Poszedłem na Milczenie trochę z obowiązku i muszę niestety przyznać się, że 160 minut (+reklama i dojazd) uważam za stracone. I nie chodzi tutaj o to, że nie zgadzam się z ideami reżysera, ale że film jest słaby, zagmatwany, nudnawy i nieprzekonywujący – potwierdziła to wczorajsze rozdanie Oskarów.
Zazwyczaj filmy historyczne używają kostiumów z przeszłości, aby opowiedzieć o problemach i dramatach współczesności. I taki jest na pewno film Scorsese. To samo zresztą można powiedzieć o książce Shūsaku Endō, katolickiego pisarza, którego powieść była podstawą ekranizacji. Trzej główni bohaterowie to bardziej zagubieni, postmodernistyczni inteligenci XXI wieku, a nie jezuiccy misjonarze z XVII wieku. Co myśleli moi współbracia pracujący w Japonii, Chinach, czy wśród Indian w Ameryce, wiemy bardzo dobrze, bo zachowały się w archiwach kilometry ich listów i raportów. To byli ludzie, którzy stali mocno na ziemi i duchowo byli ludźmi dojrzałymi, a nie pięknoduchami, targanymi nieustannie wątpliwymi wątpliwościami. Zapewne nie zawsze stawali na wysokości zadania, nie zawsze rozumieli świat, w którym przyszło im żyć, byli uwarunkowani swoją kulturą i wychowaniem, ale starali się pojąć i pokochać ludzi, z którymi pracowali. Ich celem zawsze było szerzenie Ewangelii. Różna była taktyka: św. Franciszek Ksawery chrzcił dużo i szybko prostych ludzi i uważał, że później przyjdzie czas na katechizację. Matteo Ricci preferował długie przygotowanie do chrztu ludzi należących do elity. Z perspektywy czasu sądząc po żywej wierze katolików w Indiach i Chinach, można powiedzieć, że oba sposoby działania są okazały się skuteczne.
Oczywiście fakty historyczne mieszają się tu z pomysłami autora. Np. sugerowanie, że jezuici nie znali, nie lubili miejscowej kultury. Było dokładnie na odwrót. Jezuici w XVI-XVIII wieku podjęli nieprawdopodobny wysiłek poznania cywilizacji azjatyckiej i wykorzystania jej elementów do szerzenia chrześcijaństwa. Ich otwartość wobec „obcości” była wręcz rewolucyjna i tutaj można powiedzieć, że pokazali się lepiej niż XIX wieczni misjonarze. Np. jezuici w Chinach często nawet zbyt mocno chwalili miejscową kulturę, pomijając elementy negatywne, czym przyczynili się do mody na „chińszczyznę” w Europie w XVII-XVIII wieku. Byli też oczywiście krytyczni, czego przykładem są ich ciągłe i ostre konflikty z buddyjskimi bonzami w Tybecie, Chinach czy Japonii, których krytykowali za obłudę religijną, chciwość i rozwiązłość (homoseksualizm).
W filmie jest masa niekonsekwencji, tak jakby reżyser sam nie mógł się zdecydować, co chce powiedzieć. Np. czy Japonia jest wspaniałym krajem uduchowionym przez buddyzm, czy też bagnem śmierdzącym obłudą i przemocą. Torturowanie i mordowanie chrześcijan apostatów jest mało wiarygodne i z punktu widzenia japońskich władz bezsensowe, bo w takim wypadku, to lepiej już z godnością umrzeć za wiarę, niż zginąć jako zdrajca. Argument, że astronomia i matematyka może być tym, co jezuicki misjonarz może dać Japonii jest żałosny. Dylemat moralny: czy mogę formalnie wyrzec się wiary, aby ratować życie innych, wart był rozważenia, ale niestety Scorsese nie udało się przybliżyć nas do jakiejkolwiek odpowiedzi. Sceny kuszenia Rodriguesa przez urzędników są dosyć ciekawe, ale ten sam motyw powtarzany jest zbyt wiele razy. Źródła historyczne nie potwierdzają, że jezuitów szantażowano śmiercią innych katolików, za to jednoznacznie potwierdzają, że japońskim inkwizytorom bardzo zależało na wyrzeczeniu się wiary przez kapłanów, aby w ten sposób złamać morale innych katolików. Trzeba pamiętać, że według kodeksu honorowego Buszido zdrada była najcięższym przestępstwem, a ofiarowanie życia największym honorem. Stąd też tak częste było wśród Japończyków honorowe samobójstwo – sepuku. Dlatego też sami Japończycy pogardzali chrześcijańskimi apostatami.
Reżyser pokazuje z jednej strony wiarę japońskich katolików oddających za nią swoje życie, z drugiej strony „oświecony” Ferreira twierdzi, że oni sami nie wiedzą w co wierzą, twierdząc, że Japończycy wierzyli w boga słońce. To oczywisty wymysł, ponieważ z relacji docierających do Europy było jasne, że mordowani katolicy nie byli „katolickimi półanalfabetami”, jakim niestety trochę wydaje się być Scorsese. Choć prawdą jest, że misjonarze długo dyskutowali między sobą czy używać japońskiej terminologii religijnej, czy raczej posługiwać się słowami łacińskimi. Liam Neeson jest zupełnie nie przekonywujący. Ni to mędrzec, ni cwaniak, ni bankrut życiowy. Chyba sam nie wiedział kogo ma grać. Przy tym warto przypomnieć, że autentyczny Fereirra uczestniczył w torturach i egzekucjach swoich współbraci. Wielu świadków przekazało nam informacje, że tak Fereirra jak inni jezuici-apostaci wstydzili się swego czynu i podkreślali, że wyrzekli się wiary wyłącznie z powodu tortur. Japońskie władze wykorzystywały ich w propagandzie antychrześcijańskiej oraz jako tłumaczy podczas procesów. Fereirra był tłumaczem książek astronomicznych i medycznych, ale ta praca nie była jego inicjatywą. Być może stracił wiarę i odrzucił chrześcijaństwo, ale robienie z niego mędrca i bohatera jest bardzo naciągane. Tajemnica Fereirry jest wiele prostsza niż to próbuje przedstawić Scorsese: wyrzekł się Chrystusa ze strachu. Nie nam go oczywiście sądzić. Niektóre źródła twierdzą, że w starości nawrócił się i poniósł śmierć męczeńską. Jeden z Portugalczyków, który spotkał go po latach i mówił mu o tak wielu jezuitach, którzy pragnęli „zamiast Fereirry” ponieść męczeństwo, relacjonuje, że Fereirra rozpłakał się i powiedział: „Cóż może zrobić dobrego człowiek, który jest oddzielony od Boga?”. Bóg jest miłosierny wobec każdego i jeśli Fereirra na koniec życia prosił przebaczenia, to bez wątpienia Bóg przyjął go do swego królestwa.
Postać Kichijiro jest mało wiarygodna, choć dobrze zagrana przez Yōsuke Kubozuka. W ogóle Japończycy wypadli w filmie lepiej niż biali. Człowiek raz napluwszy na siebie i innych, będzie ciągnął taką linię bez końca i niepotrzebne mu jest żadne rozgrzeszenie. Trzeba też pamiętać, że rozgrzeszenie jest częścią sakramentu pokuty, który ma prowadzić do nawrócenia i zmiany życia. W tamtych czasach kapłani byli wiele bardziej wymagający niż dzisiaj i wątpię, by rozgrzeszali tak lekko człowieka, który w danym momencie nie dawał znaków, że zmieni swoje życie. W przypadku zatwardziałych grzeszników św. Paweł zaleca usunięcie nich ze wspólnoty i nawet zabrania modlitwy za nich, a wszystko to dla ich dobra. Automatyczne rozgrzeszenie nie musi bynajmniej służyć dobru człowieka, a miłosierdzie nie jest w konflikcie ze sprawiedliwością. Jak poważnie Kościół traktuje wyrzeczenie się wiary świadczy spór donatystyczny z IV i V wieku, kiedy to część biskupów żądała, aby odstępców jeszcze raz chrzcić. Przeciwnego zdania byli papieże i św. Augustyn. Nawet w dzisiejszych czasach, tak dalekich od inkwizycji, Kodeks Prawa Kanonicznego wymienia odstępstwo jakie pierwsze wśród największych przestępstwo (nie tylko grzech – Kan. 1364 – § 1) i poleca wymierzyć za nie najcięższe kary. Sądzę, że w czasach Kichijiro było podobnie, więc nawet nie jestem pewien, czy mógł on tak lekko uzyskać rozgrzeszenie. Kościół zawsze stawia na pierwszym miejscu wybaczenie i miłosierdzie i dlatego sprzeciwił się bezwzględnym donatystom. Zarazem Boże miłosierdzie jest wielką łaską, której nie wolno traktować zbyt lekkomyślnie, bo może to nam bardzo zaszkodzić. Bóg nie chce ludzkiego cierpienia, lecz zło jest realną siłą z którą trzeba nam się mierzyć w naszym życiu. Pamiętajmy równocześnie, że nikt z nas nie wie jak zachowalibyśmy się w sytuacji jakiej doznawali prześladowani japońscy katolicy. W 1643 do Japonii przybyła grupa 4 jezuitów, którzy mieli nakłonić Fereirrę do powrotu a łono Kościoła. Wśród nich był Giuseppe Chiara, który był prawdopodobnie pierwowzorem młodego O.Rodrigues. Najprawdopodobniej pod wpływem tortur nad dołem, wszyscy trzej wyrzekli się Chrystusa. Fereirra był tłumaczem ich aktu apostazji.
Szczytem pomieszania z poplątaniem jest zakończenie filmu. O.Rodrigues ma być bowiem ciągle chrześcijaninem i chyba jego żona została nawrócona przez jego świadectwo. Tylko na czym ma polegać chrześcijaństwo młodego jezuity? Na deptaniu krzyża, podpisywaniu aktu apostazji i wykonywaniu pracy kapusia? Himalaje braku logiki. Czasami jest tak, że reżyser nie mając do końca przemyślanej koncepcji filmu wprowadza różne dwuznaczności i niejasności, mając nadzieję, że film się sam obroni, lecz niestety nie zawsze się to udaje. Przy okazji zauważmy, że odnajdując przedmioty religijne u holenderskich kupców Rodrigues sprowadza na ich głowę kłopoty i staje się trybikiem w okrutnym systemie. Jest to również całkowicie niezgodne z faktami historycznymi, ponieważ protestanccy Holendrzy konkurując z Hiszpanią i Portugalią przyczynili się wielce do zniszczenia chrześcijaństwa w Japonii. Wprost zachęcali shoguna Tokugawę do prześladowania chrześcijan. Trudno też pojąć dlaczego mieliby wozić święte obrazki japońskim katolikom, jeśli sami u siebie ich nie cierpieli? Protestanci sami nie interesowali się w tamtych czasach działalnością misyjną i nienawidzili katolickich księży. Przykładem tego 40 jezuitów, którzy w 1570 roku zdążali na misje do Brazylii i zostali wymordowani przez francuskich hugenotów w okolicach Wysp Kanaryjskich.
Chrystus zachęcający do podeptania własnego wizerunku i udawania apostazji to mało przemyślana idea. Jezus wzywa w Ewangelii do bycia jednoznacznym: tak, tak, nie, nie. Co kilka linijek przestrzega swoich uczniów, że będą musieli tracić życie dając świadectwo Jego imieniu, a kto się Go zaprze, tego i On się zaprze. Czy możliwe, jest chrześcijaństwo bez świadectwa? Czy Jezus mógł zachęcać do wyparcia się swojej wiary? Przecież Jezus wielokrotnie i jednoznacznie podkreśla, że jego uczniów spotka ten sam los co jego. I zachęca ich do wytrwania. Według Jezusa prawda i wiara są wartościami, za które należy zapłacić życiem, jeśli będzie taka potrzeba. U podstaw filmu leżą dwa fundamentalne błędy. Pierwszy to absolutyzowanie ludzkiego życia. Według Jezusa nie jest ono wartością najwyższą. Cenniejsza jest prawda, miłość, wiara i sam Bóg. Pierwsi chrześcijanie nie mieli wątpliwości, że warto oddać życie za wiarę. Gdyby tak nie było, chrześcijaństwo nie przeżyłoby prześladowań. Pogląd, że nie ma sensu oddawanie własnego życia za wiarę w Jezusa, wynika z niewiary w życie wieczne. To drugi błąd. Bez wiary w życie wieczne męczeństwo jest szaleństwem. Absolutyzacja życia ludzkiego i ograniczanie go do życia ziemskiego, to typowe podglądy naszych czasów, ale nie ludzi żyjących w XVII wieku. Nie ma to też nic wspólnego ze słowami Jezusa, iż ten kto chce zachować swoje życie straci je, a kto je straci, ten je zachowa.
Jaki jest jednak główny temat filmu? Według mnie to oskarżenie Jezusa, że sprowadził na swoich wyznawców prześladowania, zło i cierpienie. Gdyby nie chrześcijaństwo przywleczone przez jezuitów z Europy japońscy wieśniacy żyliby sobie cicho i spokojnie. Tylko trzeba zadać sobie pytanie, czy świat bez chrześcijaństwa byłby lepszy? Czy mniej byłoby w nim okrucieństwa lub cierpienia? Jezuici-apostaci wytrwale przeszukujący bagaże holenderskich kupców w poszukiwaniu krzyżyków i różańców, mają być chyba według autora filmu wzorem do naśladowania dla współczesnych duszpasterzy, którzy powinni bronić swoich wiernych przed zbyt fundamentalistyczną interpretacją Ewangelii, która może sprowadzić na wszystkich jedynie zło i cierpienie. Scorsese wpisuje się we współczesny mainstrimowy projekt chrześcijaństwa jako jakiejś bezbarwnej, niewymagającej, relatywistycznej ideologii, który wzywa do kochania wszystkich bez ponoszenia jakichkolwiek konsekwencji. To takie lightowe chrześcijaństwo, lekkostrawne i do zaakceptowania przez lewicowe elity. Filmowym prorokiem tej doktryny jest O. Fereirra. Tymczasem Ewangelie jasno mówią, że chrześcijaństwo ma być solą, zaczynem zmieniającym świat i znakiem sprzeciwu wobec zła. Świadectwo jest konstytutywną cechą chrześcijaństwa i dlatego nie można „ukrywać światła pod korcem”. Scorsese snuje w gruncie rzeczy jakąś nieprzemyślaną wizję anty-chrześcijaństwa. Chrześcijaństwo lightowe i niewymagające, wycofujące się ze świata i milczące to marzenie lewackich intelektualistów, ale to nie ma to nic wspólnego ze słowami i drogą życia Jezusa. W filmie widać tak charakterystyczne dla naszych czasów powierzchowne zafascynowanie buddyzmem, który ma być taką „inteligentną” religią zajmującą się duchowym samodoskonaleniem, ale broń Boże nie mającą nic wspólnego z realnym życiem. Nie stawiająca żadnych wymagań i nie żądającą ofiary. Taki duchowy fitness – to współczesny model buddyjskiego chrześcijaństwa.
Dziwię się niektórym zachwyconym opiniom ludzi Kościoła o Milczeniu. Brakuje mi w nich odniesienia do Pisma Świętego, a to jest w tym wypadku najważniejsze. Sceny kuszenia Rodriguesa aż proszą się o przypomnienie 2 Księgi Machabejskiej, która opowiadając o męczeństwie Eleazara, nie tylko odrzuca możliwość pozorowanej apostazji, lecz nawet więcej wskazuje na to, że męczeństwo ma być przykładem dla innych. A o czym mówi męczeństwo siedmiu braci i matki? Jest to dokładnie odwrotność całej koncepcji „Milczenia”. Niedawno obchodziliśmy wspomnienie św. Polikarpa, ucznia św. Jana ewangelisty. Na propozycję prokonsula, aby zaparł się Jezusa i ratował swoje życie uśmiechnął się i powiedział: „Osiemdziesiąt sześć lat służę Chrystusowi, nigdy nie wyrządził mi krzywdy, jakżebym mógł bluźnić memu Królowi i Zbawcy?”. Ci z katolików, a szczególnie osoby duchowne, którzy zachwycają się filmem i wskazują na „głębokie pytania stawiane przez twórcę Milczenia” jakoś nie zwracają uwagi, że konsekwentnie odczytany film naśmiewa się także ze współczesnych nam męczenników i oskarża Jezusa o okrucieństwo. Bo przecież muzułmanie z ISIS nie chcą nic innego niż formalnego wyparcia się wiary. Potem można wrócić do domu, wyspowiadać się i dalej pobożnie chodzić do Kościoła. Swoim uporem i szaleństwem współcześni męczennicy tylko przysparzają bólu swoim żonom i dzieciom. Przy okazji: teoria formalnej apostazji została opracowana w islamie i jest przez niego pochwalana, ale nie przez chrześcijaństwo. Zadaniem nas duchownych jest wzmacnianie wiary innych, a nie motanie im w głowach i doszukiwanie się chrześcijańskich treści, tam gdzie ich nie ma.
Milczenie w swoim przesłaniu podobne jest do Ostatniego kuszenia Chrystusa. Widać, że wychowanego w rodzinie włoskich emigrantów Martina męczy tematyka wiary. Sam w dzieciństwie chciał zostać misjonarzem i poszedł do seminarium, z którego został usunięty. Kto wie, może prześladuje go poczucie bycia kimś, kto zdradził swój ideał? Zresztą Shūsaku Endō pisząc swoją książkę też był raczej w kryzysie wiary związanym ze swoim cierpieniem i osobistymi rozterkami. Przy okazji warto zwrócić uwagę, że książka Endo była zaraz w latach 60tych wydrukowana w komunistycznej Polsce, z czego można wnioskować, że wpisywała się dobrze w ówczesną walkę propagandową z Kościołem. Scorsese nie wniósł według mnie nic nowego do fundamentalnego pytania o pochodzenie zła i cierpienia. W niczym nie zainspirował w kwestii tytułowego pytania o milczenie Boga. Nie mam wątpliwości, że Milczenie nie można nawet porównywać z Misją lub Czarną suknią i to nie dlatego, że tamte przedstawiały jezuitów w lepszym świetle (choć Scorsese bez wątpienia ma wiele sympatii do jezuitów, tylko do swoich wymyślonych, a nie autentycznych), tylko dlatego, że film jest słaby i płytki. Zakładam, że intencje autora były szczere i dobre, ale dla mnie rezultat jest jednak przeniknięty nihilizmem, relatywizmem, a nawet ateizmem.
Jako zakończenie warto sobie przypomnieć sylwetkę polskiego jezuity Wojciecha Męcińskiego. Apostazja Fereirry zrobiła niesamowite wrażenie w Europie. Wielu jezuitów zgłosiło się, aby „odkupić” winę swojego współbrata. Jednym z nich był Polak, O. Wojciech Męciński. Po przybyciu do Japonii (był tam zapewne pierwszym Polakiem w historii) został zaraz schwytany przez ludzi szoguna. Od VIII 1642 do 16 III 1643 Męciński był męczony 105 razy, ale nie dał się złamać. Zawieszono go więc wraz z innymi jezuitami głową na dół nad zagłębieniem z nieczystościami. Zmarł po 7 dniach męki 23 III 1643. Ciało spalono, a popiół wrzucono do morza. Nie wiemy czy Fereirra był świadkiem jego męczeństwa, ale nie można tego wykluczyć.
Kto chce poznać prawdziwą historię O. Fereirry może przeczytać ten artykuł.
Ilustracja: America Magazine