Zbliżamy się do końca roku liturgicznego. Ten czas obliguje w sposób szczególny do refleksji nad przemijaniem i świadomym przeżywaniem życia. Jezus zachęca nas, byśmy uczyli się od drzewa figowego.
Podobnie jak rozpoznajemy początek wiosny po młodych liściach, powinniśmy uczyć się rozpoznawać zbliżający się koniec. Czas między kwitnieniem i owocowaniem drzewa figowego jest krótki. Tylko miesiąc. Podobnie nasz czas na ziemi jest krótki. Kilkadziesiąt lat wobec wieczności jest jak kropla w oceanie, nie znaczy prawie nic.
Życie w takiej eschatologicznej perspektywie prowadzi do wolności. Wiemy, że wszystko jest względne, przemijające, żyjemy niejako na walizkach, jesteśmy w podróży, a nasza ojczyzna jest w niebie (Flp 3, 20). Dlatego nie musimy nadmiernie lękać się o rzeczywistość tymczasową. Z drugiej jednak strony żyjemy w świecie, w czasie, w historii. Nie możemy więc uciekać od nich i pod fałszywym pretekstem poddawać się lenistwu, stronić od trudu i codziennego zaangażowania, pogardzać tym co przemijające albo uważać, że jesteśmy stworzeni tylko do większych rzeczy.
Zmierzamy do wieczności, ale przez ziemię. Mamy czuwać, przygotowywać się na ten nasz „ostatni lot”, aby on był radosny, wolny. Ostatecznie nie jest jednak ważne, co czynimy, ale w jaki sposób. Ile miłości wkładamy w nasz codzienny wysiłek i trud. Jeżeli przeżywamy życie z Bogiem, kochamy innych ludzi i siebie, nie musimy się martwić o koniec. Będzie on bowiem dalszym ciągiem tego, co czynimy tu na ziemi, dalszym ciągiem miłości.
Gdzie osiadłem na stałe? W czym się zakorzeniłem, zakotwiczyłem? Czy doświadczam mojego życia na wzór życia wędrowca, pielgrzyma? Czy nie uciekam w kwietyzm bądź aktywizm, pracoholizm? Co jest podstawowym uczuciem na mojej drodze życia: lęki o siebie, swoje życie i przyszłość, czy zaufanie?