Noc była zimna, podobna do tej, w którą Józef, Maryja i mały Jezus, uciekali do Egiptu, chcąc uniknąć diabelskiego opętania króla Heroda. Straże stojące przy grobie były czujne, podobnie jak te które wysłał Herod, aby zlikwidować świętych uciekinierów. Czujność była tym bardziej na miejscu, że krążyły pogłoski o planach wykradzenia zwłok Jezusa przez Jego apostołów.
Jakimś dziwnym jednak sposobem strażnicy nie zauważyli, że wielki głaz, który zamykał grobowiec, nad ranem, został odsunięty, a do jego wnętrza weszły dwie osoby, wyglądające na anioły, jeden miał postać kobiecą, podobną do matki Jezusa, a drugi był jak dwie krople wody podobny do Józefa, Jego świętego opiekuna z Nazaretu.
Ten pierwszy, a więc Maryja, podeszła do zwłok umęczonego na krzyżu Jezusa, leżących w głębi grobowca, na kamiennej ławie, owiniętych w białe prześcieradła. Stając przy nich, najpierw ze skupieniem się pomodliła i przymykając oczy, raz jeszcze Bogu powiedziała swoje uroczyste „fiat”, które kiedyś wypowiedziała w Nazarecie, podczas wizyty archanioła Gabriela, a potem powtarzała przy różnych życiowych okazjach.
Kiedy otwarła oczy, zauważyła, że nad głową Jezusa pojawił się mały płomyk ognia. Uśmiechnęła się wówczas do siebie i w duchu podziękowała Bogu za ten cudowny znak, że martwe zwłoki jej Syna znów stały się żywym ciałem, bo wróciła do nich dusza, której Boska świętość jaśniała pięknem chwały Zmartwychwstania.
Maryja stała wyprostowana i unosząc nieco w górę ręce, dziękowała Bogu za to, że Jego miłość jest potężna i wierna, gdyż nie pozwolił, aby ciało Jego Wybrańca uległo zepsuciu śmiertelnym dotykiem piekła, ale zostało ożywione przez wstąpienie w nie Świętego Ducha Zmartwychwstania, zamieniając ponury grobowiec w kolebkę Nowego Życia, jak kiedyś stajnia kolo Betlejem stała się miejscem cudownego spotkania ziemi z Niebem.
Na zakończenie modlitwy, Maryja pochyliła się nad ciałem Jezusa i zdjęła z Jego głowy chustę, którą Mu w czasie pogrzebu założyła. Uczyniła to bardzo delikatnie, nie chcąc obudzić Go ze snu, gdyż miał oczy zamknięte, a w kąciku Jego ust widać było, tlący się tajemniczo uśmiech.
Później Jezus wyjaśnił, że chodziło o sen o ich domu w Nazarecie, że widział w nim ogień ich domowego paleniska, słyszał dobrze mu znany odgłos bulgocącej wody w ich domowym kociołku, a w izbie widział krzątającego się Józefa, jak zawsze pogodnego i zawsze podwójnie zadowolonego – raz z tego, co właśnie robił, bo lubił to wszystko, czym się zajmował, a po drugie dlatego, że czynił coś, o co Bogu chodzi, ciesząc się, że może Mu oddać tę przysługę.
Maryja po zdjęciu chusty z głowy Jezusa i odsłonięciu Jego twarzy dała się porwać fali radości, wielbiąc Boga za Jego niesamowitą, niedającą się w żaden sposób opisać miłość i na którą nie jest w stanie odpowiedzieć jak tylko oddać się Mu raz jeszcze, całkowicie i do końca, a więc zarówno teraz, jak i na każdą chwilę wieczności. Nie zapomniała przy tym, aby chustę, która zdjęła z twarzy Jezusa złożyć i umieścić osobno, koło pogrzebowych płócien, aby było to znakiem dla wtajemniczonych, którzy przyjdą do grobu, że ona już tutaj była i powitała zmartwychwstałego Jezusa, oddając chwałę Bogu.
Uroniła kilka łez, całując czoło Syna, i wtedy właśnie Jezus otworzył oczy. Uśmiechnął się do niej swym ciepłym, synowskim uśmiechem, wypowiadając te kilka słów, które kiedyś, przed laty, zupełnie na początku ich wspólnej drogi powiedział do niej archanioł Gabriel: „Bądź pozdrowiona łaski pełna”. Ona też uśmiechnęła się, słysząc te słowa z Jego ust i odpowiedziała, podobnie jak kiedyś: „oto ja najszczęśliwsza służebnica Pańska, niech nadal wszystko się spełnia według Twego Słowa”.
Następnie, nie wiadomo kiedy i jak, nagle znalazł się Jezus poza kokonem prześcieradeł, w które był owinięty. Uczynił to tak zgrabnie, jak gdyby cudownie przeniknął przez nie, bez konieczności ich odwijania. Zaraz też, będąc gotowy do drogi, serdecznie uścisnął Józefa i zwracając się do niego i do Maryi powiedział, że idzie do Jego i ich Boga, oraz do Jego i ich Ojca. Wszyscy troje uśmiechnęli się wówczas, przypomniawszy sobie zdarzenie odnalezienia dwunastoletniego Jezusa w świątyni jerozolimskiej po trzydniowym poszukiwaniu.
Ilustracja: Herbert Gustave Schmalz (1856-1935)