Swoimi doświadczeniami różnorodności Kościoła, nabytymi podczas odbywania dwuletniej magisterki w Danii, dzieli się z nami sch. Paweł Rakowski SJ.
– Jak już znajdziesz się w tej duchowej pustce, to od razu zatęsknisz za naszą tradycyjną, polską religijnością – usłyszałem, kiedy miałem wyjeżdżać na moją dwuletnią magisterkę do Danii. Nigdy wcześniej nie mieszkałem za granicą.
Miałem przed oczami wyrobione w Polsce opinie na temat krajów Europy Zachodniej – spustoszonych moralnie i pustych duchowo. Temu wszystkiemu towarzyszyła jeszcze świadomość, że katolicy stanowią w Danii niecały 1 procent ogółu mieszkańców. Do tego jeszcze język duński, który dla nas, Słowian, jest jednym z najtrudniejszych do nauczenia. Do Polski wróciłem ponad dwa lata temu, a pobyt w Danii uważam za jedno z moich najważniejszych doświadczeń – zarówno jako katolika, jezuity, jak i Polaka. Dlaczego?
Kiedy byłem w Danii, nasza wspólnota zakonna w Aarhus nie była liczna. (obecnie sytuacja nieco się poprawiła). Dwóch starszych jezuitów i dwóch nas, młodych zakonników. Dodatkowo pomagał nam ksiądz diecezjalny oraz kleryk z seminarium neokatechumenalnego Redemptoris Mater z Kopenhagi. Parafianie pochodzili z około 80 krajów, z czego połowa z Wietnamu. Ta wielokulturowość naszego Kościoła katolickiego w Danii zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Wiele się mówi o tym, że Kościół jest katolicki, czyli powszechny, ale dopiero w Danii mogłem tego osobiście doświadczyć. To duże bogactwo Kościoła katolickiego w tym skandynawskim kraju, ale i duże wyzwanie. Język duński stał się łącznikiem między naszymi kulturami. (Na marginesie dodam, że gdy czasem spotykam Wietnamczyków w Warszawie, to dziwię się, że mówią po polsku, a nie po duńsku).
Umiejętne prowadzenie parafii przez jezuitów w ostatnich latach sprawiło, że parafianie dobrze się zintegrowali i stworzyli wyjątkową wspólnotę. Dość dużą rolę w podejmowaniu decyzji w parafii ma rada parafialna, w skład której wchodzą przedstawiciele różnych narodów. Można spokojnie powiedzieć, że parafianie czują odpowiedzialność za swoją wspólnotę, angażują się w przygotowanie świąt, dekorację kościoła, organizację festynów i są obecni przy różnych innych wydarzeniach. Na Eucharystii często przypominał mi się fragment z Listu do Kolosan: – Nie ma już Greka, ani Żyda, obrzezania, ani nieobrzezania, barbarzyńcy, Scyty, niewolnika, wolnego, ale wszystkim we wszystkich jest Chrystus (Kol 3, 11).
Tylko Chrystus mógł nas zjednoczyć – byliśmy przecież tak różni, a jednak razem. Wspólnotowy charakter parafii podkreślał jeszcze jeden element – ułożenie krzeseł w elipsę i umiejscowienie ołtarza w jednym, a ambony w jej drugim ognisku. Chrystus dosłownie „stawał pośrodku” nas (Łk 24, 36), a my gromadziliśmy się wokół Niego widząc też siebie nawzajem. Wydaje mi się, że największą siłą wspólnoty parafialnej w Aarhus jest właśnie jej różnorodność w jedności z Chrystusem.
Pluralizm parafii katolickiej w stolicy wschodniej Jutlandii ma ogromny wpływ na nasze działanie na zewnątrz. Jak już wspomniałem, katolicy stanowią niecały jeden procent mieszkańców Danii. Z tego też powodu wyraźnie tam odczuwałem misyjny charakter naszego Kościoła. Rzeczą naturalną była współpraca i ekumeniczne kontakty z ewangelickim Kościołem Ludowym – narodowym Kościołem Danii. Dużo gestów pojednania już się dokonało, ale przed nami jeszcze wiele pracy, by siebie nawzajem poznać i zrozumieć. Ponadto Kościół katolicki utrzymuje żywy kontakt i współpracę z Kościołem greckokatolickim i chaldejskim – obu tym Kościołom użyczamy pomieszczeń parafialnych i wspólnie dzielimy los mniejszości wyznaniowych. Kolejnym wyzwaniem jest zlaicyzowane społeczeństwo, niemalże post-chrześcijańskie. Paradoksalnie brak wiary w Danii przybliża do siebie wszystkie Kościoły i wspólnoty kościelne, gdyż one wszystkie zmagają się z obojętnością religijną.
Nie można nie wspomnieć o muzułmanach mieszkających w Aarhus, którzy stanowią zauważalną społeczność miasta. Przy tak dużych kontaktach z tak różnymi wspólnotami trzeba było wypracować swego rodzaju platformy czy może przestrzenie, gdzie można nawiązać kontakt z tymi wszystkimi ludźmi. Może się to wydawać mało istotne, ale obserwując życie parafii w Aarhus, wydaje mi się, że jest kluczowe w zrozumieniu oryginalności tej wspólnoty. Myślę o czterech takich platformach: szkoła, pomoc uchodźcom, galeria sztuki oraz sklep z dewocjonaliami i katolickimi książkami.
Tuż obok parafii prowadzona jest szkoła katolicka. Uczęszczają do niej nie tylko dzieci z katolickich rodzin, ale również protestanci i muzułmanie. Szkoła ta jest świetnym miejscem na integrację dzieci różnych wyznań. Przede wszystkim jest to miejsce, gdzie nie-katolicy mogą poznać katolików. Spotkałem kilku dorosłych nie-katolików, którzy bardzo pozytywnie wypowiadali się o tej szkole, a którzy teraz są naszymi „ambasadorami” w tych miejscach, do których nie możemy dotrzeć i w których, z naturalnych przyczyn, nas nie ma. Budujemy przez to wzajemne zaufanie. Ponadto mamy z tej szkoły sporo katechetów, którzy pomagają w parafii w katechezie dzieci do pierwszej Komunii Świętej oraz bierzmowania.
Jesuit Refugee Service (JRS), czyli pomoc uchodźcom ma miejsce w naszej parafii już od dłuższego czasu. Zajmuje się nią Marie-Jehanne, Francuzka, która od wielu lat mieszka w Danii. Nie jest to rozbudowane centrum pomocy uchodźcom – nie ma takiej potrzeby, gdyż sama Dania ma dość dobrze rozwinięte tego typu instytucje, ale jest to miejsce, gdzie uchodźcy, szczególnie z biednych krajów, mogą przyjść się wygadać, uzyskać poradę w załatwianiu dokumentów lub innych spraw. Osoba Marie-Jehanne łączy jeszcze jedną platformę, mianowicie Galleri ved Kirken, czyli Galerię przy Kościele, za którą jest odpowiedzialna. Największa sala parafialna oraz główny korytarz do niej przylegający zostały przystosowane do prezentowania obrazów i innych dzieł sztuki. W regularnych odstępach czasu przygotowywane są nowe wystawy i wernisaże. Galeria jest na stałe wpisana na listę tego typu miejsc w ministerstwie kultury – dzięki temu pojawiamy się w wydawanych przez samorząd biuletynach promujących miasto. Miejsce to przyciąga artystów, jak i wszystkich zainteresowanych sztuką. Jest to dość neutralny grunt, na którym można spotkać ludzi wierzących i niewierzących, chrześcijan i ludzi innych wyznań religijnych.
Bardzo ważną platformą spotkania z ludźmi jest Katolsk Infobutik, czyli sklepik katolicki, który jest jednocześnie punktem informacyjnym o naszym Kościele. Ważne są sprzedawane tam książki i dewocjonalia, bo jest to jedyny tego typu sklep w Danii, ale ważniejsza wydaje mi się funkcja informacyjna tego miejsca. W sklepie znajdują się dwa stoliczki, przy którym można napić się herbaty i zjeść jakieś ciastko, ale przede wszystkim można porozmawiać z personelem, czyli katolikami. Byłem pod wrażeniem panującej tam atmosfery. Mieliśmy stałych klientów, ale również wielu ludzi przychodziło z ciekawości, pytali nas kim jesteśmy, zadawali pytania o naszą wiarę. Pamiętam wiele ważnych rozmów, podczas których razem z protestantami odkrywaliśmy Kościół katolicki. Często pierwszy kontakt z Kościołem katolickim dla późniejszych konwertytów rozpoczynał się właśnie tam. Nic więc dziwnego, że regularne spotkania dla osób chcących wejść do wspólnoty Kościoła katolickiego mają miejsce właśnie w Infobutiku, już po zamknięciu sklepu. Wiążę z tym miejscem szczególne wspomnienia i doświadczenia, bo właśnie tam zacząłem coraz płynniej mówić po duńsku i właśnie tam nawiązałem kontakt z wieloma nie-katolikami.
Do wspomnianych platform spotkań mógłbym jeszcze dodać nasze międzynarodowe duszpasterstwo akademickie – Mount Tabor, czyli Górę Tabor. Poza modlitwami w każdy wtorek byliśmy w stałym kontakcie z młodymi protestantami. Wspólnie zapraszaliśmy siebie nawzajem nie tylko na modlitwy, ale i wspólne wypady na miasto, spotkania urodzinowe, a także różnego rodzaju imprezy. Wszystkie nieformalne spotkania przybliżyły nas do tego, aby później bez lęku rozmawiać o trudnych tematach związanych z podziałem chrześcijan. Wiele z tych rozmów pamiętam do dziś i stały się one jedną z motywacji, by dobrze przestudiować teologię w Warszawie.
Pamiętam, jak przy którejś wizycie w Polsce ktoś mnie zapytał, czy nawróciłem jakiegoś Duńczyka. Byłem zdziwiony tym pytaniem i przyznam, że uśmiechnąłem się pod nosem. Jednak zacząłem dłużej o tym myśleć. W encyklice Jana Pawła II Redemptoris missio znalazłem: „Wiara umacnia się, gdy jest przekazywana!” Słowa te bardzo dobrze oddają to, czego doświadczyłem w Danii. Nie można głosić Chrystusa bez zadania sobie samemu pytania: „Kim jest Chrystus?” Kościół, który angażuje się w misję na zewnątrz, musi dobrze przemyśleć siebie samego i wgłębić się w tajemnicę wiary, bo inaczej, albo będzie głosił inne wartości niż te, które zawarte są w Ewangelii, albo przez słabe fundamenty straci swą tożsamość.
Dziś terenem misyjnym jest najbliższa ulica, najbliższy dom i najbliższe skrzyżowanie. Nie dojdzie do spotkania, jeśli nie stworzymy do tego odpowiednich warunków. Jest to mozolna praca, która na pierwszy rzut oka wydaje się nie przynosić wielkich owoców. Herbatka w sklepiku, impreza urodzinowa u koleżanki z Kościoła protestanckiego, lekcja w szkole czy rozmowa przy jakimś obrazie na wernisażu – wydają się być śmieszne i niepoważne. Jednak te niepozorne, zwyczajne gesty, rozmowy i spotkania przybliżały nas do siebie z dnia na dzień. I tak od rozmowy o rzeczach banalnych dochodziliśmy często do rozmów o sprawach istotnych.
– Czy tęsknisz za Polską? – co jakiś czas musiałem odpowiadać na to pytanie stawiane przez rodzinę i znajomych. Gdybym pojechał do Danii za pracą, na studia albo przeprowadził się tam z rodziną z innego powodu, to pewnie bym co jakiś czas tęsknił mocniej za naszą Ojczyzną. Przez to, że pojechałem tam jako jezuita, mieszkałem w naszym jezuickim domu i do tego byłem w Kościele katolickim, mogłem powiedzieć, że czułem się jak u siebie.
Paradoksalnie będąc na granicy Kościoła katolickiego, czułem się jakbym był w jego sercu. W Danii spotkałem żywy Kościół, który modli się tak, jak Kościół w Polsce, który jest Kościołem otwartym, szukającym przestrzeni do spotkania innych chrześcijan, niewierzących czy wyznawców innych religii; próbującym pogodzić pluralizm z jednością i indywidualizm ze wspólnotą. Po dwóch latach i język duński stał się mniej straszny. Wróciłem do Polski z nowym bagażem doświadczeń. Tak, tu też czuję, jakbym był w sercu Kościoła – w końcu to ten sam Kościół, bez względu na to, czy będzie się znajdował w Polsce, Danii, RPA, Brazylii, Indiach czy jakimkolwiek innym, egzotycznym dla mnie miejscu.