Trudno cieszyć się podczas świąt, jeśli wpierw nie zedrzemy z naszych oczu zasłony przyzwyczajenia do miłego wyglądu niemowlęcia. Tam jest coś więcej.
„A to będzie znakiem dla was: znajdziecie Niemowlę owinięte w pieluszki i leżące w żłobie” (Łk 2, 12).
Czy Józef, mieszkający w Galilei, spodziewał się, że Jego żona urodzi Syna w Judei? To nakaz Cezara każe mu ruszyć w drogę z ciężarną kobietą. Nie tylko anioł poleca Józefowi zrobić coś wbrew rozsądkowi: przyjąć do domu kobietę, która nosi pod sercem czyjeś dziecko. Czy to mądre, aby wybierać się z kobietą pod koniec ciąży w taką wędrówkę? Czy nie lepiej byłoby urodzić dziecko we własnym domu, a nie gdziekolwiek? Choć po ludzku trudne to do pojęcia, Bóg działa także przez pogańskiego cesarza, w dodatku okupującego Izrael. Posługuje się nawet wrogami, aby przeprowadzić swój plan. Mesjasz musi bowiem przyjść na świat w domu chleba, w Betlejem.
Św. Ignacy Loyola w „Ćwiczeniach Duchowych” zaprasza nas do tego, abyśmy dobrze wyobrazili sobie drogę, po której Maryja z Józefem idzie do Betlejem. „Dobrze” znaczy również, że ta droga nie była równiutkim asfalcikiem po płaskim terenie. Nie mówiąc o odległości pokonanej na jakimś jucznym zwierzęciu i częściowo pieszo. Jezus „rodzi się w drodze, bo przyszedł, by nam pokazać drogę, by nasze ręce i nogi rozwiązać do czynienia dobrych uczynków” – pisze jeden z anonimowych autorów średniowiecznych.
Jezus rodzi się tam, gdzie żyją udomowione zwierzęta i leży w kamiennym żłobie, z którego jedzą codzienny pokarm. Po ludzku dzieje się tak dlatego, ponieważ nie było dla Niego miejsca w gospodzie. Ale św. Łukasz nazywa tę dziwną okoliczność „znakiem” (z gr. semeion – „to, co wskazuje na coś niewidzialnego”). Znakiem działającym na naszą wyobraźnię jest obraz niemowlęcia i żłobu, przy czym żłób nie jest tylko ramą, lecz istotną treścią obrazu. Patrząc na niego oczami mamy dojść w wyobraźni do tego, co głębiej ukryte i niewidzialne. Św. Łukasz pisze, że jest to najpierw znak rozpoznawczy Mesjasza, którego mieli zobaczyć pasterze. I znak, który coś odsłania. Ten widok ma wyjaśniać, na czym polega „ewangelia” – dobra wieść, którą głoszą pasterzom aniołowie. „Bożym znakiem jest prostota. Bożym znakiem jest dziecko” – mówił Benedykt XVI na Pasterce w 2006 roku. To pasterze pierwsi słyszą tę Dobrą Nowinę, a potem widzą ją leżącą w żłobie. Wtedy zaczynają rozumieć. I to oni pierwsi przed wszelkimi uczniami i apostołami głoszą Ewangelię. Co jest jej istotą?
Prorok Izajasz zapowiadając to odległe dla niego wydarzenie wykrzykuje: „Pomnożyłeś wesele, zwiększyłeś radość. (…) Albowiem Dziecię się nam narodziło. Syn został nam dany” (Iz 9, 2.5). Jezus jest darem jak plony zebrane podczas żniw. Nie mamy wpływu nie tylko na wzrost zboża, ale też na jego zbiór. Wszystko zależy od sprzyjającej pogody, ostatecznie od Boga. Trudno cieszyć się podczas świąt, jeśli wpierw nie zedrzemy z naszych oczu zasłony przyzwyczajenia do miłego wyglądu niemowlęcia. Radość rodzi się tylko wtedy, gdy dostrzeżemy w tym widoku dar. Nieskończymy zamyka się w maleńkości. Dla mnie i dla nas.
Ojcowie Kościoła i wielu późniejszych świętych łączy żłób w Betlejem z krzyżem na Golgocie. To dla nich jeden znak. Św. Ignacy Loyola zaprasza osobę kontemplującą tajemnicę Narodzenia Pana, by rozważyła, jak „Pan narodził się w skrajnym ubóstwie, a po tylu trudach, doznawszy głodu i pragnienia, upału i zimna, krzywd i zniewag, umarł wreszcie na krzyżu, a to wszystko dla mnie” (ĆD, 116). Dopóki będę myślał, że Jezus narodził się i umarł kiedyś tylko dla ludzkości, dopóki nie zobaczę w Nim Boga, przy żłobie pozostanę niewzruszony. A przy krzyżu zakłopotany. Chrystus narodził się najpierw w wieczności z Ojca, historycznie w Betlejem, a dzięki mocy Jego śmierci i zmartwychwstania narodził się w każdym ochrzczonym. „Mistycznie powtarza „w nas” to, co kiedyś dokonał „dla nas” w historii” – pisze Raniero Cantalamessa OFMcap. Każdy ochrzczony najpierw stał się betlejemską grotą, a potem żywym członkiem Ciała Chrystusa.
Dziwni są ci święci. Po co ładują się z tym krzyżem do groty betlejemskiej? Czy nie przesadzają? Czy nie psują przedwcześnie nabożnej atmosfery? Dziwny ten zupełnie apolityczny Mesjasz. Najpierw objawia się w żłobie, a potem na krzyżu. Jedno miejsce przynależy zwierzętom, drugie przestępcom i wrogom Rzymu. W obu miejscach Syn Boga wydaje się totalnie w ręce ludzi jak żebrak, oddaje się cały dla mnie i dla świata. Dziwny jest ten Bóg.
Jezus leży w żłobie, a potem wisi na krzyżu, bo całe Jego życie nie tylko jest Darem, ale też Pokarmem. W domu czy gospodzie ta tajemnica Boga nie rzucałaby się tak w oczy. Wszystko wyglądałoby bardziej swojsko, normalnie. Żłób i krzyż są tak intrygujące i odpychające, że aż nie do przyjęcia. Trzeba przedrzeć się przez ich zewnętrzną powłokę. Jezus najpierw nieprzyjęty w Betlejem, a później odrzucony przez Jerozolimę, właśnie w tym miastach ofiaruje nam swoje Ciało i Krew. Najpierw pozwala się karmić, nosić i usypiać przez Maryję i Józefa. Potem pozwala się przybić do krzyża.Nadto, jakby jeszcze było za mało, na krzyżu z otwartego boku płynie Krew i woda. Narodzenie to nie „święto słabości, lecz uzdrowienia” – wołał św. Grzegorz z Nazjanzu. Chrystus zbawia przez to, że karmi nas ubóstwem środków, które są tak proste, że aż rażą.
Już tutaj kryje się najgłębsze uzasadnienie dla sakramentów, które swój początek biorą z tajemnicy Wcielenia. Aby Bóg mógł dotrzeć do naszego serca, potrzebujemy słowa i jakiegoś widzialnego znaku. W ten sposób nasza wyobraźnia wprawia się w ruch, a w sercu zapala się płomień.
Św. Irenusz z Lyonu krótko wyjaśnia, po co narodził się Jezus w Betlejem. Jego zdaniem Syn „wezwał na nowo człowieka do wspólnoty z Bogiem, żebyśmy przez tę wspólnotę z Nim otrzymali udział w niezniszczalności”. Nikt z ludzi nie wespnie się o własnych siłach do nieba. To Bóg go zaprasza i gotuje mu drogę. Ale jak zaprasza? Normalnego człowieka małe niemowlę raczej przyciąga niż odpycha. Budzi radość, a nie smutek. I dlatego kiedy pasterze zobaczyli dziecko w żłobie, nagle otworzyły im się usta i głosili to, co o Nim wcześniej usłyszeli. Słowo zbiega się tutaj z obrazem. Musimy usłyszeć, potem zobaczyć w tym, co widzialne, także to, czego nie widać, by stać się tymi, którzy głoszą.
Wszyscy jesteśmy pasterzami, bo pasterze to chrześcijanie, nie tylko ci pierwsi, także ci, których Pan zastanie podczas swego powtórnego przyjścia. To także my żyjący dzisiaj. Bez nas wielu ludzi nie usłyszy, że powołani są do wspólnoty z Bogiem. I to z takim, którego w Jego prostocie niełatwo zauważyć, i jak później dowodzi Ewangelia, niełatwo też przyjąć. By nie przerazić się Boga, trzeba najpierw zauważyć w Nim dziecko. Wpatrzmy się więc dobrze w te święta w żłób, wgryźmy się w niego oczami i umysłem, i zastanówmy się, czy coś nie powinno się w nas zmienić, abyśmy po świętach nie wrócili do naszych zajęć, jakby nic wielkiego się nie stało. Byśmy nie powiedzieli: ot, kolejne święta za nami.
autor: Dariusz Piórkowski SJ