Spotkanie I.
Najtrudniejsza Pascha w życiu Tomasza
J 21,24-29
Uwierzyłeś dlatego, ponieważ Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli.
Dla Tomasza to musiała być najtrudniejsza Pascha w życiu. Zamiast radośnie świętować z bliskimi prawdę o Bogu, który wyzwala swój lud z niewoli, przeżył ogromne rozczarowanie pomieszane z rozżaleniem. Jezus – jego ukochany Nauczyciel, który przecież miał wyzwolić Izrael spod rzymskiej niewoli – został zdradzony przez jednego z przyjaciół, niesłusznie osądzony i w okrutny sposób zamordowany. Dla Tomasza te siedem dni, które nastąpiły po tamtej Passze, to był prawdziwy Wielki Tydzień, czas jego osobistej drogi krzyżowej. Po ludzku to, co przeżywał, było absolutnie zrozumiałe. Sam nie lubię uczestniczyć w czymś, co potęguje we mnie poczucie rozżalenia. Każdy ma swoje tempo radzenia sobie z cierpieniem i żałobą, a przecież strata ukochanego Mistrza tym właśnie była dla biednego Tomasza.
Wcześniej, jak czytamy w Janowej Ewangelii, Tomasz pełen entuzjazmu mówił: „Chodźmy i my umrzeć razem z Jezusem” (por. J 11,16). A jednak zabrakło go pod krzyżem, skąd uciekł ze strachu – jak zresztą zrobili także pozostali niewierni uczniowie. Tomasz zatrzymał się na tym doświadczeniu zwycięstwa zła, cierpienia i bólu. Uciekł też od braci, bo pewnie nie chciał być z tymi, którzy przypominali mu o tej goryczy. To dobrze, że Tomasz dopuścił do siebie te trudne uczucia i emocje. Cierpienie jest powszechnym doświadczeniem każdego, jeśli udajemy, że ono nas nie dotyka lub nie ma na nas wpływu, oszukujemy się, a trudne emocje prędzej czy później dojdą do głosu.
Doskonale rozumiem Tomasza, bo w chwilach straty, odrzucenia, rozczarowania, zwątpienia porażki reaguję tak samo jak on. Szukam samotności, nie odpisuję na smsy, nie oddzwaniam. Nie rozumiem, skąd wzięło się to głęboko niesprawiedliwe określenie „niewierny Tomasz”. Przecież to właśnie Tomasz ostatecznie wygłosił największe wyznanie wiary w Nowym Testamencie, wypowiadając słowa: „Pan mój i Bóg mój” (J 20,28), a jego słowa „Jeżeli na rękach Jego nie zobaczę śladu gwoździ i nie włożę palca mego w miejsce gwoździ, i nie włożę ręki mojej do boku Jego, nie uwierzę” (J 2,25) oznaczają nie tyle niewiarę, co tęsknotę za ukochanym Nauczycielem i zazdrość, że inni już Go spotkali. Nie ma miłości bez doświadczenia rozczarowania. Czasem taka rozpacz, jakiej doświadczył Tomasz, jest potrzebna, bo doprowadza do pewnej granicy i niejako zmusza nas do skonfrontowania się z tym, co ważne, a co niekonieczne.
Tomasza nie było w Wieczerniku. I co z tego? Mnie też tam nie było. Chciałbym tam być w dniu Zmartwychwstania, ale robiłem coś innego – izolowałem się, dałem się ponieść rozpaczy. Tak jak pozostali uczniowie siedzieli za zamkniętymi drzwiami Wieczernika, tak Tomasz siedział zabarykadowany w swoim bólu – cóż za różnica? Zamknięte drzwi to także symbol wszystkich naszych mechanizmów obronnych, którymi obudowujemy serca, chcąc ochronić się przed cierpieniem. Współczesny świat jest uzależniony od środków przeciwbólowych, które nie tyle są lekarstwami, ile narkotykami pomagającymi zapomnieć o bólu. Jeśli jednak próbujemy zagłuszyć cierpienie, uciekając w używki, aktywizm, pozytywne myślenie czy wiele innych rzeczy, ono powróci do nas ze zdwojoną siłą. Nie warto więc zbyt szybko pozbywać się cierpienia, bo ból często nas chroni. Na szczęście prawdziwa Miłość przechodzi przez nasze bóle i wewnętrzne ograniczenia, trafiając bezpośrednio do serca, do tego wszystkiego, co zamknięte ze strachu.
Dlaczego Jezus Zmartwychwstały tego samego wieczoru, kiedy objawił się pierwszy raz pozostałym apostołom, nie poszedł znaleźć Tomasza? Dlaczego nie znalazł go, by go pocieszyć? Czy to nie było znęcanie się nad nim? Dlaczego kazał mu czekać aż osiem dni? Przecież osiem dni w izolacji z własnymi negatywnymi myślami jako towarzyszami to bardzo dużo. Widocznie jednak Tomasz potrzebował całego tygodnia, żeby przeżyć swój ból. Ktoś inny będzie potrzebował więcej, inny mniej. Pan Jezus to szanuje i dał Tomaszowi tyle czasu, ile potrzebował. Nie przyszedł po niego i nie ciągnął go siłą do Wieczernika. On zawsze jest delikatny, łagodny, cierpliwy, do niczego nigdy nie zmusza.
Zmartwychwstały mówi do Tomasza: „Uwierzyłeś, bo Mnie ujrzałeś” (J 20,29). Zbyt często interpretujemy te słowa jako naganę, a przecież nic w tym dziwnego, że brakowało mu wiary, poza tym nie był jedyny. Najpierw wierzę, bo widzę (bo mam żywe doświadczenie spotkania ze Zmartwychwstałym), a dopiero później wierzę, kiedy nie widzę, gdy żyję pośród największej ciemności i tam powierzam się Bogu. To właśnie znaczą słowa: „Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli” (J 20,29).
Moja osobista droga do Boga wiodła właśnie przez ciemność. Depresja pozwoliła mi doświadczyć żywego spotkania z Bogiem. Gdyby nie ona, nie spotkałbym Zmartwychwstałego. Od religijności opartej na lęku przez mrok depresji doszedłem do żywej relacji z Panem Jezusem, do zaufania i bliskości. Tej więzi uczę się cały czas od ludzi, którzy mnie kochają pomimo moich różnych humorów, braku cierpliwości, zarozumiałości i mojego skrywania się przed nimi. Jestem więc dowodem na to, że istnieje taka pustka, strata, która prowadzi do Boga, która oczyszcza i przygotowuje na spotkanie z Nim.
Zmartwychwstały przychodzi i staje pośrodku. Ten ważny szczegół z Ewangelii oznacza, że Bóg staje nie tylko pośrodku swoich uczniów, ich lęku, pośrodku Kościoła, ale i pośrodku historii i całego wszechświata. Nie zaczyna jednak rozmowy od wyrzucania niewierności, w centrum tego dialogu Boga z człowiekiem są rany Pana Jezusa. Zmartwychwstały mówi: „Podnieś rękę i włóż w mój bok” (J 20,27). Rana przebitego boku, która miała być znakiem końca, to brama do życia. Jest znakiem tego, że prawdziwa miłość musi kosztować i choć zawsze musi wiązać się z cierpieniem, to ostatecznie jest silniejsza niż śmierć i zostawia w nas trwały ślad.
Tekst i obraz: Przemysław Wysogląd SJ