Wojna w Ukrainie przeraża mnie nie tylko przez sam fakt, że jest tuż obok i trwa. Nie tylko przez opowieści z pierwszej ręki, z relacji uchodźców o przerażających okrucieństwach. Nie mniej przeraża mnie taki jej obraz w mediach, który buduje emocje ludzi niczym tłumu kibiców areny sportów walki. Niczym na tablicy wyników ze sportowej hali padają w mediach liczby ilustrujące cierpienia napadniętych i bilans strat agresora w ludziach i sprzęcie. Nie ma miejsca na pogłębioną refleksję, co najwyżej na proste uogólnienia. Bo i w hali sportowej głosy inne niż dopingujące walczących nie mają szansy zaistnieć. Któż słuchałby protestujących, że boks w ringu albo brutalne sporty walki w oktagonalnych klatkach (MMA) są nieetyczne i winny być zakazane? Gdyby nawet ktokolwiek coś takiego wykrzyczał i tak głos utonąłby we wrzawie tłumu.
Nie dziwi więc, że jakiekolwiek opinie o wojnie w Ukrainie, które odbiegają od głównego nurtu narracji mediów, są zagłuszane albo ignorowane. Tym tłumaczę fale brudu wylewane na głowę papieża Franciszka, obraźliwie określanego w polskiej publicystyce „miękiszonem”, „kiepskim dyplomatą”, „pseudoprorokiem”. Nie sposób tłumaczyć takim autorom, jak to ujął o. Federico Lombardi – że papież nie jest kapelanem wojennym. Na koniec podróży do Kazachstanu, w spotkaniu z jezuitami, Franciszek w prosty sposób wyłożył swoje credo: „To właśnie musimy robić: uwalniać serca od nienawiści…” Świadom, że są głosy go krytykujące, dodał: „Chciałbym jednak dopowiedzieć, że nie oczekuję tego, byście bronili papieża, ale żeby ludzie czuli się otoczeni waszą czułą miłością, bo jesteście braćmi papieża. Nie czuję gniewu, gdy jestem źle rozumiany, bo dobrze znam cierpienie, które się za tym kryje”.
Okazuje się jednak, że jest wiele osób, które oczekują czegoś innego od codziennej papki medialnej, czegoś, co pomogłoby uwalniać serca od nienawiści. Do Wyższych Przełożonych Zakonów Męskich w Polsce dotarł list pani Karoliny apelującej, aby podjąć „trud refleksji i stanięcia twarzą w twarz z własnymi osądami, opiniami i lękami, z samym sobą”. Jak rozumiem jej przesłanie, aby głębiej wniknąć w to, co kryje się pod powierzchnią wojennej zawieruchy, być może w ten sposób myśleć już o przyszłości, kiedy opadnie jej kurz? Bo przecież będzie jakieś „po”.
Autorka wskazuje na początku wielki proces przemian świadomości społeczeństwa Ukrainy pod wpływem wojny, poczynając od jej zarania w 2014 r. Zauważa także złożoność uwarunkowań postaw społeczeństwa rosyjskiego: oszukiwanego systemowo, żyjącego pod neostalinowskim przymusem w reżimowych kleszczach. Cytuje wypowiedź znajomej Rosjanki, mieszkającej w Polsce, że osobiście nie zna nikogo w Rosji, kto popierałby wojnę.
Dalej zaś, nawiązując do historycznego apelu biskupów polskich do biskupów niemieckich ze słynnym „przebaczamy i prosimy o przebaczenie”, stawia autorka listu pytanie: „jak dziś, w obecnych realiach Kościół rzymskokatolicki zamierza zareagować na los pozostawionych sobie Rosjan. Czy ta postawa będzie mężna i konkretna, czy też rozmyta i zaginie w przekazach medialnych, zostanie zakrzyczana i zapomniana”?
Nie ma prostych sposobów realizacji niektórych postulatów listu, który apeluje m.in. o wkład Kościoła katolickiego w przekaz prawdy o wojnie skierowany do społeczeństwa rosyjskiego, gdy zna się realia, w jakich w Rosji znajduje się on dzisiaj. Nie w tym jednak rzecz. O ile chlubimy się pomocą i solidarnością z Ukraińcami, którzy są ofiarami wojny, o tyle stoi przed nami wyzwanie uwolnienia się od uogólnionego osądu wobec Rosjan, wśród których są oczywiście sprawcy, ale i ofiary wojennej pożogi.
Uważam za nieodzowne poważne potraktowanie słów Franciszka: „To właśnie musimy robić: uwalniać serca od nienawiści…”
Grzegorz Dobroczyński SJ
Przeczytaj, co papież Franciszek powiedział jezuitom w Kazachstanie: https://jezuici.pl/2022/09/kazachstan-rozmowa-papieza-franciszka-z-jezuitami/