Tytuł oczywiście jest prowokujący, bo przecież żadnego znaku z Nieba nie widać. To co widzimy to naturalne zjawiska, a pośród nich były zawsze takie, które posiadały aurę nadzwyczajności, ale to tylko potwierdza naturalność tego co się dzieje. Nie warto jednak kłócić się o słowa, warto natomiast przyjrzeć się temu co aktualnie się dzieje. Okazją jest kryzys z którym zmagamy się na całym świecie. Zacznijmy od nas samych, żyjącym w „naszym kraju”.

Czy jednak jest on rzeczywiście „naszym krajem”? –często stawia się takie pytanie, bo wiele razy w historii staraliśmy się o to i okazywało się potem, że na próżno. Ile ofiar poniosły poprzedzające nas pokolenia aby odzyskać Polskę, tak abyśmy byli gospodarzami w swoim własnym kraju. Jak często na przeszkodzie stawała nie tylko obca przemoc, ale brak jedności pomiędzy nami, Polakami.

Ile nas dzieli miedzy sobą dzisiaj ! Ile wrogości, czy wręcz nienawiści, ile fałszywych oskarżeń i osądów, ile klątw i złorzeczeń, ile szyderstwa i okrucieństwa. Czy o taką wolność nam chodziło i czy w związku z tym na wolność zasługujemy ? Oczywiście , że tak, że zasługujemy, jak każdy naród który ma własną narodową tożsamość i swoją misję w łonie innych narodów do spełnienia.

Czy zatem godnie pełnimy tę misję? To jest pytanie, nad którym warto pomyśleć w tym niesamowitym czasie pandemii koronawirusa, która sprawiła, że

Wielki Post, który przyszedł do nas zgodnie z kalendarzem, jak w każdym roku, zamienił się w rekolekcje których nikt nie planował i nikt się ich nie spodziewał, ani u nas w Polsce, ani nigdzie indziej na świecie.

Wielce symbolicznym obrazem odnoszącym się do spraw, które aktualnie przeżywamy, było błogosławieństwo „urbi et orbi” papieża Franciszka, którego udzielił w piątek, 27 marca. Uczynił to w nigdy dotąd nie oglądanej scenerii zupełnie wyludnionego Placu Św. Piotra, na progu bazyliki watykańskiej.

Sam jeden, w słotne popołudnie, siedział sam na pustym placu pod przenośnym daszkiem, chroniącym go od deszczu, a potem samotnie przeszedł jego starczym, kulejącym krokiem, pomiędzy rzędami plastikowych krzeseł na których nikt nie siedział, nawet jedna osoba i wspiął się po stopniach bazyliki przed jej fronton.

Bazylika również była przerażająco pusta. Nie było w niej ani jednego człowieka, poza asystującym papieskim „cieniem” – księdzem w czarnej sutannie. Koło wejścia do świątyni czekali jednak na papieża dwaj wielcy świadkowie modlitwy, która nieustannie zanoszona jest od wieków w tym mieście. Chodzi o ikonę Matki Boskiej Śnieżnej, oraz o cudowny krucyfiks z kościoła św. Marcelego na Via del Corso.

Papież, zanim wszedł do wnętrza bazyliki, zatrzymał się przed nimi, na chwilę osobistej modlitwy. Najpierw stanął przed ikoną Maryi, tą samą którą nawiedzał w kościele Santa Maria Maggiore przed prawie każdą pielgrzymka z jaka się udawał. Następnie stanął przed figurą Chrystusa ukrzyżowanego, wsparł się na Nim dotykając Go ręką, a potem całując Jego stopy. […]

Ważne w tym wydarzeniu było to, że chociaż na opustoszałym placu i na progu bazyliki, papież był sam, to jednak w ten sposób przedstawiał się tylko fizyczny obraz tego wydarzenia. W rzeczywistości jego obserwatorami (i uczestnikami !) były miliony ludzi na wszystkich kontynentach świata.

Duchowa wrażliwość mówi nam jeszcze więcej, że był to czas wspólnej modlitwy, a więc więzi która realnie jednoczy ludzi wierzących między sobą, dzięki jedności jaka istnieje pomiędzy człowiekiem wierzącym, który się modli, a Bogiem do którego on się zwraca.

Po modlitwie u wejścia do świątyni, papież wszedł do jej wnętrza. Nie było tam nikogo, to znaczy nie było ani wiernych, ani sprawujących liturgię hierarchów, ani służby liturgicznej, świątynia była całkowicie pusta. Był tam jednak Jezus-Eucharystia – była święta obecność naszego Pana w Najświętszym Sakramencie. Właśnie dlatego papież wszedł do środka i pojawił się znów na progu świątyni z monstrancją w dłoniach, udzielając błogosławieństwa „miastu i światu” (urbi et orbi)”.

W tym momencie największym i najbardziej znaczącym przeżyciem była odczuwalna, wręcz mistyczna więź, pomiędzy samotnym papieżem, w „księżycowej” scenerii placu św Piotra i na tle wymarłego „wiecznego miasta” a nami, duchowymi uczestnikami tego wydarzenia.

Papież nie tylko musiał mieć tego świadomość, ale było to przez niego zaplanowane, skoro cały świat zaprosił na tę „samotną”- publiczną modlitwę i to nie tylko na oczach całego świata, ale z całym światem. Musiał wierzyć w duchową więź i sens modlitwy błogosławieństwa dla „miasta i świata”, skoro wydał oficjalny komunikat, że każdy uczestnik tego wydarzenia, w realnym jego czasie, to znaczy mając łączność papieżem poprzez media, obojętnie gdzie by się w tej chwili znajdował na kuli ziemskiej, jest uprzywilejowanym adresatem tego błogosławieństwa, ponieważ może otrzymać
odpust zupełny, zupełnie tak jak gdyby fizycznie był obecny na Placu św Piotra w Rzymie. Co nam mówi to wydarzenie w historyczną chwilę kryzysu związanego z pandemią koronawirusa? Oczywiście, za wcześnie jest jeszcze na podsumowania, ale już teraz konieczne jest szukanie odpowiedzi. Świat został nagle zdestabilizowany, chociaż nie wybuchła żadna oficjalna wojna i żadne obce wojska nie wkroczyły do innego kraju, ale wszystko nagle przestało żyć zwyczajnym życiem. Wszystkie siły zostały skoncentrowane na wysiłku aby ochronić życie, przynajmniej na tyle ile się to tylko da, bo wszyscy mamy wspólny interes, aby przetrwać pandemię, już teraz myśląc co będzie potem, bo widzimy, że zachwiany jest nasz cały system cywilizacyjny.

Świat, który opuścił Boga potrzebuje Bożego błogosławieństwa, którego nie powinno się chować tylko we wnętrzu świątyń, ale należy z nim wychodzić na zewnątrz i błogosławić, błogosławić, błogosławić …Tym bardziej nawet, im mniej świat zdaje sobie z tej potrzeby sprawę, bo nie chodzi przecież o propagowanie jakiejś ideologii, ale o Dobrą Nowinę o Zbawicielu – Jezusie Chrystusie, Synu Bożym.