Goście zwiedzający trzy kolejne warszawskie wystawy Miniaturowe szopki z całego świata w prywatnej kolekcji Jerzego Knapika często pytali mnie, skąd wziął się pomysł tego oryginalnego hobby.
Szopki betlejemskie to w Polsce drugi, po rozświetlonej choince, nieodłączny atrybut bożonarodzeniowej tradycji i „oprawy” Świąt Bożego Narodzenia. Większa lub choćby malutka choinka musiała stać w każdym domu. Natomiast „szopki” jeździło się oglądać całą rodziną do okolicznych kościołów, do „warszawskich Kapucynów”, do dolnośląskich Wambierzyc, do katowickich Panewnik, czy na Rynek Krakowski.
Obok szopek tradycyjnych istnieją również szopki miniaturowe znane na świecie jako „szopki domowe”. Muszą być tak małe, że podobnie jak choinka zmieszczą się w każdym, nawet najmniejszym mieszkaniu. Ale w moich wspomnieniach z dzieciństwa miniaturowe szopki w zasadzie nie istnieją. Bo szopka to szopka, pełnowymiarowa, w kościele lub na przyklasztornym dziedzińcu.
Tak się zaczęło
Jest grudzień 1999 r. Do świąt Bożego Narodzenia pozostało niecałe dwa tygodnie. Właśnie rozpoczynam ostatnią w tym roku podróż służbową. Z niebieskim paszportem ONZ odwiedzam trzy kraje Ameryki Łacińskiej: Kostarykę, Meksyk i Peru. Potem przelot nad Atlantykiem do Madrytu i na Wigilię powinienem zdążyć do Wiednia, gdzie wówczas mieszkałem.
Dziś sobota. Po bardzo długim locie z Europy trzeba w weekend przywyknąć do różnicy czasu i do temperatur panujących w spalonym równikowym słońcem San Jose – stolicy Kostaryki. W niedzielę „Fiesta Navidad” na pobliskim wybrzeżu Pacyfiku. A w poniedziałek rano… do roboty.
Postanawiam zwiedzić miasto. Jeszcze nie czuje się przedświątecznej atmosfery. Nie widać na ulicach stoisk z choinkami (zastąpią je tu żywe cyprysy). Reklamy zapraszające na zakupy „presenta Navidad”, a kolorowe girlandy na głównych ulicach rozbłysną dopiero po zmroku. I wtedy przypomną przechodniom, że Święta za pasem.
Wchodzę na dziedziniec zabytkowego kościoła. I staję jak wryty. Cały dziedziniec zajmują prymitywne stoiska, na których domorośli artyści oferują tysiące malutkich, kolorowych, drewnianych i ceramicznych… własnoręcznie wykonanych szopek betlejemskich. Największe nie przekraczają 20 cm wysokości, najmniejsze mieszczą się na dłoni (a nawet w pudełku od zapałek). I nie ma chyba dwóch jednakowych. Jestem w szoku.
Miniaturowe szopki spotykałem wcześniej na przedświątecznych jarmarkach w Austrii. Ale nigdy więcej niż kilka sztuk jednocześnie. Wśród bogatej oferty innych austriackich prezencików „pod choinkę” nigdy jednak nie wywołały one mojego szczególnego zainteresowania.
Inspiracja i iluminacja
Kolejny szok przeżyłem wieczorem na kolacji, na którą zaprosili mnie mieszkający w San Jose rodzice mojej współtowarzyszki podróży, pracującej w tej samej organizacji międzynarodowej w Wiedniu. Już w przedpokoju eleganckiej rezydencji zauważyłem rozstawione na meblach miniaturowe szopki. Kolejne oczekiwały w salonie i w kuchni, dokąd zaprosiła mnie gospodyni domu – Senora María del Carmen Benavides. Szopki stały także na starych drewnianych schodach i w sypialniach na piętrze. Bo cała rezydencja na okres Świąt zamieniała się w prywatne muzeum szopek. W odróżnieniu od tych, które zobaczyłem wcześniej na przykościelnym dziedzińcu, te miniaturki pochodziły z najróżniejszych krajów świata. Nie dociekałem wtedy z ilu krajów gospodyni przywiozła betlejemki do swego „muzeum”. Natomiast po wizycie w Polsce, przesłałem do San Jose miniaturową Szopkę Krakowską, bo takiej akurat w jej kolekcji nie zauważyłem.
To w trakcie tej właśnie przedświątecznej wizyty na antypodach uświadomiłem sobie, że jest coś fascynującego w tym, że wydarzenia, które miały miejsce 2000 lat temu w Betlejem, do dziś inspirują tysiące domorosłych rzeźbiarzy na całym świecie do autorskich prób ich wizualizacji. Miejscowi twórcy kreują własną wizję sceny Narodzin Dzieciątka („Nativity Scene” – ang). Każdy robi to w swoim „metajęzyku”, a więc wykorzystując tradycję i scenerię adekwatną do otaczającej go natury i kultury.
Fakt, że corocznie w końcu grudnia, nie tylko w kościołach, ale właśnie w milionach domów na całym świecie oprócz choinki cieszą oczy dorosłych i dzieci także miniaturowe szopki, nie jest bynajmniej w Polsce powszechnie uświadomiony. Szopki własnej konstrukcji, w których po wigilijnej kolacji pojawia się figurka Nowonarodzonego, można dziś w Polsce zobaczyć także u przyjaciół albo na parafialnej czy diecezjalnej wystawie pokonkursowej. Ale to niekoniecznie uświadamia nam ogólnoświatowy zasięg tego fenomenu chrześcijańskiej tradycji i wiary. I dlatego pomyślałem, że jeśli podróżuje się dużo po świecie, to może warto zacząć zbierać miejscowe szopki. Dopiero zgromadzone w jednym miejscu lepiej pozwalają uświadomić sobie i innym, że 24/25 grudnia każdego roku Bóg się rodzi na wszystkich kontynentach.
To właśnie wizyta w prywatnym „muzeum” Senory Benavides oraz poranne spotkanie z tysiącami egzotycznych szopek spowodowały, że wracając do hotelu, wiedziałem już, że jutro pójdę raz jeszcze na dziedziniec kościoła w San Jose. Kupię kilka miniaturek, w których żłóbek otaczają kaktusy, lamy i chicos w sombrerach. I tym samym zainauguruję własną prywatną kolekcję: Miniaturowe szopki z całego świata.
Co było potem?
Jeszcze ponad 10 lat podróżowałem z paszportem ONZ po świecie. I choć możliwości szukania szopek „u źródeł” trwają tylko trzy miesiące w roku, moja kolekcja liczy dzisiaj ponad 140 eksponatów pochodzących z 38 krajów ze wszystkich kontynentów. I wciąż się powiększa. Choć teraz już tylko dzięki przyjaciołom oraz Internetowi, gdzie też można znaleźć i kupić miliony unikalnych szopek.
Po powrocie do kraju postanowiłem zbiory udostępnić szerszej publiczności. W latach 2013–15 odbyły się w okresie Bożego Narodzenia trzy wystawy mojej kolekcji, wszystkie spotkania przy żłóbku Dzieciątka.
Artykuł pochodzi ze strony „Posłaniec Serca Jezusowego”