W sobotę, 19 listopada, w parafii pw. św. Stanisława Kostki w Gdyni odbyły się uroczystości pogrzebowe o. Zygmunta Kurowskiego SJ, który zmarł w Gdańsku 14 listopada br.

Mszy św. o godz. 11:00 przewodniczył Przełożony Prowincji Wielkopolsko-Mazowieckiej Towarzystwa Jezusowego o. Zbigniew Leczkowski SJ a kazanie wygłosił o. Bernard Gonska SJ ze Szczecina, z parafii pw. św. Andrzeja Boboli, w której śp. o. Zygmunt posługiwał przez 24 lata.

Zdjęcia z pogrzebu (foto: Michał Gutkowski SJ)

Homilia podczas Mszy św. pogrzebowej śp. o. Zygmunta Kurowskiego SJ, wygłoszona przez o. Bernarda Gonskę SJ.

„Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i w śmierci należymy do Pana” (Rz 14,7). Tę prawdę o sensie istnienia człowieka przypomina nam św. Paweł w swoim Liście do wyznawców Chrystusa w Rzymie. Chrześcijanin to człowiek, który ma cały należeć do Pana. O tej prawdzie pamiętały całe pokolenia ochrzczonych w imię Trójcy Przenajświętszej. Ale czy naprawdę wszyscy o tym pamiętali? Historia Kościoła i współczesne czasy pokazują nam, że wielu ochrzczonych o tej godności dziecka Bożego zapomniało. Żyli lub żyją, jakby Boga nie było. Jednak ta sama historia Kościoła i współczesne czasy pokazują nam liczne przykłady chrześcijan, którzy w swojej codzienności żyją konsekwentnie ze świadomością, że „i w życiu i w śmierci należymy do Pana”.

Jeśli ktoś z nas miał to szczęście spotkać w swoim życiu śp. O. Zygmunta Kurowskiego, w którego uroczystości pogrzebowej uczestniczymy, może z pewnością powiedzieć, że o. Zygmunt swoim życiem poświadczył to pawłowe przypomnienie, że w życiu i śmierci należymy do Pana.

Urodzony 29 października 1933 roku w Kościanie w rodzinie wielodzietnej i religijnej, o. Zygmunt i jego rodzeństwo otrzymało w domu rodzinnym staranne wychowanie chrześcijańskie. Prawdy wiary, życie Ewangelią i miłość do każdego człowieka nauczył się od swoich rodziców, ludzi głęboko religijnych i przywiązanych do Kościoła. Jego ojciec był organistą w rodzinnej miejscowości, a następnie, gdy powiększała się rodzina, szukał pracy organisty w Grodzisku Wielkopolskim i Wejherowie. Gdy wybuchła II wojna światowa rodzina powróciła do Kościana. Rodzina żyła ubogo, ale przy pomocy rodzinnej i sąsiedzkiej udało się przeżyć ten trudny okres. Gdy zakończyła się okupacja niemiecka ponownie rodzina Kurowskich przeniosła się do Wejherowa, gdzie o. Zygmunt podjął naukę, aby w 1951 roku zdać egzamin dojrzałości. Warto nadmienić, że w okresie dzieciństwa i latach młodzieńczych zainteresował się muzyką i grą na instrumentach. Była to na pewno zasługa jego ojca-organisty. Wspominam o tym, gdyż swoje talenty muzyczne skutecznie wykorzystywał przez wiele lat w pracy duszpasterskiej, rekolekcyjnej i misyjnej. Spotkałem wielu parafian w Szczecinie, którzy nie znali O. Kurowskiego z nazwiska, ale jak mówili, że chodzi im o „tego ojca śpiewającego”, to wiadomo było, kogo mają na myśli.

Bezpośrednio po zdaniu matury w 1951 roku realizuje odkryte powołanie go przez Pana Boga do kapłaństwa. Mając 18 lat wstępuje do Wyższego Seminarium Duchownego w Pelplinie, aby podjąć studia filozoficzno-teologiczne. Po 6 latach, 28 IV 1957 r., przyjmuje święcenia kapłańskie z rąk ks. bpa Kazimierza Józefa Kowalskiego.

Ukazana dotychczasowa droga życia o. Zygmunta potwierdza pawłowe słowa, że należymy do Pana. O. Zygmunt nigdy o tym nie zapomniał. Realizował je konsekwentnie. Jako młody, 24 letni kapłan diecezjalny, potrzebował – jak każdy młody kapłan – nabycia praktyki duszpasterskiej. Stąd przełożeni kierowali go do różnych parafii na terenie diecezji pelplińskiej jako wikariusza, w których oddawał się z pełnym poświęceniem jako duszpasterz, w pracy kancelaryjnej, w głoszenia słowa Bożego, a przede wszystkim jako katecheta dzieci i młodzieży.

Po 14 latach pracy duszpasterskiej w diecezji pelplińskiej, po rozeznaniu duchowym, dojrzał do decyzji, że Pan Bóg powołuje go do życia zakonnego. Myliłby się ten, kto myślałby, że decyzja o. Zygmunta, była wynikiem szukania tzw. „łatwiejszego życia”. Nie! Jego decyzja była przemyślana i przede wszystkim rozeznana i przemodlona. Miał świadomość, że wstąpienie do zakonu, a tym bardziej do Towarzystwa Jezusowego, jest poważnym wyzwaniem dla niego. A że była to roztropna i wynikająca z chęci „należenia do Pana” decyzja, niech świadczy świadectwo jednego z jezuitów (już nieżyjącego), który kilkanaście lat temu powiedział mi: „O. Kurowski jest dla mnie przykładem kapłana, który szczerze kocha Pana Boga, żyje z Nim w głębokiej zażyłości. On nigdy nie żałował swojej decyzji o wstąpieniu do zakonu. On bardzo szybko pokochał nasz zakon”.

Mając 38 lat, 1 września 1971 roku, przekracza progi kaliskiego nowicjatu Towarzystwa Jezusowego, aby po dwóch latach formacji, dnia 8 września 1973 roku złożyć pierwsze śluby zakonne. Przez kolejny rok zostaje w Kaliszu, gdzie pełnił funkcję prefekta kościoła. W następnych latach 1975-1979 pracował w Lublinie przy ul. Królewskiej i Radomiu jako katecheta. Następnie udaje się na roczną Trzecią probację do Starej Wsi k/Brzozowa pod kierunkiem o. instruktora Kazimierza Kucharskiego SJ.

Po probacji pracował (1980-1984) w Warszawie przy ul. Rakowieckiej jako koordynator katechezy i katecheta. Sam opowiadał, że jako katecheta na niektórych placówkach miał po 40 godzin katechezy w tygodniu. A jego uczniowie po latach mówili, że o. Zygmunt był dla nich autorytetem. W latach 70-tych ubiegłego wieku o. Zygmunt poznał osobiście ks. Franciszka Blachnickiego w Krościenku, aby przyjrzeć się i doświadczyć pracy z młodzieżą. Przez następne lata sam organizował w różnych miejscowościach rekolekcje oazowe w różnych miejscowościach w Polsce.

Dnia 8 września 1981 r. złożył uroczystą profesję zakonną na ręce o rektora Andrzeja Koprowskiego. Przez następne lata (1984-1990) był administratorem parafii św. Szczepana w Warszawie przy ul. Narbutta 21, przełożonym domu zakonnego w Piotrkowie Trybunalskim (1990-1993), w Kaliszu (1993-1994) jako misjonarz ludowy i rekolekcjonista, w Warszawie przy ul. Świętojańskiej (1994-1996) kontynuował pracę misjonarza i rekolekcjonisty, a także spowiadając w Sanktuarium Matki Bożej Łaskawej.

W 1996 – mając 63 lata – przybył do Szczecina i tutaj pełnił funkcję ojca duchownego w zakonnej wspólnocie, a w parafii wikariusza i duszpasterza ludzi chorych. Gdy pojawiły się poważne dolegliwości zdrowotne, po 24 latach pobytu w Szczecinie, w 2020 roku został skierowany do infirmerii w Gdyni.

Na dzisiejszą uroczystość pogrzebową wybrałem fragment Ewangelii Mt, 25,31-46, którą możemy zatytułować: „Będziemy sądzeni z miłości”. Dlaczego ten fragment?

Dlatego, że podczas naszego wspólnego życia w Szczecinie, poznałem o. Zygmunta jako zakonnika i kapłana, który kochał Pana Boga, który był człowiekiem szczerze kochającym Matkę Najświętszą, który żył przesłaniem Jezusa Miłosiernego, który z wielką pobożnością sprawował eucharystyczną Ofiarę i był człowiekiem adoracji Pana Jezusa w tabernakulum.

To właśnie z adoracji Pana Jezusa w kaplicy domowej czerpał wewnętrzne siły do zmagania się z dolegliwościami zdrowotnymi, łącząc się z Panem w Jego zbawczej Męce i cierpieniu. O. Zygmunt był człowiekiem wielkiej modlitwy, budując swoją postawą niejednego współbrata.

Ta codzienna adoracja Pana Jezusa wpływała na jego poświęcenie się posłudze chorym w parafii. Nikt nie zliczy chore osoby, które nawiedzał o. Zygmunt w ich domach, niosąc im Pana Jezusa, spowiadając, udzielając Sakramentu Namaszczenia Chorych i słowa pociechy i otuchy.

O. Zygmunt był tym, do którego odnoszą się słowa dzisiejszej Ewangelii:
Bo byłem głody, a daliście Mi jeść;
Byłem spragniony, a daliście Mi pić;
Byłem przybyszem, a przyjęliście Mnie;
Byłem nagi, a przyodzialiście Mnie;
Byłem chory, a odwiedziliście Mnie;
Byłem w więzieniu, a przyszliście do Mnie.
Nikt nie zliczy – nigdy o tym nie mówił, choć o tym wiedzieliśmy – ilu osobom potrzebującym przekazał kanapki na furcie, ile rzeczy osobistych (ubrania) wręczył bezdomnym, ile czasu poświęcił chorym, ilu biednym i chorym realizował recepty z własnych oszczędności.

To z codziennej adoracji Najświętszego Sakramentu wynosił duchowe inspiracje do przygotowania homilii, skupienia podczas odprawiania Mszy Świętej i troski o piękno sprawowanej liturgii.

Kto kocha Pana Boga, nie może nie kochać Jego Matki. O. Zygmunt nie rozstawał się z różańcem w ręku.

„Będziemy sądzeni z miłości”. O. Zygmunt był wielkim czcicielem i propagatorem kultu Jezusa Miłosiernego. Kult ten szerzył w Piotrkowie Trybunalskim, a następnie w swojej pracy rekolekcyjnej i misjonarskiej. Kult ten rozwinął również w Szczecinie i przez wiele lat w każdy czwartek prowadził półgodzinne nabożeństwo do Jezusa Miłosiernego.

Miłosierdzie Boże okazywał jako spowiednik w konfesjonale. Dodawał otuchy tym, którzy nie radzili sobie z trudnościami życiowymi i duchowymi, dawał dobre i trafne rady. Był cenionym spowiednikiem.

O. Zygmuncie, dziękujemy Panu Bogu za Twoje życie przepełnione miłością do Niego i bliźniego, za Twoją cierpliwość, wrażliwość na potrzeby drugiego człowieka, przykład życia jako człowieka ubogiego, za Twoją punktualność, oddanie posłudze kapłańskiej, za Twoją wrażliwość, za przykład cierpliwego znoszenia chorób, za Twoją pokorę, wyważoną postawę i wpierające słowo.

Św. Paweł w swoim liście do Rzymian przypomniał, że „wszyscy przecież staniemy przed trybunałem Boga”. O. Zygmuncie, ty już zakończyłeś swoją ziemską wędrówkę i stanąłeś przed trybunałem Boga. Ufamy, że w momencie twego przejścia do domu Ojca sam Pan powiedział ci: „Zygmuncie, wszystko, co uczyniłeś jednemu z tych braci Moich najmniejszych, Mnie uczyniłeś. Wejdź do radości twego Pana”. Amen.