówił między innymi o kobietach, które ostatnio objęły ważne stanowiska w Watykanie. Odnosząc się do nominacji siostry Simony Brambilli MC na prefektę Dykasterii ds. Instytutów Życia Konsekrowanego i Stowarzyszeń Życia Apostolskiego, stwierdził, że niektórzy wyrażają wątpliwość, czy jednak jej podpis wszyscy będą w Kościele honorowali? Niektóre decyzje wciąż musi podejmować ksiądz. Nie dziwi więc, że pro-prefektem tej samej dykasterii został mianowany kardynał. Dlaczego to takie ważne? Aby mógł podjąć decyzję w sytuacjach, w których kobieta nie może decydować. Wciąż dla wielu ludzi mężczyzna znaczy więcej w Kościele niż kobieta. Jest ona akceptowana, ale jedynie jako głos doradczy a nie decyzyjny. „Franciszek chce to zmienić” – powiedział Piotr Dziubak.
Wspominał także o bardzo zróżnicowanym podejściu polskich biskupów do wielu pomysłów Franciszka i procesu synodalnego, o trudności niektórych hierarchów, by spojrzeć na synod jako na szansę, a nie zagrożenie dla Kościoła. Niektórym kardynałom z krajów zachodnich było trudno przyjąć, że podczas rozmów synodalnych byli traktowani na równi ze świeckimi. „Kardynał Miller był prawie zgorszony. Jak jakaś osoba świecka z Afryki może mówić tyle samo minut na synodzie co on?” – relacjonował Dziubak wypowiedź kardynała do mediów. „Franciszek ma świadomość tego, że to jest problem mentalności, kwestia procesu kulturowego, który trzeba zmienić” – dodał.
Opowiadał o kurii rzymskiej, która potrafi wsadzić papieża w klatkę różnych struktur, nieraz chorych. Papież się tym strukturom wymyka i chciałby je uzdrowić.
Podczas spotkania był też czas na refleksję nad rolą dziennikarzy, których zadaniem – jak wspomniał zaproszony gość – jest „nazywać rzeczy po imieniu” i którzy nieraz muszą przebić się przez politycznie czy ideologicznie uwikłane interesy hierarchów. Mówiono o uchodźcach i odwadze organizacji pozarządowych przy niewielkim zaangażowaniu Kościoła w niewygodny dla Polski temat uchodźców na granicy polsko-białoruskiej. Nie zabrakło wstrząsających relacji o losie migrantów.
Piotr Dziubak pracuje obecnie nad serialem dokumentalnym o kryzysie uchodźczym w różnych rejonach świata. Przybliżył na spotkaniu przesłanie przygotowywanego dokumentu. W najbliższym czasie w Tygodniku Powszechnym ukaże się jego wywiad z prof. Cettiną Militello, włoską teolożką.
Pośród kwestii poruszanych przez uczestników spotkania kluczowym było pytanie: Jak zaangażować się w życie Kościoła, by mieć pozytywny wpływ na dziejące się przemiany? Komentowano także obecną w mediach debatę o lekcjach religii w szkole i rozmawiano o stosunku do osób LGBTQ+ w Kościele.
Kolejne spotkanie z cyklu „Rozmowy o nowym modelu Kościoła” planowane jest na 2 marca 2025.
Na zdjęciu Wojciech Żmudziński SJ i Piotr Dziubak, Europejskie Centrum Komunikacji i Kultury (26.01.2025)
]]>
Titanic – jeden z najbardziej tragicznych i fascynujących symboli ludzkich ambicji – został uwieczniony na zdjęciach przez ojca Francisa Browne’a, irlandzkiego jezuitę, który miał okazję podróżować na statku przed jego tragicznym zatonięciem. W kwietniu 1912 roku Browne, młody duchowny i pasjonat fotografii, odbył dwudniowy rejs Titanikiem dzięki hojności swojego wuja, biskupa Roberta Browne’a. W ramach podróży pierwszą klasą Browne sfotografował zarówno majestatyczny statek, jak i jego pasażerów oraz załogę.
Fotografie te, wykonane podczas rejsu z Southampton do Cherbourga i dalej do Queenstown (dzisiejsze Cobh) w Irlandii, stały się jednymi z ostatnich znanych obrazów Titanica przed jego zatonięciem. Browne, opuszczając statek w Irlandii, uniknął losu ponad 1,500 pasażerów, którzy zginęli w zimnych wodach Atlantyku. Po katastrofie jego zdjęcia opublikowano w licznych gazetach i magazynach, co przyniosło mu pierwszy rozgłos jako fotografowi.
„Pełną parą do…,” Titanic opuszczający Queenstown (Cobh), hrabstwo Cork, kwiecień 1912 Muzeum Sztuki Raclin Murphy, Uniwersytet Notre Dame
Ojciec Francis Browne – fotograf i duchowny
Ojciec Francis Browne (1880–1960) pochodził z zamożnej rodziny z Cork, ale osierocony w wieku 18 lat, trafił pod opiekę swojego wuja, biskupa Browne’a. To właśnie biskup podarował mu pierwszy aparat, co zapoczątkowało życiową pasję Francisa do fotografii. Jako jezuita Browne wykorzystywał swoje umiejętności fotograficzne, dokumentując codzienne życie ludzi w Irlandii, a także ważne wydarzenia historyczne.
Browne unikał komercyjnej fotografii i skupiał się na uchwyceniu tego, co go interesowało. Dzięki swojej pozycji duchownego zyskał dostęp do różnych zakątków Irlandii, rejestrując życie mieszkańców, ich zwyczaje i kulturę. Podróżował samotnie pociągiem i rowerem, eksplorując wiejskie tereny i nadmorskie krajobrazy, które w tamtym czasie pozostawały odcięte od nowoczesności.
Ojciec Moynihan z koniem i pułapką, hrabstwo Kerry, Irlandia, czerwiec 1943 Muzeum Sztuki Raclin Murphy, Uniwersytet Notre Dame
Fotografia podczas wojny
W czasie I wojny światowej Browne służył jako kapelan w irlandzkiej gwardii. Był obecny na pierwszej linii frontu we Francji i Flandrii, gdzie niósł wsparcie duchowe żołnierzom. Jego odwaga i oddanie zostały nagrodzone najwyższymi odznaczeniami wojskowymi, w tym Military Cross i francuską Croix de Guerre.
Unikalnym aspektem jego służby było pozwolenie na noszenie aparatu fotograficznego, co było rzadkością w armii brytyjskiej. Dzięki temu Browne stworzył niezwykłe dokumenty fotograficzne przedstawiające żołnierzy, życie na froncie i krajobrazy wojenne. Te zdjęcia, chociaż prywatne i niewydawane za jego życia, dziś są cennymi świadectwami historycznymi.
Wchodzenie na linię frontu w Ploegsteert, Hainault, Belgia, sierpień 1917, Muzeum Sztuki Raclin Murphy, Uniwersytet Notre Dame
Artystyczny kunszt ojca Browne’a
Fotografie Browne’a wyróżniają się nie tylko historycznym znaczeniem, ale także artystycznym wyczuciem kompozycji. Duchowny starannie dobierał kadry, balansując kształty, światło i cienie w sposób, który przyciągał wzrok odbiorców. Jego zainteresowanie malarstwem, rzeźbą i sztuką kościelną, wyniesione z edukacji i licznych podróży, wpłynęło na jego wrażliwość artystyczną.
Technicznie Browne stale udoskonalał swoje umiejętności, śledząc nowinki w świecie fotografii i eksperymentując na własną rękę. Mimo to większość jego zdjęć pozostała niewywołana za jego życia. Dopiero w 1985 roku odkryto w archiwach jezuickich w Dublinie kolekcję 42,000 negatywów, co pozwoliło na odtworzenie jego dorobku.
Dziedzictwo fotografa Titanica
Dziś zdjęcia ojca Browne’a można oglądać na wystawie w Raclin Murphy Museum of Art na Uniwersytecie Notre Dame. Jego prace są nie tylko zapisem codziennego życia i historii Irlandii, ale także świadectwem jego niezwykłego życia jako jezuity, fotografa i uczestnika przełomowych wydarzeń XX wieku.
Titanic, wojna światowa i irlandzka kultura – te różnorodne tematy złożyły się na unikalny dorobek artystyczny, który pozostaje inspiracją zarówno dla historyków, jak i miłośników fotografii. Ojciec Francis Browne, dzięki swojej pasji i zaangażowaniu, pozostawił po sobie coś więcej niż zdjęcia – pozostawił most między przeszłością a teraźniejszością.
]]>„Zasmucony z powodu zatwardziałości ich serc” (Mk3,5)
Zatwardziałość serca to ciekawa kategoria biblijna. Najczęściej piętnowany grzech w Ewangeliach. Dotyczy głównie uczonych w Piśmie i faryzeuszów, a nawet zwolenników Heroda.
W czym się przejawia? Najpierw tym, że człowiek ma przedzałożenia albo pewne przekonania, przez które przesiewa to, kogo spotyka i w czym uczestniczy. W dzisiejszej Ewangelii założenie jest takie, że uzdrawianie jest pracą. Widać, że nie chodzi o jakieś nienegocjowalne, niepodlegające zmianom fundamenty. Chodzi o interpretację tego, co jest pracą, a co nie. I na Jezusa spogląda się przez pryzmat tego założenia. W żadnym wypadku nie chodzi o zmianę czegokolwiek. Jezus jest już na celowniku jako zagrożenie dla porządku i powziętych przekonań, które w oczach Jego adwersarzy są niepodważalne.
I to jest pierwsza cecha zatwardziałości serca, czyli też umysłu. Wszystko niemalże jest takie samo. Jeśli za uzdrawianie w szabat Jezus miałby być zabity, to znaczy, że dla faryzeuszów „złamanie” szabatu w taki sposób jest tym samym co cudzołóstwo czy zabójstwo. I to jest dramat.
Druga cecha zatwardziałości to złowrogie milczenie. My już wiemy jak jest i nie zamierzamy niczego zmieniać, nawet odpowiadać na pytania. Ja nawet sądzę, że oni wyczuli, iż Jezus ma rację. To nic złego i to nie praca uczynić coś dobrego, czyli tutaj uzdrowić. Ale przyznać Mu rację? Nie. Skądże. To byłaby kompromitacja. Trzeba się zamknąć i milczeć.
No i trzecia cecha zatwardziałości – wybuch emocji, które motywują do złego działania. Faryzeusze chcą skazać Jezusa na śmierć pod wpływem gniewu. Jezus też działa pod wpływem gniewu. Tylko że Jego gniew prowadzi do uzdrowienia człowieka, a gniew przeciwników do zabójstwa. Emocje zatwardziałego człowieka to zaślepienie.
Człowiek zatwardziały to człowiek wyrocznia. Totalne zamknięcie. Jego uczucia zdradzają to, że nie ma racji.
Obrazek główny: AI Modjourney
]]>Jezuickie Biuro ds. Sprawiedliwości i Ekologii w Stanach Zjednoczonych wezwało wczoraj do przeprowadzenia reformy imigracyjnej w duchu sprawiedliwości i humanitarnego traktowania wszystkich, którzy przybywają do USA w poszukiwaniu lepszego życia. Poniżej publikujemy tłumaczenie treści tego wezwania.
16 stycznia 2025 r. – Jezuickie instytucje działające na terenie Stanów Zjednoczonych służą setkom tysięcy ludzi stworzonych na obraz i podobieństwo Boga – w tym osobom, które przybyły do tego kraju w poszukiwaniu lepszego życia. Posługujemy imigrantom wzdłuż południowej granicy i sprawujemy z nimi sakramenty w naszych parafiach i domach rekolekcyjnych. Nasze szkoły i uniwersytety od wieków kształcą imigrantów. Niektóre z rozważanych obecnie przepisów imigracyjnych naruszałyby ludzką godność i utrudniałyby nam posługę ludowi Bożemu.
Kierując się nauczaniem Kościoła katolickiego i opierając się na realiach naszych posług, wzywamy naszych urzędników państwowych do wprowadzenia sprawiedliwej i humanitarnej reformy polityki imigracyjnej. Poniższe elementy wskazane już przez Konferencję Biskupów Katolickich w USA powinny być fundamentalne we wszystkich decyzjach dotyczących polityki imigracyjnej w celu ochrony godności ludzkiej i dobra wspólnego:
Biuro Sprawiedliwości i Ekologii jest gotowe do współpracy z decydentami politycznymi w celu opracowania silnego, humanitarnego i skutecznego systemu imigracyjnego.
Link do oryginalnego oświadczenia w języku angielskim (pdf).
Na zdjęciu imigranci protestujący przed budynkiem federalnym w San Diego, Kalifornia (foto: o. Hung Nguyen, SJ – www.jesuits.org).
]]>
W sobotę, 11 stycznia, w Instytucie św. Tomasza w Moskwie pożegnano dotychczasowego dyrektora, o. Stephana Lipke SJ. Spotkanie rozpoczęło się Mszą św. o godz. 10:00 w kaplicy Instytutu, której przewodniczył Przełożony Regionu Rosyjskiego, o. Tomasz Ortmann SJ. On też wygłosił okolicznościową homilię.
Ojciec Stephan kończy swoją siedmioletnią posługę w związku z otrzymaną nominacją na biskupa pomocniczego Diecezji Przemienienia Pańskiego w Nowosybirsku. Funkcję tymczasowego dyrektora Instytutu obejmie w najbliższych dniach o. Tadeusz Drozdowicz SJ.
W informacji skierowanej do jezuitów, Socjusz Prowincjała o. Mateusz Ignacik SJ podziękował o. Stephanowi za jego „oddaną posługę nie tylko w Instytucie, ale także w wielu innych miejscach i instytucjach Towarzystwa, Kościoła i świata akademickiego, życząc spokojnego duchowego przygotowania do święceń biskupich, które odbędą się 2 lutego br.”
Życzymy ojcu Tadeuszowi, który przejął już kolejną z licznych dotychczasowych posług Biskupa Nominata, Bożego błogosławieństwa w nowej odpowiedzialnej funkcji.
Instytut św. Tomasza jest placówką edukacyjną zajmującą się podnoszeniem kwalifikacji w zakresie nauk filozoficzno-teologicznych. Oferuje programy studiów, wykłady otwarte, seminaria, konferencje i webinaria. Ma ponad 20-letnią historię. Został założony w 1991 roku jako kolegium teologii katolickiej i w 1997 roku powierzony Towarzystwu Jezusowemu.
W programie edukacyjnym Instytutu św. Tomasza kładziony jest nacisk na dialog w środowisku międzykulturowym, międzyetnicznym i międzywyznaniowym. Studenci mają możliwość poznawania chrześcijaństwa z zachodniej i wschodniej perspektywy oraz badania religii w jej aspektach filozoficznych, socjologicznych, antropologicznych, psychologicznych i twórczej ekspresji.
Instytut posiada bogatą bibliotekę liczącą 15 000 woluminów oraz własne czasopismo i wydawnictwo.
Foto: jezuici/Moskwa
]]>
Zapraszamy na wywiad z Katarzyną Stokłosą i o. Przemysławem Wysoglądem SJ, autorami książki Powrót do wnętrza. Duchowa podróż ze św. Ignacym. W rozmowie zdradzą, co zainspirowało ich do napisania książki i jak wyglądała ich własna duchowa podróż. Powrót do wnętrza to zachęta do osobistej podróży ze św. Ignacym Loyolą, której celem jest odzyskanie prawdziwej więzi i przyjaźni z Bogiem. Książka ukazała się w grudniu nakładem Wydawnictwa WAM.
Kasiu, Przemku, opowiedzcie o książce. Jaka jest jej koncepcja i co znajdzie w niej czytelnik?
Katarzyna: Mój pomysł polegał na połączeniu wybranych cytatów z Pisma Świętego z cytatami ze świętego Ignacego Loyoli, które korespondowałyby z tymi biblijnymi. W założeniu miała to być zachęta do duchowej refleksji ze słowem Bożym i św. Ignacym oraz zaproszenie do modlitwy. Myślę, że to się udało, bo książka zawiera także rozważania o. Przemysława Wysogląda SJ, które pomagają w medytacji. Całość dopełnia piękna strona graficzna książki, którą również opracował o. Przemysław.
Choć „Ćwiczenia duchowe” nie są klasyczną książką do czytania, a raczej narzędziem dla rekolekcjonistów, wybrałam myśli, które można rozważać także poza kontekstem rekolekcji. Mam nadzieję, że będą one inspiracją do modlitwy, a może też zachęcą kogoś do odprawienia rekolekcji ignacjańskich.
Przemysław: Jest to książka czerpiąca przede wszystkim z mądrości świętego Ignacego i jego duchowego doświadczenia. Kasia wydobyła z tekstów coś wyjątkowego – nie te sztampowe, zawsze cytowane fragmenty Ignacego, ale coś nowego, świeżego. To inne zestawienie tekstów, które ożywia kontekst fragmentami Pisma Świętego, dobranymi w nieoczywisty sposób. Ta nowa perspektywa nadaje spojrzeniu świeżości i czasem odwraca dotychczasowe podejście.
Skąd wzięła się idea?
K.: W 2022 roku ukazały się „Pisma” św. Ignacego – nowe wydanie wszystkich przetłumaczonych na język polski dzieł św. Ignacego, które zebrano w jednym tomie. Są tam m.in. wspomniane „Ćwiczenia duchowe”, „Opowieść Pielgrzyma”, „Dziennik duchowy” i listy św. Ignacego. Pomyślałam, że z tego monumentalnego dzieła można by wybrać fragmenty szczególnie ważne, poruszające czy dodające otuchy, takie ignacjańskie vademecum życia duchowego. Mój pomysł spodobał się w Wydawnictwie WAM. Później rozszerzyliśmy tę koncepcję, by dać czytelnikowi jeszcze więcej „słów z mocą”, które pozwolą mu na głębszą modlitwę i refleksję nad swoją więzią z samym sobą, z Bogiem i z drugim człowiekiem. W ten sposób powstały rozważania o. Wysogląda.
P.: Mój wkład to pisanie komentarzy i krótkich modlitw. Chciałem podkreślić, że głównym przesłaniem, które zauważyłem w tych tekstach, jest lekcja o tym, że jestem strażnikiem swojego serca. Jesteśmy zaproszeni, by czuwać nad własnym sercem. To, co dziś modne – mindfulness, uważność – ma swoje korzenie w duchowości chrześcijańskiej, szczególnie w praktykach ojców pustyni. Duchowość ignacjańska również wpisuje się w tę tradycję, nie będąc czymś odrębnym, ale na nowo odkrywając te wartości dla człowieka Zachodu.
Uważam, że ta książka zachęca do odkrycia na nowo modlitwy głębi. Można ją czytać na różne sposoby – tematycznie, po kolei lub wybiórczo. Całość została ułożona w 60 mikro-rozdziałów, z których każdy zawiera cztery elementy: cytat świętego Ignacego, fragment Pisma Świętego, rozważanie i modlitwę.
Można korzystać z niej dowolnie – czytać cytaty, modlitwy, fragmenty Pisma Świętego lub rozważania. Treść jest zróżnicowana i pasuje do różnych okresów liturgicznych.
Książka zawiera przepiękne ilustracje…
P.: Specjalnie dla tej książki stworzyłem kilka ilustracji, które podkreślają symbolikę chrześcijańską. Na przykład jest ilustracja jelonka pijącego ze źródła, inspirowana cytatem z Księgi Przysłów: „Z całą pilnością strzeż swojego serca, bo życie ma tam swoje źródło” (Prz 4, 23). Towarzyszy mu wąż, symbol wieloznaczny – z jednej strony obraz grzechu, który prowadzi nas ku nawróceniu, z drugiej zaś nawiązanie do miedzianego węża Mojżesza, symbolu Chrystusa i źródła uzdrowienia.
Takich ilustracji jest osiem, każda powiązana z głównymi działami książki. Nie do każdego rozdziału, ale do każdej większej części. To dodaje całości głębi i wizualnego kontekstu.
Kasiu, czym się kierowałaś, wybierając myśli św. Ignacego? Czy są one uporządkowane według jakiegoś klucza?
K.: Mój pierwotny zamysł zakładał wybór cytatów z różnych wspomnianych dzieł św. Ignacego, ale ze względu na skalę zadania ostatecznie skupiliśmy się na „Ćwiczeniach duchowych”. Zależało mi, by każdy cytat był w miarę zamkniętą całością i przemawiał również bez szerszego kontekstu „Ćwiczeń”. Książka została podzielona na sześć rozdziałów odpowiadających poszczególnym częściom „Ćwiczeń”: Fundament, cztery tygodnie i Synteza.
Rozpoczynamy od numeru 23 „Ćwiczeń duchowych”, czyli właśnie od Fundamentu ignacjańskich rekolekcji, ale też życia duchowego w ogóle. Ignacy mówi w nim o celu każdego człowieka: że jest on stworzony po to, żeby Pana Boga chwalić, czcić i Jemu służyć, a przez to zbawić swoją duszę. Natomiast wszystko „na obliczu ziemi” – jak dalej mówi Ignacy – jest po to, by mu w tym pomagać. Chodzi tylko – albo aż – o to, by wybierać te rzeczy, które nam w tym pomagają, a odrzucać te, które są w tym dla nas przeszkodą.
Cały proces „Ćwiczeń” ma pomóc rekolektantowi w poznaniu siebie, swoich słabości, w odkrywaniu tego, co przeszkadza mu w jego osobistej drodze do Chrystusa i w osiąganiu tego najważniejszego celu. A później także w poznawaniu i naśladowaniu Chrystusa poprzez medytacje Jego życia, męki i chwały zmartwychwstania.
Na rynku mamy wiele pozycji z wyborem cytatów różnych świętych, na przykład św. Faustyny Kowalskiej czy św. Ojca Pio. Natomiast brakowało mi podobnej książki poświęconej św. Ignacemu. Jakiś czas temu o. Józef Augustyn SJ przygotował wybór „Perełek św. Ignacego Loyoli”, ale w formie nagrania. Mam nadzieję, że nasza propozycja na nowo zainteresuje czytelników duchowym bogactwem św. Ignacego i zachęci do „duchowej podroży” z nim.
Św. Ignacy – jaki on jest według Ciebie?
K.: Gdy zaczynałam pracę w wydawnictwie ojców jezuitów, niewiele o nim wiedziałam. Z czasem, między innymi przez udział w Fundamencie i pierwszym tygodniu „Ćwiczeń”, jego życie i duchowość zaczęły do mnie mocniej przemawiać. Ignacy to prawdziwy mocarz duchowy – zdyscyplinowany i wierny drodze nawrócenia. To, co proponuje, jest bardzo wymagające, ale też niezwykle pomocne, by być ze sobą i z Bogiem szczerym i nie dać się zwieść. Dla mnie rekolekcje ignacjańskie były ciężką pracą, w dodatku do tej pory nieukończoną, bo na kolejne tygodnie już nie pojechałam. To dobro dalej przede mną…
Czy jego wymagania i dyscyplina nie zniechęcają?
K.: Mogą być różnie odbierane. Według mnie Ignacy jest przykładem człowieka, który poważnie traktuje Boga i swoje życie duchowe, bo to nie jest zabawa, tylko kwestia naszego zbawienia.
Czy ten XVI-wieczny Bask z Loyoli może być atrakcyjny dla nas? Czym może pociągnąć współczesnego człowieka?
P.: Święty Ignacy nie stworzył czegoś zupełnie nowego, ale zebrał bogactwo duchowej tradycji chrześcijańskiej i nauczył zachodniego człowieka korzystania z niej na nowo. To właśnie jego nauki przez ostatnie 500 lat przypominają nam, że jesteśmy odpowiedzialni za swoje serce, a nasze emocje i uczucia są ważnym kanałem, przez który Bóg do nas przemawia. Ważne jest, by być w kontakcie z tym, co czujemy, nie blokować emocji, lecz wchodzić z nimi w dialog. Jednocześnie mamy obowiązek dbać o to, co do naszego serca wpuszczamy.
K.: Świety Ignacy bywa określany jako jeden z pierwszych „psychologów”. Choć nie posługiwał się współczesną terminologią psychologiczną, to jego reguły rozeznawania duchów, badania wewnętrznych poruszeń czy codzienny rachunek sumienia są zaskakująco zbieżne z dzisiejszymi nurtami poznawania siebie, uważności na to, co dzieje się w człowieku i jak oddziałuje na niego świat zewnętrzny. To nadal cenna i aktualna inspiracja również w naszych czasach, kiedy tak wielu szuka wewnętrznego spokoju i równowagi.
Czy przeczytałaś wszystkie dzieła św. Ignacego?
K.: Wszystkie wydane po polsku – tak, robiąc korektę wspomnianych „Pism” świętego Ignacego Loyoli. Rozumiem jednak, że nie o to pytasz. Z tekstami św. Ignacego – w trybie, nazwijmy go, „służbowym” – stykam się bardzo często ze względu na moją pracę w „Życiu Duchowym” – kwartalniku poświęconym duchowości ignacjańskiej i przy okazji pracy przy redakcji książek Wydawnictwa WAM. Tak „dla siebie” przeczytałam „Opowieść Pielgrzyma” i niektóre listy. Oczywiście znam „Ćwiczenia duchowe”, ale – jak już mówiłam – nie jest to książka do poczytania.
Kasiu, jesteś świeckim współpracownikiem jezuitów. Jak postrzegasz tę współpracę?
K.: Z jezuitami pracuję od blisko 20 lat, więc już samo to świadczy o tym, że ta współpraca układa się dobrze. Jezuici są wymagający – wobec siebie i wobec innych, co mobilizuje i sprawia, że stale uczę się czegoś nowego i nieustannie się ubogacam, zwłaszcza jeśli chodzi o życie duchowe.
Z autorami rozmawiała: Olena Tkaczuk.
Zdjęcia: Jakub Nowicki
Woda zalała wszystko – domy, warsztaty, a nawet miejsca, które wcześniej wydawały się bezpieczne. „Usuwaliśmy błoto i szlam, wspieraliśmy mieszkańców, oferowaliśmy praktyczną pomoc. Po prostu byliśmy z tymi ludźmi, żeby nie czuli się osamotnieni w tym, co ich spotkało” .
Jezuici w Kłodzku, przy parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny, od pierwszych chwil katastrofalnej powodzi, która nawiedziła miasto w dniach 14–15 września 2024 roku, aktywnie wspierali poszkodowanych. Poza zbiórką rzeczy pierwszej potrzeby, takich jak odzież, żywność, woda, środki higieniczne i chemia gospodarcza, prowadzono również akcję finansową. Na konto parafii wpłynęło ponad 2,2 mln złotych, z czego prawie 700 tysięcy udało się zebrać dzięki akcji Arka ratunkowa. Solidarni z poszkodowanymi, zorganizowanej przez Biuro Rozwoju Prowincji Polski Południowej Towarzystwa Jezusowego wraz z redakcją portalu jezuici.pl.
W mroźny jesienny poranek, kiedy Polska powitała pierwszy śnieg tej zimy, docieram do Kłodzka. Choć jestem tu po raz pierwszy, przez okno pociągu kojarzę ulice i place – widok miasta przypomina mi obrazy, które jeszcze dwa miesiące temu obiegły kraj, ukazując zniszczenia największej powodzi od 27 lat. Teraz wszystko wygląda inaczej – miasto powoli podnosi się po kataklizmie, trwają prace remontowe.
Na peronie wita mnie jezuita, o. Andrzej Migacz SJ, proboszcz parafii liczącej 8 tysięcy wiernych. To nasze pierwsze spotkanie na żywo. Wcześniej kontaktowaliśmy się telefonicznie, koordynując pomoc w ramach Arki ratunkowej. Na dzień 9 grudnia do inicjatywy dołączyło 683 darczyńców, a zebrana kwota wyniosła 662 653 złote. „To właśnie dzięki Arce ratunkowej udało się zgromadzić największą część wsparcia finansowego” – relacjonuje o. Migacz SJ.
Choć kościół parafialny nie ucierpiała w powodzi, znajduje się bowiem na wzgórzu, droga do niego wiedzie przez tereny, gdzie jeszcze niedawno woda sięgała dachów.
– Pomoc była możliwa dzięki pracy ponad 40 wolontariuszy, w tym członków Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Zajmowali się oni przyjmowaniem i wydawaniem darów, segregacją, a także organizacją pomocy finansowej. W pierwszych tygodniach przyjmowano także wolontariuszy z całej Polski, zapewniając im noclegi i wyżywienie. W sumie udzielono 130 noclegów, a wsparcie to przyciągnęło ludzi różnych wyznań, co podkreśliło ekumeniczny wymiar pomocy, – opowiada o. Andrzej SJ.
Zebrane środki przeznaczono na zakup ubrań, osuszaczy, powerbanków czy środków czystości. Wprowadzono również system wsparcia finansowego – do 2500 zł na zakup sprzętu AGD, mebli, opału czy materiałów budowlanych.
– Zależało nam, by poszkodowani sami wybierali potrzebne rzeczy. To bardziej odpowiada ich indywidualnym potrzebom, choć łatwiej byłoby nam zamówić 20 identycznych lodówek – wyjaśnia proboszcz.
Pomoc obejmowała mieszkańców nie tylko parafii, ale całej Kotliny Kłodzkiej. Beneficjenci byli weryfikowani na podstawie zaświadczeń od samorządów, a parafia pokrywała koszty zakupów na podstawie faktur. Do tej pory Wsparcie trafiło już do ponad 530 rodzin. Część mieszkańców nadal jednak nie może powrócić do swoich domów. Skala strat obejmuje także miejsca pracy, jak zalane sklepy czy warsztaty. To wywołało trudności finansowe zarówno u właścicieli, jak i pracowników.
Parafia planuje kontynuować pomoc w okresie zimowym, obejmując mieszkańców parafii wsparciem na pokrycie rachunków za energię. Program ten przewiduje dopłatę 200 zł miesięcznie przez pięć miesięcy, co ma odciążyć finansowo poszkodowanych.
– Całość działań była możliwa dzięki ofiarności darczyńców oraz zaangażowaniu wolontariuszy. Programy wsparcia zostały szczegółowo udokumentowane. Pragnęliśmy zapewnić transparentność i skuteczność działań, – podsumowuje o. Migacz SJ.
Po rozmowie ojciec sprawnie organizuje kilka spotkań na czas mojego krótkiego, 24-godzinnego pobytu i uprzedza, że ze względu na liczne obowiązki proboszcza do domu wraca nie wcześniej niż o 21:00.
O pierwszej po południu szerokie, przestronne korytarze XVII-wiecznego domu zakonnego wypełnia dziecięcy śmiech, który wyraźnie kontrastuje z archaicznym, surowym otoczeniem. Czterdzieścioro dzieci z miejscowej Szkoły Społecznej, która ucierpiała w powodzi, bierze tutaj udział w zajęciach świetlicowych. Zrzucając plecaki na ławki wzdłuż ścian, gromadzą się w sali specjalnie dostosowanej do ich potrzeb.
Justyna Raj, nauczycielka z Zespołu Szkół Społecznych w Kłodzku, opisuje sytuację, która nastąpiła po zalaniu świetlicy:
– Woda zalała ją całkowicie, niszcząc wszystkie zabawki i materiały. Obecnie dzieci z klas 1-3 korzystają z pomieszczeń udostępnionych przez ojców jezuitów, gdzie mają zapewnione materiały plastyczne, gry, książki i inne atrakcje. Początkowy niepokój dzieci szybko ustąpił, a dzięki wsparciu księży czują się tu komfortowo. W szkole trwają prace remontowe, jednak świetlica zostanie odnowiona dopiero po wakacjach, ponieważ znajdowała się w przyziemiu i była dłużej zalana. Remont szkoły zaplanowano na początek przyszłego roku, ale wilgoć sprawia, że będzie to możliwe najwcześniej po feriach.
„Pan Mietek – to solidna firma” – z taką rekomendacją od ks. proboszcza, czuję się więcej niż przygotowana na spotkanie z panem Mieczysławem Kowalczem, byłym nauczycielem i obecnie emerytem. Wysoki, szczupły mężczyzna o przenikliwej inteligencji, nienagannej polszczyźnie i wyraźnej dykcji od razu robi dobre wrażenie. Przez cały czas funkcjonowania punktu pomocy był de facto prawą ręką o. Andrzeja. Jego klarowny, logiczny umysł harmonijnie łączy się z ciepłym uśmiechem i subtelną wrażliwością na drugiego człowieka.
– To kolejna powódź, która stała się moim udziałem i doświadczeniem, – rozpoczyna pan Mieczysław. – Wszystko zaczęło się w piątek, 13 września, a kulminacja miała miejsce w niedzielę, 15 września. W Kłodzku odbywał się wtedy koncert, ale już przed jego rozpoczęciem i zaraz po nim padało tak intensywnie, że w gronie znajomych przeczuwaliśmy, że coś jest nie w porządku.
– Po koncercie poszliśmy nad rzekę. Deszcz lał nieprzerwanie, a rzeka zaczynała wzbierać. W sobotę poziom wody wciąż rósł. W niedzielę sytuacja stała się naprawdę niepokojąca. Moje doświadczenie z powodzi z 1997 roku pozwalało mi lepiej ocenić zagrożenie. Około godziny jedenastej woda w Kłodzku osiągnęła taki poziom, że wiedzieliśmy, iż mamy do czynienia z powodzią… Ale woda tym razem zachowywała się inaczej – w sposób dziwny i nieprzewidywalny. Nie jestem ekspertem, ale płynęła z nieoczekiwanych stron, zawracała, tworzyła wiry, zmieniała kierunek, uderzała w miejsca, które w 1997 roku nie były w ogóle zagrożone.
– Razem z księdzem proboszczem dostarczaliśmy wtedy powerbanki siostrom zakonnym, bo prąd został wyłączony. – Pan Mieczysław kontynuuje swoją opowieść, – To właśnie wtedy powiedzieliśmy sobie: „Zorganizujemy natychmiast punkt pomocy”.
Działalność punktu pomocy szybko przyniosła wymierne rezultaty. – Myślę, że udało nam się przyczynić do uratowania kilku małych przedsiębiorstw – mówi z dumą. – Mam tu na myśli między innymi warzywniak przy moście św. Jana od strony Wyspy Piasek, prowadzony przez panią, która nie wiedziała, jak dziękować. Pomoc dotarła także do dwóch sklepów RTV i AGD przy ulicy Malczewskiego, które również ucierpiały w wyniku powodzi. Właściciele tych sklepów, kiedy dowiedzieli się, że mogą otrzymać wsparcie, powiedzieli: „Wysyłajcie do nas ludzi, żebyśmy mogli zamówić im towary, by ktoś nas wspierał w praktyce”. Zostawili swoje ulotki, a część powodzian, którzy mieli możliwość zakupu sprzętu do 2500 zł, rzeczywiście skorzystała z ich oferty.
– Jak mam siostrę przedstawić? – pytam.
– Siostra Damiana – i wszyscy będą wiedzieć, że to ja.
Siostra, z którą się spotykam, jest jedyną Damianą w Zgromadzeniu. Siostry św. Dominika kierują się zasadą, że w Zgromadzeniu, przynajmniej na terenie jednego kraju, imiona sióstr nie mogą się powtarzać. Zanim włączam dyktafon, siadamy przy kuchennym stole z filiżanką gorącej herbaty i talerzykiem kolorowych ciasteczek.
– Zakasałyśmy rękawy i poszłyśmy pomagać – wspomina siostra Damiana. – Usuwałyśmy błoto i szlam, wspierałyśmy mieszkańców, oferowałyśmy praktyczną pomoc. Po prostu byłyśmy z tymi ludźmi, żeby nie czuli się osamotnieni w tym, co ich spotkało.
– Ojciec proboszcz podchodził do każdej sytuacji z otwartym sercem – dodaje. – Rozpatrywał indywidualne potrzeby i działał na ich rzecz. Na przykład zdecydowano o przyznaniu rocznego stypendium dla pewnego studenta, którego rodzice stracili pracę w wyniku powodzi. Ojciec Andrzej nie chciał, by musiał przerywać studia…
Dom pani Teresy położony jest niedaleko kaplicy św. Ignacego Loyoli, tuż nad brzegiem Nysy. Nasza wizyta z o. Mirosławem Jajkiem SJ ze wspólnoty jezuitów w Kłodzku, zastaje ją podczas karmienia kur. Z pewnym zakłopotaniem odmawia podania ręki, trzymając w dłoniach pełną garść paszy dla drobiu. Śmiejemy się z tej zabawnej sytuacji i zaczynamy rozmowę.
Pani Teresa urodziła się w 1946 roku, kiedy jej rodzice wracali z zesłania na Syberii. Mama była Polką, tata – Ukraińcem. Nuci kilka ukraińskich piosenek, które pamięta z dzieciństwa, dzięki ojcu. Po chwili, z lekkim smutkiem, wspomina, że marzy o zakupie jeszcze jednej kozy. Ojciec Mirek z zainteresowaniem pyta, czy planuje powiększyć gospodarstwo.
Pani Teresa zaprasza nas do domu, w którym przez 30 lat mieszkała ze swoją rodziną. Tynk na ścianach przetrwał jedynie pod sufitem – tam, gdzie nie sięgnęła woda. Ściany odsłaniają czerwone ceglane żebra. Dotykam jednej z cegieł – wciąż jest wilgotna.
Pani Teresa pokazuje swoją „kozę” – piec opalany drewnem, który ma nadzieję wykorzystać do osuszenia wnętrza przed nadejściem zimowych mrozów.
Na szczęście rodzina zdążyła wcześniej zbudować dom na wyższym terenie, którego powódź prawie nie dotknęła. Tutaj, przy filiżance aromatycznej kawy, kontynuujemy rozmowę, a pani Teresa z wdzięcznością wspomina żołnierzy, wolontariuszy i jezuitów, którzy pomogli jej w tym trudnym czasie.
Parafia wyraża wdzięczność darczyńcom w różnorodny sposób, podkreślając zarówno duchowy, jak i symboliczny wymiar podziękowań. Ofiarodawcy otrzymują kartki oraz książeczki poświęcone fundatorowi kościoła, arcybiskupowi Arnoštowi z Pardubic. W ich intencji, a także za osoby poszkodowane, regularnie odbywają się modlitwy. Ukoronowaniem wyrazów wdzięczności była uroczysta Msza święta, która została odprawiona 1 grudnia w kościele Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Modlitwy były zanoszone za wstawiennictwem św. Franciszka Ksawerego, patrona miasta i ziemi kłodzkiej.
Pomoc nadal będzie potrzebna przez długi czas, ponieważ odbudowa po zniszczeniach, zarówno domów, jak i miejsc pracy, jest procesem długotrwałym. Parafia koncentruje swoje działania na pomocy osobom w najtrudniejszej sytuacji, zaznaczając jednocześnie, że wiele problemów dopiero się ujawni. Wyzwaniem pozostaje długofalowe wsparcie i gotowość do reagowania na nowe potrzeby, które mogą pojawić się w miarę postępu odbudowy.
Tekst i zdjęcia: Olena Tkaczuk
]]>Zbliża się zima i choć kojarzy nam się z wieloma różnymi sprawami, coraz częściej w świadomości ludzi pojawia się wniosek: zima, zatem trzeba rozwiesić karmniki. Wnioskowanie bardzo słuszne i potrzebne. Dokarmianie ptaków jest prostą i skuteczną inicjatywą, popieraną przez wszystkie towarzystwa ornitologiczne w naszym kraju. Nie kosztuje dużo, daje za to dużo satysfakcji i jest realnym wpływem na lokalne środowisko. Jak przy każdych jednak formach pomocy i wsparcia, tak i tutaj obowiązuje zasada: więcej nie znaczy lepiej. Dokarmianie ptaków w okresie zimowym ma pewne ramy, do których warto się dostosować, żeby w rezultacie pomóc ptakom.
1. Karmniki
To nie jest tak, że od pierwszego dnia kalendarzowej zimy, czy nawet jesieni, trzeba rozwieszać karmniki. Z racji tego, że okres jesienny jest bardzo obfity we owoce jagodowe, nie musimy od razu ułatwiać ptakom pracy związanej z poszukiwaniem pokarmu. Wskazania, co do dokarmiania są w tej kwestii jasne: dokarmiajmy, kiedy pojawi się pierwszy śnieg i/lub mróz (tj. temperatura poniżej 0).
Karmniki warto powiesić wysoko, chociaż nie musi to być 10 m nad ziemią. Karmnik ustawiony metr czy półtora metra nad ziemią w zupełności wystarczy. No, chyba że mamy koty, lub posiadamy informacje o kotach sąsiada, które lubią zawitać w nasze okolice. Wtedy warto karmnik powiesić wyżej lub ustawić go w taki sposób, żeby ciekawskiemu kotu nie ułatwiać dojścia do żerujących ptaków.
Warto karmnik ustawić/zawiesić w miejscu choć trochę ukrytym – między gałęziami, w zakrzewieniu czy innym, ustronnym miejscu. Jeżeli ustawimy karmnik na otwartej przestrzeni, nie zmniejszy to zainteresowania, ale powieszenie go w miejscu ustronnym ułatwi ptakom żerowanie a nam długie ornitologiczne obserwacje.
Karmniki można zrobić samemu z dostępnych materiałów. Może to być kilka desek, resztka po szafce czy puste pięciolitrowe butelki po wodzie. To, co kluczowe w budowie karmnika to jakaś forma ochrony ziarna przed wodą/śniegiem/wilgocią. Zapobiega to gniciu ziarna i rozwoju pleśni czy bakterii. Dla takich 16 gramowych sikorek, kowalików czy innych strzyżyków sama zima jest wystarczającym wyzwaniem – nie dorzucajmy nowych.
A skoro o możliwych dodatkowych wyzwaniach dla ptaków mowa, warto wspomnieć tutaj o tym, co do karmnika wrzucać.
2. Pokarm
Pierwsza i podstawowa zasada: nie wrzucajmy do karmników chleba! Ani resztek jedzenia! Ani żadnych innych przetworzonych produktów, które zawierają sól i inne substancje, do których się przyzwyczailiśmy w naszej diecie. Ptaki w pierwszej kolejności potrzebują tłuszczu – źródła kwasów tłuszczowych, które później przetworzą na energię niezbędną do choćby ogrzania się i utrzymania zaskakująco wysokiej temperatury ciała, która średnio u ptaków waha się między 40-42 stopniami Celsjusza. Nasze domowe jedzenie, nawet jeżeli świeże, zawiera w sobie dużo związków, które szkodzą ptakom – chociażby sól, której w takim zwykłym chlebie jest całkiem sporo. Ptaki w pierwszym odruchu będą to jeść, jednak w dalszej perspektywie nie przyniesie im to za dużo korzyści.
Do karmnika wrzucajmy nasiona – słonecznik, dynia, czy zboża – pszenica, proso, kukurydza. Można również, starym dobrym zwyczajem, powiesić słoninę w kulkach lub innych formach – najważniejsze, żeby niesoloną. Nasiona powinny być suche, mogę być łuskane, ale nie jest to konieczne. Czy wspomniałem już, żeby nie dawać ptakom suchego chleba?
Pokarm warto uzupełniać wieczorem lub wczesnym rankiem – pamiętając, że ptaki żerują w tych kilku zimowych godzinach, kiedy świeci słońce.
Tyle uwag wprowadzających. Teraz kto może niech wiesza karmnik, wsypuje nasiona i z atlasem ptaków siada i notuje, ile zimujących gatunków naliczy (podpowiem, że 15 to minimum).
Jakub Majchrzak SJ, biolog i filozof, od roku odbywa praktykę apostolską na jezuickiej placówce w Warszawie Falenicy.
Foto: Kristof Borkowski / flickr.com
]]>
Dzisiejsza Ewangelia rozpoczyna się od słów Piłata skierowanych do Jezusa. „Czy Ty jesteś Królem żydowskim?” Trafniejszy według mnie przekład tłumaczy greckie słowa nie jako proste pytanie, lecz jako naigrywanie się z ubogiego wyglądu Chrystusa, a przynajmniej zdziwienie: Toś Ty jest Król żydowski? Nie wyglądasz jak król, lecz bardziej jak łachmyta.
Kim jesteś Panie Jezu?
Bogiem, człowiekiem, królem, czy skazańcem? Odpowiadasz Piłatowi: Tak, jestem Królem. Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie.
Jakimże królem jesteś? Zamiast korony, wieniec cierniowy masz na głowie. Nie chcieliśmy nigdy wodza, który wywiesza białą flagę i daje się przybić do krzyża. Raczej szukamy władcy, który uczyni nas wpływowymi i bogatymi. Boga, który będzie zamieniał kamienie w chleb i kazał naszym wrogom błagać na kolanach o litość. Takiego Boga szukamy, a nie biednego nauczyciela, którego dzieci obrzucają wyzwiskami.
Przez dwa tysiące lat nie zmieniliśmy się ani trochę. Trudno nam przyjąć Boga, który nie ma wdzięku ani blasku, który jest oszpecony, wzgardzony przez ludzi. Zepchnięty na margines społeczeństwa, zdeptany i oswojony z cierpieniem. Przechodzimy obok niego, jeśli nie obojętnie, to patrząc z litością. Któż chciałby wydać za niego swoją córkę lub powierzyć wychowanie swoich dzieci?
Kim jest dla ciebie Jezus z Nazaretu? „Nie znam człowieka” – odpowie Piotr tuż przed drogą krzyżową. Gdy Piłat go przedstawia tłumom: „Oto człowiek. Oto wasz król” – odwracamy głowy. Po co nam tego nieszczęśnika pokazuje?
Przez dwa tysiące lat nie zmieniliśmy się ani trochę. Chcemy widzieć Boga na tronie w koronie ze złota.
Kim jesteś Panie Jezu?
Jestem człowiekiem, którego nie zauważasz, który się dla ciebie nie liczy, któremu wczoraj powiedziałeś przykre słowo.
Panie Jezu, miej miłosierdzie dla nas i całego świata.
Ilustracja: James Tissot (1836–1902), Jezus przed Piłatem. Pierwsze przesłuchanie, Brooklyn Museum.
]]>
Dziś Światowy Dzień Życia Kontemplacyjnego. Oprócz ciepłych myśli słanych w stronę zaprzyjaźnionych mniszek i mnichów, myślę sobie o życiu kontemplacyjnym jakim staram się żyć i które jest dostępne dla wszystkich.
Kontemplacja jest szczególnym sposobem przeżywania rzeczywistości; doświadczeniem jej jakby na głębszym poziomie. Oczywiście, niezastąpioną szkołą jest tu milczenie i godziny spędzone sam na sam z Panem Bogiem. Ale doświadczenie obecności Boga przenikającej każdą naszą myśl, uczucie i każdą najmniejszą cząstkę nas samych i otaczającego nas świata to nie jest coś skomplikowanego, wymagającego zdobycia nie wiadomo jakich duchowych szczytów.
Czasami to doświadczenie może na nas spaść zupełnie nieoczekiwanie, bez szczególnego wysiłku i przygotowań. Nagle zaczynamy widzieć rzeczywistość inaczej i już. Czasem doświadczenie duchowego przebudzenia rodzi się w sytuacjach granicznych, konfrontacji ze śmiercią, chorobą, stratą. Rozbudzenie kontemplacyjnego, jednoczącego spojrzenia na rzeczywistość bywa skutkiem wielkiej miłości. Zarówno zakochania w drugiej osobie, jak i mozolnie pielęgnowanej miłości z bliskimi ludźmi. Do kontemplacyjnego przeżywania życia może poprowadzić niedookreślona tęsknota za Bogiem, na którą staramy się odpowiadać prostą modlitwą.
Pewnie jest jeszcze wiele innych dróg. Wspólną cechą jest zawsze szukanie kontaktu z rzeczywistością taką jaka jest, bo wszystko co istnieje jest przesiąknięte łaską Tego, który ostatecznie jest Stwórcą całej tej rzeczywistości. Jest naznaczone niezbywalną więzią z Nim, pozbycie się której oznaczałoby zakończenie istnienia. Jeśli udaje się nam w jakiejś mierze przedostawać się od naszych wyobrażeń, do ludzi i rzeczy samych w sobie, takich jakmi są, szanując ich odrębność i wolność, zaczyna się wielki cud bycia kontemplacyjnym w działaniu, jak określał to św. Ignacy Loyola.
Codzienna dobroć staje się objawieniem hojności Stwórcy, a ból i smutek stają się objawieniem milczącej bliskości Chrystusa cierpiącego z nami i w nas. Nawet jeśli nie myślimy o tym ciągle i nie mówimy przy każdej okazji, to ta rzeczywistość, którą nazywamy Bogiem staje się przynoszącym poczucie bezpieczeństwa fundamentem całego naszego jestestwa. Rozbrzmiewa w każdym uderzeniu naszego serca i każdym oddechu. Jest ogniem zapalającym każde nasze pragnienie i wodą, która nas orzeźwia w każdym doświadczeniu ulgi, ukojenia i pocieszenia.
W każdej aktywności, Bóg staje się bliski i obecny. Nienachalne doświadczenie Jego bliskości zaczyna wypełniać nasze serce tak bardzo, że nasze lęki, niezdrowe ambicje i nieuporządkowane przywiązania z coraz większym trudem znajdują dla siebie jakieś miejsce, a my coraz mniej się tym przejmujemy. Nawet jeśli sprawy pozostają skomplikowane, to w środku czujemy jak wszystko się upraszcza, porządkuje i napełnia bożym pokojem.
(Fot. Dominik Dubiel SJ, Manresa 2021)
]]>W dniu 12 listopada 2024 roku w Krakowie, Arcybiskup Marek Jędraszewski, Metropolita Krakowski, ogłosił decyzję o rozpoczęciu procesu beatyfikacyjnego i kanonizacyjnego sługi Bożego, o. Józefa Andrasza SJ. Ojciec Andrasz, jezuita, kapłan, kierownik duchowy i spowiednik, znany jest przede wszystkim ze swojej posługi wobec św. Siostry Faustyny Kowalskiej.
Ojciec Józef Andrasz urodził się 16 października 1891 roku w Wielopolu koło Nowego Sącza. Już w dzieciństwie odczuł powołanie do kapłaństwa i życia zakonnego. Wstąpił do Towarzystwa Jezusowego w wieku niespełna piętnastu lat. Święcenia kapłańskie przyjął w 1919 roku.
Ojciec Andrasz był człowiekiem wszechstronnie uzdolnionym i niezwykle pracowitym. Poświęcił swoje życie służbie Bogu i bliźnim, angażując się w liczne dzieła duszpasterskie i apostolskie. Był cenionym kaznodzieją, rekolekcjonistą, pisarzem ascetycznym, tłumaczem dzieł mistycznych, a także redaktorem. Propagował kult Najświętszego Serca Jezusowego i Miłosierdzia Bożego. Organizował i prowadził Sodalicje Mariańskie.
W 1933 roku, w Krakowie-Łagiewnikach, o. Andrasz po raz pierwszy spotkał św. Siostrę Faustynę Kowalską. Był jej kierownikiem duchowym przez niespełna trzy lata, na początku jej mistycznej drogi. Ojciec Andrasz od początku wierzył w autentyczność mistycznych doświadczeń Siostry Faustyny i wspierał ją w wypełnianiu misji powierzonej jej przez Jezusa. W Dzienniczku św. Siostra Faustyna wielokrotnie wyrażała wdzięczność za jego duchowe przewodnictwo.
Ojciec Andrasz zmarł 1 lutego 1963 roku w Krakowie. Jego pogrzeb zgromadził tłumy wiernych, świadcząc o głębokim szacunku, jakim cieszył się wśród ludzi.
W ostatnich latach, zainteresowanie postacią o. Andrasza stale rośnie. Wierni modlą się o jego beatyfikację i proszą o wstawiennictwo w trudnych sprawach. Proces beatyfikacyjny o. Józefa Andrasza SJ to wielkie wydarzenie dla Kościoła w Polsce. Stanowi on uznanie zasług tego wybitnego kapłana i zakonnika, który całe swoje życie poświęcił służbie Bogu i bliźnim.
]]>W dniu 14 listopada 2024 roku w Rzymie zakończy się diecezjalna faza procesu beatyfikacyjnego o. Pedro Arrupe, generała jezuitów w latach 1965-1983. Uroczystości w Auli Pojednania w Pałacu Laterańskim przewodniczyć będzie wikariusz generalny diecezji rzymskiej kardynał nominat Baldassare Reina. To kolejny krok w kierunku wyniesienia na ołtarze postaci, którą wielu nazywa „drugim założycielem Towarzystwa Jezusowego”.
Transmisję na żywo można oglądać online o godz. 12.00.
Urodził się 14 listopada 1907 roku w Bilbao w Hiszpanii. W 1927 roku wstąpił do Towarzystwa Jezusowego. Studiował filozofię i teologię w Belgii i Holandii, a święcenia kapłańskie przyjął w 1936 roku. W 1938 roku rozpoczął studia japonistyki w Hiroszimie i pracę w ubogiej dzielnicy Tokio. Cztery lata później został magistrem nowicjatu jezuitów w Hiroszimie.
6 sierpnia 1945 roku o. Arrupe był świadkiem wybuchu bomby atomowej w Hiroszimie. Wraz ze współbraćmi urządził w nowicjacie szpital, gdzie, wykorzystując swoje wcześniejsze wykształcenie medyczne, pomagał ofiarom bombardowania. W swoim dzienniku opisał przerażające sceny: „grupa młodych kobiet, osiemnasto- lub dwudziestoletnich, trzymających się siebie nawzajem, gdy wlokły się drogą… Szły i szły, nieprzerwany pochód liczący około 150 tysięcy osób. To daje pewne wyobrażenie o scenie grozy, jaką była Hiroszima”.
O. Arrupe nie ograniczał się do pomocy rannym, którzy dotarli do nowicjatu. Wiedział, że w mieście tysiące ludzi potrzebuje pomocy. „[W] mieście jest 50 tysięcy ciał, które, jeśli nie zostaną skremowane, spowodują straszliwą zarazę. W świetle tych faktów kapłan nie może pozostać poza miastem tylko po to, by zachować swoje życie. Oczywiście, gdy mówi się, że w mieście jest gaz, który zabija, trzeba być bardzo zdeterminowanym, by zignorować ten fakt i wejść do środka. I my to zrobiliśmy. I wkrótce zaczęliśmy wznosić piramidy z ciał i polewać je benzyną, by je podpalić”. Doświadczenie Hiroszimy głęboko naznaczyło o. Arrupe i wpłynęło na jego późniejszą posługę.
Po wojnie o. Arrupe kontynuował pracę w Japonii. W 1958 roku został pierwszym prowincjałem nowo utworzonej prowincji japońskiej jezuitów. 22 maja 1965 roku został wybrany na 28. generała Towarzystwa Jezusowego. Jego wybór zbiegł się w czasie z zakończeniem Soboru Watykańskiego II, który wyznaczył nowe kierunki dla Kościoła.
O. Arrupe, bazując na swoich doświadczeniach z Japonii i duchu Soboru, poprowadził jezuitów ku większemu zaangażowaniu na rzecz ubogich i marginalizowanych. Podkreślał znaczenie „wiary, która tworzy sprawiedliwość” i zachęcał jezuitów do włączania się w dyskurs społeczno-polityczny, pracy na rzecz praw człowieka i sprawiedliwości społecznej. W tym czasie powstała m.in. Jezuicka Służba Uchodźcom (JRS), która niesie pomoc uchodźcom na całym świecie.
W 2022 roku, nakładem wydawnictwa WAM ukazała się książka autorstwa o. Wojciecha Żmudzińskiego SJ Pedro Arrupe SJ. Portret człowieka wolnego.
W 1995 roku jego ciało zostało przeniesione do kościoła Il Gesù w Rzymie, gdzie pochowany jest również założyciel Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacy Loyola. W 2013 roku hołd o. Arrupe przy jego grobie złożył papież Franciszek.
Proces beatyfikacyjny o. Arrupe rozpoczął się w 2019 roku w Rzymie. Zebrano obszerne materiały dowodowe, w tym zeznania ponad 70 świadków z Rzymu, Madrytu i Japonii. Przeanalizowano również tysiące stron niepublikowanych pism o. Arrupe, głównie korespondencji z okresu jego rządów w zakonie. Po zakończeniu fazy diecezjalnej akta sprawy zostaną przekazane do Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Watykanie. Tam rozpocznie się tzw. faza rzymska, która obejmie m.in. przygotowanie tzw. Positio, czyli obszernego dokumentu przedstawiającego życiorys kandydata na ołtarze. Ostateczną decyzję o beatyfikacji podejmie papież.
O. Pedro Arrupe to postać, która wywarła ogromny wpływ na Towarzystwo Jezusowe i Kościół. Jego życie naznaczone było głęboką wiarą, zaangażowaniem na rzecz sprawiedliwości i miłosierdziem. Zakończenie diecezjalnej fazy procesu beatyfikacyjnego to ważny krok w kierunku wyniesienia na ołtarze „drugiego założyciela jezuitów”.
Więcej:
Pedro Arrupe / oficjalna strona
Pedro Arrupe SJ: A Life of Service and Faith in Action
A man of conviction, a General of peace
The Cause of Fr Pedro Arrupe: A step forward
Zdjęcia: Jesuit.media
]]>Uroczystość Wszystkich Świętych to święto jedności Królestwa Bożego, gdyż wierzymy, że Kościół, triumfujący w niebie i pielgrzymujący na ziemi stanowi jedno niepodzielne Ciało Jezusa Chrystusa. W Nim żyjemy służąc braciom i siostrom, w Nim umieramy i wraz z Nim będziemy się radowali niekończącą się chwałą.
Dogmat o świętych obcowaniu (communio sancrotum) mówi nam o wspólnocie wszystkich zbawionych, z których zasług, jak z wielkiego skarbca, wszyscy możemy korzystać. Szczególnie w trudnych sytuacjach, gdy wołamy do Boga w naszym utrapieniu, powołujmy się na tych, którzy ukończywszy swoją ziemska pielgrzymkę cieszą się już wiecznym szczęściem u boku Zmartwychwstałego Chrystusa. Prośmy Boga, aby przez wzgląd na nich i na ich szlachetne czyny, umocnił nas w chwilach słabości.
Mówiąc o świętych zmarłych używamy czasem sformułowań, które zaciemniają prawdę o tym naszym wspólnym skarbcu, do którego trafiają także nasze dobre czyny, aby również inni z nich korzystali. Takie określenia jak litania do świętego, modlitwa za wstawiennictwem świętego, zwracanie się do świętego, a nawet sama polska nazwa dogmatu „świętych obcowanie”, nie pomagają zrozumieć tajemnicy wspólnoty świętych.
Dogmat o communio sanctorum (wspólnocie świętych) w żaden sposób nie zachęca do rozmawiania ze zmarłymi, lecz do powoływania się na nich przed Bogiem. Przez wieki zatraciliśmy tę pełną ognia wiarę we wzajemną solidarność polegającą na napełnianiu wspólnej skarbnicy łask i korzystaniu z niej. Nieraz wręcz ulegamy pokusie przywoływania zmarłych jak czyniono to w starosłowiańskich obrzędach „dziadów”. Dogmat o świętych obcowaniu nie mówi o obcowaniu z duchami, a tym bardziej nie mówi o proszeniu ich o coś.
Jednak wsłuchując się w modlitwy, jakie zanosimy w katolickich wspólnotach, mogłoby się wydawać, że modlimy się do świętych lub prosimy ich o modlitwę wstawienniczą. Jednak to ich czyny wstawiają się za nami, a nie ich słowa. Boże – prośmy w modlitwie – przez wzgląd na Twoich świętych, wysłuchaj mojej modlitwy.
Ilustracja: Живопись Сергея Потапова 1991-1995 годов
]]>
Co znaczy prowadzić dziś jezuicki uniwersytet? Jak zajmować się nauką oraz formacją nowych pokoleń w warunkach zsekularyzowanej, podzielonej i wielokulturowej Europy? Jak głosić wiarę i szerzyć sprawiedliwość poprzez pogłębioną refleksję akademicką?
Na te i na inne podobne pytania próbowali znaleźć odpowiedzi uczestnicy sesji formacyjnej, która w dniach 28-30 października br. odbyła się w Wiedniu. Uczestnikami spotkania byli przedstawiciele jezuickich uczelni wyższych w Europie zrzeszonych w platformie Jesuit Higher Education. Jezuicka sieć poprzez wymianę różnych doświadczeń ma na celu troskę o rozwój jezuickich instytucji akademickich a także wsparcie ich służebnej roli i tożsamości.
Tegoroczne spotkanie skoncentrowane było na temacie tożsamości jezuickich uczelni. Pierwszego dnia uczestnicy mieli okazję wysłuchać dwóch wykładów poświęconych historii założyciela Towarzystwa Jezusowego, św. Ignacego Loyoli. Wykładowcy podkreślali proces rozeznania misji, którą przeszedł Ignacy wraz z pierwszymi towarzyszami.
W centrum uwagi drugiego dnia znalazły się zagadnienia dotyczące jezuickiej tożsamości w kontekście wyzwań, z którymi zmaga się Kościół, jak i poszczególne społeczeństwa Europy. Uczestnicy mieli okazję wysłuchać wystąpień dwóch bliskich współpracowników przełożonego generalnego Towarzystwa Jezusowego, o. Arturo Sosy SJ. Skonfrontowali oni doświadczenia świata akademickiego z aktualnymi priorytetami zakonu opisanymi w przyjętych przez jezuitów Uniwersalnych Preferencjach Apostolskich (2019).
Głównym zagadnieniem trzeciego dnia była refleksja nad doświadczeniem różnych wymiarów życia akademickiego: badań, dydaktyki oraz zarządzania. Uczestnicy sesji zastanawiali się nad możliwością wymiany podobnych doświadczeń w ramach misji jednej uczelni. Prócz wykładów uczestnicy mieli czas na lekturę oraz podzielenie się własnymi przemyśleniami w mniejszych grupach seminaryjnych.
Uniwersytet Ignatiatum z Krakowa reprezentowali dr. hab. Anna Bugajska oraz dr. hab. Jarosław Kucharski, a przedstawicielem warszawskiego Collegium Bobolanum był o. Rafał Bulowski SJ.
jezuici.pl/rb
]]>
W środę, 30 października 2024 roku, miało miejsce uroczyste otwarcie nowej inwestycji Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie (UIK) – Budynku Centrum Badawczo-Dydaktycznego przy ul. Kopernika 15C. W ceremonii wzięli udział przedstawiciele władz, społeczność akademicka Krakowa oraz licznie zgromadzeni współpracownicy i przyjaciele uniwersytetu.
Podczas przemówienia inauguracyjnego, JM Rektor, o. Tomasz Homa SJ, powiedział:
Otwarcie i otwartość to słowa, które nabierają dziś dla społeczności Ignatianum szczególnego znaczenia. Tworzymy przestrzeń, w której naukowa i dydaktyczna różnorodność w poszukiwaniu prawdy będą mogły pełniej współistnieć, stając się miejscem twórczej współpracy, wymiany idei oraz rozwoju – zarówno osobistego, jak i akademickiego. Chciałbym, aby to Centrum Badawczo-Dydaktyczne stało się miejscem otwartości, dialogu i współpracy, zbudowanym na fundamentach naszej chrześcijańskiej, europejskiej tożsamości, z poszanowaniem historycznego, artystycznego i intelektualnego dziedzictwa Krakowa oraz duchowego i kulturowego dziedzictwa jezuitów.
Rektor podziękował także wszystkim, którzy przyczynili się do powstania Centrum, wspierając tym samym rozwój Uniwersytetu Ignatianum.
Na uroczystość zostali zaproszeni m.in. Minister Nauki i Szkolnictwa Wyższego, Pan Dariusz Wieczorek, oraz ks. kard. Stanisław Dziwisz. Choć nie mogli być obecni osobiście, przesłali listy gratulacyjne. Minister Wieczorek podkreślił w swoim liście zdolność uczelni do adaptacji do wymogów współczesności oraz wyraził radość z powodu tej znaczącej inwestycji.
Centralnym punktem wydarzenia było przecięcie wstęgi, do którego o. Rektor Tomasz Homa SJ zaprosił o. prof. Józefa Bremera SJ oraz o. prof. Andrzeja Pawła Biesia SJ.
Goście mieli okazję obejrzeć dwie wystawy: „Dziedzictwo kulturowe Jezuitów” oraz fotogalerię „Wczoraj. Dzisiaj. Jutro”, prezentującą etapy rozwoju nowego Centrum Badawczo-Dydaktycznego.
Zwieńczeniem uroczystości był briefing prasowy, w trakcie którego o. Piotr Jabłoński SJ, asystent Kanclerza UIK, oraz p. Barbara Szczyrba-Toczyska, kwestor UIK, odpowiadali na pytania dziennikarzy dotyczące przyszłości uniwersytetu, nowych kierunków studiów, troski o ochronę zabytków, a także zapewnienia odpowiednich warunków dla rosnącej liczby studentów i podnoszenia standardów edukacyjnych. O. Jabłoński SJ szczególnie podkreślił jezuicki charakter uczelni jako kluczową wartość opartą na bliskiej współpracy studentów i wykładowców.
Dzięki uprzejmości Dziennika Polskiego publikujemy więcej zdjęć autorstwa p. Joanny Urbaniec.
]]>Herezje kojarzą się nam głównie z początkami chrześcijaństwa. Okazuje się jednak, że myślenie katolików XXI wieku również nie jest wolne od różnego rodzaju błędów, przed którymi przestrzega papież Franciszek. Dziś podejmujemy ten temat w rozmowie z jednym z najwybitniejszych polskich patrologów, o. Henrykiem Pietrasem SJ.
O. Pietras SJ opowie o historycznych zawiłościach, wpływie cesarskich ambicji i finansów na kształtowanie się Kościoła oraz o znaczeniu Soboru Nicejskiego dla formułowania wyznania wiary. Podzieli się także opinią na temat jednej z najbardziej niebezpiecznych, a zarazem wygodnych chrześcijańskich postaw oraz wyjaśni, dlaczego nie należy obawiać się spadku liczby katolików we współczesnej Europie.
Olena Tkaczuk: Jest Ojciec patrologiem. Czy mógłby Ojciec wyjaśnić, czym dokładnie zajmuje się patrologia?
O. Henryk Pietras SJ: Patrologia to nauka, która – jak sama nazwa wskazuje – zajmuje się badaniem Ojców Kościoła. Słowo „pater” po łacinie oznacza „ojca”, stąd nazwa dziedziny. Patrologia dotyczy przede wszystkim początków chrześcijaństwa, czyli pierwszych pięciu-sześciu wieków istnienia Kościoła. To studium jest ważne, ponieważ w tym okresie kształtowały się fundamenty Kościoła, a także formowała się teologia.
W tamtym okresie objawienie chrześcijańskie zaczęło się przeplatać z licznymi pojęciami filozoficznymi, kulturowymi i mitycznymi. Ważne jest, aby zrozumieć, jak ten proces kształtował naszą duchowość i myślenie.
Jest Ojciec autorem wielu publikacji, w tym książki Herezje, w której podejmuje Ojciec te zagadnienia.
Równie ważna, jeśli nie ważniejsza, jest moja książka Ortodoksja. Istotne jest bowiem nie tylko mówienie o herezjach czy wypaczeniach, lecz także o pozytywnym wkładzie w kształtowanie wiary. W ostatnich dwudziestu kilku latach wiele pisałem również o Soborze Nicejskim, który odbył się w 325 roku.
W przyszłym roku będziemy obchodzić rocznicę Soboru Nicejskiego. Dlaczego to wydarzenie jest tak ważne z historycznego punktu widzenia, i jakie ma znaczenie dla nas dzisiaj?
Biskupi podpisali nicejskie wyznanie wiary, bo podobało się to cesarzowi. Później odbywa się cała seria synodów w różnych miejscach cesarstwa, podczas których biskupi próbują ułożyć nowe wyznanie wiary i podmienić tamto. Cezarz Teodozjusz w 380 roku, zmęczony ciągłymi sporami, zadecydował nigdy nie tworzyć innego wyznania wiary niż tamto nicejskie, a wszystkie inne odrzucić. Ten zamiar na niewiele się zdał, bo wiele ludów przejęło inne wyznanie wiary, z roku 360, które, choć ortodoksyjne, różniło się od nicejskiego. W 386 roku cesarz zaakceptował, aby to wyznanie z Konstantynopola z 360 roku mogło być stosowane na równi z nicejskim, głównie w odniesieniu do Gotów, którzy choć żyli w cesarstwie, byli traktowani jako element obcy. W cesarstwie jednak wciąż dominowało credo nicejskie, które z czasem stało się ortodoksyjnym punktem odniesienia.
Niestety ten symbol wiary stawał się czasem cepem do bicia przeciwników, podobnie jak bywa to z Pismem Świętym, wykorzystywanym w sporach bardziej do zwalczania oponentów niż do głoszenia Słowa Bożego. Pozycja nicejskiego symbolu wiary rosła na tyle, że każdy, kto chciał uchodzić za ortodoksyjnego, powoływał się na Sobór Nicejski. Zdarzało się nawet, że pojawiały się fałszywe wyznania i zmieniane kanony, ale zawsze z pretekstem wierności Nicei. W ten sposób jego autorytet stopniowo rósł. Na Soborze Efeskim w 431 roku uroczyście potwierdzono, że wyznanie nicejskie jest nienaruszalne i najważniejsze. Kanony ustalone na tym soborze zostały przyjęte i weszły do prawodawstwa kościelnego, były zatwierdzane i kopiowane na wielu synodach, stanowiąc fundament najstarszego prawa kościelnego.
Sobór Nicejski został zwołany przez cesarza Konstantyna w 325 roku nie tylko w celu omówienia spraw Kościoła, ale też upamiętnienia dwudziestolecia jego panowania. Konstantyn został ogłoszony cesarzem w 306 roku, a w 324 pokonał wszystkich rywali do tronu, zdobywając pełną władzę nad imperium. Wierzył, że chrześcijaństwo może zjednoczyć państwo, czego nie mogły dokonać religie rzymskie i greckie. Dlatego wspierał Kościół, a jubileusz swego panowania chciał uczcić, zwołując zgromadzenie wszystkich biskupów świata. Był to dla niego sposób na podziękowanie Bogu za lata panowania i dążenie do jedności w państwie przez eliminację schizm.
Jednym z głównych owoców Soboru było sformułowanie wyznania wiary, choć trzeba przyznać, że było ono dość sztuczne. Każdy Kościół miał już swoje wyznanie wiary, używane przy chrzcie i w nauczaniu katechumenów. Istniały różnice, ale nie były one przyczyną konfliktów. Sobór przyjął także 20 kanonów dyscyplinarnych, dotyczących kwestii organizacyjnych i moralnych, a całość zakończył uroczysty bankiet.
Jednym z ważniejszych postanowień było także ustalenie wspólnej daty obchodzenia Wielkanocy dla całego Kościoła. Choć do dziś nie udało się tego w pełni zrealizować, odrzucono kalendarz żydowski, uważany wówczas za mało praktyczny.
Ciekawe, że to cesarz zwoływał sobory powszechne i synody biskupów. To oznacza, że władza kościelna i świecka nie była rozdzielona tak, jak jest to obecnie. Jakie to miało konsekwencje?
Nikt nie kwestionował takiego stanu rzeczy. W mentalności rzymskiej cesarz pełnił rolę głowy Kościoła, podobnie jak przewodził wszystkim innym kultom religijnym, nosząc tytuł pontifex maximus. Był to bardzo stary tytuł, dziedziczony przez cesarzy, więc ani on, ani nikt inny nie miał wątpliwości, że to on stoi na czele Kościoła. Kościół był całkowicie podporządkowany cesarzowi, również pod względem finansowym. Na przykład cesarz Konstantyn zakazał bogatym zostawania księżmi. Kapłanami mogli być wyłącznie ludzie biedni. Problem polegał na tym, że jeśli byli biedni, to nie tylko brakowało im pieniędzy, ale również wykształcenia. W V wieku duchowieństwo Kościoła cesarskiego było zdecydowanie gorzej wykształcone niż w wieku IV.
Duchowni potrzebowali środków do życia, których zazwyczaj nie posiadali, a cesarz chętnie dostarczał im wsparcie finansowe pod warunkiem ich lojalności. Pomoc otrzymywali tylko ci, którzy byli posłuszni, co skutecznie podporządkowywało Kościół cesarzowi. Taka praktyka przetrwała do dzisiejszych czasów w niektórych częściach świata, gdzie rządy wspierają finansowo Kościoły, pod warunkiem że okazują one wdzięczność i posłuszeństwo. Na Wschodzie cesarska kontrola nad Kościołem była znacznie silniejsza niż na Zachodzie, ponieważ stolica imperium znajdowała się w Konstantynopolu. Biskup Rzymu miał o tyle łatwiej, że nie musiał bezpośrednio stykać się z cesarską władzą w swoim mieście, natomiast na Wschodzie wpływy cesarza były odczuwalne na każdym kroku.
Oczywiście, cesarz fundował Kościołowi wiele rzeczy, ale w zamian oczekiwał uległości. Taki układ sprawiał, że do urzędów kościelnych trafiali często ludzie bardziej zainteresowani materialnymi korzyściami niż głoszeniem prawdy Bożej.
Wróćmy do kwestii symbolu wiary. Czy to prawda, że jego sformułowania były odpowiedzią na różne herezje?
Tak i nie. Wszelkie ludzkie wypowiedzi zawsze w jakiś sposób odpowiadają na istniejące okoliczności, a sformułowania użyte w symbolu wiary zostały uznane za najlepsze w tamtym momencie.
W swojej książce o herezjach Ojciec wielokrotnie podkreśla, że dawne herezje nigdy nie umarły i wciąż są obecne. Gdzie widzi Ojciec ślady tych dawnych błędów we współczesnym Kościele?
Ślady dawnych herezji można znaleźć niemal wszędzie. Papież Franciszek zwraca uwagę, że jedną z najbardziej żywotnych starożytnych herezji w dzisiejszym Kościele jest pelagianizm, który narodził się na początku V wieku. Zasadza się on na przekonaniu, że człowiek może samodzielnie zapewnić sobie zbawienie, a Jezus Chrystus nie jest Zbawicielem, lecz jedynie dobrym przykładem do naśladowania. Jeśli ktoś pójdzie za tym przykładem, może osiągnąć zbawienie o własnych siłach. Ta herezja została potępiona już w V wieku. Oczywiście, Pan Jezus daje nam przykład doskonałego życia, ale redukowanie Jego roli do wzorca moralnego jest błędem. Chrystus, będąc Bogiem, który stał się człowiekiem, jest Zbawicielem, a zbawienie to dar Boży, nie coś, co możemy osiągnąć dzięki własnym zasługom.
Człowiek nie może sam siebie zbawić. Można to przyrównać do miłości: jeśli ktoś obdarza mnie miłością, nie jest to moja zasługa, lecz dar, na który mogę odpowiedzieć. Podobnie jest ze zbawieniem — jest ono łaską, którą otrzymujemy od Boga.
Uważam, że poważniejszym problemem w dzisiejszym Kościele jest jednak inny rodzaj błędu: brak wiary w pełne człowieczeństwo Jezusa. Wielu osobom łatwiej jest wierzyć, że Jezus Chrystus był Bogiem, niż że był prawdziwym człowiekiem. Wokół tej kwestii narosło wiele nieporozumień. Jeśli Chrystus był przede wszystkim Bogiem, to można powiedzieć: „Owszem, On tak potrafił, bo był Bogiem — wszechmocnym i wszechwiedzącym, a ja nie jestem Bogiem, więc nie można ode mnie tego samego oczekiwać”.
To bardzo wygodna postawa…
…Zwłaszcza że zwalnia z myślenia o tym, że można żyć tak, jak Chrystus. To przekonanie było wielokrotnie potępiane w Kościele, a mimo to jest dziś szeroko rozpowszechnione. Od samego początku trudno było pojąć, jak Bóg mógł stać się człowiekiem, i wielu nie chciało tego przyjąć. Dlatego synody i sobory wielokrotnie zajmowały się tą kwestią. Na czym polega realność człowieczeństwa Jezusa? Gdy mówił, że nie wie, kiedy nadejdzie koniec świata, to nie oszukiwał. Nie „ukrywał” wiedzy — po prostu nie wiedział, bo człowiek tego nie wie. Nawet taki człowiek, jak Jezus.
Kiedy odczuwał głód, to naprawdę był głodny. Na przestrzeni wieków pojawiały się przekomiczne teorie, że Pan Jezus wcale nie musiał jeść, bo karmił się samą Boską mocą. Tego rodzaju podejście jest niszczące dla chrześcijaństwa. Jezus stał się człowiekiem po to, aby pokazać, że warto być człowiekiem, że da się żyć uczciwie i dobrze, i że można żyć zgodnie z wolą Bożą.
Ta herezja, zwana monofizytyzmem, głosiła, że Chrystus miał tylko jedną naturę — Boską, a Jego człowieczeństwo było jedynie pozorem. W VII wieku monofizytyzm przekształcił się w monoenergetyzm, czyli pogląd, że wszystko, co robił Jezus, wynikało z Boskości, a Jego ludzka aktywność była jedynie fasadą. Z kolei monoteletyzm głosił, że Jezus miał tylko jedną wolę — Boską, i że Jego ludzka wola nie istniała w pełni.
To swoiste „okaleczanie” Jezusa trwało przez wieki. A przecież to człowiek jest kluczem hermeneutycznym do zrozumienia Pisma Świętego. Bóg stał się człowiekiem, a nie pismem.
Jak więc zwykły człowiek mógł się odnaleźć w tych zawiłościach, skoro teologowie przez wieki dochodzili do formułowania prawd wiary?
Z takim samym trudem. Dochodzenie do sformułowań prawd wiary zawsze było pracochłonnym procesem, a każdy człowiek musiał sam stopniowo układać sobie te kwestie w głowie. Na początku wszystko szło stosunkowo sprawnie — przygotowanie do chrztu trwało trzy lata, a czasem nawet dłużej. Obowiązywała selekcja: do chrztu byli dopuszczani jedynie ci, którzy naprawdę wierzyli, że Bóg stał się człowiekiem, a nie składali tylko pustych deklaracji.
Sytuacja jednak zmieniła się radykalnie, gdy cesarz Teodozjusz w 381 roku nakazał, aby całe społeczeństwo przyjęło chrześcijaństwo. Wydał dekret, według którego jego życzeniem było, by każdy obywatel cesarstwa był chrześcijaninem. Wówczas do chrztu zaczęły przystępować osoby, które wcale nie miały zamiaru prawdziwie się nawracać — kierowały nimi raczej pobudki społeczne i materialne. Dla kariery wojskowej lub awansu w administracji korzystniej było być chrześcijaninem niż poganinem.
Zaledwie kilka lat później okres katechumenatu skrócono do trzech tygodni, a jeszcze sto lat później — do zaledwie tygodnia. Chrzczono osoby, które nie były nawrócone. Brakowało czasu, by nauczać i autentycznie przygotować wszystkich do przyjęcia wiary. W ten sposób do Kościoła przeniknęły różne magiczne poglądy. Już w V wieku pojawiły się kanony soborowe zakazujące księżom zajmowania się magią, co świadczy o tym, że takie przypadki rzeczywiście miały miejsce. Duchowieństwo bywało niedouczone, a to sprzyjało przenikaniu niechrześcijańskich praktyk do Kościoła.
W świetle tego, co Ojciec mówi, spadek liczby katolików w Europie nie wydaje się czymś złym. Może to naturalny proces? Jeśli ktoś staje się chrześcijaninem z własnego przekonania, a nie dlatego, że urodził się w katolickiej rodzinie lub w kraju o katolickiej tradycji, to może nie ma powodu do obaw?
Z pewnością nie ma się czego obawiać. Pan Jezus mówił, by chrzcić i szukać uczniów we wszystkich narodach, ale nigdy nie stwierdził, że wszyscy muszą należeć do Kościoła. Idea masowego chrześcijaństwa to raczej projekt cesarski niż apostolski. To cesarze dążyli do tego, by całe ich państwo stało się chrześcijańskie, jednak Apostołowie byli świadomi, że coś takiego nie jest możliwe ani konieczne.
Wiara w Boga jest ściśle związana z miłością i nadzieją. Tak jak nikogo nie da się zmusić do miłości, tak samo nie można wymusić wiary. Nikt o zdrowych zmysłach nie chce być kochany z przymusu, z braku innej opcji. Bóg również tego nie chce, bo wymuszona miłość czy wiara byłyby tyranią nad ludzkim duchem.
Jezus przyniósł zbawienie, byśmy mogli je dobrowolnie przyjąć i żyć już teraz jak ludzie, którzy zostali zbawieni.
]]>Jezus apeluje, abyśmy doszli do zgody z naszym przeciwnikiem (por. Łk 12,58). Warto zadać sobie pytanie: Kto jest dzisiaj naszym największym przeciwnikiem, kto jest naszym wrogiem? Mamy różnych nieprzyjaciół, na których patrzymy z ukosa, mamy różnych wrogów przeciwko którym nakręcamy się, nie tylko na forach internetowych. Ale nie ich powinniśmy się najbardziej lękać. Kogo zatem? Nas samych, nieskorych do pojednania, przekonanych o naszych własnych racjach, nieustępliwych. Nas samych powinniśmy się bać.
Nie Rosja, nie Niemcy, najbardziej nam zagrażają, lecz my sami jesteśmy dla siebie największym zagrożeniem. Stefan Żeromski w powieści „Duma o hetmanie” wkłada w usta Żółkiewskiego prorocze słowa: „nie ciebie się boję wrogu, nie wobec ciebie trwoży się serce moje: przed tobą drżę, o wolna, kresu niemająca duszo polska, nieprzystępna, krnąbrna, sama siebie szaleństwem chłoszcząca…”
W Ewangelii, czytanej dzisiaj w Kościele katolickim, Jezus wzywa do pojednania, a nie do umacniania murów i budowania schronów przed wrogiem. Powinniśmy oczywiście bronić się, ale przede wszystkim przed samym sobą. Bo sami siebie szaleństwem chłoszczemy rozkręcając spiralę nienawiści. Strach przed obcymi i przed zewnętrznym wrogiem odbiera nam rozum i szerzy niezgodę pośród nas. Coraz częściej „jeden drugiego kąsa i pożera – jak pisze Paweł Apostoł w liście do Galatów (5,15) – baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli”. Pogubieni chowamy się za fałszywą dumą jako ci lepsi i bardziej szlachetni: bo co złego, to nie my; byliśmy zawsze ofiarami i nigdy nie wyrządziliśmy nikomu krzywdy.
Nie szukajmy wroga pośród obcych, nie szukajmy go na zewnątrz. Szukajmy go w naszej krnąbrnej duszy, przekornej i upartej, zapatrzonej w siebie. Walczmy przeciwko niej, a dojdziemy do zgody między sobą i może uda nam się pozyskać życzliwość tych, których niesłusznie tak bardzo się boimy.
Ilustracja: Kancelaria Sejmu – Obchody Święta Wojska Polskiego z udziałem Marszałka Sejmu. Wielka Defilada Niepodległości (CC BY 2.0, https://commons.wikimedia.org/w/index.php?curid=76396276)
]]>
Gdy w Polsce przeminęła władza PZPR, do szkół wprowadzono lekcje religii, a nie katechezę, która powinna odbywać się w parafii. Szkoła nie jest miejscem na uczenie prawd wiary katolickiej ani na przygotowywanie dzieci do pierwszej Komunii. Wydaje się, że do pewnego momentu była w nowej Polsce co do tego zgodność między stanowiskiem Kościoła a intencją władz oświatowych. Dość szybko jednak zaczęliśmy używać określenia katecheza, a nie religia. Mimo to, żadna szkoła nie zatrudnia nauczycieli na stanowisku katechety, lecz wyłącznie jako nauczyciela religii. To nie jest kwestia jedynie terminologii. Kodeks Prawa Kanonicznego jasno odróżnia nauczyciela religii od katechety. Religia i katecheza to dwa różne przedmioty. I katechezy w szkole być nie powinno.
Natomiast nauka religii powinna być i to nie tylko jako przedmiot nadobowiązkowy. Bez wiedzy na temat religijnych potrzeb człowieka, nie da się zrozumieć ani historii ani problemów współczesnego świata. Uczniowie powinni poznawać i rozumieć judeochrześcijańskie korzenie naszej cywilizacji. Powinni stawiać sobie pytania o znaczenie wiary w życiu człowieka i o miejsce religii w rozwoju społeczeństwa. Nie da się dzisiaj zrozumieć rzeczywistości bez znajomości doktryny Kościoła i praktyk religijnych zmieniających się na przestrzeni wieków oraz bez umiejętności odczytywania tekstów biblijnych.
Szkoda, że religia jako przedmiot nauczania nie pomogła wielu uczniom zrozumieć innych tradycji religijnych. A powinna pomóc. Choćby po to, aby się nie bali wyznawców innych religii, aby dostrzegali wartość poszukiwania Boga również przez członków innych kultur i tradycji. Czy dotychczasowe lekcje religii spełniają taką rolę? Raczej obserwuję wśród młodych ludzi analfabetyzm religijny i niczym nie uzasadnione uprzedzenia. Nieznajomość różnych denominacji chrześcijańskich i różnych religii (judaizmu, islamu, hinduizmu i wielu innych), mylenie ekumenizmu z dialogiem międzyreligijnych, spotykam dziś niemal w każdym środowisku.
Odpowiadając raz jeszcze na tytułowe pytanie jako ksiądz katolicki, nauczyciel i były wizytator diecezjalny mówię zdecydowane „nie”. Nie powinno się tolerować w szkołach nauczania katechezy ocenianej na równi z innymi przedmiotami i rozumianej jako przekazywanie prawd, które przyjmuje się dzięki doświadczeniu wiary a nie jedynie na podstawie argumentów. Z drugiej strony mówię zdecydowane „tak” na obowiązkowe nauczanie w szkołach religii. Bez religii wiedza uczniów na temat otaczającej rzeczywistości będzie wybrakowana, niepełna, wykoślawiona.
Wojciech Żmudziński SJ
]]>
Ojciec Stanisław Majcher SJ z Domu Rekolekcyjnego na Górce w Zakopanem jest rekolekcjonistą, a od lat prowadzi także pracę duszpasterską oraz posługę kapłańską wśród więźniów. Wolontariusz Radosław Rzepecki z Gdańska zapytał Ojca o początki jego posługi oraz o to, na czym ona polega. Ojciec Stanisław wyjaśnił, że posługa niesienia Chrystusa trwa nieprzerwanie. Pomagają mu także wolontariusze z różnych miast Polski, takich jak Kraków, Bochnia, Warszawa, Łódź, Rzeszów, Lachowice czy Juszczyna.
Ojciec wspomina, że początki jego posługi wynikają z pewnych wydarzeń życiowych.
„Pan Bóg posługuje się nami. W moim przypadku wierzę, że Pan Bóg posłużył się Znajomą, którą znam od wielu lat z ruchu Światło-Życie. Wspólnie organizowaliśmy różne akcje w Młodzieżowym Ośrodku Wychowawczym. Pewnego dnia zapytała mnie, czy nie pojechałbym na spotkanie więźniów w Nowym Sączu. Powtarzała to pytanie kilkakrotnie. W końcu zgodziłem się, chcąc zobaczyć, jak takie spotkanie wygląda i czy odpowiada ono moim możliwościom oraz pragnieniom.
Na spotkaniu, które odbyło się w świetlicy więziennej, było obecnych dwudziestu kilku osadzonych. Prowadził je doświadczony wolontariusz, omawiając temat dotyczący roli ojca. Zatrzymałem się nad pojęciem ‘ojciec’ – jakie ma zadania, zobowiązania, możliwości i czego powinien unikać. W pewnym momencie zauważyłem, jak jednemu z więźniów zaszkliły się oczy. To mnie poruszyło, bo uświadomiłem sobie, jak wielkie znaczenie ma słowo ‘ojciec’ dla tego człowieka, którego widziałem po raz pierwszy. Następnie starałem się utrzymywać z nim kontakt listowny oraz spotykać się na cotygodniowych spotkaniach.
Drugi ważny moment tej posługi wynika z nawiązywania głębszej relacji z więźniem. Kiedy nawiązujemy kontakt poprzez korespondencję czy rozmowy telefoniczne, z czasem zaczynamy się lepiej rozumieć i poznawać, odkrywając wzajemnie swoje osobowości.
Na jednym ze spotkań zauważyłem też więźnia, który odstawał od grupy i wyglądał na smutnego. Podszedłem do niego i zapytałem, jak ma na imię i dlaczego jest smutny. Odpowiedział: ‘Gdyby ksiądz miał 25, też byłby smutny.’ Nie wiedziałem, co to znaczy, więc w drodze powrotnej zapytałem Znajomą. Wyjaśniła mi, że ‘25’ oznacza wyrok za spowodowanie śmierci. Świadomość rozmowy z osobą skazaną za zabójstwo wywołała we mnie lęk i obawy. Ten lęk istniał, ale przy kolejnej okazji postanowiłem ponownie z nim porozmawiać. Efektem tej rozmowy był wywiad opublikowany w ‘Tygodniku Sądeckim’.
Więzień ten został później przeniesiony do zakładu karnego w Nowym Wiśniczu, gdzie starał się o założenie grupy katolickiej. Po załatwieniu formalności rozpoczęły się tam spotkania w soboty. W ten sposób, poprzez kontakt z Chrystusem, rodzi się w tych ludziach nowy świat. Ważna jest praca nad sobą i porządkowanie swojego życia. Kto tego pragnie, może nawiązać przyjacielską relację z Chrystusem.
Aby zbudować relację opartą na zrozumieniu i szacunku, trzeba się lepiej poznać. Spytałem jednego z więźniów, czy możemy się widywać na tzw. ‘widzeniach’. Odpowiedział: ‘Jak możemy się spotykać, skoro się nie znamy?’ Przyznałem mu rację – widujemy się, ale się nie znamy. Dlatego przez rok prowadziliśmy korespondencję. Po tym czasie zapytałem go, czy możemy się spotkać osobiście. Zgodził się. Spotkanie miało charakter indywidualny, była to spowiedź. Aby więc być bliżej więźnia, trzeba go najpierw poznać. Dzielę się z nim czymś konkretnym, a z biegiem czasu taki człowiek staje się mi bliższy, ponieważ coś o nim wiem. Ważne są rozmowy telefoniczne, listy oraz spotkania w grupie osadzonych.”
Ojciec Stanisław Majcher nie ustaje w swojej posłudze więźniom. Na każdym spotkaniu poruszane są różne tematy dotyczące wiary, relacji międzyludzkich oraz codziennych problemów. Ojciec pozostaje aktywny – posługuje telefonicznie, korespondencyjnie i osobiście, a także koordynuje grupę wolontariuszy, angażując ich w pomoc więźniom.
]]>Wśród nowych studentów, którzy w tym roku rozpoczęli studia filozoficzne na Uniwersytecie Ignatianum w Krakowie, jest dwóch jezuitów – Marcin Marchewka SJ i Mateusz Cisewski SJ.
Studia filozoficzne są nieodłącznym etapem formacji, który następuje po dwuletnim nowicjacie i złożeniu ślubów zakonnych, i trwają trzy lata.
Początki…
Marcin Marchewka SJ
Wychowywałem się w Warszawie. Odkąd pamiętam, zawsze miałem świadomość, że Kościół i wiara są kierunkiem, do którego powinienem dążyć. Nigdy nie odszedłem od wiary, jednak u mnie jej wzrastanie było długie i trudne, następowało etapami i doprowadziło mnie tu, gdzie teraz jestem – do Towarzystwa Jezusowego.
Mateusz Cisewski SJ
Pochodzę z niewielkiej miejscowości położonej na pomorzu, znajdującej się w Borach Tucholskich – z Czerska. Moi rodzice prowadzą sklep rybny, młodszy brat został policjantem i od niedawna dumnym tatą. Wraz ze swoją żoną wychowują małego Marka.
Już jako dziecko bawiłem się w księdza udając, że odprawiam Mszę Świętą. Dobrze to pamiętam. Później jednak na dłuższy czas odstawiłem myśl o kapłaństwie na bok.
Pasje…
Mateusz
Od 2 roku życia, gdy jeszcze nie potrafiłem dobrze chodzić, ojciec uczył mnie grać w piłkę nożną stawiając mnie na bramce. Gdy trochę podrosłem zapisałem się do klubu piłkarskiego Borowiak Czersk. Początkowo myślałem, że zostanę zawodowym bramkarzem. Będąc w szkole średniej, chojnickim Liceum Ogólnokształcącym im. Filomatów Chojnickich w Chojnicach, które w 1622 r. zostało założone jako kolegium jezuickie, złapałem kontuzję i więcej uwagi niż dotychczas poświęciłem nauce. Dokładniej – musiałem zrezygnować ze sportu i (jak to powiedział lekarz) „zabrać się za książki”. Jeszcze przed napisaniem egzaminu maturalnego zastanawiałem się przez jakiś czas, czy „nie zostać księdzem”. Wtedy jednak nie zdecydowałem się na ten krok. Choć interesowałem się kulturą, w szczególności poezją i teatrem, mój wybór studiów padł na studia prawnicze na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Podczas studiów interesowałem się działalnością społeczną. Mocno zaangażowałem się w prace samorządu studenckiego, dzięki czemu poznałem wiele niesamowitych osób i zobaczyłem piękne miejsca. Na ostatnim roku studiów pracowałem w kancelarii adwokackiej. Chciałem zostać adwokatem – mógłbym w ten sposób pomagać innym.
Marcin
Przed wstąpieniem bardzo ważne miejsce w moim życiu zajmowała muzyka. W Warszawie chodziłem do szkoły muzycznej II stopnia, tam skończyłem studia z kompozycji na UMFC, a w Bydgoszczy z gry na altówce na AMFN. Grałem też przez kilka lat w orkiestrze kameralnej w Łomży. W czasie studiów zaczynałem, jeszcze nieświadomie i dopiero ucząc się tego, dostrzegać obecność i działanie Boga w moim życiu oraz otaczającej mnie rzeczywistości. Jego obecność była dyskretna, ale wyraźnie zauważalna i – co szczególnie nie dawało mi spokoju – zaskakująca i nie dająca się zagłuszyć. Byłem przekonany, że będę muzykiem – nauczycielem, altowiolistą czy kompozytorem, ale w pewnym momencie Bóg znowu mnie zaskoczył. Po niedługim i subtelnym przygotowaniu z Jego strony, okazało się, że jednak byłoby dla mnie dobrze, gdybym został jezuitą.
Powołanie…
Marcin
Jezuitów poznałem w Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej na Starym Mieście w Warszawie, chociaż kiedy zacząłem tam przychodzić, to nawet nie wiedziałem, że są tam zakonnicy. Przed pandemią mieszkałem jakiś czas w ,,Dziekance” przy Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, stamtąd miałem blisko do Sanktuarium, gdzie często przychodziłem. Myśl o powołaniu pojawiła się podczas Mszy Świętej w tym Sanktuarium 22 kwietnia, czyli w Święto NMP Matki Towarzystwa Jezusowego, było to krótko po rozpoczęciu pandemii w 2020 roku. W czasie dwuletnich przygotowań do wstąpienia po przerwie wróciłem na obie uczelnie, żeby napisać dwie prace magisterskie i zakończyć studia.
Mateusz
W czasie studiów myślałem, że założę rodzinę. Ostatecznie Pan miał dla mnie inne plany, a wszystko uczynił przez Matkę Bożą…
Rzeczy ważne i najważniejsze…
Marcin
Do Nowicjatu przyjechałem z Bydgoszczy – w tym mieście, oprócz przyjazdów na studia, spędzałem przez kilka lat wakacje i było to dla mnie ważne miejsce dojrzewania mojego powołania. Istotna była również Łomża – czas, który tam spędziłem, dojeżdżając i będąc dłużej, także był dla mnie bardzo ważny w przygotowaniu do zakonu. W moim życiu wiele spraw okazało się realizowaniem przez Boga dalszej perspektywy mojego wstąpienia do zakonu, nawet, jeżeli tej perspektywy jeszcze nie znałem. Czułem jednak, że są rzeczy, z których po prostu nie mogę zrezygnować.
Mateusz
Przed wstąpieniem do zakonu prowadziłem bardzo aktywny tryb życia. Uczyłem się gry na kilku instrumentach, brałem udział w różnych spotkaniach i pracach komisji. Ciągle byłem w biegu i choć wciąż robiłem coś dla innych, poza wąskim gronem przyjaciół, nie nawiązywałem z nimi relacji. Dopiero rok przed wstąpieniem zacząłem doceniać czas z rodziną i bliskimi – to, jak ważna jest każda ze wspólnych chwil z tymi, których się kocha i którzy cię kochają. Dostrzec ich obecność, to jak wiele wnoszą do twojego życia – ich mocne i słabsze strony, które dodają prawdziwie żywych barw codzienności, rozświetlając ją swoim uśmiechem lub kryształkami łez, gdy przyjdzie gorszy czas. Niemniej – jak wiele dobra kryje się w codziennym spotkaniu.
Zauważyłem to dopiero, gdy przyszło mi się zatrzymać. Docenić codzienność. Dostrzec piękno przyrody – szczególnie tej, która otaczała mój dom. Poznać sąsiadów, z którymi całe życie mieszkałem na jednym osiedlu, tak naprawdę wcale ich nie znając. Dopiero wspólne rozmowy przy „płocie” lub przy winie pozwoliły nam się poznać. Do tamtej pory martwiłem się tym, że jestem dużo młodszy i nie miałem odwagi, żeby z nimi porozmawiać. Zawsze znajdowałem jakąś wymówkę, żeby pójść dalej zamiast się zatrzymać i choć chwilę pobyć razem. Dziś to dostrzegam. Jak się okazuje wcale nie trzeba dużo – wystarczy tylko chwilę porozmawiać, żeby się poznać i sobą nacieszyć.
]]>Stworzenie z Uniwersytetu Ignatianum wiodącego jezuickiego ośrodka naukowo-badawczego poprzez umiędzynarodowienie szkoły doktorskiej i staże w renomowanych zagranicznych uczelniach i ośrodkach naukowo-badawczych, to główne cele Strategii Rozwoju UIK do roku 2028. Plany uczelni przedstawił jej rektor, JM Tomasz Homa SJ podczas uroczystej inauguracji roku akademickiego 3 października 2024 r.
Za nami rok wytężonej pracy na wielu płaszczyznach. Niewątpliwie największym z sukcesów jest ukończona przebudowa wysokiego skrzydła budynku badawczo-dydaktycznego przy ul. Kopernika 15C”, pokreślił ojciec rektor, zapowiadając budowę nowego budynku, również przy ul. Kopernika 15C.
JM rektor ogłosił, że od 1 października 2024 r., budynki Uniwersytetu Ignatianum w Krakowie przy ul. Kopernika 26 oraz przy ul. Kopernika 15C, tworzą Kampus Kopernika 26. W skład Kampusu Kopernika 26 wchodzą: Budynek Główny, Centrum Badawczo-Dydaktyczne, Rektorat, Centrum Medialne i Biblioteka.
W dalszej części uroczystości, dr hab. Beata Bigaj-Zwonek, dyrektor Instytutu Kulturoznawstwa i Dziennikarstwa UIK, została odznaczona medalem Zasłużony Kulturze Gloria Artis, przyznanym przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Wykład inauguracyjny zatytułowany „Nadzieje i obawy wobec sztucznej inteligencji”, wygłosił prof. Roman Słowiński z Instytutu Informatyki Politechniki Poznańskiej.
W roku akademickim 2024-2025 uczelnia przyjęła 1 063 studentów na pierwszy rok studiów pierwszego stopnia, oraz 232 osoby na pierwszy rok studiów drugiego stopnia, a także 36 doktorantów i 170 słuchaczy studiów podyplomowych. Aktualnie UIK kształci w sumie 3 255 studentów. W uczelni zatrudnionych jest 343 pracowników, z czego 233 na etatach naukowych i dydaktycznych.
W ub. r. akademickim, oferta dydaktyczna Ignatianum powiększyła się o dwa nowe kierunki studiów: Kognitywistyka Informatyczna oraz Prawo i Doradztwo w Biznesie.
Kontakt dla mediów
Piotr Ufnal
[email protected]
Tel. 571 249 429
Mój współbrat, o. Marcin Pietrasina SJ obronił niedawno doktorat na temat uczuć nieuporządkowanych według św. Ignacego Loyoli. Cieszę się z tego. Mam rosnącą nadzieję, że zaczniemy o tym więcej mówić w katechezie, towarzyszeniu duchowym i w formacji stałej.
Chodzi mi po głowie fragment z Listu do Efezjan, który czytaliśmy w św. apostoła Mateusza w ostatnią sobotę.
Tam Autor Listu pisze o Kościele jako o Ciele Chrystusa, w którym każdy otrzymuje jakiś dar, aby przysposobić „świętych do wykonywania posługi dla budowania Ciała Chrystusowego”. (Ef 4, 12). Są to pewne posługi i urzędy jak bycie apostołem, prorokiem, pasterzem, ewangelistą (ciekawe, bo tu nie może chodzić o autorów Ewangelii), nauczycielem. W Pierwszym Liście do Koryntian dochodzą do tego także liczne charyzmaty jak np. wspieranie pomocą, bycie nauczycielem, przemawianie językami, uzdrawianie.
Gdy to czytałem, miałem wrażenie, że jest tu mowa o Kościele z innej planety. Z pewnością Paweł nie miał na myśli tylko hierarchii, lecz wszystkich ochrzczonych. Wszystkie posługi, charyzmaty i sakramenty mają przygotować i wyposażyć świętych, czyli wierzących, do służby, do miłości. Także święcenia są dane w tym celu. Nie tyle dla wyświęconego, co dla budowania Ciała Chrystusa. Ale jest to jeden z darów. Nie jedyny.
Coraz głębiej rozumiem, jak wielką szkodę wyrządził i wyrządza Kościołowi klerykalizm. Postawienie księdza w centrum, co powoduje zazwyczaj pomniejszenie świeckich i strasznie zubaża Kościół. Po prostu Duch Święty „nie może” się przecisnąć przez to zawężenie. Co dokładnie powoduje klerykalizm?
– przekonanie, że osoby świeckie nie mogą być tak obdarowane
– osoby świeckie nie potrafią i nie nauczą się głębszej modlitwy
– nie może być tak, że osoba świecka będzie miała charyzmaty czy posługę, która będzie „konkurowała” z księdzem
– osoby świeckie nie mogą samodzielnie wybierać, być mistrzami w rozeznawaniu
– ksiądz we wspólnocie staje się wtedy „bogiem- słońce” i wcale się nie dziwię, że potrzebujemy tyle powołań na prezbiterów, skoro tyle muszą brać na swoje barki
– osoby świeckie nie mogą nauczać i uzdrawiać (bo wtedy pojawia się zarzut śmieszny i absurdalny, że „protestantyzują” Kościół)
– osoby świeckie nie mogą współdecydować o tym, co (oprócz budowy i remontów) mogłoby się dziać w parafii
– osoby świeckie nie mają wręcz prawa do tego, by uczestniczyć jakoś w wybieraniu proboszcza czy swego biskupa. Nikt się ich o to nie pyta, bo to „wewnętrzna” sprawa Kościoła.
– osoby świeckie mogłyby zagrozić pozycji prezbitera, poczułby się kimś małoważnym, mniejszym, niepotrzebnym. A tak przecież nie może być.
Oczywiście, to jest błędne koło. Bo najpierw tak się wdraża w wiarę, żeby wierzący był „klientem” i niewiele mógł, a na postulat, że trzeba się bardziej otworzyć na dary świeckich odpowiada się, że przecież tego nie chcą, nie potrafią, nie są uformowani itd.
I tak można by wyliczać. Niestety, wielu osobom świeckim też odpowiada taki model zubożonego Kościoła. Wtedy staje się on tylko miejscem „usług religijnych”. Nawet nie oczekują charyzmatów czy posług. I to też jest owoc wielowiekowego klerykalizmu
Słucham wywiadu z Sherry Weddell, katoliczką ze Stanów, autorką „Owocnego ucznióstwa” Przeciekawa kobieta. Właśnie ona po latach spotkań, modlitwy, wywiadów napisała kilka książek na temat odnowy parafii, w której ma tętnić całe bogactwo darów Chrystusa.
Wiele ludzi świeckich ma różne charyzmaty, ale o tym nie wie, albo są zduszone przez duszpasterzy, właśnie z powodu lęku…. przed „zbytnią ekspansją Ducha Świętego” w życie parafii i konkretnych osób. Moim zdaniem, nie nastąpi istotna odnowa Kościoła, dopóki duchowni nie przełamią lęku przed równymi im braćmi i siostrami, obdarowanymi przez Ducha Świętego, często bardziej niż oni sami. Oczywiście, wszystko w Kościele wymaga rozeznawania. Także posługi i charyzmaty. Ale najpierw trzeba pozwolić im się ujawnić.
Ja widzę i u nas znaki odnowy. Okazuje się, że nie tylko w miesiącach wakacyjnych, trudno znaleźć miejsce w domach rekolekcyjnych, bo ciągle się coś w nich dzieje. Pomijam teraz co. Ale naprawdę rośnie grupa osób świeckich i duchownych, która szuka głębszej formacji, chce uczyć się modlitwy i jak ją przeżywać, aby była owocna (można się źle modlić jak pisze św. Jakub), chcą uczyć się rozważania Pisma świętego, poznawania bogactwa Kościoła, uczenia się rozeznawania i formacji sumienia, itd.
Nie mam wątpliwości, że w naszych parafiach jest sporo osób, które mogłyby już prowadzić wspólne rozważanie Pisma świętego, nauczać, są osoby, które potrafią zjednać wokół siebie ludzi, mogą towarzyszyć duchowo (jeden z charyzmatów to „wspieranie pomocą”). mają zdolności organizacyjne, mogą uczyć innych modlitwy. Nie potrzeba do tego ani święceń ani wielu lat studiów teologii. Wystarczy głęboka i stała formacja ucznia. Charyzmaty są darem Ducha.
Jestem przekonany, że to już się dzieje, chociaż jest nie w smak duchownych wychowanym w modelu klerykalnym (on zresztą umiera powoli). I oczywiście, zawsze będą takie grupy w Kościele, które nie będą chciały Kościoła bogatego w dary Ducha, ale opartego na wierności literze prawa, na zrzucaniu odpowiedzialności za budowanie Ciała Chrystusa na księży. To jest Kościół „wygodniejszy” , ale bardzo ubogi w negatywnym sensie.
]]>Jezuici w Kłodzku, przy parafii pw. Wniebowzięcia NMP, angażują się w pomoc poszkodowanym w katastrofalnej powodzi, która dotknęła miasto w dniach 14-15 września 2024 roku.
W odpowiedzi na sytuację, w ścisłej współpracy z Urzędem Miasta, zorganizowano punkt pomocy dla powodzian. Proboszcz parafii, O. Andrzej Migacz SJ, relacjonuje aktualny stan sytuacji:
Punkt pomocy działa na zasadzie zbiórki najbardziej potrzebnych rzeczy, głównie żywności długoterminowej, wody oraz środków czystości. Po zgromadzeniu odpowiedniej ilości darów, utrzymujemy kontakt z urzędem miasta, który zajmuje się ich dystrybucją do osób najbardziej potrzebujących. Zorganizowaliśmy zespół wolontariuszy przy naszym Caritasie, aby zapewnić stałe dyżury w punkcie pomocy. Naszym celem jest także dotarcie bezpośrednio do rodzin, które ucierpiały w wyniku powodzi, z myślą o długoterminowej pomocy. W tej chwili zbieramy najpilniejsze środki, ale jesteśmy świadomi, że z biegiem czasu może zmniejszyć się zainteresowanie wsparciem. Dlatego planujemy również zbiórkę funduszy, które pomogą w przyszłości w odbudowie i remontach zniszczonych domów.
Wesprzeć osoby poszkodowane można, przekazując darowiznę na konto Towarzystwa Jezusowego: Pomoc dla powodzian.
Zobacz także:
Powódź, przewyższająca swoją skalą wydarzenia z 1997 roku, spowodowana intensywnymi opadami deszczu, doprowadziła do gwałtownego wzrostu poziomu Nysy Kłodzkiej i zalania dużej części miasta. Woda wdarła się do budynków, zalewając je do wysokości pierwszego piętra i powodując ogromne straty materialne, które wstępnie oszacowano na około 21 milionów złotych. W ramach trwającej akcji ratunkowej ewakuowano mieszkańców z najbardziej zagrożonych obszarów.
Obrazek główny: polsatnews / YouTube, zrzut ekranu
]]>Dzisiaj w południe, 12 września 2024 r., Ojciec Święty Franciszek mianował nowego biskupa w Federacji Rosyjskiej. Biskupem pomocniczym Diecezji Przemienienia Pańskiego w Nowosybirsku zostanie ojciec Stephan Lipke SJ, członek Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego. Jego stolicą tytularną będzie Arena (stolica historycznej diecezji we Cesarstwie rzymskim w prowincji Mauretania Cezarensis, zlikwidowana w VII wieku podczas ekspansji islamskiej, współcześnie w północnej Algierii). Data konsekracji biskupiej zostanie zaplanowana w taki sposób, aby o. Stephan mógł dokończyć swoje obowiązki w Moskwie.
Jezuici zapewniają Ojca Stephana o swojej solidarności i towarzyszą mu modlitwą.
Ojciec Stephan Lipke SJ urodził się 31 grudnia 1975 roku w Essen, w Niemczech. Studia filozoficzno-teologiczne ukończył na Uniwersytecie w Bonn w roku 2000. Święcenia diakonatu otrzymał 10 czerwca 2001 r. w Hilden z rąk bpa Friedhelma Hofmanna, a święcenia prezbiteratu przyjął 7 czerwca 2002 r. w Kolonii przez posługę kard. Joachima Meisnera. Do nowicjatu Towarzystwa Jezusowego w Nurnberg wstąpił jako kapłan dnia 24 września 2006 r. i swoje pierwsze śluby zakonne złożył 14 września 2008 r. W latach 2008-2011 pracował w Monachium ucząc katechizmu osoby dorosłe przygotowujące się do chrztu. W roku 2011 został posłany do Rosji. Pracował najpierw w Tomsku, gdzie nauczał w Katolickim Gimnazjum i pełnił w latach 2014-2017 urząd proboszcza parafii pw. Matki Bożej Królowej Różańca Świętego. Na Wydziale Filologicznym Państwowego Uniwersytetu w Tomsku (Rosja) otrzymał w 2017 roku tytuł kandydata nauk (doktora) w dziedzinie Literatury Rosyjskiej. Po ukończonych studiach, w latach 2017-2018, odbył w Manili (Filipiny) ostatni etap formacji zakonnej, tzw. Trzecią Probację. Następnie, w roku 2018 objął funkcję dyrektora Instytutu św. Tomasza w Moskwie i redaktora naczelnego czasopisma „Simvol”. Został także mianowany Konsultorem Przełożonego Niezależnego Regionu Rosyjskiego. Uroczystą profesję zakonną złożył 18 maja 2019 r. w Warszawie Falenicy przed o. Arturo Sosą SJ, Przełożonym Generalnym Towarzystwa Jezusowego. Od czasu połączenia Niezależnego Regionu Rosyjskiego i Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej, które miało miejsce w 2020 roku, jest członkiem Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego. W tym samym roku został Sekretarzem Generalnym Konferencji Episkopatu Rosji, przełożonym wspólnoty jezuitów w Moskwie i sekretarzem Przełożonego Regionu Rosyjskiego PMA. Ponadto pełni funkcję Delegata Przełożonego Regionu Rosyjskiego ds. Ochrony Dzieci i Młodzieży, pomaga w pracy duszpasterskiej w parafii pw. św. Ludwika w Moskwie, posługuje Siostrom Misjonarkom Miłosierdzia i naucza zarówno w jezuickim Instytucie św. Tomasza jak i w prawosławnym Instytucie św. Filareta.
Oprócz ojczystego języka niemieckiego, posługuje się biegle angielskim i rosyjskim. Zna dobrze język włoski, hiszpański i francuski. Radzi sobie także w języku polskim, ukraińskim i filipińskim.
ENGLISH TRANSLATION
At noon today, 12 September 2024, Pope Francis appointed a new bishop in the Russian Federation. Fr. Stephan Lipke SJ, a member of the Greater Poland and Mazovia Province of the Society of Jesus, will become auxiliary bishop of the Diocese of Transfiguration in Novosibirsk. Its titular seat will be Arena. The date of the episcopal consecration will be scheduled in such a way that Fr. Stephan can still finish his duties in Moscow.
The Jesuits assure Father Stephan of their solidarity and accompany him with their prayers.
Father Stephan Lipke SJ was born on 31 December 1975 in Essen, Germany. He completed his philosophical and theological studies at the University of Bonn in 2000. He was ordained deacon on 10 June 2001 in Hilden by Rev. Bishop Friedhelm Hofmann and ordained priest on 7 June 2002 in Cologne by Cardinal Joachim Meisner. He entered the novitiate of the Society of Jesus in Nuremberg as a priest on 24 September 2006 and made his first vows on 14 September 2008. From 2008 to 2011, he was assigned to Munich, Germany, to work with adults who wanted to become Catholics. In 2011 he was sent to Russia, where he worked first in Tomsk teaching at the Catholic Gymnasium and serving as parish priest of Our Lady Queen of the Holy Rosary Parish from 2014 to 2017. At the Faculty of Philology of Tomsk State University (Russia), he received a doctorate in Russian Literature in 2017. After completing his studies, in 2017-2018, he took the final stage of his religious formation, the so-called Tertianship, in Manila (Philippines). Then, in 2018, he took on the role of Director of the St Thomas Institute in Moscow and Editor-in-Chief of the journal «Simvol». He was also appointed Consultor of Superior of the Independent Russian Region. He made his solemn religious profession on 19 May 2019 in Falenica, Warsaw, in the presence of Fr Arturo Sosa SJ, Superior General of the Society of Jesus. He has been a member of the Greater Poland and Mazovia Province (PMA) of the Society of Jesus since the merger of the Independent Russian Region and the Greater Poland and Mazovia Province, which took place in 2020. In the same year, he became General Secretary of the Russian Episcopal Conference, Superior of the Jesuit community in Moscow and Secretary to the Superior of the PMA Russian Region. In addition, he serves as Delegate of the Superior of the Russian Region for the Protection of Children and Young People, assists in pastoral work at St Louis Parish in Moscow, ministers to the Missionary Sisters of Charity and teaches at both the Jesuit St Thomas Institute and the Orthodox St Filaret Institute.
In addition to his native German language, he is fluent in English and Russian. He has a good command of Italian, Spanish and French. He can also handle Polish, Ukrainian and Filipino.
Zdjęcia: Janez Sever SJ
]]>
W ubiegły weekend prowadziłem skupienie pod tytułem: „Trudności i pokusy na modlitwie” w Centrum Duchowości Jezuitów w Częstochowie. Właściwie skupiliśmy się na fragmentach artykułu z Katechizmu Kościoła o „Walce modlitwy”. Cieszy to, że rośnie wśród pewnej grupy wierzących nie tylko pragnienie modlitwy, ale i głębszej katechezy i formacji. Ciągle uważam, że potrzeba dobrej katechezy dla dorosłych.
Ale coś innego szczególnie mnie dotknęło. I myślę, że to jest sprawa fundamentalna dla chrześcijaństwa i dla życia wiary. Gdy zupełnie przypadkiem powiedziałem, że Jezus wiedział o ziemi i kosmosie mniej niż dzisiejsze dzieci w przedszkolu, nagle z sali pojawiły się głosy sprzeciwu. „Ale przecież jest Bogiem i Stwórcą, to wszystko wiedział” – ktoś niemalże wykrzyknął.
Kiedy Jezus pytał uczniów za kogo Go ludzie uważają, to pytał szczerze, chciał się dowiedzieć, bo nie wiedział wszystkiego. Nic z tego. Ten argument też nie zadziałał.
Kiedy powiedziałem, że jest w 100 procentach Bogiem i w 100 procentach człowiekiem i dlatego jak my musiał się uczyć, wzrastać, cierpiał, był zmęczony itd. część słuchaczy nie czuła się przekonana. Kiedy zacytowałem zdanie z Listu do Hebrajczyków, że „był do nas podobny we wszystkim oprócz grzechu”, chyba niewiele to zmieniło. Dopiero kiedy powiedziałem, że świętując Boże Narodzenie czytamy Ewangelię, że Maryja owinęła Go w pieluszki, nie tylko dlatego, żeby było mu ciepło, ale dlatego, że Jezus też robił kupę i trzeba Go było myć i przebierać. Uczył się modlitwy od Maryi i Józefa, poznawał Pisma jak każdy Żyd w synagodze i w domu, wtedy trochę się uspokoiło.
Okazuje się, że mamy ogromny problem z przyjęciem prawdziwego człowieczeństwa Chrystusa, z Wcieleniem. Tak zresztą było i jest od początku w Kościele. Oczywiście, nie mamy zielonego pojęcia, jak wyglądała relacja między bóstwem a człowieczeństwie w jednej osobie Jezusa z Nazaretu. Możemy tylko określić, czym nie była. Ale człowieczeństwo zostało całkowicie zachowane. Jezus przechodził wszystkie etapy życia i dojrzewania tak jak my. Jezus wierzył. Jezus modlił się jak każdy człowiek.
Jeśli tego nie przyjmujemy, to nie żyjemy chrześcijaństwem, ale jakimś rodzajem gnozy, z którą też Kościół musiał się zmagać. Jeden z moich współbraci, patrolog, uważa, że wielu chrześcijan wyznaje helleńską wizję bóstwa: Zeus zstąpił w postaci człowieka, udawał człowieka, ale nim nie był. I dlatego do dzisiaj niektórzy sądzą, że Jezus tylko udawał człowieka, pedagogicznie „nie wiedział”, „był zmęczony”, „spał podczas burzy” – to słyszałem na kazaniach parę razy.
Już psychologia uczy, że wiele zależy od naszych przekonań. Z nich płyną uczucia i sposoby reagowania. Jeśli de facto spora grupa wierzących nie przyjmuje w pełni człowieczeństwa Jezusa (przypuszczam, że w większości nieświadomie), to trudno się potem dziwić, że rozdzielamy sacrum od profanum, że są „lepsi” duchowni i „gorsi” świeccy, że uważamy, iż nie da się pogodzić modlitwy z naszymi rozlicznymi obowiązkami, że tak naprawdę Boga można spotkać tylko podczas modlitwy i Eucharystii, a podczas pracy i codziennych obowiązków już nie tak bardzo, że świeccy nie mogą dotykać Ciała Pańskiego, tylko wybrani z „namaszczonymi” dłońmi, że nie możemy przed Bogiem pokazywać się takimi jakimi jesteśmy, że niedoskonałość rozumiemy jako coś złego, że w kościołach zbudowaliśmy balaski i prezbiterium, gdzie zasadniczo tylko duchowni „mogą” wejść; że uważa się, iż tylko zakonnicy za murami mogą prowadzić doskonalsze życie, a „świeccy” na świecie już nie mają takich możliwości; że nauka w tym psychologia jest zagrożeniem dla wiary; że człowiek niewierzący w Boga nie może powiedzieć nic mądrego ani uczynić czegoś dobrego, że Bóg jest obecny tylko w sakramentach, ale już nie w stworzeniu i każdym człowieku, że świat w znaczeniu rzeczywistości stworzonej jest „wrogi” człowiekowi. Stąd też jest podejrzliwe podejście do ciała, lękowy stosunek do seksualności i widzenie w niej zasadniczego źródła nieczystości, jakby tylko ta sfera czyniła człowieka nieczystym. Tutaj tkwi ostatecznie źródło klerykalizmu, podziału chrześcijan na stany, nawroty do judaizmu w Kościele. Dlatego nie uczyliśmy przez wieki rozeznawania, nie było dobrej formacji sumienia, stąd wyręczania osób świeckich od odpowiedzialności itd.
Słowem, jeśli Jezus nie był prawdziwym człowiekiem, to nas nie zbawił, to niemożliwe jest, aby nastąpiło uświęcenie i uzdrowienie człowieka. Opór przed Wcieleniem bierze się stąd, że boimy się tak radykalnej bliskości Boga i upodobnienia do Niego. Czujemy się też niegodni tego, niewystarczająco doskonali, nie mówiąc już o działaniu szatana, który Boga przedstawia nam w krzywym zwierciadle jako nieprzyjaciela i wroga.
W 7. Prefacji na Niedziele Zwykłe czytamy:
„On stał się podobny do nas we wszystkim oprócz grzechu, * abyś mógł to w nas miłować, co umiłowałeś w swoim Synu”
Nam się często wydaje, także na skutek moralizmu i nadmiernego skupienia na grzechu, że to on właśnie nas tak radykalnie odróżnia od Jezusa. Ale czy się zastanawialiśmy, co się kryje w słowie „wszystko”? Ojciec umiłował w nas to, co między Jezusem a nami jest owym „wszystkim”. Co najgłębiej określa człowieczeństwo? Grzech czy podobieństwo do Boga? Bycie człowiekiem to przechodzenie od stanu mniej doskonałego do bardziej doskonałego, pragnienie Boga, zdolność do kontemplacji, do miłości, uczenie się, okazywanie bliskości, poznawanie siebie i świata, komunikacja, dobre korzystanie z dóbr tego świata, co daje radość i przyjemność, doświadczenie bólu, zmęczenia i różnych ograniczeń naturalnych w ramach których możliwe jest życie, dbanie o zdrowie, co zakłada także zaspokajanie całego mnóstwa potrzeb fizycznych i psychicznych, wrażliwość emocjonalna, wrażliwość na piękno, jego poszukiwanie i sycenie się nim, odpoczynek, humor i zabawa, pragnienie przekraczania siebie, nabywanie cnót itd. To jest z grubsza rzecz ujmując owo „wszystko”
Jeśli Jezus nie był do nas w tym podobny, to wierzymy na próżno.
]]>W ostatnią niedzielę można było usłyszeć w naszych kościołach list naszych biskupów dotyczący katechezy w szkołach. Jak to zwykle bywa, jedni się ucieszyli, inni oburzyli, niektórzy zignorowali, a jeszcze inni podjęli próbę wyciągnięcia praktycznych wniosków.
Przyznam, że osobiście trochę zabrakło mi w nim jakiejś wzmianki, że została podjęta refleksja dlaczego nieraz nawet wierzący, praktykujący i zaangażowani katolicy wypisują swoje dzieci z katechezy, podobnie jak z lekcji religii w szkole rezygnuje część starszych uczniów należących do wspólnot kościelnych, formujących się i autentycznie dbających o swoje życie duchowe.
Miłe byłoby również zapewnienie, że rodzice mogą śmiało posyłać dzieci na lekcje religii, bo ze strony Kościoła podjęte zostaną wszelkie starania, żeby przyczyny wyżej wspomnianego stanu rzeczy zostały co najmniej zminimalizowane: że zostaną na nowo przemyślane treści nauczania, a ich realizacja będzie weryfikowana, do nauczania będą natomiast posyłane osoby, które reprezentują możliwie najwyższy poziom wiedzy merytorycznej, odznaczające się jak najlepszymi zdolnościami komunikacyjnymi i pedagogicznymi, a swoim subtelnym entuzjazmem wiary, będą w stanie nienachalnie inspirować do pogłębiania duchowości i stawiania sobie najważniejszych, egzystencjalnych pytań.
Ufam, że tak właśnie było, tylko nie zostało to ujęte w liście. A trochę szkoda, bo fajnie byłoby to usłyszeć expressis verbis, żeby nie tworzyć dla rodziców – zapewne mylnego – wrażenia przerzucania na nich całej odpowiedzialności.
Trochę na marginesie całej tej debaty nasuwa się jeszcze jedna myśl: jako Kościół ciągle jesteśmy o dwa kroki za rzeczywistością. Coś się dzieje, a my dopiero wtedy, po fakcie, odpowiednio tłumaczymy się albo oburzamy. Jak nie o Jana Pawła II, to o ceremonię otwarcia igrzysk; jak nie o igrzyska, to o lekcje religii.
A może warto przynajmniej część tej energii, która idzie w oburzenie i nieco jałowe nieraz dyskusje post factum, przekierować na refleksję i konkretne działania, żeby odpowiedzieć na realne potrzeby realnych ludzi? Więcej, niż o utrzymanie status quo, troszczyć się o słuchanie ludzi i towarzyszenie im w ich poszukiwaniach? Pokazując mimochodem, że Ewangelia to przede wszystkim najwspanialsza w dziejach opowieść o nadziei, prawdzie i miłości rozświetlającej mroki nienawiści, cierpienia i śmierci?
Fenomen serialu „The Chosen”, coraz większa popularność programu „Baranki”, rozwijający się skauting „Wędrownicy” z ich katechezami dla bierzmowanych, czy ciepłe przyjęcie projektu „Usłysz Biblię. Opowieści dla małych i dużych” stworzony przez Modlitwę w drodze jasno wskazują, że na Dobrą Nowinę jest ciągle popyt, niezależnie od wieku. Dobrze, że rozmawiamy o katechezie, szukajmy rozwiązań, które będą fair i dla wszystkich jak najbardziej korzystne. Byle nie wypalić się w walce przez pomylenie środków z celem. Celem dla chrześcijanina jest prowadzenie ludzi do spotkania z Bogiem, który jest Miłością. To tutaj potrzeba całych pokładów naszej energii, entuzjazmu i kreatywności.
(fot. Katerina Holmes)
]]>W dniach 19 sierpnia – 13 września przebywa z wizytą w Polsce jezuita ze Sri Lanki, o. Christlin Rajendram SJ (ur. 1943), specjalista w dziedzinie komunikacji bez przemocy (NVC) oraz znany w wielu krajach kaznodzieja. W swojej działalności duszpasterskiej łączy duchowość ignacjańską i komunikację empatyczną.
O. Christlin Rajendram SJ podczas obecnego pobytu w Polsce odbył już kilka spotkań w Krakowie i przyjechał dzisiaj (28 sierpnia) do Warszawy, aby podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniem głównie z trenerami NVC. Oprócz zaplanowanych spotkań w Warszawie, ojciec Rajendram odwiedzi także Toruń.
Szczegółowy terminarz spotkań oraz zapisy na stronie www.chris24.pl
O. Christlin uczy ludzi, jak stworzyć w sobie przestrzeń dla Boga, ale i jak nawiązać kontakt ze sobą i z drugim człowiekiem. Doświadczył wojny domowej w swoim kraju. Podczas studiów w USA poznał twórcę Porozumienia bez Przemocy dr. Marshalla Rosenberga. Po powrocie do swojego kraju dzielił się NVC, aby pomóc w procesie zdrowienia ludziom, którzy doznali ran duchowych i moralnych w wyniku wojny. Otworzył też dom dla osieroconych chłopców i jak mówi to oni byli jego nauczycielami „języka serca”.
Dziś dzieli się językiem serca z ludźmi na całym świecie. Jest ceniony w społeczności osób praktykujących i propagujących Porozumienie bez Przemocy (NVC).
Zachęcamy do zapoznania się z rozmową, jaka ukazała się na portalu „Więź”: Budując relację z samym sobą, budujesz relację z Bogiem
oraz do obejrzenia transmisji ze spotkania w krakowskim Klubie Tygodnika Powszechnego z 25 sierpnia 2024 (poniżej).
]]>
Dnia 24 sierpnia w Gdyni podczas Mszy św. o godz. 11:30 dwaj nowicjusze z Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego, Mateusz Cisewski i Marcin Marchewka, złożyli na ręce Rektora Kolegium Jezuitów w Gdyni, Mistrza Nowicjatu, o. Czesława Wasilewskiego SJ, swoje pierwsze śluby zakonne w Towarzystwie Jezusowym. Mszę świętą koncelebrowali: Socjusz Nominat o. Mateusz Ignacik SJ oraz Rektor Kolegium Jezuitów w Krakowie o. Wacław Królikowski SJ.
Pierwsze śluby, mimo że nie mają charakteru uroczystego, są już ślubami wieczystymi ubóstwa, czystości i posłuszeństwa. Przez najbliższe kilkanaście lat Mateusz i Marcin będą odbywali studia oraz angażowali się w apostolat. Po drodze do ostatnich ślubów czekają ich jeszcze święcenia i pierwsze lata pracy kapłańskiej.
Mistrz nowicjatu podczas homilii nawiązał do osobistej historii nowicjuszy składających śluby, do ich osobistego doświadczenia obecności, dobroci i miłości Boga. Podczas dotychczasowego życia ujawnili pragnienie, by nie zatrzymywać się na tym, co było dotychczas, lecz iść dalej za Jezusem. „Od dziś poprzez złożenie ślubów stajecie się świadkami Chrystusa także poprzez radykalne naśladowanie Jego stylu życia: w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie – powiedział kaznodzieja. Proszę Was nie traćcie nigdy z oczu Tego, komu zaufaliście i komu chcecie służyć. Pamiętajcie, że zdecydowaliście się całym życiem wskazywać na Jezusa z Nazaretu, Syna Bożego, dlatego nie pozwólcie nigdy, aby Wasze serce było podzielone„.
W najbliższych dniach Mateusz i Marcin wyjadą do Krakowa, by tam na Uniwersytecie Ignatianum rozpocząć studia filozoficzne. Po ich ukończeniu odbędą (trwającą zwykle dwa lata) praktykę apostolską, by potem rozpocząć studia teologiczne podczas których przyjmą sakrament święceń. Po kolejnych latach studiów i pracy duszpasterskiej, zakon zdecyduje, czy chce ich definitywnie wcielić do ciała apostolskiego synów św. Ignacego Loyoli.
Wszyscy jezuici są zaproszeni do towarzyszenia im modlitwą i dobrym przykładem w dalszej drodze ich zakonnego powołania.
]]>
Od kiedy towarzyszę duchowo ludziom (już ładnych parę lat), a zwłaszcza od kiedy spowiadam, czyli odkąd bywam dopuszczany do naprawdę delikatnych miejsc w ich sercach, sporo moich poglądów się zmieniło. Najbardziej zmienił się jednak mój sposób wypowiadania się na różne tematy, zwłaszcza publicznie. Kto mnie obserwuje od dłuższego czasu, z pewnością zauważył tę zmianę. Ma to dwie zasadnicze przyczyny.
Po pierwsze, uświadomiłem sobie jak bardzo nie wiemy co się dzieje w drugim człowieku. Widzimy coś na zewnątrz, a w środku rozgrywają się nieraz naprawdę dramatyczne zmagania. Nie mamy pojęcia o zranieniach jakie niesie drugi człowiek, o historii, która go ukształtowała i sprawiła, że jest taki, a nie inny. Nie mamy pojęcia o cierpieniu, którego doświadcza i że jego postawa bywa rozpaczliwą próbą ocalenia samego siebie przed wewnętrznym rozpadem. Nie wiemy o ciemności, z której próbuje się wydostać, a którą maskuje uśmiechem, albo ironią. Ignorujemy, że ma w sobie pragnienie dobra i miłości, nawet jeśli realizuje je na drodze, której nie podzielamy. Pomijamy, że kimkolwiek jest, dzieje się dzięki niemu konkretne dobro w życiu konkretnych osób. Łatwo jest napisać agresywny, paternalistyczny komentarz, „zaorać”, wykpić, nie mając pojęcia jak w ten sposób rani się drugiego człowieka. W końcu mamy rację i walczymy o prawdę, więc wszystkie chwyty dozwolone, prawda? Myślę, że jednak nie. Nawet jeśli mamy rację, to nie każda prawda wyzwala. Czasem prawda jest tylko wiedzą, którą niszczymy drugiego. To nie ma nic wspólnego z Ewangelią, ale nawet z człowieczeństwem. Wyzwala Prawda, którą jest Jezus Chrystus. Bóg który kocha, przyjmuje i zbawia bez warunków wstępnych. Wyzwala Miłość.
Po drugie, słysząc od konkretnych osób, jak zmagają się z nienawiścią, którą zaszczepiają im media obrzydzające i demonizujące drugą stronę (działa to doskonale w obie strony naszego rodzimego podziału politycznego i ogólnokościelnego), zastanawiam się, czy publicyści, dziennikarze, influencerzy, a czasem niestety i księża, mają świadomość i biorą odpowiedzialność co swoimi sążnistymi wypowiedziami pomagają hodować w ludzkich sercach.
Słowo ma moc. Możemy je wykorzystywać do podsycania wzajemnej niechęci i pogłębiania podziałów. Możemy też je wykorzystać do budowania przestrzeni szacunku, bezpieczeństwa i wrażliwości. Od jednego i drugiego dzieli nas parę stuknięć w klawiaturę.
Źródło: FB / Dominik Dubiel SJ
]]>Wśród żołnierzy Powstania Warszawskiego, na barykadach, w szpitalach i w piwnicach, byli też jezuici. 80. rocznica tego patriotycznego zrywu przypomina nam odważnych synów św. Ignacego, którzy nie wahali się nieść posługę duchową w najbardziej niebezpiecznych warunkach, ryzykując własnym życiem i zdrowiem. Kilku z nich pozostawiło ciekawe wspomnienia, z których niektóre były już publikowane, inne pozostają prawie nieznane. Czytamy tam o toczącej się, nierównej walce powstańczych batalionów, o przechodzeniu kanałami, ogromnych zniszczeniach miasta, barbarzyńskich egzekucjach dokonywanych przez okupanta, o usiłowaniach ludzi, by przeżyć. Sierpniowe i wrześniowe dni walczącej Stolicy były krwawe i okrutne. Jezuici, którzy przetrwali, przekazali nam cenne świadectwa o tym, jak przechodzili przez to wojenne piekło.
Na zdjęciu powyżej: zbiorowa absolucja podczas Powstania Warszawskiego
Najpierw trzeba zaznaczyć, że w czasie II wojny światowej działały w Warszawie dwie jezuickie placówki. Jedna wspólnota zamieszkiwała na Mokotowie, w otwartym w 1935 r. Domu Pisarzy przy ul. Rakowieckiej 61. Tutaj właśnie już 2 sierpnia 1944 r. niemieccy żołnierze dokonali masakry na przebywających w klasztorze zakonnikach i świeckich, mordując w bestialski sposób 40 osób . Drugą jezuicką placówką w okupowanej Stolicy była rezydencja przy kościele Matki Bożej Łaskawej na ul. Świętojańskiej, odzyskana przez jezuitów pod koniec I wojny światowej. Tu mieściła się kuria prowincji zakonnej wraz z archiwum. Niektórzy z jezuitów podczas okupacji aktywnie zaangażowali się w działalność podziemną. To właśnie spora część tej wspólnoty udzielała się służąc jako kapelani powstania. Dom i sanktuarium znalazły się wtedy w rejonie zaciętych walk aż do czasu, gdy pod koniec sierpnia 1944 r. zostały całkowicie zniszczone.
Najbardziej znanym jezuitą – kapelanem Armii Krajowej i powstania był o. Józef Warszawski (1903-1997) ps. „Ojciec Paweł”. Udzielał się już w czasie kampanii wrześniowej 1939 r. Na początku wojny mieszkał w domu przy Rakowieckiej, ale zagrożony aresztowaniem musiał „zejść” do podziemia i zmieniać miejsca swego pobytu. Prowadził działalność wydawniczą i wykładową wśród organizacji konspiracyjnych. W czasie powstania był kapelanem zgrupowania „Radosław”, batalionów „Zośka” i „Parasol”, a także „Czata 49”i „Wigry”. Działał na Woli, Powązkach, Starówce, w Śródmieściu i na Czerniakowie. 23 września, gdy kulomiot niemiecki był ustawiony do rozstrzelania ostatniej grupy „Radosława” (około stu dwudziestu osób), przedarł się przez szeregi hitlerowskich żołnierzy i uzyskał od dowództwa niemieckiego status jeńców wojennych dla obrońców Reduty Czerniakowskiej. Za bohaterską służbę otrzymał Krzyż Walecznych i inne odznaczenia. Pozostawił ciekawe wspomnienia.
O. Józef Warszawski SJ
Znanym powstańczym duszpasterzem był o. Tomasz Rostworowski (1904-1974). Służył jako kapelan Komendy Głównej Armii Krajowej oraz jej oddziału osłonowego – Plutonu 1112. Opiekował się rannymi, posługiwał m. in. w szpitalach polowych przy ul. Długiej oraz w klasztorze dominikanów i w kościele św. Jacka. Udzielał pomocy poszkodowanym w czasie nalotów i bombardowań. Po upadku powstania na Starówce uciekł z transportu i ukrywał się prawie miesiąc w ruinach na tyłach kościoła św. Anny. Odznaczony orderem Virtuti Militari, Krzyżem Walecznych oraz Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami. Powstańcze zaangażowanie opisał we wspomnieniach: „Służba i przygoda w płonącej Warszawie”.
O. Tomasz Rostworowski SJ
W powstaniu czynnie uczestniczył także o. Jan Wojciechowski (1903-1961) ps. „Korab”. Brał udział już w kampanii wrześniowej 1939 r. jako kapelan armii gen. F. Kleeberga. Podczas wojny uratował wiele osób, w tym Żydów. Był świadkiem zagłady getta w Otwocku w 1942 r., co też opisał w raporcie. W czasie powstania został szefem duszpasterstwa i dziekanem I Obwodu Śródmieście, w stopniu podpułkownika. W jednym ze wspomnień napisano o nim, że „widywano go zawsze w pierwszej linii walk, gdy pocieszał rannych i jednał z Bogiem konających”. Został odznaczony orderem Virtuti Militari oraz Krzyżem Walecznych z Mieczami.
O. Jan Wojciechowski SJ
Kapelanem Armii Krajowej był o. Alojzy Chrobak (1902-1959). Podczas powstania współpracował z dowództwem, opiekował się rannymi żołnierzami i cywilami. 16 sierpnia 1944 r. został ciężko ranny w nogę na Rynku Starego Miasta i przebywał w kilku powstańczych szpitalach polowych. Po poddaniu się Starówki był przeniesiony do Seminarium Duchownego przy Krakowskim Przedmieściu, a potem do szpitali w Pruszkowie, Tworkach i Milanówku. Odznaczony Krzyżem Walecznych i Krzyżem Armii Krajowej. Swoje doświadczenia, nie tylko wojenne, przedstawił w obszernych „Wspomnieniach życiowych”.
Jako ochotnik zgłosił się do powstania o. Leonard Wiktor Hrynaszkiewicz (1913-1944). Towarzyszył żołnierzom batalionu „Bończa”, toczącym zacięte walki w rejonie Starego Miasta, podczas których powstańcy ponosili ciężkie straty. Jak pisze o nim jezuicki historyk, o. Felicjan Paluszkiewicz: „zawsze był przy swoich chłopcach: cieszył się nimi, gdy pełni euforii snuli wielkie plany na przyszłość w Polsce, o której wolność walczyli, wskazywał na wartość Krzyża, gdy cierpieli w powstańczych lazaretach i umierali”. O. Leonard zginął 31 sierpnia 1944 r. podczas bombardowania Nowego Miasta, zasypany w piwnicach klasztoru sióstr sakramentek. Po ustąpieniu Niemców, w kwietniu 1945 r. jego ciało przeniesiono i złożono w krypcie męczenników przy ul. Rakowieckiej.
W czasie okupacji asystentem kościelnym katolickich grup konspiracyjnych był o. Julian Piskorek (1910-1999). Już przed powstaniem otrzymał przydział do służby kapelańskiej na Starym Mieście. Działał w batalionach „Bończa”, „Gozdawa” i „Wigry”. Otrzymał Srebrny Krzyż Zasługi z Mieczami za działalność konspiracyjną i Krzyż Walecznych za męstwo w czasie pełnienia obowiązków duszpasterskich, jak również Krzyż Armii Krajowej i Krzyż Powstańczy. Po upadku powstania na Starym Mieście dostał się do obozu w Pruszkowie. Pozostawił ciekawe wspomnienia z tego okresu.
Kapelanem powstania był też o. Stefan Śliwiński (1905-1999). Podczas okupacji należał do domu zakonnego w Warszawie przy Świętojańskiej. Aresztowany 10 września 1942 r. w Lublinie, podczas pełnienia jednej z misji w ramach działalności podziemnej, został wywieziony do obozu na Majdanku, gdzie przebywał do marca 1943 r. Był według jego własnych słów pierwszym kapłanem-kapelanem w tym „piekle”. Został z niego zwolniony, prawdopodobnie na skutek starań sióstr kanoniczek z Nasutowa. Z Majdanka udał się do Warszawy, gdzie czasie powstania był kapelanem na Starym Mieście, następnie w połowie sierpnia kanałami przedostał się na Żoliborz, a stamtąd przeszedł do Kampinosu i został kapelanem oddziałów leśnych AK. Zajmował się przerzutem rannych, korzystając z niemieckiego, wojskowego transportu kolejowego, jeździł do Krakowa po środki lecznicze, po okolicach starał się o zaopatrzenie medyczne i żywność dla szpitala partyzanckiego. Za udział w powstaniu otrzymał Krzyż Walecznych.
Z Mokotowem był związany o. Franciszek Szymaniak (1916-1944). Młody kapłan po zakończeniu konspiracyjnej teologii w Starej Wsi w lipcu 1944 r. wrócił do Warszawy i zamieszkał w Domu Pisarzy. W dniu wybuchu powstania, 1 sierpnia został mianowany kapelanem punktów sanitarnych na Mokotowie w rejonie ulic: Rakowiecka – Madalińskiego – Wołoska – Wiśniowa. Pełnił posługę kapłańską przy rannych i umierających, spowiadając i udzielając komunii św. 2 sierpnia przyszedł po Najśw. Sakrament do jezuickiego domu nie wiedząc, że dokonała się tu wcześniej masakra. Padł zastrzelony na stopniach ołtarza w kaplicy domowej, gdy wyjmował hostie z tabernakulum.
Masakrę na Rakowieckiej przeżył o. Aleksander Pieńkosz (1915-1944). Pod koniec sierpnia dotarł do szpitala sióstr elżbietanek przy ul. Goszczyńskiego. Tam pełnił posługę kapłańską wśród ciężko rannych. Zginął podczas ciężkiego ostrzału i bombardowania szpitala przez hitlerowców, traktujących tę placówkę z wyjątkową zajadłością, mimo zatknięcia na niej flagi Czerwonego Krzyża. Jako kapelani udzielali się także o. Franciszek Kulesza (na Starówce) i o. Adolf Sznip (na Mokotowie). W powstaniu walczył kleryk Czesław Białek (1920-1984), wcześniej aktywny w ruchu oporu, pomagający m. in. Żydom w ucieczce z getta w Nowym Sączu. W czasie walk na warszawskiej Woli postrzelony w nogi cudem uniknął śmierci z rąk żołnierzy pacyfikujących powstańczy szpital. Otrzymał Krzyż Walecznych i Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami.
Wspomnienia z Powstania Warszawskiego pozostawił br. Włodzimierz Mielnik (1906-1984) – piszący na temat losów wspólnoty i domu na Świętojańskiej. W czasie wojny zaangażowany w pracę konspiracyjną. Za udział w przerzucie radiostacji z Warszawy do Wilna został odznaczony Krzyżem Walecznych, a za służbę w AK otrzymał Złoty Krzyż Zasługi z Mieczami. Po upadku powstania dostał się do obozu w Pruszkowie. Z kolei o. Leon Mońko (1911-1980) opisał głównie masakrę na Rakowieckiej 2 sierpnia 1944, ze sporym wstępem o sytuacji w Warszawie w przededniu powstania.
Z wymienionej grupy kilkunastu jezuitów biorących czynny udział w Powstaniu Warszawskim kilku pozostawiło niezwykłe wspomnienia, których fragmenty warto przytoczyć. Dramatyczne wydarzenia, w których uczestniczyli, opisują jako świadkowie: bez upiększeń i patosu, tak jak wtedy było…
O. Tomasz Rostworowski tak wspomina posługę kapelana w powstańczym szpitalu na Starym Mieście:
Komunii św. udzielałem co dzień, tak że wielu chorych codziennie przyjmowało Pana Jezusa, jak zresztą i niektórzy lekarze oraz większość personelu. Miałem zwyczaj odmówić w każdej sali choć krótką modlitwę przed Komunią i po Komunii św. Byli mi za to chorzy ogromnie wdzięczni. Mszy św. niedzielnej, odprawianej na sali szpitalnej w podziemiach wysłuchiwali płacząc i mówiąc nieraz: – To jak w katakumbach. Jeden z żołnierzy, Niemiec protestant, wzięty do niewoli i leżący ranny w szpitalu, prosił mnie o przyjęcie go na łono kościoła katolickiego – tak się przejął tym, co widział, i stosunkiem, z jakim się do niego odnoszono. Drugi, katolik, co dzień przyjmował Pana Jezusa. Jeden Żyd węgierski, uwolniony z zamknięcia w pobliżu getta i pracujący w szpitalu jako robotnik, zgłosił się do mnie z prośbą o pożyczenie Ewangelii św., co też uczyniłem (T. Rostworowski, Szerzyć Królestwo. Wspomnienia i dzienniki 1939-1972, wybór i oprac. T. Pronobis i St. J. Rostworowski, Warszawa 2004).
O. Julian Piskorek opisuje powstańczą Starówkę: ciągłe ostrzały, bombardowania, pożary, walące się domy. Sporo miejsca poświęca sytuacji w rezydencji jezuitów na Świętojańskiej, zamieszczając taki obraz domu zakonnego podczas bombardowania:
Innym razem jestem na Świętojańskiej. Jest to chyba 24 VIII. Rozmawiam z naszymi. Naraz słyszymy alarm: zbliżają się samoloty bombardujące. Uciekamy więc do schronu. Najbliższym nam schronem – to piwnica na węgiel, do której wchodzi się przez pokój br. furtiana, tuż przy wejściu do naszego domu. Na węglu materace i pościel nasza. Tu bowiem już w ostatnich czasach nocowaliśmy. Drugi schron – to piwnica pod kolegium. (…) W schronie już słyszymy przelatujące nad nami samoloty i pierwsze wybuchy bomb w pobliżu. Ziemia drży. Mury kamienic trzęsą się. Naraz potężny wstrząs. Poleciały cegły w naszej piwnicy. Tuman czerwonego pyłu wciska się przez małe piwniczne okienko. Oddychamy przez chusteczki, bladzi i przerażeni. Po paru pełnych grozy minutach, ucisza się wszystko. Wychodzimy z piwnicy. Okazuje się, że bomba celowana w barykadę na Świętojańskiej, niedaleko nas, uderzyła w kamienicę nr 14, tuż przy naszej. Wybuch jej nastąpił w sąsiedniej piwnicy, od której odgrodzeni byliśmy ścianką. Szczęśliwie wytrzymała. Gdyby bomba uderzyła parę metrów bliżej nas, bylibyśmy żywcem pogrzebani (J. Piskorek, Z historii relikwii św. Andrzeja Boboli w latach 1938-1945, część III. Materiały w posiadaniu Archiwum Prowincji Wielkopolsko Mazowieckiej TJ).
Najbardziej wstrząsające są chyba wspomnienia o. Józefa Warszawskiego, gdy opisuje linie powstańczych batalii, przeprawy kanałami, a przede wszystkim dramatyczną walkę o życie. Pod koniec powstania „Ojciec Paweł” z resztkami oddziałów znalazł się na Czerniakowie. Słabnący ludzie mieli nadzieję na ewakuację na drugi brzeg Wisły, na stronę praską, opanowaną przez Armię Czerwoną. Obiecana pomoc jednak nie nadeszła. Powstańców pozostawiono na pastwę pozbawionych skrupułów niemieckich żołnierzy z kompanii karnych. Aby uniknąć śmierci młodych ludzi, „Ojciec Paweł” jako oficer najstarszy wśród nich stopniem, po negocjacjach z wrogiem i obietnicy, że zostaną potraktowani jako jeńcy wojenni, podjął decyzję o poddaniu się. Sytuacja stała się jednak dramatyczna, gdy kapelana i towarzyszących mu ludzi po rozbrojeniu postawiono pod ścianą do rozstrzelania.
Tak o. Warszawski opisuje te pełne grozy chwile:
Sytuacja stawała się śmiertelnie poważna. Któż z nas nie znał praktyki niemieckich kulturträgerów. Doświadczyliśmy jej przecież aż nadto. Jeszcze ostatnio wytłukli nam po kolei wszystkie szpitale – aż do najciężej rannych i aż do kobiet włącznie.
Więc taki ma być koniec – waliło obuchem i wyrzutem po zwojach mózgu ? Dałeś się nabrać, durniu. Wpadłeś w najpospolitszą sztuczkę wojenną.
Nie śmiałem spojrzeć po patrzących na tę przygrywkę do śmierci chłopakach. Lękałem się zajrzeć w oczy dziewcząt, które stały nieme i pełne jakiegoś niewyrażalnego bólu.
Nie!
Twarz ściągnęła się w zimny, brunatno-zdecydowany i bez czucia grymas.
Nic nie mam do stracenia, prócz sumienia.
A tego mi nie zabierzecie.
Opuściłem ramiona, które nam cały czas kazano trzymać wzniesione. Przepchnąłem się przez szeregi, które mię otaczały. I waliłem wprost na przygotowujących się do rozstrzeliwania zbirów ze Strafkompagnie.
Dojrzałem wreszcie znajdującego się pośrodku nich oficera. Poznałem go, zbliżając się do oddziału niemieckiego, po gwiazdkach, które nosił na naramienniku. Siedział na jakimś drewnie i był tym właśnie, o którego opierały się ostateczne decyzje.
Wszedłem dość zdecydowanym krokiem pomiędzy nich. Stanąłem na wprost niego. Kapelanowi nie przystawała postawa na baczność, więc stanąłem jak najzwyczajniej. I siląc się na spokój rzuciłem twardo:
– Ich bin der Feldgeistliche! Jestem kapelanem oddziału. Man hat mir gesagt, wir werden als Kriegsgefangene behandelt! Zapewniono mnie, że będziemy traktowani jako jeńcy wojenni!
Nie wiem, jakim głosem wyrzuciłem te słowa z siebie. Był to głos człowieka, który rzucał wszystko na ostatnią stawkę. Ta przegrana, zostaje tylko rzucić się pazurami i szarpać aż po śmierć.
Oficer widział mnie po raz pierwszy. Jak i ja jego. Był stosunkowo młody. Ale domyśliwałem się, że to właśnie ten, do którego posłali po odpowiedź i decyzję, kiedym zapytywał o warunki poddania się. Strafkompagnie wybałuszyła oczy to na niego, to na mnie. Ale nie tykali mnie. Po dobrej chwili, prawą ręką wskazując mur ściany, odparł dość spokojnym głosem: – Zurück ! I wtedy dopiero rzucili się na mnie. Potrącając a kopiąc odstawili mnie pod ścianę. Wrócili do siedzącego dowódcy i otoczyli go ponownie. Zaczęli wpierać w niego jakieś zadanie czy postanowienie. On rozparł się jak przedtem. Lewe ramię zwisało mu wolne w powietrzu. Słuchał uważnie mowy jednych i drugich. Coś przemyśliwał. Popatrzył kilka razy w naszym kierunku. A potem, zwrócony do swoich żołnierzy, bokiem do nas oświadczył głosem, który mimo to dobrze dosłyszałem:
– Keiner von diesen wird erschossen. Sonst könnt ihr machen was ihr wollt. Żadnego z nich nie wolno rozstrzeliwać. Poza tym możecie robić, co wam się podoba.
Poczułem zwolnienie ulgi w napiętych i skurczonych do niemożliwości nerwach i mięśniach.
Wygraliśmy.
Nie rzuci mi Norwid w twarz: U nas zawsze energii sto a inteligencji trzy. I zawsze gdzieś wyskoczy energia przed inteligencją. A potem jatka.
(J. Warszawski, Ojciec Paweł z białą chorągiewką, Odbitka z Horyzontów. Paryż – Londyn – Nowy Jork 1959).
Krzysztof Dorosz SJ
]]>
Czy w Kościele katolickim rzeczywiście mamy do czynienia z kryzysem powołań? Odpowiada neoprezbiter Dominik Dubiel SJ.
To zależy jak na to spojrzeć. Jeśli chodzi o powołania do bycia księdzem, warto zauważyć, że małe liczby są charakterystyką świata zachodniego. Dla przykładu, żeby wstąpić do Towarzystwa Jezusowego w Wietnamie, trzeba nie tylko skończyć wcześniej zwyczajne, świeckie studia, ale i poczekać – nieraz kilka lat – w kolejce, bo jest tylu chętnych. A zauważmy, że w Wietnamie, jakkolwiek sytuacja nieco się poprawiła w ostatnich latach, Kościół ciągle ma raczej pod górkę i bycie księdzem to trudniejsza sprawa. Jeśli chodzi o powołania w Indiach, to powiem tylko, że obecnie statystycznie co czwarty jezuita na świecie jest Hindusem. A sytuacja chrześcijańskiej mniejszości w Indiach wcale nie jest kolorowa. Chłopaki robią tam niesamowitą robotę i pracują z dużym poświęceniem. Również w wielu krajach afrykańskich jest sporo powołań. Myślę więc, że powszechnie powtarzana u nas teza o „kryzysie powołań” jest nie do końca adekwatna, jeśli popatrzymy w perspektywie globalnej.
Ale rozmawiamy w Polsce, więc przejdźmy do naszej rzeczywistości. Czy mamy do czynienia z kryzysem powołań? Wzrasta powszechna świadomość o różnorodności powołań w Kościele. Wśród chrześcijan coraz więcej osób bardzo świadomie podchodzi do wyboru swojej życiowej drogi, uczy się rozeznawać, dokształca się teologicznie i biblijnie. Choć mniej osób chodzi do Kościoła, to wzrasta liczba ludzi świadomie realizujących swoje chrześcijańskie powołanie. Stąd myślę, że mówienie o „kryzysie powołań” znów jest nie do końca adekwatne nawet w zachodnim świecie, jeśli popatrzymy szerzej na rzeczywistość chrześcijańskiego powołania.
Przechodząc w końcu do znacznie mniejszych liczb jeśli chodzi o chętnych do bycia księdzem w świecie zachodnim, myślę, że składa się na to wiele czynników. Po pierwsze, zmieniło się rozumienie chrześcijańskiego powołania do świętości. Dawniej uważano, że naprawdę uświęcić można się tylko będąc księdzem, siostrą zakonną, czy pustelnikiem. Stąd dla osób, które pragnęły żyć w bliskości Boga, było oczywiste, wybór był oczywisty. Dzisiaj rozumiemy, że życie w świecie jest tak samo dobrą drogą do świętości. Można prowadzić głębokie życie duchowe, głosić rekolekcje, być towarzyszem duchowym itd., będąc jednocześnie osobą żyjącą w świecie, posiadającą rodzinę. Nie trzeba do tego wszystkiego być księdzem. Myślę, że to jest jedna z przyczyn.
Z niej może wynikać kolejna. Czasami osoby myślące o byciu księdzem, zastanawiają się: skoro to wszystko mogą robić inni, to po co być księdzem? Tylko do odprawiania Mszy i spowiadania? To może rodzić pewien kryzys tożsamości. Jeśli ktoś nie odpowie sobie na pytanie co to znaczy być księdzem na głębszym poziomie, ma dwie opcje. Może zrezygnować, bo to męczące nie wiedzieć do końca kim się jest. Alternatywą jest rekonstruowanie dawnych klerykalnych schematów, gdzie ksiądz jest alfą i omegą, wokół której gromadzą się ludzie, którzy są zmęczeni braniem odpowiedzialności za własne życie i decyzje, oczekujący, że ksiądz powie im co mają robić i jak mają myśleć.
Myślę, że na tym polega kolejna przyczyna: bycie księdzem nie wiąże się już z posiadaniem władzy w świeckim sensie, z przywilejami, prestiżem. Oczywiście mówię póki co o większych miastach, ale myślę, że to kwestia maksymalnie jednego pokolenia, kiedy ta sytuacja stanie się powszechna. Wydaje mi się, że to zniechęca potencjalnych kandydatów, dla których te rzeczy są pociągające, co akurat wydaje mi się pozytywną sprawą.
Dalej, wizerunek księdza w mediach, kojarzy się dziś w dużej mierze z przestępstwami seksualnymi. Jakkolwiek, przykro to mówić, ludzie Kościoła sami mocno się przyłożyli do tego przede wszystkim przez sposób w jaki traktowali osoby skrzywdzone, ale to temat na osobną rozmowę. Faktem pozostaje, że jeśli ktoś nie ma osobistego pozytywnego doświadczenia konkretnego księdza i Kościoła, to opierając się tylko na medialnym przekazie, może się przestraszyć.
W końcu bycie księdzem to decyzja na całe życie. A charakterystyką pokolenia Z jest raczej niechęć do podejmowania decyzji, które wiążą ich na całe życie.
Pewnie jest jeszcze wiele innych przyczyn, bo temat jest złożony.
]]>
Towarzystwo Jezusowe założyło swój pierwszy w historii nowicjat w Bangladeszu, gdzie mniej niż pół procenta populacji to chrześcijanie. Wsparcie finansowe na realizację tej inicjatywy otrzymali od organizacji Pomoc Kościołowi w Potrzebie.
Według ojca Ripona Rozario SJ, przełożonego misji jezuickiej w Bangladeszu, nowicjat w Mothbari, w południowo-zachodnim Bangladeszu, umożliwi nowicjuszom formację w ich ojczystym języku. Do tej pory jezuici wysyłali kandydatów do zakonu za granicę, zwłaszcza do Indii, ale uzyskanie wizy stało się coraz trudniejsze.
W nowicjacie w Bangladeszu jest już czterech nowicjuszy (na zdjęciu wraz z ojcami z jezuickiej misji), a sześciu kolejnych dołączy jeszcze tego lata.
Kościół katolicki przyczynił się w Bangladeszu do rozwoju służby zdrowia i edukacji, a jezuici przybyli tu po raz pierwszy w 1576 roku. Wkrótce potem zostali zmuszeni do opuszczenia kraju z powodów politycznych. Mogli ponownie osiedlić się tu dopiero w 1994 roku. Obecnie prowadzą dwie szkoły, dom rekolekcyjny, realizują różne programy formacji duchowej i pomoc charytatywną. Prowadzą grupy duszpasterskie, w tym duszpasterstwo młodzieży. Zdecydowana większość jezuitów spośród 28 pracujących w Bangladeszu, liczącym 171 milionów mieszkańców, to powołania miejscowe. Liczbę katolików określa się na ok. 300 tysięcy.
Źródło informacji oraz zdjęcie: ACN (10.07.2024)
]]>
To był piękny wiosenny dzień. Powietrze było rześkie, przesycone zapachem zielonej trawy i żółtych kwiatów. Śpiew ptaków przerywał delikatny szelest wiatru; radosny i pogodny klimat tego pięknego popołudnia. Kiedy spacerowałem wokół stawu, zauważyłem parę gęsi z młodymi. Pisklęta podążały za swoimi rodzicami, ciekawsko dziobiąc dookoła. To był uroczy widok i nie mogłem powstrzymać się od uśmiechu. Wiosna to czas nowego życia, czas nadziei i odnowy, czas doświadczania radości z bycia częścią tego życia!
Widok gęsi przypomniał mi moje dzieciństwo, kiedy hodowaliśmy przydomowe kurczaki. Uwielbiałem nowo wyklute pisklęta i próbowałem je głaskać, ku konsternacji matki kury. Moja mama z sentymentem wspomina, jak próbowałem czyścić ich stopy po dniu drapania w ziemi. Wydawało mi się, że coś tak cennego musi być utrzymane w czystości.
Nie zdawałem sobie sprawy, że pisklęta płci męskiej miały pewnego dnia stać się moim obiadem. Kiedy mój tata zabił kurczaki, wsiadłem na rower i odjechałem. Ich przeraźliwy krzyk przed śmiercią wstrząsnął mną i nie chciałem mieć z tym nic wspólnego. Ktoś powiedział, że taki jest cykl życia. Przecież uwielbiasz potrawę z kurczaka, jaką przygotowuje Twoja mama, powiedział ktoś inny. Byłem zbyt młody, by kwestionować usprawiedliwienie tej przemocy. Wiedziałem, że niektórzy z moich wegetariańskich hinduskich przyjaciół radzili sobie w życiu bez podrzynania gardeł kurczakom. Dlaczego jedni akceptowali taki stan rzeczy, jako normalny cykl życia, a inni nie akceptowali zabijania zwierząt? Byłem wtedy zbyt młody, by zadać sobie to pytanie. A kiedy dorosłem, nauczyłem się je ignorować.
Widok rodziny gęsi przypomniał mi o naszej dziwnej relacji ze zwierzętami. Dbamy o te słodko wyglądające, a inne zabijamy miliardami. Te, które są uważane za zwierzęta domowe, uwielbiamy, rozpieszczamy i traktujemy jak członków rodziny. Inne traktujemy okrutnie. Jeśli są nieprzydatne, pozbywamy się ich. Samce piskląt ras znoszących jaja są żywcem szatkowane w ciągu kilku minut od wyklucia. Pisklęta płci męskiej nie znoszą jaj, więc są uważane za niegodne życia w naszym świecie. Zwierzęta bez wartości ekonomicznej, nieprzydatne w systemie hodowli przemysłowej, są traktowane jak śmieci.
Pisklęta płci żeńskiej nie będą miały lepiej. Bez wątpienia będą żyły dłużej. Ale jak wygląda ich życie? Wyobraź sobie w pełni zamkniętą przestrzeń o powierzchni 30 000 stóp kwadratowych, wypełnioną 50 000 ptaków. W rzeczywistości jest to mniej niż jedna stopa kwadratowa na ptaka. Weźmy arkusz papieru do drukarki. I wyobraź sobie dorosłego ptaka w tej przestrzeni. Teraz wyobraź sobie 50 000 ptaków, po jednym ptaku na arkusz papieru, upakowanych w zamkniętej przestrzeni przez całe życie.
Są też brojlery, kurczaki hodowane na mięso, które cierpią równie okrutny los. Na szczęście ich życie jest krótsze. Czy to nie dziwne, cieszyć się z powodu czyjegoś krótkiego życia? Są hodowane i wychowywane tak, aby szybko rosły. Stają się zbyt duże i ich kości nie są w stanie poradzić sobie z ich wagą. Nie są nawet w stanie utrzymać się na własnych nogach. Ponieważ kurczaki mają tendencję do dziobania innych, gdy znajdują się w bliskim sąsiedztwie, pozbawia się ich części głowy, aby zapobiec wzajemnemu zabijaniu się. Usuwanie dziobów jest szczególnie bolesne, ponieważ dziób jest niezwykle wrażliwą częścią ciała ptaka. Sztuczne światło jest włączone przez dwadzieścia do dwudziestu dwóch godzin dziennie, aby zmusić ptaki do ciągłego jedzenia. Podawane dawki antybiotyków utrzymują je przy życiu na tyle długo, aby osiągnęły wagę, dzięki której ich zabicie stanie się opłacalne.
Niektórzy świadomi konsumenci kupują kurczaki hodowane poza klatkami lub z wolnego wybiegu w nadziei, że w ten sposób nie będą uczestniczyli w okrucieństwach hodowli fabrycznej. Jednak takie etykiety są tylko przykrywką, która ukrywa faktyczne traktowanie zwierząt. Jeśli ktoś zrobi świni makijaż, to nie przestaje być ona świnią. Standardy chowu bezklatkowego są bardzo zróżnicowane. Obecność czy brak metalowych prętów praktycznie nie ma znaczenia, gdy kurczaki są one upchane razem gęściej niż jeden ptak na stopę kwadratową. Etykieta „z wolnego wybiegu” oznacza, że ptaki mają „pewien” dostęp do świeżego powietrza. Gdy wypuszcza się 50 000 ptaków na zewnątrz, na skrawek ziemi o powierzchni 30 stóp kwadratowych, przyczepia się etykietę o hodowli na wolnym wybiegu. Można to porównać do stwierdzenia, że mój przyjaciel jest alpinistą, ponieważ raz w tygodniu wchodzi po schodach na swoje patio.
Śmierć ptaków nie nadchodzi szybko. Jednak tylko pokrętna logika wykorzystałaby ich brutalne warunki życia jako powód do ich uboju i zjedzenia. W końcu to my stworzyliśmy dla nich ten tragiczny los. Nikt nie zasługuje na takie traktowanie. Oszczędzę tu krwawych szczegółów dotyczących warunków panujących w rzeźniach, w których niszczone jest życie. Kiedy pracownik „przetwarza” setki ptaków na godzinę, możemy być pewni, że nie odbywa się to w najbardziej „humanitarny” sposób.
Wiele osób w kulturze zachodniej jest przekonanych, że mięso jest konieczne do uzyskania białka niezbędnego dla zdrowej diety. Tak nie jest. Ludzki organizm może uzyskać wszystkie składniki odżywcze bez spożywania produktów pochodzenia zwierzęcego, które wiążą się z okrutnym traktowaniem zwierząt. Nawet niektórzy znani sportowcy spożywają wyłącznie pokarmy roślinne. Jeśli oni nie potrzebują produktów pochodzenia zwierzęcego w swojej diecie, to przeciętny człowiek uprawiający sport, tym bardziej ich nie potrzebuje.
Czy myślisz, że kurczak z rożna za 5 dolarów wiódł szczęśliwe życie, bawiąc się ze swoimi przyjaciółmi na uroczej farmie? […]
Czy poznanie prawdy o przemyśle mięsnym skłoni cię do współczucia i podjęcia jakiejś decyzji? […]
Patrzyłem na rodzinę gęsi nad stawem oczyma pełnymi zachwytu i z uczuciem radości. Być może Bóg również patrzył na nas z podobnych zachwytem i uśmiechem. Modliłem się za miliardy ptaków, które nigdy nie ujrzą światła dziennego, nigdy nie zatrzepoczą skrzydłami z radości, nigdy nie postawią stopy na Bożej zielonej trawie. Niech Bóg zatroszczy się o wszystkie swoje maleństwa, bo wszyscy jesteśmy zdani na Jego łaskę.
Daniel Mascarenhas SJ
(obszerne fragmenty artykułu, który ukazał się w The Jesuit Post pod tytułem „The Reality of Cheap Chicken and the Overlooked Misery of our Animals„).
Foto: flickr.com / Todd Levy
]]>