Artykuł pani Magdaleny Kielnar, nadesłany w ramach akcji Czekamy na Wasze artykuły.
Była uroczysta procesja inaczej, niż zwykle – bo z ogrodu, a nie z przedsionka. Inaczej, niż zwykle – bo pomiędzy rusztowaniami (mamy remont…). Była uroczysta pieśń na wejście, kadzidło, ministranci, poczty sztandarowe, księża i w końcu… Pan Młody!
Niby na początek, wszystko się zgadza, ale jednak coś nie pasuje. Ślub, Pan Młody, a gdzie Pani Młoda? – Nie było.
Otóż 29-go czerwca w naszej parafii – Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bytomiu o. Marcin odprawiał swoją pierwszą Mszę Świętą. Mieliśmy prymicje!
A dlaczego by ich nie porównać ze ślubem? Czy życzenia „wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia” nie są adekwatne, dla… księdza? Pasuje, nie wypada, a może jednak – czemu nie?
To wielkie święto dla całej parafii, ogromna radość, wielka łaska! Tak jak przyszli małżonkowie mają czas narzeczeństwa, tak i my – parafianie, też mieliśmy. Okres diakonatu o. Marcin spędził posługując w Bytomiu – jako katecheta w szkole, opiekun wspólnoty młodzieżowej Magis i Ministrantów. I po tym „narzeczeństwie” dane nam było świętować jego „zaślubiny”. Choć święcenia odbyły się dwa dni wcześniej w Bazylice Najświętszego Serca Pana Jezusa w Krakowie i można by powiedzieć, że to właśnie był ów dzień zaślubin, to jednak nie wszyscy mogli wtedy być tam, razem. Dlatego poniedziałek był dniem ślubu w naszej parafii.
Choć atmosfera i nastroje były świąteczne, to nie bez przyczyny o. Proboszcz w trakcie kazania przypomniał, że z prymicjami jest trochę tak, jak z wjazdem Pana Jezusa do Jerozolimy na osiołku. Radosne okrzyki, palmy w rękach, droga wyłożona płaszczami. A potem krzyż i cierpienie. Choć pewnie niejedna mina w tym momencie posmutniała – głośny śpiew, radośniejszy niż zwykle, kwiaty w rękach i dywan pod nogami… wszystko się zgadza – to czy powinniśmy być tym zaskoczeni?
Tak jak małżonkowie wstępujący w związek małżeński, mimo radości i szczęścia odczuwanego w dniu ślubu, powinni mieć świadomość trudów jakie napotkają na swojej drodze. Tak i kapłan w dniu święceń i swoich prymicji powinien pamiętać o krzyżu, który wraz z tym sakramentem bierze na swe ramiona. I to jest nie tylko własny krzyż, ale krzyże swojej owczarni, swojego ludu. Nie tylko dźwiganie krzyża, ale i towarzyszenie przy nim.
W dniach poprzedzających te wydarzenia i jakiś czas po nich padło wiele dobrych słów i życzeń. Z ust pojedynczych osób, grup, wspólnot działających przy parafii. Każdy chciał „Panu Młodemu” dać coś od siebie – uśmiech, uścisk, dobre słowo, kwiaty, jakiś podarek.
Czy ktoś po Mszy pamiętał o słowach o. Proboszcza o mającym nastąpić krzyżu? Pewnie już nie, bo nikt tego krzyża, o. Prymicjantowi by nie życzył. Każdy chciał jak najlepiej!
I te strumienie dobrych słów niech towarzyszą na przyszłe lata o. Marcinowi na jego drodze kapłańskiej posługi. Niech zawsze będą otuchą w chwilach trudnych, bo choć nikt ich nie życzył, one zjawią się same.
A po ślubie… było wesele! Braterska agapa w parafialnym ogrodzie, z rusztowaniami w tle. Było wspólne świętowanie, grill, ciasto, życzeń ciąg dalszy. Pamiątkowe zdjęcia, dobre słowa, uściski dłoni i… nie, oczepin nie było.
Był ślub, była na nim obecna cała rodzina – ta najbliższa tata – o. Proboszcz, bracia jezuici i było całe mnóstwo dzieci! Niby ślub, a w ten sam dzień Pan Młody stał się ojcem, ojcem ogromnej, wielodzietnej rodziny jaką jest parafia. I nie dość, że rodzina wielodzietna, to nawet niektóre dzieci starsze od ojca. Ale co poradzić już taka rola Pasterza, Ojca, który od teraz ma pod opieką swoje stado. Ale w opiece nad nim nie jest sam – ma ojca i matkę w niebie, ojca na parafii i braci, a owce też potrafią o swojego pasterza zawalczyć kiedy trzeba.
I ślub w sobotę to wcale nie reguła… nawet taki „ślub”! I „wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia” też pasuje, bo czy ta droga nie jest nowa i nie jest życiem nowym?
Magdalena Kielnar