O drogę do szczęścia pyta się autorytety psychologiczne, duchownych, a nawet celebrytów. Co na pytanie o receptę na szczęście odpowiedziałby Tomasz z Akwinu, doktor kościoła i święty?
Św. Tomasz najwięcej pisze o radości w dwóch miejscach Sumy Teologicznej: w traktacie o uczuciach (z psychologicznego punktu widzenia) i w traktacie poświęconym cnocie miłości (z teologicznego punktu widzenia).
Najpierw Tomasz wychodzi od Arystotelesa. Próbuje „ochrzcić” jego myśl i wydobyć z niej to, co mądre i ponadczasowe. Idąc za Arystotelesem, doktor Kościoła dostrzega związek radości z przyjemnością, chociaż twierdzi, że nie można ich ze sobą utożsamiać. Zanim pójdziemy dalej, szczypta filozofii.
Pierwsi filozofowie uważali, że „przyjemność jest radością powierzchowną, w istocie skrywającą w sobie ból”. Platon twierdził, że przyjemność zawsze jest uzupełnianiem braku, czyli pewnym chwilowym znieczuleniem. Niwelujemy go na chwilę, ale po pewnym czasie brak znowu daje o sobie znać.
Natomiast według Arystotelesa przyjemność to nagroda za prawidłowe i dobre działanie. Czym jest ta nagroda, tego już filozof nie wyjaśnia. Mówi tylko że jeśli nasze zdolności i władze działają bez zakłóceń, to odczuwamy przyjemność.
Człowiek styka się z czymś odpowiednim dla niego, następuje „zjednoczenie” i miłe, krótkie, ale ulotne doznanie. Na przykład, zmysł smaku w trakcie zjedzenia ciastka rodzi miłe łagodzące uczucie, działanie seksualne daje rozkosz. Przyjemność nie jest jednak celem samym w sobie, lecz znakiem, że wydarzyło się coś dobrego. Przyjemność przypomina “bicie dzwonu ogłaszającego, że bitwa została zakończona i wygrana” – jak pisze Walter Farrell OP.
Tomasz też ma kłopot z określeniem, czym jest przyjemność, ale uważa, że jako ludzie potrzebujemy jej, by radować się życiem, by szukać ukojenia w trudach i dolegliwościach. Wyraźnie jednak rozróżnia na przyjemność cielesną (naturalną), rejestrowaną spontanicznie przez zmysły oraz intelektualną (duchową), która sprzężona jest z działaniem rozumu. Ta pierwsza, według niego, nie jest radością w ścisłym sensie. Ta druga jak najbardziej.
Zwierzęta przeżywają przyjemność, ale nie znają radości. Przyjemność ma więc szerszy zakres niż radość. My ludzie, w przeciwieństwie do aniołów i zwierząt, znamy przyjemność i radość. Radość powstaje, wyjaśnia Tomasz, gdy intelektualnie poznaję, że doszło do zjednoczenia z jakimś dobrem. Na przykład, ktoś opowie anegdotę, łapię w lot o co chodzi i się śmieję. Wszystko dzieje się w mgnieniu oka. Radość to zapalenie takiej duchowej „diody”, która wskazuje, że doszło do nasycenia pragnienia dobrem. Możemy jednak odczuwać przyjemność, ale nie przeżywać radości, jak ma to miejsce, na przykład w różnych uzależnieniach. „Ci, którzy nie znajdują radości w duchowych przyjemnościach, zwracają się w kierunku przyjemności ciała” (II-II, 34. 4.2).
Św. Tomasz definiuje radość jako „proste poruszenie woli”, doznanie duszy, a nie zmysłów, gdzie mieści się siedlisko uczuć. Radość w swej istocie nie jest uczuciem, lecz pseudouczuciem. Jednak ponieważ człowiek jest jednością ducha i ciała, poruszenie woli, wskutek swej intensywności, zstępuje do niższych części człowieka, do zmysłów, powodując rezonans w ciele, takie przedłużone świętowanie, a więc znak, że nasza wola została dotknięta. Radość, psychologicznie rzecz ujmując, objawia się jako pogodność (wyraz twarzy), wesołość – humor, uprzejmość ( miły i przyciągający ton głosu). Ale Tomasz uważa, że takie przelewanie się duchowej radości do zmysłów to raczej wyjątek niż reguła.
Smutek również jest doznaniem duchowym. Zaczyna się od uświadomienia tego, co mi szkodzi, co staje mi na przeszkodzie i może ujawnić się w cielesnych symptomach: płacz, ponury wygląd twarzy, spowolnienie ruchów. Ból, zdaniem dominikanina, występuje tylko jako doznanie cielesne.
Gdy jednak Tomasz przechodzi do radości w Panu, idzie o wiele dalej niż Arystoteles. Pisze, że gaudium spirituale jest wewnętrznym skutkiem cnoty miłości. Już nie tyle intelektualne poznanie wysuwa się na czoło, lecz osobowe zjednoczenie z ukochanym. Chodzi tutaj o miłość wlaną, podarowaną nam przez Boga, dzięki której my możemy Go kochać zarazem Jego i naszą miłością. Ta radość jest wyraźnie relacyjna. Człowiek cieszy się z obecności ukochanej osoby albo z powodzenia przyjaciela. Monika Waluś trafnie zauważa, że biblijna radość jest nie z powodu posiadania, zdobycia rzeczy, lecz z powodu kogoś, z racji bycia z nim w relacji, która uszczęśliwia. Chodzi tu o radość spotkania.
Tomasz powiada, że istnieją dwie formy radości w Panu: doskonalsza, kiedy cieszymy się, że Bóg jest, że jest Dobrem. Mniej doskonała, cieszymy się, że my mamy w Nim udział. Miłowanie Boga i człowieka sprawia, że Bóg w nas przebywa. On w nas w jakimś sensie jest, możemy się przenikać i to przenikanie rodzi radość. „W niebie nasza radość będzie radością własną Boga” – pisze Tomasz.
„Radość jest zupełna, gdy z pragnień nie pozostało już nic”, a więc kiedy osiągamy spoczynek, ustaje ruch, dotychczasowe pragnienia – wyraz erosa, przejdą w agape. Pełnia radości jest dopiero przed nami. Radość jest spokojem, nasyceniem pragnień. W niebie nie będzie już pragnienia rozumianego jako brak. Pragnienie popycha nas ku temu, co je zaspokoi. Wszelka radość na ziemi, także ta zwykła, codzienna, przygotowuje nas na przyjęcie Największego Dobra w całej okazałości.
Święty Paweł wzywa: „Radujcie się w Panu”. To zakłada, że mamy tę radość w sobie wzbudzać. Choć jest ona darem, to jednak św. Tomasz uważa, że wolą możemy również pobudzać się do radości, podobnie jak używając pewnych sposobów możemy łagodzić i niwelować smutek.
Zanim odkryto psychologię i wydano setki poradników i sposobów na, św. Tomasz wylicza następujące recepty na radość:
– Moje działanie, tutaj konkretnie miłość, czyli dawanie innym siebie i tego, co posiadam.
– Działanie innych, kiedy otrzymuję miłość, przyjaźń, czyli z mojej strony konieczna jest zdolność do przyjmowania daru.
– Robienie zmian, na przykład, kiedy jest mi zimno, to muszę się ogrzać. Chodzi o to, by nie trwać w bezruchu, nie poddawać się gnuśności i apatii.
– Rozważanie, co otrzymuję od Pana, kim jestem jako chrześcijanin oraz idąca za tym wdzięczność. Wiąże się z tym ćwiczenie pamięci, czyli wspominanie, przywoływanie doświadczonego dobra w przeszłości.
– Ćwiczenie się w zdziwieniu, głównie na drodze kontemplacji stworzenia.
– Bycie człowiekiem nadzieja, czyli ciągłe myślenie o dobru w przyszłości, spodziewanie się tego, co dobre, a unikanie czarnowidztwa i lęku.
– Rozmowa duchowa, podczas której ktoś rozpoznaje we mnie i potwierdza działanie Boga.
– W końcu unikanie grzechów.
Zastanawiające jest jedno. Unikanie grzechów pojawia się dopiero na końcu. I takie rozłożenie akcentów nie jest przypadkowe. Dlatego bardzo lubię tego świętego i polecam czytanie jego tekstów.
O. Dariusz Piórkowski SJ/ RED. (za DEON.pl)