Ostatnio niewiele się tu dzieję. Chcąc się usprawiedliwić muszę wyznać, że po prostu się pochorowałem i „nie miałem zdrowia” sklecić kilku zdać. Żeby uspokoić potencjalnie zaniepokojonych, zaznaczę że nie jest to nic poważnego- ot grypo-przeziębienie. Nie tyle poważne co uciążliwe. Bo to już dłużej niż bym chciał czuję się osłabiony, bez życia…
Dało mi to okazję by zobaczyć jak funkcjonuje służba zdrowia na Tajwanie. (wygodna) Mogłem też pierwszy raz w życiu odwiedzić lekarza chińskiej medycyny.
Moja choroba nie zmierza do śmierci;-) Ja tymczasem w rozpoczynającym się Wielkim Poście nad śmiercią się głowię. Czym jest śmierć? I jak to pisał mój współbrat kto za kogo umiera? Odnajduję w tym jakiś absurd.
Bo kto chce zachować swoje życie, straci je, a kto straci swe życie z mego powodu, ten je zachowa.
Łk 9,24
Współbrzmi mi to z mądrością praojca chińskiej filozofii, na wpół legendarnego Laozi, który miał nawoływać do zatrzymania się, do nie-działania. Jeśli wciąż targany przez różne lęki biegnę to tu, to tam próbując zbawić świat, (a już na pewno własną skórę), to nie mam czasu by spojrzeć głębiej na rzeczywistość wokół mnie. Nie mam czasu myśleć, kontemplować.
Mimo, że przez chorobę byłem zmuszony trochę zwolnić, to świat wokół mnie nie zwalnia ani na chwilę.
Jeden z jezuitów tutaj, zorganizował wycieczkę rowerową wzdłuż wschodniego wybrzeża wyspy. (miejsca gdzie Scorsese kręcił Milczenie) Nie obyło się bez zdarzeń, w których jak mogłem starałem sobie radzić(naprawa samochodu, rowerów, wizyta w szpitalu…) Wszystko oczywiście po chińsku. Zakończył się drugi semestr nauki języka. To już pół roku od mojego przyjazdu tu. Przede mną kolejny semestr. Przygoda pod tytułem „Chiny” postępuje…krok po kroku.
Kto chce zachować swoją wolność straci ją, a kto straci swą wolność z Miłości, ten Ją ocali.