Istnieje w języku polskim słowo, które zapożyczyliśmy z francuskiego, ale które wyraża postawę wielu Polaków. „Malkontent”: „mal” to zło, „content” oznacza „zadowolony”.
Chodzi o takiego człowieka, który czerpie perwersyjną przyjemność z tego, że coś poszło źle. Sprawia mu przedziwną satysfakcję, kiedy wobec czyjegoś niepowodzenia może powiedzieć: „a nie mówiłem!” Każdy powód jest dobry. Że przegrała polska reprezentacja. Że sąsiad stracił pracę. Że rząd podjął kiepską decyzję. Że córka nie dostała się na studia. Że w ogóle na świecie dzieje się coraz gorzej.
Malkontent nie znosi, kiedy ktoś psuje mu jego ulubioną zabawę w narzekanie. Ci, którzy nie widzą, jak „wszędzie jest źle”, patrzą na świat „przez różowe okulary”. Ci, którzy dostrzegają cokolwiek dobrego w innych ludziach, są kompletnie „oderwani od rzeczywistości”. Jedynie w sobie samym widzi taki człowiek ostatnią ostoję rozsądku i realizmu: „Gdyby tylko wszyscy chcieli mnie słuchać i przyznali mi racje, jak jest beznadziejnie!”
Malkontenctwo to ciężka i zaraźliwa choroba ducha. Trudno się z niej wyleczyć, bo nosiciele zdradliwego wirusa uważają się za zdrowych, często – za jedynych zdrowych. Niestety, nie omija ona również chrześcijan, choć stoi w ewidentnej sprzeczności z tym, czego nauczał Jezus. Co więcej, niektórzy z zarażonych usiłują nawet twierdzić, że ich postawa wynika właśnie z chrześcijańskiej wiary. „Trzeba przecież napiętnować zło. Trzeba nazwać rzeczy po imieniu, bo ‘prawda nas wyzwoli’”.
Tymczasem jedynie Chrystus jest Prawdą, która może nam przynieść wyzwolenie. A On, owszem, odrzuca grzech, ale nigdy grzesznika. Co więcej, kiedy dotyka naszych słabości i upadków, to zawsze w taki sposób, żeby przywrócić nam nadzieję. Właśnie nadziei brakuje malkontentom.
Ten, kto narzeka, nie potrafi zwykle pokazać żadnego konstruktywnego rozwiązania i nawet go nie szuka. To już przecież nie jego rola – wystarczy, że pokazał innym, że coś jest nie tak. A skoro ci inni nie potrafią lub nie chcą nic zmienić, to już nie jego problem. Choć w sumie to problem miałby dopiero wtedy, kiedy ktoś inny znalazłby rozwiązanie: trzeba wtedy szukać nowego powodu do narzekania.
Co jest lekarstwem na malkontenctwo? Postawa wdzięczności, której fundament budujemy w codziennej modlitwie dziękczynienia. To w niej właśnie odkrywamy, że każdego dnia mamy powód do zadowolenia – z czegoś dobrego, a nie złego. Nie oznacza to, że nie widzimy problemów, czy też zamiatamy je pod dywan. Jednak dostrzeganie tego, co dobre, daje nam energię również do przezwyciężania wszelkich trudności. Pamiętajmy zatem, by zażywać to lekarstwo co najmniej raz dziennie – nie dopiero wtedy, kiedy narzekanie stanie się w naszym życiu stanem przewlekłym, ale profilaktycznie. Lepiej zapobiegać, niż leczyć.
Mirosław Bożek SJ/ RED. (za DEON.pl)