Kolejną pomocą w rozwoju duchowym, choć może zabrzmi to paradoksalnie, jest przebaczenie. Podjęcie przebaczenia nie jest wcale łatwą decyzją. W rozmowach słyszę często stawiane pytanie: dlaczego ja mam wciąż przebaczać?, dlaczego mam czynić pierwszy krok? Pytanie wydaje się tym bardziej uzasadnione, gdy zadaje je osoba skrzywdzona.

Jedna ze znajomych opowiedziała mi o swoim doświadczeniu sensu przebaczenia. Przez jakiś czas nosiła w sercu żal do osoby, która ją skrzywdziła. Pewnego dnia, gdy podniosła słuchawkę telefonu, usłyszała szloch i prośbę o przebaczenie.  Odczuła wówczas wewnętrzny pokój i ogromną radość. I  pomyślała: Jeżeli ja odczuwam tak ogromną radość z powodu przebaczenia, to co dopiero Pan Bóg.

Bóg w Chrystusie wybaczył nam bardzo wiele i nieustannie wybacza. Od nas oczekuje przebaczenia bliźnim na miarę naszych ludzkich możliwości: Bądźcie dla siebie nawzajem dobrzy i miłosierni! Przebaczajcie sobie, tak jak i Bóg wam przebaczył w Chrystusie (Ef 4, 32).

W modlitwie Ojcze nasz, której nauczył nas Jezus, prosimy Boga, by odpuścił nam winy, podobnie, jak my odpuszczamy naszym winowajcom. W tych słowach uzależniamy niejako Boże przebaczenie od wzajemnego ludzkiego przebaczenia. Gdy zastanawiam się nad tymi słowami, dziękuję Bogu, że nie zawsze wysłuchuje próśb według naszych oczekiwań. Gdyby nam wybaczał według ludzkiej miary, to niejednokrotnie musielibyśmy czekać na przebaczenie latami.

Przebaczenie i przyjęcie przebaczenia ma wymiar terapeutyczny. Brak przebaczenia rodzi zgorzkniałość i pretensjonalność. Ponadto zniewala. Uzależnia od innych i wciąga w tryby manipulacji. Dopóki nie przebaczymy, jesteśmy związani niewidzialną nicią z innymi osobami i nie jesteśmy sobą. Zamiast duchowego pokoju i radości towarzyszy nam smutek i agresja. Przebaczenie jest wyzwalające.

Nieumiejętność przebaczenia wynika z braku właściwych relacji i nadmiernej koncentracji na odczuciach i potrzebach, a nie na osobach. Nie jesteśmy w stanie wówczas przyjąć i docenić miłości, akceptacji, ciepła, serdeczności i uznania, które ofiarują nam inni. Żądamy miłości absolutnej, do której nie są zdolni. Ponadto zapominamy, że nie wszystkie błędy czy rany, które nam zadają, są ich winą. Czasami ranią nas z własnej słabości  albo po prostu otwierają nasze stare niezagojone rany.

Uzdrowienia potrzebują także relacje z Bogiem. Oczywiście, obiektywnie nie mamy Bogu nic do przebaczania. Bóg jest samą miłością, dobrocią, świętością i wszystko Jemu zawdzięczamy. Jedyną naszą postawą powinna być wdzięczność i uwielbienie. Jednak, z subiektywnego punktu widzenia, oskarżamy Boga o cierpienie, chorobę, ból, zło, obojętność, pogmatwaną historię życia… I wobec takich oskarżeń, pretensji, żalów trudno przyjąć postawę wdzięczności i miłości. Oskarżanie Boga jest zwykle argumentem do negacji życia albo usprawiedliwianiem własnej bierności i egoizmu. W takiej sytuacji trzeba najpierw przebaczyć Bogu Jego winę, by móc nawiązać z Nim przyjazne, bliskie relacje.

Najtrudniejsze jest zwykle przebaczenie sobie. Takie przebaczenie wymaga pokory, życia w prawdzie i odwagi. Trzeba wówczas zstąpić z piedestału swojego idealnego obrazu i swoich przekonań. Trzeba w pokorze uznać, że jest w nas dwubiegunowość – dobro i z zło. Są mocne strony, dobro, zdolność do miłości, duchowa tęsknota za Bogiem i pięknem ale także wady, czułe punkty, lęki, niezdolność nawiązywania relacji, grzeszność, skłonność do pójścia za najniższymi instynktami.

Taka akceptacja, która stoi na drugim biegunie egoizmu i pychy, jest wyzwalająca. Prowadzi do zgody na własną (może nie zawsze wymarzoną) historię oraz pomaga zrozumieć lepiej innych.

fot. Pixabay