Najbardziej adekwatną odpowiedzią Boga na ludzkie pytania o sens cierpienia jest cierpienie, męka, krzyż i śmierć Jezusa, Syna Bożego. Bóg zamiast usunąć cierpienie z ziemi, sam w nie wszedł. Zamiast usunąć śmierć, sam jej się poddał. Bóg nie przyszedł, aby wyjaśnić cierpienie, przyszedł, aby napełnić je swoją obecnością (P. Claudel). W swoim Synu wszedł w otchłań ludzkiej nędzy i bierze ją na siebie, by w wyzwalających promieniach nadziei ustawić beznadzieję, apatię oraz bezsens chorób i cierpień, niepełnosprawności i bezsiły (G. Greshake). Zło i cierpienie nie są tylko dramatem człowieka, ale również Boga.
Poprzez cierpienie, a więc mękę, krzyż i śmierć Jezus nas zbawił, czyli wyzwolił od grzechu, zła i otwarł drogę do wiecznego szczęścia z Bogiem. Cierpienie ludzkie osiągnęło swój zenit w męce Chrystusa. Równocześnie zaś weszło ono w całkowicie nowy wymiar i w nowy porządek: zostało związane z miłością. […] Krzyż Chrystusa stał się źródłem, z którego biją strumienie wody żywej. W nim też musimy postawić na nowo pytanie o sens cierpienia i odczytać do końca odpowiedź na to pytanie (Jan Paweł II).
Jednak droga cierpienia nie była łatwa nawet dla Syna Bożego. Jezus musiał zmagać się, by jako człowiek, pozostać jej wierny. W Jego ludzkiej naturze „starły się z sobą” instynkt życia i ludzkie poczucie sprawiedliwości oraz wola Boga Ojca, który „obarczył Go grzechami całej ludzkości”. Jezus w Ogrojcu musiał bronić się przed pokusą niewiary i nieufności Ojcu, a także opierać się przed naturalnymi odruchami, zwłaszcza lęku, by pozostać wiernym Ojcu i swej misji (por. Łk 22, 39-46).
Kresem cierpienia Jezusa była śmierć na krzyżu. Z ludzkiego punktu (a zwłaszcza elity politycznej i religijnej Izraela) była totalną porażką. Na krzyżu Jezus doświadczył całkowitego „ogołocenia”, osamotnienia i opuszczenia, nawet przez Ojca. Odszedł w przeciwieństwie do wyniosłego spokoju Sokratesa, z okrzykiem bólu i trwogi samotności, opuszczenia. Przyjął człowieczeństwo do ostatnich konsekwencji (por. Flp 2, 6-11). Jego krzyk modlitwy w chwili konania: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mk 15, 34) jest pytaniem, które stawia sobie ludzkość wszystkich czasów; pytaniem o niesprawiedliwe cierpienie, daremną miłość, pozorne zwycięstwo grzechu i zła.
Jezus na krzyżu, opuszczony i cierpiący do granic możliwości, doświadczający ludzkiego lęku i trwogi, zachował do końca ufność Syna. Odchodzi do Ojca, powierzając Mu swego ducha, z modlitwą na ustach, która jest pewnością, że pozorne zwycięstwo cierpienia i zła jest w rzeczywistości zwycięstwem i wiernością woli Boga Ojca do końca: Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego (Łk 23, 46).
Gdy patrzymy na krzyż albo kontemplujemy mękę Jezusa rodzi się często bunt i sprzeciw. „Cóż to za Ojciec, który godzi się na takie cierpienie Syna? Dlaczego milczy? Dlaczego nie zbawi świata w inny, bardziej humanitarny sposób”? Trudno nam zrozumieć „taką miłość”.
Zapewne nie zrozumiemy nigdy do końca tajemnicy cierpienia, gdyż nie jesteśmy w stanie zrozumieć miłości absolutnej, bezwarunkowej. Miłość bezwarunkowa zakłada wolność. Bóg kocha miłością bezwarunkową i dlatego traktuje nas poważnie, nie jak zaprogramowane komputery, ale jak wolne, świadome, zdolne do relacji, miłości i odpowiedzialności osoby. „Godzi się” również na wszystkie konsekwencje ludzkiej wolności, nawet śmierć Syna. Na krzyżu miłość krzyczy. Jeśli się to pominie, pojawi się niebezpieczeństwo, że będziemy patrzeć na krzyż Jezusa jak na coś, czego Bóg wyraźnie chciał. Cóż to byłby za Bóg, który karmiłby się krwią i cierpieniem? (J. Brantschen).
Męka i cierpienie Jezusa trwa nadal i będzie trwać w pewnym sensie do skończenia świata (B. Pascal). Jezus „cierpi”, dopóki człowiek żyje z dala od Boga, grzeszy, rani serce Boga i innych. Jezus Chrystus odkupił nas swoim cierpieniem. Cierpi On w nas dalej, aż całkiem będziemy odkupieni. Jego największy ból jest spowodowany nie przez nasz grzech, ale przez nasze wewnętrzne opory, które bronią się przed odkupieńczym procesem… On prosi nas o nasze grzechy, abyśmy je odcierpieli przez Niego i z Nim (F. Jalics). Niezwykle trafnie wyraził tę prawdę Dietrich Bonhoeffer, protestancki teolog, który zginął w hitlerowskim obozie koncentracyjnym Flossenbürg: Człowiek powołany jest do tego, by wraz z Bogiem cierpieć cierpieniem, jakie świat bez Boga zadaje Bogu.
Cierpienie Jezusa rekapituluje w symboliczny sposób scena płaczu nad Jerozolimą (Łk 19, 41-44). Jezus kochał swój lud i swoje miasto i gdy w widzeniu proroczym zobaczył ruinę historii i tożsamości miasta, a także ruinę człowieka i wartości religijnych, duchowych, moralnych, ogarnął Go niewypowiedziany ból. Jezus zapłakał również dlatego, że Jerozolima odrzuca i depcze Boże słowo, zabija proroków (Łk 13, 34n), nie rozpoznaje czasu nawiedzenia Boga: Ile razy chciałem zgromadzić twoje dzieci, jak ptak swoje pisklęta pod skrzydła, a nie chcieliście (Łk 13, 34). Żal i ból Jezusa są wyrazem miłości i troski Boga, który pragnie, by każdy człowiek został zbawiony. Bóg, jak kokosz, pragnie przygarnąć do swojego serca wszystkie swoje dzieci, aby obdarować je miłością. Jednak człowiek wybiera swoją drogę. Myśli, że sam osiągnie „własne szczęście”.
Płacz Jezusa to łzy Boga-Człowieka przejętego cierpieniem Ojca i cierpieniem ludu, który oddalił się od żywej więzi ze swym Stwórcą, Początkiem i Celem. Łzy Jezusa są również wyrazem osobistego zaangażowania w cierpienie narodu. Jezus współuczestniczył w dramacie swego ludu. Cierpiał i przestrzegał jak prorok przed tym, co ma nastąpić. Ale przede wszystkim umarł za lud, który szczerze kochał.
Płacząc nad Jerozolimą, Jezus chciał włączyć nas wszystkich w swój ból; pragnął, byśmy usuwali źródło cierpienia i zła. Nie płaczcie nade Mną, płaczcie raczej nad sobą i nad waszymi dziećmi! –mówił do kobiet na Drodze Krzyżowej (Łk 23, 28). Jan Paweł II skomentował te słowa w taki sposób: Nie można się ślizgać po powierzchni zła, trzeba sięgać do jego korzenia, do przyczyn, do całej wewnętrznej prawdy sumienia.
Ludzkie cierpienie ma moc zbawczą, gdy jest połączone z cierpieniem Jezusa, gdy je napełniamy miłością. W cierpieniu jesteśmy solidarni, podobnie, jak w grzechu. Nie ma „grzechów osobistych, nieszkodliwych, prywatnych”. Każdy grzech ma konsekwencje społeczne, uderza we wspólnoty, rodziny, społeczeństwa, dzieli i niszczy relacje, przyjaźnie, miłość. Podobnie cierpienie, krzyż w oczach Bożych ma wymiar wspólnotowy, społeczny; zbawia innych. Św. Paweł radował się, że mógł poprzez swoje cierpienie kontynuować mękę Jesusa; podobnie kontynuowana jest dziś w Kościele, w każdym cierpiącym: Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1, 24).
Myślę, że na końcu ziemskiego życia, po śmierci, możemy być bardzo zdziwieni, widząc jak podjęte przez nas z akceptacją cierpienie wysłużyło zbawienie innym i w jaki sposób my zostaliśmy zbawieni dzięki cierpieniu naszych bliźnich. Jak pisze E. Mounier: Nigdy nie będziemy wiedzieć, ile dobra i ile łaski zostało w nas wlane przez oddanie się naszych cierpiących i świętych braci. Dlatego warto cierpienie łączyć z ofiarą Jezusa w Ogrodzie Oliwnym czy na Golgocie i ofiarować Bogu jako wynagrodzenie za grzechy własne i bliźnich, szczególnie gdy jest długie czy wręcz nieodwracalne.
Cierpienie jest częścią ludzkiego losu. Nikt nie jest od niego wolny. Powinniśmy jednak kształtować w sobie zdrowe podejście do bólu i cierpienia. Dobrze jest uczyć się go, kontemplując Jezusa. Jezus nie szukał ani nie pragnął cierpienia, ale gdy przyszło, zmierzył się z nim. W obliczu cierpienia jest nam bardzo bliski. Z lękiem błagał Ojca, by Mu zaoszczędził kielicha bólu: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! (Łk 22, 42). Na krzyżu wobec całego świata wyjawił swoją tragiczną samotność: Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił? (Mt 27, 46).
Sprzeciw wobec cierpienia i krzyża jest naturalną ludzką postawą. Nieporozumieniem i niezrozumieniem duchowości krzyża, „mistyfikacją krzyża” jest myślenie, że „musimy pragnąć cierpieć”, aby przez to ofiarować się Bogu. Nie musimy! Cierpienie jest tajemnicą i „darem”. Każdy może „walczyć z Bogiem, gdy Jego wola wydaje się niezrozumiała i zbyt trudna. Każdy może modlić się, jak Jezus w Ogrojcu: Ojcze, jeśli chcesz, zabierz ode Mnie ten kielich! Z drugiej strony powinna nam towarzyszyć świadomość, że wola Ojca, choć często trudna i enigmatyczna, jest zawsze najlepsza. Najdoskonalszą modlitwą, zawartą w „Ojcze nasz” są słowa: Bądź wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi. W podobny sposób modlił się Jezus w obliczu czekającego Go cierpienia: Jednak nie moja wola, lecz Twoja niech się stanie! (Łk 22, 42).
Właściwą, naturalną postawą wobec cierpienia jest z jednej strony sprzeciw, a z drugiej oddanie, akceptacja. Chrześcijanie mają w pierwszym rzędzie łagodzić, usuwać i przezwyciężać cierpienie; czynić wszystko, co w ludzkiej mocy aby usuwać ból i jego źródła. Ale nie mogą popadać w iluzję, że każde cierpienie jest wyleczalne. Mądrością i łaską jest wiedzieć, kiedy przychodzi czas sprzeciwu, a kiedy oddania (J. Brantschen); kiedy należy walczyć z cierpieniem, a kiedy zaakceptować go i przyjąć z poddaniem się woli Bożej.
Czasami fałszywie utożsamiamy wolę Bożą z cierpieniem, krzyżem a nawet złem. Doświadczając cierpienia, trudności albo stojąc wobec tajemnicy, mówimy: „wola Boża”. Oczywiście, Bóg może „dopuszczać cierpienie” i faktycznie „dopuszcza” je. Ale utożsamianie każdego cierpienia z wolą Boga jest nieprawdziwe, oskarżające, wynikające z fałszywego obrazu Boga. Bóg jest miłością (1 J 4, 8) i dlatego pragnie tylko miłości, dobra i szczęścia człowieka, a nie cierpienia jako celu samego w sobie.
Bluźnierstwem jest twierdzenie, że Bóg cieszy się z cierpienia albo nim manipuluje jako narzędziem kary wobec grzesznej ludzkości. Bóg nie znajduje żadnej sadystycznej przyjemności w realiach, które wypaczają Jego obraz w człowieku. W całej Biblii objawia się On jako Bóg życia, a nie śmierci, wyzwolenia a nie krzywdy. W obliczu cierpienia nie wzywa do upodobania, lecz do oporu. Ból ludzi zawsze jest ciężką próbą dla ich obrazu Boga (B. Chenu).
fot. Pexels