1. Jan urodził się w małej wiosce Ain Karem, oddalonej około siedem kilometrów od Jerozolimy, pół roku przed swym kuzynem, Jezusem. Ewangelista Łukasz dokładnie określa czas jego pojawienia się w dziejach historii: w piętnastym roku rządów Tyberiusza Cezara. Gdy Poncjusz Piłat był namiestnikiem Judei, Herod tetrarchą Galilei, brat jego Filip tetrarchą Iturei i kraju Trachonu, Lizaniasz tetrarchą Abileny; za najwyższych kapłanów Annasza i Kajfasza (Łk 3, 1-2). Jego rodzice, Zachariasz i Elżbieta, pochodzili z rodu kapłańskiego (Łk 1, 5), Elżbieta była krewną (ciocią) Maryi (Łk 1, 36). Oboje byli sprawiedliwi wobec Boga i postępowali nienagannie według wszystkich przykazań i przepisów Pańskich (Łk 1, 6).
Zapowiedź narodzin i przyjście na świat Jana wpisuje się w starotestamentalne historie o cudownych poczęciach przez niepłodne kobiety. Niepłodność w czasach biblijnych była uważana za przekleństwo i bardzo boleśnie przeżywana. Wiązała się bowiem z brakiem wsparcia i opieki w okresie starości. Sądzono ponadto, że jest widomym znakiem braku błogosławieństwa Boga, co z kolei stanowi konsekwencję ludzkiej winy i grzechu.
Elżbieta zapewne bardzo cierpiała. Bóg odpowiedział na jej łzy. Gdy Zachariasz sprawował służbę w świątyni w Jerozolimie i na niego przypadł los złożenia ofiary kadzenia w przybytku Pańskim (było to jednorazowe wydarzenie w życiu każdego kapłana), ukazał mu się anioł Gabriel, oznajmiając, że jego modlitwy zostały wysłuchane, a jego żona urodzi syna (Łk 1, 5-25). Sam Bóg nadał mu imię Jan (Łk 1, 13), które oznacza: „Bóg (Jahwe) jest łaskawy”. Anioł przepowiedział również jego szczególny wybór przez Boga i doniosłą misję: wielu z jego narodzenia cieszyć się będzie. Będzie bowiem wielki w oczach Pana; wina i sycery pić nie będzie i już w łonie matki napełniony będzie Duchem Świętym. Wielu spośród synów Izraela nawróci do Pana, Boga ich; on sam pójdzie przed Nim w duchu i mocy Eliasza, żeby serca ojców nakłonić ku dzieciom, a nieposłusznych – do usposobienia sprawiedliwych, by przygotować Panu lud doskonały (Łk 1, 14-17). Jan będzie Bożym nazirejczykiem (por. Lb 6, 1-21), napełnionym Duchem Świętym, człowiekiem formatu i mocy proroka Eliasza.
Wobec tajemniczej zapowiedzi Zachariasz, który był człowiekiem starym i mocno stąpającym po ziemi, zażądał znaku. Otrzymał, ale inny, niż się spodziewał. Do chwili urodzenia Jana pozostał niemy. Po zakończeniu służby świątynnej powrócił do Ain Karem, by wraz z żoną w zaciszu domowym przeżywać (w milczeniu) radość tajemniczego działania Boga. Elżbieta zaś odczytała ciążę jako wielki dar i zdjęcie hańby w oczach ludzi (Łk 1, 25).
Narodziny Jana były potwierdzeniem obietnicy danej przez archanioła Gabriela. Zgodnie z zamysłem Bożym nadano mu imię Jan (Łk 1, 57-66). Świadkowie tej uroczystości dopatrywali się w wydarzeniach związanych z narodzeniem Jana szczególnego działania Boga i wiązali z nim wielkie nadzieje: Kimże będzie to dziecię? Bo istotnie ręka Pańska była z nim (Łk 1, 66). I mieli rację. Narodzenie Jana było znakiem objawiającym miłosierną obecność Boga pośród ludu. Jan rozpoczął nową erę szczególnego nawiedzenia Boga i objawienia Jego miłości przez Jezusa. Przepowiedział ją w proroczym widzeniu Zachariasz (por. Łk 1, 68-79).
Biblia pomija milczeniem dalsze losy rodziców Jana. Legenda głosi, że Zachariasza zabił Herod Wielki. Według tej tradycji zamordowano go pomiędzy świątynią a ołtarzem. Ciało Zachariasza odnaleziono w 415 roku, przewieziono do Konstantynopola i umieszczono w wybudowanej ku jego czci świątyni. Obecnie w bazylice laterańskiej w Rzymie znajduje się jego głowa a pozostałe relikwie w kościele świętego Zachariasza w Wenecji. Elżbieta z kolei uciekła z dzieckiem na Pustynię Judzką, gdzie przebywała dwa lata. Według innej tradycji zmarła czterdzieści dni po swym mężu. Chłopiec zaś rósł i wzmacniał się duchem, a żył na pustkowiu aż do dnia ukazania się przed Izraelem (Łk 1, 80).
Czy znam jakieś przekazy związane z moim urodzeniem? Co sądzę o znakach Boga? W jakich sytuacjach bywam niemy? Jak oceniam dziś lata mojego dzieciństwa? Za co jestem szczególnie wdzięczny rodzicom? O co mam żal?
2. Jan Chrzciciel spędził swoją młodość i okres dojrzały na pustyni. Był człowiekiem surowym, ascetycznym. Żył poza cywilizacją i kulturą, w zgodzie z naturą; żywił się jej owocami: nosił odzienie z sierści wielbłądziej i pas skórzany około bioder, a jego pokarmem była szarańcza i miód leśny (Mt 3, 4). Nie wyglądał atrakcyjnie ani nie był dobrze ubrany. Jednak było w nim coś, co przyciągało tłumy ludzi – być może zapał, z jakim przemawiał (J. McLaughlin).
Jan wzywał do nawrócenia, czyli zmiany myślenia oraz głosił bliskie nadejście Mesjasza. Udzielał chrztu w Betanii Zajordańskiej, w rejonie, w którym prorok Eliasz został wzięty do nieba na wozie ognistym (por. 2 Krl 2, 11). Jego chrzest polegał na zanurzeniu w Jordanie i wyznaniu grzechów. W rytuale nie wprowadzał nic nowego. Chrzest taki praktykowała już religijna grupa Esseńczyków. Jan nadał mu nowy wymiar. Odtąd nie był ceremonią powtarzaną corocznie, ale uroczystym aktem dokonywanym raz w życiu. Miał też charakter inicjacji; wprowadzał do wspólnoty oczekujących bliskiego przyjścia Mesjasza. Jan często o tym przypominał: Ja was chrzczę wodą dla nawrócenia, lecz Ten, który idzie za mną mocniejszy jest ode mnie […] On was chrzcić będzie Duchem Świętym i ogniem (Mt 3, 11).
Jan został przyjęty przez lud z entuzjazmem. Od czasów Malachiasza nie było w Izraelu proroka; lud tęsknił za bezpośrednim słowem od Boga i wyczuwał go w nauczaniu Chrzciciela. Jan udzielał praktycznych wskazówek dotyczących życia (według wskazań Tory): Pytały go tłumy: Cóż więc mamy czynić? On im odpowiadał: Kto ma dwie suknie, niech [jedną] da temu, który nie ma; a kto ma żywność, niech tak samo czyni. Przychodzili także celnicy, żeby przyjąć chrzest, i pytali go: Nauczycielu, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nie pobierajcie nic więcej ponad to, ile wam wyznaczono. Pytali go też i żołnierze: A my, co mamy czynić? On im odpowiadał: Nad nikim się nie znęcajcie i nikogo nie uciskajcie, lecz poprzestawajcie na swoim żołdzie (Łk 3, 10-14). Takie wskazania nikogo nie obciążają ponad miarę. Każdy powinien czynić to, co potrafi i co jest zgodne z jego stanem. Jest więc zrozumiałe, że przychodzą doń tłumy „żeby przyjąć chrzest” (Łk 3, 7). Zrozumiałe, że ciągną do niego wszyscy, reprezentował przecież zdrowe zasady moralne, które nieobce były również faryzeuszom. Tyle, że jego moralność osadzona jest w ramach spraw ostatecznych – Jan mówi o sądzie (W. Bruners). W swoim nauczaniu Jan potrafi być łagodny, ale również twardy, nawet wobec szanowanych faryzeuszy. Słowa, które głosi korespondują z jego życiem. Sam bowiem jest człowiekiem sprawiedliwym. Żyje w zgodzie z sobą, czyli jest autentyczny, szczery. Jan nie musi zabiegać o niczyją sympatię. Mówi to, co czuje. W swoich wystąpieniach od nikogo nie czuje się zależny. Uważa, że pełni służbę u Boga. Jest wolny wewnętrznie (A. Grün).
Jezus w taki sposób charakteryzuje Jana: Coście wyszli oglądać na pustyni? Trzcinę kołyszącą się na wietrze? Ale coście wyszli zobaczyć? Człowieka w miękkie szaty ubranego? Oto w domach królewskich są ci, którzy miękkie szaty noszą. Po coście więc wyszli? Proroka zobaczyć? Tak, powiadam wam, nawet więcej niż proroka. On jest tym, o którym napisano: Oto Ja posyłam mego wysłańca przed Tobą, aby Ci przygotował drogę. Zaprawdę, powiadam wam: Między narodzonymi z niewiast nie powstał większy od Jana Chrzciciela. Lecz najmniejszy w królestwie niebieskim większy jest niż on (Mt 11, 7 – 11). Według tego świadectwa Jan nie chwieje się, jak trzcina na wietrze, lecz jest wierny i wytrwały. Nie kieruje się opinią ludzi. Nie zachowuje się, jak chorągiewka, która łopocze, jak wiatr wieje. […] Jan jest postacią wyrazistą i jednoznaczną, na zewnątrz dziką, a jednocześnie ma łagodne i dobre serce. Nie rani ludzi, lecz ich podnosi. Nikogo się nie boi. Mówi to, co myśli. (A. Grün). Nie dba o siebie, o wygodę i lekkie życie. W całej swej złożoności jest przeciwieństwem Heroda.
Mimo zewnętrznej surowości Jan był człowiekiem pokornym. Jego sława dotarła do Jerozolimy a lud skłonny był uznać w nim Mesjasza. W zaistniałej sytuacji elity religijne wysłały oficjalną delegację, by zbadać, kim on jest. Na postawione pytanie odpowiada wprost: Ja nie jestem Mesjaszem (J 1, 20). Wewnętrzna rzetelność nie pozwala mu wysuwać siebie na pierwszy plan, podkreślać zbytnio swoje znaczenie czy przywłaszczać sobie to, co mu się nie należy (J. Lotz). Na kolejne bardziej natarczywe pytanie: Kim jesteś? Co sam mówisz o sobie? odpowiada: Jam głos wołającego na pustyni: Prostujcie drogę Pańską (por. J 1, 22-23). Z jego słów przebija prostota i wielkość. Nieważny jest on sam. Ważny jest głos, słowo, które rozbrzmiewa na pustyni. Jan całkowicie utożsamia się z głosem, czyli z misją, posłaniem, które przekazuje. Najważniejszy jest Jezus, Pan.
Jan może być dla współczesnych mężczyzn wzorem łączenia elementów energii, dzikości z wolnością oraz łagodnością. Postać Jana Chrzciciela przemawia do mężczyzn. Porusza w nich struny ich duszy, struny dzikości i siły, ale także tęsknoty za wolnością, za uwolnieniem się od oczekiwań otoczenia i tęsknoty za robieniem tego, do czego dąży ich dusza. Ale Jan jest tylko tym, który idzie przed Kimś ważniejszym i obwieszcza wszystkim Jego przyjście. Wskazuje ponad siebie – w kierunku Mężczyzny zintegrowanego, namaszczonego, który spełnia nasze tęsknoty za byciem mężczyzną w pełni (A. Grün).
Jaką wagę przywiązuję do stroju i wyglądu zewnętrznego? Czy żyję w zgodzie z naturą? W czym to się wyraża? Jakie cechy innych pociągają mnie szczególnie? Jaką wagę mają dla mnie inicjacje i rytuały? Czy potrafię łączyć surowość, twardość, dzikość z łagodnością? Czy jestem autentyczny i szczery? Od kogo (czego) jestem uzależniony? Czy nie jestem chwiejny, dwuznaczny? Czy znam swoje miejsce w życiu?
3. Życie Jana Chrzciciela wpisane zostało w życie jego ziemskiego kuzyna, którego był prekursorem, Jezusa, Mesjasza, Syna Bożego. Gdy tylko pojawi się na scenie, Jan odejdzie w cień, by całkowicie się „umniejszyć”.
Wypowiedzi, w których zapowiada przyjście Mesjasza świadczą o świadomości Jego bóstwa: Ten, który idzie za mną, mocniejszy jest ode mnie (Mt 3, 11); Ja Go przedtem nie znałem, ale Ten, który mnie posłał, abym chrzcił wodą, powiedział do mnie: Ten, nad którym ujrzysz Ducha zstępującego i spoczywającego nad Nim, jest Tym, który chrzci Duchem Świętym. Ja to ujrzałem i daję świadectwo, że On jest Synem Bożym (J 1, 33-34). Jan wskazuje Jezusa jako Odkupiciela, a zarazem Sędziego: Oto Baranek Boży, który gładzi grzech świata (J 1, 29); Ma On wiejadło w ręku dla oczyszczenia swego omłotu: pszenicę zbierze do spichlerza, a plewy spali w ogniu nieugaszonym (Łk 3, 17).
Jan jest dogłębnie otwarty na Jezusa i włącza się w Jego misję. Jej poświeci wszystko; uczniów, nauczanie, popularność i sławę, własne plany, a w końcu całe życie. Majestat Pana, którego drogę dane mu jest gotować, wstrząsa Janem do głębi. Ogarnięty wraz ze wszystkim, czym jest, przemożną mocą tego Jedynego, roztapia się w Nim i właśnie przesz to zyskuje samego siebie, czyli jest dokładnie sobą (J. Lotz).
Relację Jana z Jezusem cechuje głęboka pokora. W czasach Jezusa niewolnicy nosili sandały swego pana. Jan nie czuje się godny być nawet jednym z nich: ja nie jestem godzien nosić Mu sandałów (Mt 3, 11). Gdy Jezus przychodzi nad Jordan i prosi go o chrzest, wzbrania się: To ja potrzebuję chrztu od Ciebie, a Ty przychodzisz do mnie? (Mt 3, 14). Jezus jednak przekonuje go cierpliwie: Pozwól teraz, bo tak godzi się nam wypełnić wszystko, co sprawiedliwe (Mt 3, 15). Wówczas Jan porzuca własną ludzką logikę i chrzci Jezusa. Ma świadomość, że przekracza to jego kategorie myślenia, jednak powinien czynić wszystko, co On chce. Zaczyna pojmować, że ważniejsze jest posłuszeństwo Bogu niż własna wizja oddawania Mu chwały.
Jan nie jest zazdrosny nawet o swoich uczniów. Gdy wskaże im Jezusa jako Baranka Bożego, wielu z nich opuści go, by towarzyszyć odtąd nowemu nauczycielowi. Jan akceptuje ich wybór, nie zatrzymuje ich przy sobie, cieszy się, że odnajdują właściwą drogę. On wie, kiedy pojawić się na scenie, ale wie również, kiedy należy w pokorze z niej zejść.
Uczniowie, którzy pozostali przy Janie nie rozumieli jego decyzji. Z pewną dozą zazdrości skarżyli mu się, widząc jak topnieje jego grono, a powiększa się liczba uczniów Jezusa: Nauczycielu, oto Ten, który był z tobą po drugiej stronie Jordanu i o którym ty wydałeś świadectwo, teraz udziela chrztu i wszyscy idą do Niego (J 3, 26). Odpowiedź, jakiej udzielił Jan, jest przepiękna w swej prostocie; przebija z niej pokora i miłość do Jezusa: Człowiek nie może otrzymać niczego, co by mu nie było dane z nieba. Wy sami jesteście mi świadkami, że powiedziałem: Ja nie jestem Mesjaszem, ale zostałem przed Nim posłany. Ten, kto ma oblubienicę, jest oblubieńcem; a przyjaciel oblubieńca, który stoi i słucha go, doznaje najwyższej radości na głos oblubieńca. Ta zaś moja radość doszła do szczytu. Potrzeba, by On wzrastał, a ja się umniejszał (J 3, 27-30). Jezus jest Oblubieńcem. Oblubienicą jest naród izraelski, Kościół, a ostatecznie cała ludzkość. Jan z kolei jest przyjacielem Oblubieńca. Jego zadaniem jest przyprowadzić oblubienicę do Oblubieńca. Gdy więc lud opuszcza Jana i garnie się do Jezusa, w jego sercu rodzi się radość. Cieszy się, że on sam przestaje się liczyć, a Oblubieniec może wzrastać. Jan oddaje wszystko, by Jezus mógł wzrastać, by mógł w pełni zrealizować swoje posłannictwo – objawić światu Boga Ojca. Odtąd Jan swoje własne małe życie coraz bardziej wtapia w wielkie życie Jezusa, niszczy to, co jego własne, aby Chrystus otrzymał wszystko, co Mu się należy, aby Chrystus był w pełni Chrystusem (J. Lotz). I to jest właśnie miłość.
Jakimi słowami określiłbym moje doświadczenie Jezusa? Co gotów byłbym poświecić dla innych (dla Boga)? Jakie uczucia rodzi we mnie strata? W czym wyraża się moja pokora? Co jest dla mnie ważniejsze: posłuszeństwo Bogu czy moja wizja oddawania Mu chwały? Czy nie odrzucam prawd wiary, których nie rozumiem? Czy nie jestem zazdrosny? Czego zazdroszczę? Czy potrafię się cieszyć, gdy inni wzrastają? Czy mam świadomość, że poprzez moje „zatracenie się w Chrystusie pozyskam dogłębnie siebie”? Czy mógłbym nazwać siebie przyjacielem Oblubieńca?
4. Jan Chrzciciel pozostał wierny Chrystusowi do końca, do męczeńskiej śmierci. Była ona właściwie konsekwencją jego życia, radykalizmu i braku kompromisów. Prorok skrytykował publicznie Heroda i Herodiadę za ich niemoralne życie. W efekcie został osadzony w więzieniu, w twierdzy macheronckiej.
W więzieniu, w obliczu zbliżającej się śmierci pojawiają się pokusy, Janem zaczynają targać wątpliwości i to w sprawie, której poświecił swoje życie; wątpliwości związane z osobą Jezusa. Ponieważ mógł kontaktować się ze swoimi uczniami (Herod w rzeczy samej go cenił) wysłał ich do Jezusa z pytaniem: Czy Ty jesteś Tym, który ma przyjść, czy też innego mamy oczekiwać? (Łk 7, 19). Jezus dał jednoznaczną odpowiedź, wskazał w niej na znaki, które dla każdego Izraelity powinny stanowić oczywiste dowody czasów mesjańskich: Idźcie i donieście Janowi to, coście widzieli i słyszeli: niewidomi wzrok odzyskują, chromi chodzą, trędowaci doznają oczyszczenia i głusi słyszą; umarli zmartwychwstają, ubogim głosi się Ewangelię. A błogosławiony jest ten, kto we Mnie nie zwątpi (Łk 7, 22-23). Odpowiedź ta zapewne usatysfakcjonowała Jana. Była umocnieniem wobec nękających go wątpliwości i kryzysu i wezwaniem do cierpliwej ufności.
Dlaczego jednak Jan doświadczał takich wątpliwości? Nad pytaniem tym głowią się egzegeci. Odpowiedzi bywają różne. Być może Jan obawiał się o Jezusa; narażał się bowiem na nieczystość rytualną. Być może Jego nauczanie odbiegało znacznie od wyobrażeń i oczekiwań Jana. Nie jest też wykluczone, że wysłał uczniów do Jezusa ze względu na nich samych. Niektórzy bowiem dotąd nie odnaleźli drogi do Jezusa z Nazaretu. Jan pragnie, by z Jego własnych ust usłyszeli, że jest Mesjaszem. Chce, by wszyscy jego uczniowie poszli za Jezusem, oddali się Jemu. Wie, że jako przyjaciel Oblubieńca wypełni do końca swoją misję, gdy przyprowadzi do Jezusa wszystkich swoich uczniów, nawet najbardziej wątpiących i opornych.
Być może jednak przyczyna jest bardziej prozaiczna. W zewnętrznej nocy więzienia Jana ogarnął mrok wewnętrzny. Wprawdzie widział Ducha Świętego zstępującego na Jezusa i słyszał głos Boga potwierdzający Jego misję, jednak w obliczu śmierci zaczęły go dręczyć pytania, czy rzeczywiście jest Bogiem. Wątpliwości człowieka, który całkowicie oddał się Jezusowi świadczą, że każdy człowiek, nawet stojący najbliżej Boga, nie jest wolny od pokus. Każdy jest narażony na pokusy podważające sens jego trudu, zaangażowania, wiary. Szatan nigdy nie daje za wygraną. Czyni wszystko, by przekonać, że życie duchowe to jedynie iluzja i złudzenia. Pan dopuszcza takie chwile ciemności, […] mrok, czyli zwątpienie, wynika zazwyczaj stąd, że Pan jest inny i większy, niż człowiek sądził, i dlatego ciemność rozjaśnia się, kiedy porzucamy swoje wyobrażenia i próbujemy się zgłębić w Bożą mądrość (J. Lotz).
Uwieńczeniem cierpienia Jana była męczeńska śmierć (Mk 6, 17-29). Herod był znany z tego, że łączył w sobie przeciwieństwa. Z jednej strony był okrutny a z drugiej tchórzliwy, lękliwy i zabobonny, zniewieściały, zależny od kobiet. Jana darzył sympatią. Uważał go za sprawiedliwego i świętego. Chętnie z nim rozmawiał, wyczuwał w nim szczerość i autentyczność. Nie był jednak zdolny, by zmierzyć się z prawdą o sobie i zrezygnować z przyjemnego, łatwego życia.
Gwoździem do trumny okazała się Herodiada. Nie należała ona do kobiet, które przebaczają i darują winy. Zbesztana publicznie przez proroka, pielęgnowała w sercu nienawiść i oczekiwała sposobnej chwili, aby się zemścić. Nie wystarczyło jej aresztowanie Jana. Miała „większe ambicje”. Pragnęła jego śmierci. Nienawiść i „żółć”, którą kamuflowała w sercu znalazły ujście w czasie urodzin Heroda. Wykorzystała słabość Heroda i atrakcyjność córki, by doprowadzić zemstę do końca. Gdy Herod upojony tańcem Salome obiecał jej wszystko, czego zapragnie, ta za namową matki zażądała głowy proroka na misie. Herod był na tyle słaby i bezwolny, że spełnił jej żądanie i kazał ściąć Jana. W ten sposób życie Jana zostało „wchłonięte” przez Jezusa i jego misję. Jan mógłby całkowicie utożsamić się z doświadczeniem apostoła Pawła: Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus (Ga 2, 20). Z chwilą swej śmierci umniejszył się on ostatecznie, aż do zniknięcia z przestrzeni ziemskiej egzystencji. Stracony z powodu swego posłannictwa, został przez nie całkowicie wchłonięty. […] Życie Janowe, które było nieustannym umieraniem ku Panu, zakończyło się śmiercią ofiarną jako spełnieniem tego umierania, jako pełnym wejściem w Chrystusa (J. Lotz).
Czy jestem dziś gotów ponieść konsekwencje radykalizmu i życia ewangelią? Jaki jest mój stosunek do więźniów? Co stanowi „moje więzienie”? Co sądzę o wątpliwościach Jana? W co wątpię? Jakich pokus doświadczam? Które z nich dręczą mnie najdłużej i najsilniej? Jak wygląda na co dzień moje obumieranie? Co mogłoby świadczyć o moim „męczeństwie”? Jakie przeszkody muszę w sobie usuwać, by „Jezus mógł we mnie wzrastać”?