Filistyni stoczyli bitwę i zwyciężyli Izraelitów… Klęska to była bardzo wielka. Zginęło trzydzieści tysięcy piechoty izraelskiej. Arka Boża została zabrana, a dwaj synowie Helego, Chofni i Pinchas, polegli. (1 Sm 4, 10-11)
Są takie wydarzenia, które wyglądają na katastrofy, a potem okazują się łaskami. Jest ich wiele w wielkiej historii zbawienia, ale nie brakuje ich też i w naszych osobistych historiach. Początek publicznej działalności Samuela naznaczony jest taką właśnie katastrofą.
Samuel już od wczesnej młodości znany był w Izraelu, ale ciągle pozostawał w cieniu Helego i jego synów. Synowie ci zaś wiedli życie – delikatnie mówiąc – niegodne kapłanów Pana. Heli z racji swej starości oraz ślepoty, ale też i z powodu słabości charakteru, nie umiał się im przeciwstawić. Miejsce, które powinno być wzorem i oparciem, stawało się źródłem zepsucia. Owszem, w pobliżu był Samuel, ale cóż on mógł poradzić na te układy. Konieczny był wstrząs sięgający fundamentów, bo też i zepsucie dotknęło głęboko.
W granice Izraela wdzierają się wrogowie. Izraelici ruszają w bój pod wodzą synów Helego. Jako pomoc i gwarancję zwycięstwa zabierają z sobą Arkę Pana. Są przekonani, że jeśli Bóg będzie z nimi, to na pewno zwyciężą nieprzyjaciół. Jednakże zewnętrzne znaki Bożej obecności wcale nie gwarantują, że Bóg jest po ich stronie. Bogiem nie da się manipulować, nawet przy użyciu rzeczy najświętszych. Bóg jest blisko skruszonych w sercu (por. Ps 34, 19), a nie dumnych wodzów, ukrywających pod kapłańską godnością i związanymi z nią znakami Bożej obecności swe niecne życie. Dlatego – jak mówi tekst natchniony – klęska była bardzo wielka: trzydzieści tysięcy zabitych, a więc góry trupów, a ilu rannych… Do tego jeszcze zabici przywódcy – synowie Helego. I jakby tego było jeszcze za mało, zabrana zostaje Arka Boża, która miała być gwarancją zwycięstwa.
Pod ciężarem tych hiobowych wieści upada i umiera ponad dziewięćdziesięcioletni Heli. W jednym dniu Izrael zostaje ogołocony z tego, co stanowiło jego dotychczasowe oparcie. Pośród tej sromoty zostaje tylko jeden jasny punkt – Samuel. Paradoksalnie katastrofa zamienia się w łaskę, gdyż Samuel jest tym, który zna Pana. Przez klęskę i ogołocenie Izrael wraca do tego, co najistotniejsze – do Pana i do Jego wierności. Owszem, i ryty są ważne, i przedmioty służące kultowi, i miejsca kultu, i cała religijna nadbudowa, i co tam jeszcze z kultem związane; ale wszystko to ma znaczenie drugorzędne. Jeśli staje się pierwszorzędne, zaczyna być drogą do klęski. To bardzo częsta pułapka, jaką na ludzi pobożnych zastawia zły duch.
Pobożność – dewocja może się stać łudzącą fasadą, za którą ukrywa się nienawrócone serce, żyjące dla siebie i czerpiące z niej – jak to było w przypadku synów Helego – różnorakie, zmysłowe czy psychiczne profity. W czasach Jezusa był to problem faryzeuszów – ludzi zewnętrznie niezwykle pobożnych, a jednak błądzących straszliwie w swej pobożności. Oni też ponieśli druzgocącą klęskę.
Jedną z tych klęsk-łask znamy bardzo dobrze, bo była udziałem faryzeusza Szawła z Tarsu, późniejszego św. Pawła. Pan Bóg nie kocha się w zadawaniu klęsk i udowadnianiu ludziom, że On jest większy. Cel jest zawsze jeden. Sformułuje go w swej modlitwie arcykapłańskiej sam Jezus w następujących słowach: Aby znali Ciebie, jedynego prawdziwego Boga, oraz Tego, którego posłałeś, Jezusa Chrystusa (J 17, 3), bo to jest życie wieczne.