(fot. Archiwum JEZUICI.pl)

(fot. Archiwum JEZUICI.pl)

Zapraszamy do lektury wspomnienia o. Stanisława Ziemiańskiego SJ, o zmarłym 2 lutego br., o. Edwardzie Stochu SJ.

Jako jego młodszy kolega ze studiów oraz długoletni współmieszkaniec Kolegium Krakowskiego mam okazję wypowiedzenia kilku słów o Edwardzie, z którym żyłem na co dzień. Chcę wyłuskać z jego życiorysu to, co nam może służyć za przykład, bo de mortuis nihil, nisi bene (o zmarłych powinno się mówić tylko dobrze).

Edward Alojzy urodził się w Suchej Beskidzkiej w 1927 r. Matka, Jadwiga z domu Rzepka, wkrótce po jego urodzeniu zmarła i została pochowana na Cmentarzu Rakowickim. Ojciec Stanisław wraz z Edwardem i jego starszymi braćmi i siostrą przenieśli się do Krakowa i zamieszkali w tzw. Domu Pocztowym. Należeli zatem do parafii św. Mikołaja. W czasie wojny Edward pracował jako elektromonter w przedsiębiorstwie tramwajowym.

Z okresu młodości wspominał dwa szczegóły: Jeden to historia powołania. Zawdzięczał je „Zośce”. Kiedy o tym mówił na kazaniach, panie nadstawiały uszu, licząc, ze będzie chodzić o jakiś romans. Sprawa była jednak bardziej prozaiczna. „Zośka” to rodzaj gry, polegającej na podrzucaniu nogą kłębka wełny, obciążonego grudką ołowiu. Edek miał taką „Zośkę”; pożyczył ją ministrantowi u św. Barbary. Po kilku dniach spotkał kolegę i domagał się zwrotu „Zośki”. Przyjdź do św. Barbary, to ci przyniosę. Tak Edek został ministrantem. Służył do Mszy św. m. in. ojcu Antoniemu Bachowskiemu. Zapoznał się tam z jezuitami, spodobało mu się życie w zakonie i w 1948 r. zgłosił się do nowicjatu w Starej Wsi.

Drugi szczegół to postawa ojca Jana Dordy, przełożonego rezydencji św. Barbary. Kiedy Edkowi umarł ojciec, o. Dorda zawołał chłopca i kazał mu chwilę poczekać. Przyniósł sporą sumę pieniędzy, wręczył sierocie i powiedział: Masz, to ci się teraz bardzo przyda.

Po studiach filozoficznych i teologicznych Edward Stoch przyjął w r. 1957 święcenia prezbiteratu w Warszawie w kaplicy św. Andrzeja Boboli. Po roku został wysłany do Starej Wsi, gdzie pracował jako katecheta i pomocnik proboszcza ojca Jana Kopcia. Od r. 1967 do 1978 pełnił funkcję ekonoma Kolegium Krakowskiego, a następnie prefekta bazyliki Najśw. Serca Jezusa. Zakochany w bazylice dbał o porządek, odnawiał ołtarze i konfesjonały. Zasłużył się staraniami o nowe witraże, na które zbierał fundusze. Sam wykonywał plakaty i ogłoszenia, m.in. pod tytułem:

„Czy wiesz, że?” Chlubił się, że to był jedyny periodyk niezawieszony w stanie wojennym. Opublikował Przewodnik po Bazylice (1987) i spisywał historię świątyni. Dbał o nasz grobowiec na Cmentarzu Rakowickim. Obsługiwał też Dom Pomocy Społecznej przy ul. Radziwiłłowskiej oraz przez wiele lat był kapelanem w Klinice Ginekologii i Położnictwa. Prowadził Apostolstwo Modlitwy, omawiając w czasie comiesięcznych spotkań najbardziej interesujące tematy, sam lub zapraszając innych prelegentów.

Był lubiany, bo dawał się lubić. Jako spowiednik był łagodny i wyrozumiały, jakby uprzedzając wskazówkę obecnego Papieża, że konfesjonał nie ma być miejscem tortur. W trudnych czasach dyktatury komunistycznej pomagał osobom na stanowiskach (np. milicjantom lub wojskowym) w dyskretnym zawieraniu małżeństw czy udzielaniu chrztów ich dzieciom. Nie zapominał o swojej rodzinie przebywającej w Białobrzegach.

Głos miał mocny i dobrą wymowę, tak że nawet przygłuche staruszki go rozumiały. Zwykle po Mszy św. cała gromada wiernych przychodziła do zakrystii, aby choć przez chwilę z nim porozmawiać. Jako ekstrawertyk miał dar łatwego nawiązywania kontaktów z innymi. Umiał podejść do dzieci, które zagadywał, dawał cukierki. Jego cechą charakterystyczną było to, że umiał chwalić, zawsze dostrzegł w człowieku coś pozytywnego. A gdy ktoś przychodził z pretensjami i sytuacja była napięta, o. Stoch ściszał głos, nadawał mu delikatny, ciepły ton i to uspokajało petenta.

Ojciec Edward przez długie lata pisał Kronikę Kolegium Krakowskiego, ilustrując ją własnoręcznie robionymi zdjęciami. Zdarzały się przy tym zabawne sytuacje, gdy np. fotografując chór sióstr zakonnych, zachęcał: Te ładniejsze proszę na przód! Ostatnie jego lata były jednym ciągłym pasmem chorób, a miał ich tyle, ze można by nimi obdzielić kilka osób. Leżąc w szpitalu, swoim zwyczajem prawił komplementy pielęgniarkom: Jaka ty jesteś piękna! Co one sobie myślały, nie wiadomo, ale po jakimś czasie orientowały się, że tak mówił do wszystkich.

Myślę, że przez cierpienia, jakie spokojnie znosił w czasie choroby, podczas której sinusoidalnie to zbliżał się, to oddalał od śmierci, mógł wynagrodzić za słabości, od jakich przecież nikt nie jest wolny.

Warto może w tym kontekście zacytować modlitwę, jaką liturgia przeznacza na dzień wspomnienia jego drugiego patrona, św. Alojzego: „Boże, Dawco niebieskich darów, Ty połączyłeś w świętym Alojzym nieskalaną czystość życia z surową pokutą; ponieważ nie naśladowaliśmy go w niewinności, spraw przez jego modlitwy, abyśmy pełnili pokutę.” Niech akcentem chrześcijańskiej nadziei będą także słowa św. Pawła: „Niewielkie… utrapienia nasze obecnego czasu gotują bezmiar chwały przyszłego wieku dla nas, którzy wpatrujemy się nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne” (2 Kor 4, 17).

Miłosierdziu Bożemu polecamy naszego Współbrata. Niech nasze modlitwy pomogą zmarłemu oglądać twarzą w twarz Majestat Boży!

O. Stanisław Ziemiański SJ