W homiliach o Maryi eksponuje się zwykle zbyt jednostronnie moment chwały, boskości, królewskości. Ukazuje się Maryję zbyt „odpustowo, cukierkowo”. Gubi się natomiast wymiar trudu życia, bólu, cierpienia.
Maryja jako Matka Boga, Niepokalanie Poczęta jedyna z ludzi „miała prawo” być wolna od bólu i cierpienia, a jednak Jej życie, od Nazaretu aż do Golgoty naznaczone było cierpieniem i trudem.
Cierpienie Maryi rozpoczęło się w Nazarecie. W czasie Zwiastowania powiedziała Bogu „tak” i oddała do dyspozycji swoje życie i przyszłość. W miarę upływu czasu odsłaniał się przed Nią krzyż, który przyjęła.
Pierwszym źródłem jej bólu była relacja z Józefem. Józef był Jej najbliższy. Kochała go czystą miłością, widziała ból, jakiego doświadczał, gdy odkrył, że jest brzemienna i nie mogła mu pomóc. Nie czuła się zobowiązana do wyjawienia tajemnicy Boga i dlatego (podobnie jak Józef) cierpiała w milczeniu.
Cierpieniem dla Maryi było narodzenie Syna Bożego. Jezus, Syn Boży przyszedł na ziemię w grocie dla bydła, w żłobie. Żadna matka nie życzyłaby sobie podobnego porodu. Maryja nie mogła zapewnić Jezusowi podstawowych warunków sanitarnych ani bytowych.
Cierpienie Matki związane było również z brakiem poczucia bezpieczeństwa. Maryja w lęku o życie Jezusa musiała uciekać z Dzieckiem do Egiptu; przeżywała trudy wędrówki i życia związanego z emigracją. Po powrocie z Egiptu nie mogła zamieszkać w Betlejem. Widmo strachu pozostawało i dlatego musiała udać się do Nazaretu.
Innym źródłem cierpienia Maryi było niezrozumienie Syna i nieporozumienia, które z tego wynikały. Ludzkie myślenie, rozumienie Maryi nie zawsze nadążało za myślami Jej Syna, Boga-Człowieka i Boga Ojca.
Pierwsze nieporozumienie miało miejsce czasie pielgrzymki do świątyni. Dwunastoletni Jezus po raz pierwszy przyszedł do domu Ojca, do świątyni. Nie wrócił jednak z Rodzicami do Nazaretu, ale pozostał w świątyni, dyskutując z uczonymi w Piśmie. Maryja i Józef z bólem serca szukali Go przez trzy dni (por. Łk 2, 41nn).
Maryja cierpiała również po odejściu Jezusa. W wieku około trzydziestu lat Jezus rozstał się z Nią i rozpoczął misję ewangelizacji. Maryja szczególnie teraz potrzebowałaby Jego pomocy. Po śmierci Józefa była przecież samotną, starzejącą się wdową. Jednak dla Jezusa najważniejszy był Ojciec i Jego misja. Dlatego zostawił matkę w Nazarecie i rozpoczął drogę pielgrzyma; drogę wyznaczoną przez Ojca.
W czasie kilkukrotnych spotkań z Maryją doszło do rozdźwięku między nimi. W Kanie Galilejskiej Maryja zapewne przeżywała radość ze spotkania z Jezusem. Ucieszona spotkaniem, czuła się w pełni jako matka, która może prosić Syna. Tymczasem usłyszała przykre słowa: Czyż to moja lub Twoja sprawa, Niewiasto? (J 2, 4). Jezus nie chciał z pewnością zerwać więzów miłości, które wynikają z macierzyństwa, jednak dał Maryi delikatnie do zrozumienia, że o Jego misji decyduje Ojciec Niebieski. Jeżeli uczynił cud, to dlatego, że było to wolą Ojca. Maryja musiała w bólu uczyć się odchodzić od mentalności ludzkiej i żyć w optyce Bożej, myśleć w duchu swego Syna.
W czasie innego spotkania, gdy poinformowano Jezusa o przybyciu Matki, wypowiedział trudne słowa: Któż jest moją matką, i którzy są moimi braćmi? Kto pełni wolę Ojca mego, który jest w niebie, ten Mi jest bratem, siostrą i matką (Mt 12, 48nn). Maryja musiała stać na zewnątrz, za progiem, samotnie. Była w tym bardzo podobna do Syna, który opuszczony przez przyjaciół i Ojca umierał samotnie na krzyżu.
Największe cierpienie przeżyła Maryja na Drodze Krzyżowej i w czasie śmierci Jezusa. Patrzyła na ból Syna świadoma, że nic nie jest w stanie dla Niego uczynić. Nie mogła za Niego umrzeć, jak śpiewamy w naszych polskich „Gorzkich żalach”. Mogła tylko biernie stać i patrzeć. Maryja musiała oddać swego umiłowanego Syna Bogu Ojcu do końca. Pod krzyżem dojrzewała do ostatecznego „tak”. Jej ofiara została przyjęta.
Życie Maryi było wypełnione ludzkim cierpieniem. Jednak, poza jedną wymówką w świątyni jerozolimskiej (zob. Łk 2, 48), z Jej ust nie padły żadne słowa skargi, żalów, pretensji. Wszystkie trudne sprawy przechowywała w swoim sercu, rozważała je, „kołysała”, kontemplowała (por. Łk 2, 19).
Mel Gibson w filmie „Pasja” (2004) przedstawił bardzo sugestywnie i wzruszająco postawę kontemplacyjną Maryi w czasie męki Jezusa. Maryja dotykała miejsc i śladów męki. Chciała je zachować na zawsze w pamięci, „wyryć” w swoim sercu.
Również trwanie Maryi pod krzyżem było kontemplacją. Nie mówiła nic. Ale kontemplowała i współprzeżywała to, co dzieje się w Sercu Jej Syna. Serca Jezusa i Maryi były złączone miłością i cierpieniem. Jest to najtrudniejsza kontemplacja.
Św. Bonawentura w taki sposób próbuje wczuć się w ból Maryi pod krzyżem: zebrawszy odważnie wszystkie swe siły, stała przed Nim, Ukrzyżowanym. Ileż razy musiała szlochać z jękiem opłakując swego syna i wołając: „Jezu, Synu mój, kto mi pozwoli umrzeć z Tobą i za Ciebie, Synu mój najsłodszy?” Ileż razy musiała podnieść swe skromne oczy ku tym palącym ranom, czy w ogóle się w nie wpatrywać choćby przez chwilę, czy zdołała w ogóle widzieć je wyraźnie za zasłoną swoich łez. Któż wątpi, że mogła omdleć z powodu ogromnego bólu w swoim wnętrzu? Dziwię się wręcz, że nie umarła. Jest jakby umarła, choć żyje, ponieważ żyjąc, cierpi najokrutniejszy ból śmierci.
Z rozważania i kontemplacji rodziła się w Maryi zdolność akceptacji największego cierpienia i nadawania mu sensu.
Maryja jest symbolem wszystkich cierpiących kobiet i matek. Choć wolna od grzechu, została doświadczona największym cierpieniem, jakie może przeżyć kochająca matka. Żadna kobieta, która cierpi z powodu bólu lub straty dziecka nie może równać się z cierpieniem Maryi. Bo nie jest wolna od grzechu i nie jest matką Boga. Jednak każda cierpiąca kobieta może uczyć się od Maryi przeżywać cierpienie. Może wraz z Nią stać pod krzyżem. Może również modlić się i prosić Ją o wstawiennictwo. Maryja, która nosiła w swym łonie Syna Bożego, a później patrzyła na Jego śmierć, nie jest obojętna wobec ludzkich próśb i cierpienia i towarzyszy nam duchowo na naszej drodze krzyżowej.
fot. Pixabay