Eucharystyczna wdzięczność podtrzymuje w ciągłym ruchu cyrkulację dobra w świecie i przypomina, że my jedynie wymieniamy się dobrami, a tylko Bóg jest ich prawdziwym Dawcą.
Św. Ireneusz z Lyonu, wielki chrześcijański wizjoner z II wieku, w dziele Adversus haereses uważa, że na tej ziemi człowiek nigdy nie osiąga swojej ostatecznej postaci. Podobny jest raczej do gliny, której „sztuka Boża nadaje kształt”; upodabnia stopniowo i cierpliwie do Chrystusa; przyozdabia „od wewnątrz i z zewnątrz czystym złotem i srebrem”, aż uczyni człowieka tak „pięknym, że w końcu On sam będzie chciał go ujrzeć”. Jednak, zdaniem św. Ireneusza, człowiek może wymknąć się z rąk Boga i zakłócić „działanie Bożej sztuki” na sobie, i to przez niewdzięczność. Nic dziwnego, że kiedy biskup Lyonu przechodzi w swojej rozprawie do omówienia Eucharystii, pisze, że Chrystus dał uczniom ten wielki dar przede wszystkim po to, aby „nie stali się niewdzięczni ijałowi”. Właśnie niewdzięczność Adama i Ewy w obliczu dobroci Boga była, jego zdaniem, głównym zarzewiem grzechu, czyli w ostateczności brakiem owoców. Jednym z istotnych celów Mszy świętej jest więc odnowienie w człowieku ducha wdzięczności, a co za tym idzie – uczynienie z niego żyznej gleby, podatnej na przyjęcie ziarna, które wyda plon.
Znacznie później św. Ignacy Loyola w liście z 18 marca 1542 roku do Szymona Rodrigueza, jednego ze swoich współtowarzyszy, dzieli się podobną intuicją. Określa niewdzięczność jako najbardziej okropny – kardynalny grzech, który zarazem staje się „przyczyną, początkiem i źródłem wszystkich grzechów i nieszczęść”. Wiemy, że założyciel jezuitów z wielkim pietyzmem odprawiał Eucharystię, spędzając długie chwile na dziękczynieniu. Obaj święci, co prawda w negatywny sposób, podkreślają, że tym, co najbardziej zbliża chrześcijanina do Boga i drugiego człowieka, jest praktykowanie wdzięczności, którą nasiąkamy zwłaszcza podczas sprawowania Najświętszej Ofiary.
Eucharistein znaczy dziękować
Znamienne, że dokumenty Soboru Watykańskiego II, zachowując wypracowaną przez wieki nazwę „Msza święta”, która nawiązuje do końcowego rozesłania wiernych w świat: Idźcie, jesteście posłani – Ite, missa est („Idźcie, msza jest [skończona]), powraca również do pierwotnej terminologii, bliższej tradycji apostolskiej. Wspomina o „misterium Eucharystii” zaistniała, co najmniej cztery elementy muszą zazębić się ze sobą: osiągnięcie konkretnego dobra; uświadomienie sobie, że coś takiego nastąpiło; radość z ego powodu oraz pragnienie odwzajemnienia. Ewangelicznym przykładem wdzięczności może być postawa jednego z dziesięciu trędowatych oczyszczonych przez Jezusa, który widząc, że jest uzdrowiony, wrócił, chwaląc Boga donośnym głosem (Łk 17, 15).
Wdzięczność to wypadkowa obdarowania, poznania, relacji i uczucia. Św. Tomasz z Akwinu nazywa ją „cnotą społeczną”, ponieważ wdzięcznym można być zazwyczaj wobec innych osób, a nie względem siebie. Georg Simmel, niemiecki filozof i socjolog, słusznie zauważa, że żadne prawo nie może nas zobligować do praktykowania tej cnoty. Jeśli podziękuję pod groźbą sankcji prawnej, nie będzie to już wdzięczność, lecz „wymiana świadczeń” wymuszona koniecznością zewnętrzną. Z socjologicznego punktu widzenia, wdzięczność reguluje wszelkie stosunki między ludźmi, których nie sposób „uporządkować” nakazami. Jej podłożem może być dobrowolne wewnętrzne zobowiązanie.
Dzięki składajmy Panu, Bogu naszemu
Duch wdzięczności przenika szczególnie Modlitwę Eucharystyczną, rozpoczynającą się po przedstawieniu darów chleba i wina. Kiedy podczas przeistoczenia słyszymy „To czyńcie na moją pamiątkę”, być może rzadko zastanawiamy się, jak wiele w tym zdaniu kryje w sobie niepozorny zaimek „to”. Podczas Wieczerzy Pańskiej upamiętniamy, czyli przeżywamy ciągle na nowo, nie tylko przemianę chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa, ale również inne słowa i gesty Jezusa, które tej przemianie towarzyszą. Przecież On najpierw wziął chleb, odmówiwszy dziękczynienie, połamał go i podał im (Łk 22, 19). Nie jest to upiększający dodatek ani preludium do zasadniczej części Eucharystii. Wszystko jest tu ważne.
Chrystus, unosząc ku niebu chleb i kielich, dziękuje za cały świat, za to, co otrzymał od Ojca. W ten sposób potwierdza nie tylko dobroć stworzenia, ale nade wszystko wielbi jego Stwórcę. Tę czynność ponawiamy, śpiewając wcześniej prefację, która nadaje ton całej Mszy świętej. Chrześcijaństwo kontynuuje tutaj tradycję żydowskiej modlitwy, czyli błogosławienie Boga za dar stworzenia, za wyzwolenie zniewoli egipskiej, za ciągłą obecność Boga wśród ludu. Obecny Mszał rzymski zawiera ponad dziewięćdziesiąt prefacji, spośród których każda opiewa inny motyw dziękczynienia.
W prefacji do II Modlitwy Eucharystycznej modlimy się: „Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne, abyśmy zawsze i wszędzie Tobie składali dziękczynienie i Ciebie wysławiali przez naszego Pana, Jezusa Chrystusa”. Kościół chce, aby weszło nam w krew, iż wdzięczność jest – jeśli tak można powiedzieć – miłą formą sprawiedliwości, czyli wspólnotowym oddaniem Bogu tego, co w gruncie rzeczy należy do Niego. Od Ciebie to wszystko pochodzi i co z ręki Twojej mamy, dajemy Tobie (1 Krn 29, 14). W ten sposób uczymy się wewnętrznej wolności, bezinteresownego podejścia do rzeczywistości, ogołocenia siebie, koniecznego, aby móc zostać napełnionym.
Eucharystyczna wdzięczność podtrzymuje w ciągłym ruchu cyrkulację dobra w świecie i przypomina – parafrazując słowa Georga Bernanosa -że my jedynie wymieniamy się dobrami, a tylko Bóg jest ich prawdziwym Dawcą. Ta sprawiedliwość jest więc paradoksalna, bo wcale nie zgadza się z duchem staropolskiego porzekadła „Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie”. Przeciwnie, podkreśla pierwszeństwo daru Stwórcy, na który nikt nie może sobie zasłużyć. Eucharystia zaszczepiająca w nas wdzięczność otwiera oczy na fundamentalną darmowość życia, bosko-ludzki przepływ darów, nie-uwarunkowany naszymi moralnymi osiągnięciami.
Wdzięczność wyrasta na glebie uważności, z jaką odnosimy się do otaczającej nas rzeczywistości. Dlatego Eucharystię można potraktować jako wspólnotowe ćwiczenie duchowe, podczas którego każdego dnia powtarzamy ten sam rytuał: uczymy się skupienia na tym, co istotne, boskie i dobre. Wiemy, że to niełatwe, ponieważ rozproszenia, troski i stresy często dość skutecznie nas od tego odciągają. Mimo wszystko, wchodząc w dynamikę eucharystycznej celebracji, zakładamy na oczy serca specjalne okulary prostoty i zdziwienia, a może raczej pozwalamy, aby wyostrzył się nasz duchowy zmysł wzroku i poszerzył się horyzont spojrzenia, by w życiu i stworzeniu dojrzeć więcej niż to, co widać na pierwszy rzut oka. Nadto wdzięczność ze swej natury karmi się tym, co jest, a nie brakiem i pustką. Dostrzeganie dobra, pełni i daru budzi radość, w przeciwieństwie do jednostronnego koncentrowania się na niedoskonałościach świata, które przynosi ze sobą przygnębienie, smutek i zniechęcenie.
Bóg działający wczoraj i dziś
Biblijna wdzięczność, którą kultywuje Najświętsza Ofiara, swoje soki czerpie przede wszystkim z żywotnej relacji z przeszłością. Pamięć ludzka -jak pisał św. Augustyn – jest pomostem łączącym nas wiecznością a równocześnie określa tożsamość człowieka, scala jej różne elementy w jedno, zawiera gwarancję ciągłości. Przecież bez pamięci nie wiedzielibyśmy, kim jesteśmy, skąd pochodzimy, co nas konstytuuje. Ludzie cierpiący na chorobę Alzheimera mają zaburzenia pamięci, wychodzą z domu i sami nie są w stanie do niego powrócić. Nie potrafią przypomnieć sobie, jak się nazywają i gdzie mieszkają. Są wewnętrznie zagubieni i wykorzenieni.
Coś podobnego może także przydarzyć się w sferze religijnej pamięci, kiedy zostanie ona porażona amnezją, czyli „cudem niepamięci” o darach płynących do człowieka z góry. Pamięć może także ulec tyranii bolesnych doświadczeń, utrwalonych w niej jak cięcia dłuta w kamieniu. Często powoduje to uwięzienie myślenia i spojrzenia w błędnym kole roszczeń, zuchwalstwa, rozdrapywania ran, użalania się i bólu niespełnienia, co skutkuje oddalaniem się od Źródła życia. Wówczas pozytywne przeżycia zostają przyćmione. Wspominanie dzieł Pana, kluczowe w pielęgnowaniu eucharystycznej wdzięczności, poprzez odwracanie uwagi od siebie i od własnych mroków, stwarza w pamięci, wyobraźni i umyśle więcej przestrzeni, co prowadzi do uzdrowienia pamięci i jej wyzwolenia. Kiedy uznajemy Stwórcę i oddajemy Mu hołd, widzimy siebie we właściwym świetle. Nie w krzywym zwierciadle własnego egoizmu, lecz w lustrze wybrania, które wierność Boga ciągle potwierdza.
Patrzymy więc wstecz po to, by rozpoznać Boga, który w ten sam sposób działa wczoraj i dziś. „Wdzięczność cieszy się tym, co było, albo tym, co jest; jest zatem odwrotnością żalu i tęsknoty” – pisał Andre Comte-Sponville, współczesny myśliciel francuski. W tym sensie cnota ta, podsycana ogniem wspominania tego, co dobre, pełni zarówno profilaktyczną, jak i terapeutyczną rolę. Chroni przed ześlizgnięciem się w powierzchowność i wyprowadza z lochów traumatycznych wspomnień na przestronną ukwieconą łąkę.
Katolicki teolog Ladislaus Boros trafnie zauważa, że „człowiek, który potrafi być wdzięczny, udowadnia, że sam w sobie znaczy niewiele, że swoją istotę zawdzięcza łasce” – i właśnie przez to potwierdza, że „jest czymś więcej niż sobą samym, że jego byt jest łaską”. Należy jednak dodać, że ten rodzaj przywoływania rzeczy minionych odbiega od znanego nam obchodzenia urodzin czy rocznicy ślubu. Wprawdzie jest to również okazja do podzięki, niemniej sakramentalne rozpamiętywanie wydarzeń przekracza bariery przestrzeni i czasu, splata przeszłość i teraźniejszość ścisłym węzłem i w ten sposób użycza łaski. I tak otwiera oczy serca na wierność i działanie Boga w obecnych czasach, dając tym samym nadzieję na przyszłość wedle słów: Jezus Chrystus – wczoraj i dziś, ten sam także na wieki (Hbr 13, 8).
Wypada również zaznaczyć, że Msza święta to wspólne dzieło Chrystusa i Kościoła. Najpierw wspominamy i rozpoznajemy to, co Bóg uczynił dla nas wszystkich, a nie tylko dla mnie. Ćwiczymy pamięć zbiorową, a więc te wydarzenia, które czynią z nas wspólnotę, bez względu na istniejące między nami różnice. Dopiero potem następuje dalszy ciąg: osobiste praktykowanie wdzięczności w codzienności. Znamienne, że Eucharystia nie umieszcza pojedynczego człowieka w centrum. Wyprowadza jego „ja” przez drzwi często zabarykadowanej monady. Jest pewnego rodzaju odtrutką na współczesny indywidualizm i fałszywie pojęty antropocentryzm, który każe postrzegać siebie jako pępek świata. W zasadzie żadna forma wdzięczności nie jest możliwa bez umiejscowienia siebie we wspólnocie.
Wdzięczność w zmiennych kolejach życia
Zastanawiające jest również to, że Chrystus podczas Ostatniej Wieczerzy dziękuje i błogosławi Ojca w obliczu zdrady i śmierci. Jezus wierzy, że Ojciec jest u Jego boku w każdej sytuacji, nawet wówczas, kiedy Syn czuje się przez Niego radykalnie opuszczony na krzyżu. Muszę przyznać, że od wielu lat intryguje mnie kontrowersyjna wypowiedź Hioba, pozbawionego nagle bliskich, zdrowia i majątku. Z głębi swego bólu woła on: Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy? (Hi 2, 10). W radykalnej zmianie swego położenia, po utracie wszystkiego, co dla niego najdroższe, Hiob nadal widzi działanie Opatrzności.
Wygląda na to, że paradoksalnie wdzięczność niezależna jest od powodzenia, zdrowia i spełnienia własnych planów, ponieważ dociera do głębszych podstaw rzeczywistości, które przekraczają zmienne koleje losu: porażki i sukcesy, cierpienia i radości. Łatwiej też zmierzyć się z wyzwaniami i przeciwieństwami, kiedy człowiek – jak mówi ks. Henri J. M. Nouven – podejmuje stałą „dyscyplinę wdzięczności”, która z wolna wykuwa w nas przeświadczenie, że całe życie i doświadczenie jest darem. Nie tylko wtedy, gdy się powodzi.
Duchowość eucharystyczna kładzie więc nacisk nie tyle na okazjonalne uczucie wdzięczności, wywołane podniosłym nastrojem lub koniecznością zachowania etykiety, lecz kształtuje głęboko zakorzenioną postawę wobec Boga, życia i samego siebie. Nietrudno być wdzięcznym za premię, trzeba mieć jednak charakter, aby być wdzięcznym za zwykłą wypłatę. Chrystus pokazuje, że mamy nieustannie oddychać powietrzem wdzięczności. W ostatecznym rozrachunku dziękczynienie jest jedną z form miłości, a nie tylko spontanicznym odruchem odwzajemnienia, gdy zdam sobie sprawę, że otrzymałem jakiś dar. Już Arystoteles twierdził, że nie należy zbyt często zmieniać praw, ponieważ największej mocy nabierają one wskutek przyzwyczajenia, a więc powtarzalności w ich wypełnianiu. Pozorna monotonia Mszy świętej oraz jej pozbawiona fajerwerków i wrażeń stałość, wprowadza nas w inny rodzaj doświadczenia, który umożliwia nabycie cnoty, a więc dobrego nawyku. Świadome i aktywne przeżywanie tej tajemnicy wiary sprawia, iż stajemy się „uważni na to, co jest chociaż mija /I w każdej chwili wdzięczni, świętujący wszelkie istnienie”.
Św. Ignacy Loyola stawia mocną tezę: grzeszymy, ponieważ nie rozpoznajemy, że to Bóg jest źródłem wszelkiego istnienia. Nie znamy Jego dobroci, więc zwracamy się ku sobie. Nic dziwnego, że Ojciec Ignacy każe przyjrzeć się grzechowi w Ćwiczeniach duchownych przez pryzmat miłości Boga. Dlatego pierwszy punkt ignacjańskiego rachunku sumienia zaczyna się od dziękczynienia. Z kolei w czwartej Prefacji Zwykłej czytamy zadziwiające słowa: „Ty nie potrzebujesz naszego uwielbienia, pobudzasz nas jednak swoją łaską, abyśmy Tobie składali dziękczynienie”. Prefacja sugeruje, że to Duch uzdalnia nas do wdzięczności. Im więcej wdzięczności, tym więcej przyjętej łaski i na odwrót. Człowiek tak bardzo zależy od łaski, że nawet cnotę wdzięczności zawdzięcza Bogu. Także w tej sferze potrzebujemy więc wsparcia, by przekroczyć własną ociężałość, naiwność i ciasne horyzonty.
Sobór Watykański II w Konstytucji dogmatycznej o Kościele „Lumen gentium” czyni dziękczynienie jednym z istotnych zadań królewskiego kapłaństwa wszystkich wiernych. Anselm Grun OSB pisze, że „gdy wychwalamy Boga, Stwórcę całego świata, stworzenie ukazuje się nam w nowym, innym świetle. Nie skupiamy się już na problemach świata”. Nie jesteśmy wtedy duchowymi daltonistami, lecz rozróżniamy w świecie niezliczoną gamę kolorów, nie tylko w odcieniach czerni i szarości. Wówczas życie tętni w nas coraz bardziej.
/ O. Dariusz Piórkowski SJ/ RED.