Zwykle w swoich komentarzach staram się „upraszczać”, tłumaczyć na nasze, wyłuskiwać sedno problemu. Tym razem czuję się trochę bezradny. Bo oto czterej kardynałowie opublikowali (w bardzo niszowym piśmie) pretensję, że papież nie odpowiedział na ich pytania. Żądali odpowiedzi „tak lub nie” jak, nie przymierzając, jakiś prokurator wobec oskarżonego. Ani prefekt kongregacji, na którego ręce złożono owe zapytania, kard. Müller, ani tym bardziej papież nie odpowiedzieli.
Przypomina mi się stary kawał o tym, jak oskarżony w sądzie miał odpowiedzieć „tak lub nie” na pytanie, czy już przestał bić żonę. Każda odpowiedź czyniłaby go winnym w oczach trybunału. Pozostawało więc tylko nieodpowiadanie. Ale milczenie też sprawiało wrażenie, że ma się zatem coś do ukrycia, ergo jest się winnym.
Można tak skonstruować pytania, by odpowiadający musiał być winnym, a przynajmniej, by go tak zaprezentować opinii publicznej (np. przysięgłym w sądzie). Takie pytanie tak naprawdę jest oskarżeniem i to oskarżeniem, przed którym nie można się bronić.
Efekt można jeszcze wzmocnić, gdy owo pytanie jest tak absurdalne, sformułowane na poziomie niemającym nic wspólnego z ocenianą materią (w tym wypadku dokumentem), że po prostu nie da się dyskutować, a więc nie można dać jakiejś sensownej odpowiedzi poza zdziwieniem: „A co to ma do rzeczy?” lub „Co ma piernik do wiatraka?”.
Jest to klasyczna zmiana tematu lub zmiana poziomu dyskusji. Ponieważ brakuje oskarżającemu argumentów, próbuje wszystko sprowadzić do absurdu, aby podważyć sens omawianego tematu. Ktoś np. opowiadając o swojej górskiej wycieczce w Tatrach, zachwyca się widokami, jakie miał okazje podziwiać, a zazdrosny słuchacz (zazdrosny powiedzmy o to, jakie to opowiadanie robi wrażenie na płci pięknej), aby podważyć to wrażenie, pyta, dajmy na to, o datę powstania TOPR-u. Być może to ma jakieś znaczenie, być może nieznajomość tej daty podważy uprawnienia opowiadającego do wyrażania zachwytów. Być może? Ale raczej na pewno taki poziom pytania skompromituje zazdrośnika.
Z takim „przeholowaniem” spotykamy się nieraz podczas debat wyborczych. „Sprytne” pytanie żądające prostej odpowiedzi „tak lub nie” może niekiedy ugodzić w pytającego, gdy widać wyraźnie, że spłyca problem.
To, iż problem jest spłycany, nie oznacza, że pytanie opiera się na fałszu. Może dotyczyć spraw, które są rzeczywistym problemem dla niektórych osób. Kompromitacja polega na czymś innym, na braku wyczucia. W danym kontekście podobne pytanie pasuje jak wół do karety.
Nie mam zamiaru oceniać pytań stawianych przez czterech kardynałów ani ich intencji, które zapewne są pełne zatroskania. Oczywiście mają oni prawo wyrażać wątpliwości wobec papieża. I chwała Franciszkowi za to, że ich nie tępi. Nie miejsce też tutaj na analizowanie wypowiedzi Jana Pawła II (przytaczanych przez 4 kardynałów), w jakich dopuszcza on kwestie, na które nie da się odpowiedzieć „tak lub nie”. Chciałbym tylko pomóc tym, którzy zadają sobie pytanie: „Skąd taka różnica w języku?”. Bo pytania postawione wobec VIII rozdziału „Amoris laetitia” wydają się jakby z innego świata. Ludzie je czytają i zastanawiają się, w jakim świecie żyją ich autorzy.
To może być świat sztywnych przepisów, świat trybunału, który chce ocenić i wydać wyrok według konkretnej normy. On ma swój język. Czy aplikowanie go do sytuacji „szpitala polowego”, do opieki nad udręczonymi nie przypomina słonia w składzie porcelany?
Źródło: DEON.pl // fot. shutterstock