Wieczorem 27 stycznia br. na kirgisko – tadżyckiej granicy doszło do wymiany ognia między pogranicznymi jednostkami wojskowymi obu krajów. Południowa granica Kirgizji, w której misję sui iuris Stalica Apostolska powierzyła jezuitom, od lat wydaje się być beczką prochu.
Wymiana ognia między pogranicznikami rozpoczęła się po zablokowaniu drogi przez służby tadżyckie na odcinku Batken – Isfana. Droga ta jest kontrolowana wspólnie przez oba kraje i jak widać, ciągle stanowi między nimi kość niezgody. W czasie ostrzału wojsko tadżyckie używało moździerzy i granatników. Wojsko kirgiskie informuje o 12 rannych. Póki co, nie znana jest liczba ofiar po stronie Tadżykistanu.
W nocy z 27 na 28 stycznia udało się osiągnąć całkowite zawieszenie broni. Ruch drogą Batken – Isfana został przywrócony, a obszary przygraniczne patrolowane są przez wspólne jednostki obu krajów. Zarówno Kirgizja jak i Tadżykistan powołały komisje mające na celu zbadać przyczyny incydentu.
Tak pogranicze kirgisko – tadżyckie, jak również inne obszary Kirgizji, oraz pozostałych krajów Azji Centralnej stanowią złożoną mozaikę kultur i narodów. Mieszkańcy tych krajów przywykli do odradzających się co jakiś czas i pod różnym pretekstem animozji, które szybko przemieniają się w regionalne konflikty zbrojne.
Więcej o miejscowym kolorycie i związanych z nim wyzwaniach można przeczytać w dzienniku podróżnym br. Damiana Wojciechowskiego SJ, jednego z ośmiu jezuitów posługujących obecnie w Kirgizji. Brat Damian nakreśla kontekst całego konfliktu. Warto przeczytać. Fragment poniżej.
Rafał Bulowski SJ
Na zdjęciach: pozbawiony wody teren konfliktu (foto: Damian Wojciechowski SJ)
Fragment tekstu brata Damiana
Chcemy dojechać do wioski Sa-markandyk. Zielona dolina rzeki szerokości kilkuset metrów na kil-kanaście kilometrów wdziera się w pustynne wzgórza. To terytorium Tadżykistanu. Skręcamy w lewo,ale po kilku kilometrach widzę wokół siebie tylko tadżyckie numery rejestracyjne. Nie ma żadnych przejść granicznych, choć jednego znaku. Po prawej pola ryżowe to Tadżykistan, po lewej zboże to Kirgistan, droga też tadżycka. Zawracam – jeśli zatrzyma nas tadżycka straż graniczna, mogą być kolosalne kłopoty. Miejscowi pokazują, że tam dalej wzdłuż rzeki jest Tadżykistan, ale kilkaset metrów jest neutralna droga i po niej można jeździć. Mijamy posterunek kirgiskiego wojska i szlaban, po kamienistej, zapylonej drodze wjeżdżamy znowu na terytorium Kirgistanu. Tu znowu po prawej przejście graniczne! Jedziemy nowiutką asfaltówką, które prze-cina cały południowy Kirgistan. Adam mówi: według GPS jesteśmy w Tadżykistanie. I rzeczywiście to kilku-kilometrowa enklawa tadżycka na kirgiskim terytorium. Takich enklaw, także uzbeckich, jest tutaj kilka. Idą spory ile, bo czasami enklawy są przecinane kirgiskim terytorium. Tadżycy, Kirgizi, Uzbecy żyją po obu stro-nach granicy. Często trudno ich odróżnić: krew, zwyczaje, stroje mieszają się od stuleci.
Skąd ten cały galimatias? Do końca XIX wieku było tutaj Kokandzkie Królestwo. Nikogo nie interesowała narodowość. Każdy żył i mówił jak jego przodkowie. Najpierw przyszła Rosja, potem bolszewicy. Komuniści zaczęli tworzyć republiki radzieckie. Jak jednak wyznaczyć w tej narodowościowej mozaice granice? Kirgizi żyli w górach. Życie w wioskach, w miasteczkach uznawali za hańbiące, niegodne wolnego koczownika. Tam na równinie, w pyle, brudzie, żyli „sartowie”. Ludzie niższego gatunku. Kirgiz mógł u nich wymienić mięso na ryż lub tkaniny i potem wracał do swoich jurt w zielonych, górskich dolinach. Bolszewicy w latach 20-30 tworzyli nowe struktury administracyjne. Te niby państwa też musiały mieć centra administracyjne, miasta ze szkołami, komitetami partii i oddziałami NKWD. Do kirgiskich gór dodali więc tadżyckie i uzbeckie kotliny. Czysto uzbeckie miasta Osz, Dżalalabad, Suzak znalazły się w Kirgizji. A tam gdzie „sartowie” uprawiali swoje pola wśród kirgiskich gór – te tereny włączono do Uzbekistanu i Tadżykistanu. Tak powstały enklawy, a władza sowiecka stała się arbitrem w nacjonalnych sporach. Jednak geografia ma swoją logikę. Drogi idą dolinami na dół, do równin i tam łączą się między sobą, ale to nie był problem tak długo jak istniał Związek Radziecki. Z Dżalalabadu do Oszu ludzie jeździli do pracy 30 minut przez Uzbekistan. Nagle w 1991 roku okazało się, że ta droga prowadzi przez terytorium obcego i niespecjalnie zaprzyjaźnionego państwa. Teraz trzeba jechać 2 godziny. Nie było już możliwości pojechać do sąsiedniej wioski. Kirgizi byli zmuszeni budo-wać drogi w poprzek gór i dolin. Do tej pory wiele z tych dróg to kamieniste bezdroża.
Całość przeczytaj w dzienniku podróżnym br. Damiana Wojciechowskiego SJ