24 czerwca br. na Tajwanie jezuita Przemysław Mąka został wyświęcony na prezbitera. Trzy tygodnie później, 16 lipca odprawił Mszę św. prymicyjną w Nowym Sączu. Obecnie towarzyszy grupie tajwańskiej młodzieży w przeżywaniu spotkania MAGIS, poprzedzającego Światowe Dni Młodzieży w Portugalii.
Podczas krótkiego pobytu o. Przemysława w rodzinnych okolicach, udało nam się porozmawiać o misyjnym wymiarze powołania do Towarzystwa Jezusowego, o niełatwym, a jednocześnie ubogacającym doświadczeniu życia i posługi na Tajwanie, a także o odkrywaniu Boga poprzez zaangażowanie w relację z innymi.

 

– Przed miesiącem zostałeś wyświęcony na prezbitera prawie na innym końcu świata, w kraju, który większość ludzi zna jedynie z nazwy. Opowiedz, jak, będąc Polakiem, trafiłeś do Tajwanu?  Jak zrodziło się i rozwinęło twoje powołanie zakonne i misyjne?

Jestem jezuitą już od dwunastu lat. Pochodzę z Nowego Sącza. Tutaj we wspólnocie młodzieżowej MAGIS rozeznawałem swoje powołanie, poznawałem siebie i Pana Boga. Tutaj też zrodziło się we mnie pragnienie, by iść za Panem Bogiem na drodze zakonnej, na drodze Towarzystwa Jezusowego. Podczas pierwszych dwóch lat nowicjatu w Starej Wsi, gdzie razem z innymi młodymi ludźmi byliśmy kształtowani na drodze świętego Ignacego, jego Ćwiczeń duchowych i prób, coraz bardziej jasne było dla mnie, że mam pragnienie iść tam, gdzie inni nie mogą albo nie chcą pójść. I było dla mnie coraz jaśniejsze, że jest to misja chińska. Ze względu na swój język, na odległość, egzotykę tego miejsca wydawało mi się, że jest to wielkie wyzwanie i tym bardziej było to dla mnie atrakcyjne.

Po trzech latach filozofii w Krakowie zostałem wysłany na trzy lata na Tajwan. I tam po dwóch kolejnych latach siedzenia w szkolnych ławkach, uczenia się języka mandaryńskiego, na trzecim roku pracowałem już w górach, tam przeżyłem przygody. Przez trzy lata też tam, na Tajwanie udało mi się studiować teologię i przyjąć święcenia diakonatu. Potem zostałem wysłany już przez prowincjała chińskiego do Paryża na studia specjalistyczne z teologii fundamentalnej. Po roku wróciłem na Tajwan, by przyjąć święcenia prezbiteratu. 16 lipca udało mi się jeszcze przed wylotem do Portugalii na Światowe Dni Młodzieży zahaczyć o Nowy Sącz moją rodzinną miejscowość, gdzie świętowałem razem z szerszą rodziną i z przyjaciółmi pierwszą Mszę w kościele Najświętszego Serca Pana Jezusa.

 

– W trakcie formacji scholastycy (jezuici w trakcie formacji) zdobywają bogate doświadczenie międzynarodowe, są wysyłani na studia i posługę duszpasterską na całym świecie. Jaki jest cel tego wszystkiego? Jak ty to przeżywałeś?

Na Tajwan wyjechałem w ramach tak zwanej „magisterki”, to znaczy takiej próby. Między studiami filozoficznymi a teologicznymi jezuici są zaproszeni do życia bardziej duszpasterskiego, apostolskiego, kiedy jakieś idee, wyniesione z filozofii mogą zostać przekute w konkretne doświadczenia życiowe, skonfrontowane z rzeczywistością.

Moja magisterka była dość nietypowa, ponieważ trwała o rok dłużej niż zazwyczaj, a więc trzy lata. Przez pierwsze dwa lata ten wymiar apostolski był, powiedziałbym, niezbyt wyraźny. Pierwsze dwa lata to było taka inwestycja, gdzie moim apostolatem była szkoła, w której uczyłem się meandrów języka mandaryńskiego. Była to przygoda, która pozwoliła mi wejść w ten nowy świat, w którym pragnąłem służyć, do którego pragnęłam być posłany.

Doświadczenie bycia posłanym za granicę na pewno poszerza horyzonty. Takie było założenie Chińskiej Prowincji, która zwróciła się do całego Towarzystwa Jezusowego z programem „magisterki”, zapraszając jezuitów z całego świata, aby przyjechali na trzy lata – studiując dwa lata języka i pracując rok albo na Tajwanie, albo w Chinach, w Makau czy w Hongkongu – w tych różnych miejscach, gdzie jezuici w Chinach są obecni. Z takim założeniem, że mogli przyjechać na trzy lata, poszerzyć horyzonty, żyć wystarczająco długo w innej kulturze, przesiąknąć tą kulturą, wejść w to życie na inny sposób, w innym rytmie i potem mogliby wrócić do swoich rodzimych prowincji właśnie z takim innym spojrzeniem na świat, z takim byciem ubogaconym o nowe doświadczenie, o inną kulturę. Albo jeśli oni rozeznają z przełożonymi, że Pan Bóg prowadzi ich do tego, by zostać w Prowincji Chińskiej, to jest też taka szansa przy obopólnej zgodzie obydwu stron.

Dla mnie doświadczenie na Tajwanie było wyjściem ku nieznanemu, ku innemu światu, w którym wszystko było nowe. Dało mi to takie, powiedzmy, drugie dzieciństwo, drugą młodość, kiedy na nowo uczyłem się mówić, na nowo uczyłem się jeść – pałeczkami. Na nowo uczyłem się wiele różnych rzeczy. Z pewnością z tym procesem nauki wiązał się jakiś proces ogołocenia z tego wszystkiego, co znałem do tej pory, z tego wszystkiego, co było częścią mnie. Takie trochę obdarcie ze skóry. Ale w tym procesie towarzyszył mi Pan Jezus, który się nie zmienia. Ten sam Pan Jezus, którego poznałem w Nowym Sączu w Polsce, który mi towarzyszył na drodze powołania w zakonie. On tam też był ze mną, w tych pierwszych latach na Tajwanie. Kiedy wchodziłem w ten nowy świat, On był dla mnie Pasterzem, który pomagał mi przechodzić przez ciemne doliny nieznanych chińskich czy tajwańskich rejonów. Po pewnym czasie, ta rzeczywistość lokalna coraz bardziej stawała się moja, ja coraz bardziej odnajdywałem się częścią tego procesu, który tam dobiega, który tam się dzieje od stuleci, coraz bardziej wchodziłem w więzi z lokalnymi ludźmi, angażowałem się w relacje, w przyjaźnie. Dzięki temu zaangażowaniu ja mogłem odkryć Pana Boga, jakiego nie znałem; takiego Pana Boga, którego pewne wymiary były dla mnie jeszcze zakryte przed tym doświadczeniem wyjazdu. On odsłonił mi rąbek swojej tajemnicy tego, kim jest od takiej strony, która do tej pory wydawała mi się całkiem odległa, jakaś inna.

 

– Jezuici byli obecni w Chinach od połowy XVI wieku. Jak udaje się Towarzystwu pogodzić cywilizację europejską i chrześcijaństwo ze sposobem myślenia, kulturą i religią Państwa Środka?

W duchowości ignacjańskiej bardzo bliski nam jest obraz Boga, który patrząc na cały świat w jego różnorodności, zstępuje z niebios i staje się jednym z nas. Jako jezuici staramy się naśladować naszego Pana Jezusa Chrystusa w przyjmowaniu tego, co ludzkie, z całą różnorodnością kulturową i historyczną. W tym wszystkim staramy się szukać jego śladów. Dlatego wydaje mi się, że jesteśmy niekiedy bardziej skłonni by w napotykanych ludach i kulturach widzieć działanie Ducha Świętego, który prowadzi przecież na tyle rożnych sposobów do bliskości z Bogiem. W konkretnym przypadku misji daleko wschodnich, jezuici stali zawsze po stronie akomodacji rytów łacińskich do tradycji napotkanych w tym starożytnym imperium, w czci oddawanej Konfucjuszowi jako pierwszemu z nauczycieli czy modlitewnej pamięci o swoich przodkach widzieli godne zachowania praktyki.

 

– Jak obecnie wygląda wspólnota tajwańskich katolików?

Katolicy stanowią niecały 1% populacji Tajwanu. W przybliżeniu możemy mówić o 180 tysiącach ochrzczonych katolików i około 2-3 razy tylu chrześcijan nalężących do innych wspólnot. Kościół jest więc stosunkowo mały. Ma to swoje plusy: ludzie w znacznej mierze znają się ze sobą, po Mszy często zostają przed budynkiem kościoła, by zamienić kilka słów z księdzem lub parafianami, świeccy angażują się na wiele sposobów w życie wspólnoty poprzez wolontariaty, animowanie rady parafialnej czy naukę katechezy. Często imponuje mi ich wiara, która w wielu napotkanych osobach stanowi centrum ich życia. Są to chrześcijanie, którzy podjęli wybór pójścia za Jezusem w swoim życiu.

 

– Skoro chrześcijanie są tak nieliczni, oznacza to, że dominują inne religie i wierzenia…

Jako rodzime chińskie religie traktuje się konfucjanizm, taoizm i buddyzm, choć można by dyskutować, czy ten pierwszy jest rzeczywiście religią, a ten ostatni, jak wiemy, narodził się przecież w Indiach. Na Tajwanie jest sporo tak zwanych religii popularnych, które są często mieszanką różnych wierzeń.

 

– Na czym polega Twoja posługa na Tajwanie? Jak, według myśli św. Ignacego Loyoli, realizuje się w Twoim życiu zasada, by „szukać i odnajdywać Boga we wszystkich rzeczach”?

Idąc od końca ostatnich moich trzech lat studiów teologicznych, byłem zaangażowany między innymi w zespół promocji powołań. Spotykaliśmy się z młodymi ludźmi, rozeznawaliśmy powołania do życia w rodzinie albo do życia zakonnego. Taką radosną wieścią jest to, że po 14 latach mamy w tym roku nowego nowicjusza z Tajwanu, który pojedzie do nowicjatu w Manili, oraz dwóch nowych kandydatów, którzy udadzą też na Filipiny do domu kandydatury.

Wcześniej byłem zaangażowany w pracę z młodymi w wieku od 18 do 35 lat przy naszym centrum młodzieżowym MAGIS. Towarzyszyłem różnego rodzaju grupom, brałem udział w różnego rodzaju wydarzeniach organizowanych przez młodych oraz przez rok towarzyszyłem w formacji dwudziestu kilku osób w duchowości ignacjańskiej.

Przez rok mojej „magisterki”, po dwóch latach nauki języka mandaryńskiego, byłem posłany do parafii w górach, gdzie pomagałem miejscowemu księdzu. Zajmowałem się dziećmi w przykościelnej świetlicy po zajęciach w szkole, rano jeździłem z Najświętszym Sakramentem do chorych. W weekendy towarzyszyłem również młodzieży w ich spotkaniach. Wiązało się to często z dużą ilością podróży, ponieważ ksiądz, któremu towarzyszyłem był proboszczem, ale miał pod opieką 8 kościołów, w których odprawiał Msze każdego tygodnia. Powodowało to, że niedzielna Msza Święta w niektórych miejscowościach rozpoczynała się już w piątkowy wieczór. Podczas tej rocznej pracy w górach miałem też wypadek, który wyłączył mnie na pewien czas z bardziej aktywnej pracy. Jadąc rowerem w górach, chcąc spotkać się z młodzieżą, wypadłem z drogi. Skończyło się to 14 dniami w szpitalu i miesiącem rekonwalescencji. Wydaje mi się, że to był taki inny sposób uczestniczenia w tej „magisterce”. Jak mówią, Pan Bóg z tymi, którzy go miłują, współdziała we wszystkim dla ich dobra. Wydaje mi się, że to doświadczenie dało mi dużo dobra. Zobaczyłem, że modlitwa naprawdę ma moc i działa. Wielu ludzi modliło się za mnie na całym świecie i dzięki temu, jak wierzę, bardzo szybko doszedłem do siebie. Inna kwestia jest to, że dzięki temu wypadkowi zobaczyłem, że Bóg nie patrzy tak, jak my patrzymy. To, co nam się wydaje słabe, nieużyteczne, niemogące wiele zdziałać tak naprawdę może być w rękach Pana Boga graczem, aktorem, który zmieni bieg świata albo przynajmniej mojego życia.

 

Zapraszamy do lektury bloga , pisanego przez Przemysława Mąkę SJ w pierwszych latach życia i posługi na Tajwanie.