Jedni mówią, że jej jeszcze do końca nie osiągnęliśmy. Inni, że w dzisiejszych czasach powinniśmy zmienić jej rozumienie, „rozmywając się” w zjednoczonej Europie. Kto w tym sporze ma rację? I co dla mnie, czyli dla przeciętnego polskiego katolika, znaczy niepodległość?
Gdy usiadłem przed komputerem, by napisać coś z okazji Święta Niepodległości, zacząłem zastanawiać się, co można powiedzieć, żeby nie był to kolejny patetyczny banał o patriotyzmie XXI wieku albo atak na martyrologiczny sposób przeżywania naszej historii?
Ciemnogród i zdrajcy
Mówienie o patriotyzmie i niepodległości w nadwiślańskich warunkach nie jest łatwą sprawą, bo tak jak wiele rzeczy w naszym kraju, również te tematy są w dużym stopniu wciągnięte na pole walki między „dwoma wizjami Polski”.
I tak z jednej strony, możemy usłyszeć, że tak naprawdę, to my niepodległości nigdy nie osiągnęliśmy, że to, co nazywamy suwerennością, jest tylko jej kiepską imitacją. Osoby, reprezentujące ten sposób myślenia, często mówią o nieustannym zagrożeniu czyhającym na nas, to zza zachodniej, to znów zza wschodniej granicy. Sami lubią się określać mianem jedynych „prawdziwych patriotów”, a stojących „po drugiej stronie barykady”, nazywają zdrajcami.
A po tej drugiej stronie wcale nie jest lepiej. Tu z kolei dominuje myślenie postępowe, otwarte i przede wszystkim zachodnie. Naszą ojczyzną jest Europa, powinniśmy być dumnymi europejczykami, dzierżącymi w swoich dłoniach błękitny sztandar ze złotymi gwiazdami. Kosmopolityzm, internacjonalizm, zapomnienie o zaściankowej polskości i rozpłynięcie się w unijnym raju – to ich recepta. Przeciwników, czyli „prawdziwych patriotów”, nazywają „zacofanym ciemnogrodem” i najchętniej schowaliby ich głęboko przed swoimi przyjaciółmi zza Odry.
Wielokrotnie przy okazji różnych podniosłych świąt i rocznic wchodziłem w spór ze swoimi znajomymi. Jedni reprezentowali ten bardziej „zaściankowy”, inni ten „postępowy” punkt widzenia. Często zastanawiałem się też, jak ja, jako osoba wierząca, powinienem się w takim sporze odnaleźć? Po której stronie powinienem się opowiedzieć? Czy w ogóle muszę się po którejś z nich opowiadać?
Nie tak dawno z pomocą przyszedł mi niespodziewanie Roman Brandstaetter. Skierował moje myślenie o niepodległości w zupełnie inną stronę…
Nie z tego świata
Prokurator całym ciałem pochylił się ku przodowi. Dłonie oparł na kolanach. Kąty jego warg obsunęły się ku dołowi. Mięsiste policzki nabrzmiały jak gąbki nasycone wodą.
– Mów – krzyknął – Czy ty jesteś królem Judei?!
Jezus odpowiadając, rzekł cichym głosem:
– Czy sam od siebie to mówisz, czy też mówisz według tego, co ci inni o mnie powiedzieli?
– Ja mam mówić od siebie? Czy ja jestem Judejczykiem? Słyszałeś, co o tobie mówili! Twoi arcykapłani wydali mi ciebie! Mów, co uczyniłeś! – krzyknął.
Jezus, zatoczywszy ręką w powietrzu łuk, odpowiedział:
– Królestwo moje nie jest z tego świata. Gdyby Królestwo moje było z tego świata, słudzy moi walczyliby, abym nie był wydany Judejczykom – wykonał przeczący ruch głową. – Królestwo moje nie jest stąd…
– Stąd czy nie stąd, to mnie nic nie obchodzi! Chcę wiedzieć, czy jesteś królem?! – wrzasnął, a wdzięczna mowa grecka była w jego ustach jak szczekanie psa.
Jezus spojrzał w bok, zamyślił się, po czym podniósł głowę i szepnął:
– Tak, jestem królem… Na to urodziłem się i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha głosu mego…
Poncjusz pomyślał: „Jeszcze jeden obłąkaniec, któremu się zdaje, że znalazł prawdę”. Uśmiechnął się szyderczo, podniósł się z fotela, lekkim muśnięciem dłoni wyrównał fałdy tuniki i powiedział z niedbałym lekceważeniem:
– Prawda… Prawda… Co to jest prawda?
Piotr Żyłka (DEON.pl)