Mur Zachodni jest jedyną zachowaną do dnia dzisiejszego pozostałością świątyni jerozolimskiej. Nazwa odnosi się do pięćdziesięciopięciometrowej części muru będącej zachodnią ścianą kompleksu Wzgórza Świątynnego. Całość muru wynosi czterysta osiemdziesiąt osiem metrów, zaś wysokość trzydzieści dwa metry, z czego dziewiętnaście metrów jest odsłonięte. Mur tworzy czterdzieści pięć rzędów kamieni (w tym dwadzieścia osiem powyżej gruntu). Do muru przylega plac służący jako miejsce modlitwy. „O każdej porze dnia i nocy wędrują tędy w górę albo w dół – niczym aniołowie po drabinie Jakubowej – tłumy wiernych, pielgrzymów i turystów” (B. Brian).
Zachowane mury są fragmentem drugiej świątyni wybudowanej na wzgórzu Moria. Przechodziła ona różne fazy rozwoju. Najstarsza świątynia powstała w X wieku p.n.e. w czasach króla Salomona, który wzniósł ją w ciągu siedmiu lat na miejscu wskazanym przez swego ojca Dawida. Świątynia została wzniesiona w północno-wschodniej części Jerozolimy, w miejscu, gdzie Abraham miał złożyć w ofierze swego syna Izaaka. Do świątyni, otoczonej kilkoma dziedzińcami, przylegał zespół pałacowy. Wewnątrz niej, w Miejscu Najświętszym, znajdowała się Arka Przymierza, w której przechowywano kamienne tablice z tekstem Dekalogu. Pierwsza świątynia została zniszczona przez wojska babilońskiego króla Nabuchodonozora II w 587 (lub 586) roku p.n.e.
Drugą świątynię wzniesiono kilkadziesiąt lat po powrocie z niewoli babilońskiej. Była ona skromniejsza i nie posiadała już Arki Przymierza. Za Antiocha IV Epifanesa w świątyni zaczęto czcić syro-fenickiego boga Baal-Szamona, nazywanego przez Greków Zeusem. Okres profanacji świątyni zakończył Juda Machabeusz ponownym jej poświęceniem. Pamiątkę tego wydarzenia wspominają Żydzi podczas święta Chanuka.
W czasach Heroda Wielkiego świątynia została rozebrana i wybudowana na nowo wraz z rozległymi, monumentalnymi dziedzińcami. Do świątyni prowadziły dwie bramy Chuldy. Kryte schody wiodły dalej na dziedziniec pogan otoczony portykami. W jego północno-zachodniej części mieściła się twierdza Antonia. Kolejne tereny świątyni wznoszące się tarasowato były przeznaczone dla Żydów, odpowiednio według stanów: dziedziniec kobiet, dalej mężczyzn i na końcu kapłanów. Na samym szczycie wznosiło się Miejsce Najświętsze, zarezerwowane dla arcykapłana. Mógł go przekraczać raz w roku w Dniu Przebłagania.
Świątynia została zburzona w 70 roku przez Rzymian, a Wzgórze Świątynne służyło jako wysypisko śmieci. Dzisiaj jedyną jej pozostałością są resztki muru oporowego, tak zwany Mur Zachodni. Druga nazwa „Ściana Płaczu” wywodzi się z żydowskiej tradycji wspominania i opłakiwania faktu zburzenia Drugiej Świątyni z twarzą zwróconą w stronę pozostałego po niej muru. W tym miejscu bardzo wymownie i przejmująco brzmią słowa psalmu: „Jeruzalem, jeśli zapomnę o tobie, niech uschnie moja prawica! Niech język mi przyschnie do podniebienia, jeśli nie będę pamiętał o tobie, jeśli nie postawię Jeruzalem ponad największą moją radość” (Ps 137, 5-6). Od XVI wieku jest ona świętym miejscem judaizmu. Na pamiątkę zburzenia świątyni dziewiątego dnia miesiąca aw (lipiec/sierpień) Żydzi obchodzą żałobne i pokutne święto (Tisza be-Aw). Wierzą również, że modlitwy napisane na kartkach i pozostawione w pęknięciach ściany są wysłuchiwane przez Boga. Uczynił to również Jan Paweł II. Po odmówieniu pod łacińskiej modlitwy „O błogosławieństwo dla Domu Dawida i pokój dla murów Jerozolimy”, papież włożył w szczelinę muru kartkę z tekstem prośby o wybaczenie win katolików wobec Żydów: „Boże naszych ojców, który wybrałeś Abrahama i jego potomków, by ponieśli narodom Twe Imię: jesteśmy głęboko zasmuceni postępowaniem tych, którzy w ciągu dziejów spowodowali cierpienia tych Twoich dzieci i prosząc o Twe wybaczenie chcemy zobowiązać się do doskonałego braterstwa z Ludem Przymierza”. Śladem Jana Pawła II poszli Benedykt XVI i Franciszek.
Z wielkim wzruszeniem przybywam po raz kolejny na plac modlitw przed Murem Zachodnim. Plac powstał po roku 1967 w wyniku zburzenia stojących tu budynków i meczetów ajjubidzkich i mameluckich. Wielkim przeżyciem jest dla mnie możliwość włączenia się w tłum modlących się Żydów, wsłuchiwania się w ich głośne modlitwy, obserwowania modlitewnego tańca ich ciał albo intensywnego skupienia. Wydają się być bardzo tolerancyjni. Nie przeszkadzają im tłumy turystów, obserwujące ich i fotografujące, często zachowujące się jak kupczący, których kiedyś Jezus wypędził ze świątyni. W czasie mojego pobytu plac zalegają całe szeregi żołnierzy. Podziwiam młodych ludzi w mundurach, którzy nie wstydzą się publicznie manifestować swojej wiary.
Mam dłuższą chwilę do własnej dyspozycji, mogę więc oprzeć się o starożytne mury i wypowiedzieć moje prośby. Po pamiątkowym zdjęciu zatrzymuję się jeszcze na chwilę medytacji. Gdy patrzę na pozostałości świątyni, wyobrażam sobie, jaki musiała budzić podziw. Prorok Ezechiel, zwracając się do Izraelitów, nazywa ją: „dumą ich potęgi, radością ich oczu, tęsknotą ich serc” (por. Ez 24, 21).
Przypominam sobie również wydarzenia, które tu miały miejsce. Było ich bardzo wiele. Jedno z nich było przepowiednią smutnego losu świątyni. W tydzień poprzedzający wydarzenia paschalne Jezus przebywał z uczniami w świątyni, nauczając. Gdy któregoś dnia opuszczał wzgórze świątynne jeden z uczniów zachwycał się pięknem świątyni, największej dumy żydowskiej. Była to bowiem jedna z najwspanialszych budowli starożytnego świata. W odpowiedzi Jezus ze smutkiem przepowiedział jej koniec: „Widzisz te potężne budowle? Nie zostanie tu kamień na kamieniu, który by nie był zwalony” (Mk 13, 2). Słowa Jezusa zapewne wzbudziły w uczniach zdziwienie i niedowierzanie, jednak ziściły się niedługo. W roku 70 rzymski imperator Tytus kazał zniszczyć ją doszczętnie, a odratowane z pożaru pozostałości (siedmioramienny świecznik, stół ofiarny i egzemplarz Prawa) złożył u stóp Zeusa w Rzymie. Sześćdziesiąt lat później Jerozolimę przemianował na Aelia Capitolina, a na miejscu świątynnym wzniósł statuy pogańskich bóstw. Gdy o tym myślę, przychodzi mi na myśl melancholijne pytanie, które postawił nasz wieszcz narodowy Cyprian Kamil Norwid: „Czy popiół tylko zostanie i zamęt, co idzie w przepaść z burzą, czy zostanie na dnie popiołu gwiaździsty dyjament, wiekuistego zwycięstwa zaranie?”. A co pozostanie po mnie?
Na szczęście nie mam wiele czasu, by pogrążać się w melancholii, gdyż przede mną jeszcze tunel przy Murze Zachodnim. Wchodzę więc w podziemia, które zawierają labirynt łuków i murów, których datowanie nie zawsze jest możliwe. Na szczęście wszystko jest oświetlone. Zwiedzanie stanowi więc przyjemność. Rozpoczynam od łuku Wilsona. Jego filar pochodzi z czasów herodiańskich, chociaż sam łuk jest o wiele późniejszy (VII/VIII wiek). Od łuku Wilsona biegnie tunel wzdłuż muru świątynnego. Idąc nim mogę zajrzeć do „hallu masońskiego”. „Tradycja łączy ów hall z obrzędami wtajemniczenia budowniczych świątyni Salomona. Pomieszczenie pochodzi przynajmniej z czasów herodiańskich, a może nawet hasmonejskich (150-40 przed Chr.); jego oryginalne przeznaczenie pozostaje nieznane” (J. Murphy O’Connor). Dalej oglądam fragment ulicy ze schodami z czasów herodiańskich i tak zwaną „warstwę wzorcową” muru wysoką na trzy i pół metra. Największy z bloków skalnych liczy prawie trzynaście metrów długości, a waży trzysta siedemdziesiąt ton. Do dziś nie udało się wyjaśnić, w jaki sposób zostały tutaj umieszczone. Następne pomieszczenie obrazuje jedynie sposób ich wydobywania. Ostatnim punktem godnym wspomnienia jest kanał wodny z czasów hasmonejskich, przykryty oryginalnymi płytami. „Doprowadzał on wodę do świątyni z sadzawki Strution. Widoczny jest tylko mały fragment połowy wielkiej cysterny. Reszta cysterny widoczna jest poniżej Ecce Homo” (J. Murphy O’Connor).