Dzisiaj, 26 maja obchodzimy Dzień Matki.

Z tej okazji mamy przyjemność porozmawiać z Danutą Wysogląd, matką Przemysława Wysogląda, jezuity, rekolekcjonisty, utalentowanego grafika. W rozmowie z nami Danuta Wysogląd opowie, jak rozwijało się powołanie jej syna, a także podzieli się refleksjami na temat tego, jak bycie matką księdza pomaga jej w kształtowaniu swojej duchowości.

Czy łatwo było Pani zaakceptować powołanie syna?

Bardzo dobrze pamiętam ten dzień – sobota, poranek 30 czerwca 2007 roku, kiedy Przemek przyjechał do domu i oznajmił o tej radosnej nowinie, że został przyjęty do Zakonu Jezuitów. Wcześniej mi nic nie mówił. Byłam bardzo wzruszona. I radość i łzy, i pytania, jak to? I co dalej? Tym bardziej, że wcześniej się martwiłam o syna, bo czułam, że coś się dzieje, jest jakiś niespokojny, odkąd pojechał do Krakowa na studia. Może, trudno mu się tam odnaleźć. A on właśnie szukał drogi życia. Modliłam się i prosiłam Pana, by dał mu siłę i poprowadził go.

I tak młody człowiek, i wiem, że nie o własnych siłach, w jednym momencie opuszcza wszystko, zostawia swoje dotychczasowe życie, swoje miejsce w domu,  swoje przyjaźnie i wszystko co ma: swoje rzeczy, książki, swoje kolekcje płyt, nawet swoją komórkę przekazuje młodszemu bratu.  Z czasem w nowicjacie w periodyku napisał powtarzając za św. Augustynem: „ Niespokojne jest serce człowieka, póki nie spocznie w Bogu.”  A potem sama zreflektowałam, jak od urodzenia Pan Bóg prowadził moje dziecko aż dotąd.

Jakie są największe trudności oraz radości z bycia matką jezuity?

Radość to wielka, wyróżnienie, że Pan wybrał mojego syna, a mnie jako matkę jego. Teraz widzę z perspektywy czasu, jak wszystko odmieniło się w moim życiu, w życiu mojej rodziny. Choć problemy nie znikły, nawet może było ich więcej, ale widziałam, jak Pan prowadzi i wyprowadza z najtrudniejszych po ludzku nazwanych sytuacji. Potrafiłam przewartościować i opuszczać, co niepotrzebne. Jest  ważne, co prezentuję swoją osobą i wyrażam wobec innych jako matka księdza. Nieraz nie jest to łatwe, bo w kontekście tego, co dziś dzieje się we współczesnym świecie i w Kościele, wyrażanie twardego, jasnego i bezkompromisowego stanowiska człowieka wierzącego w Boga – deprecjonuje. Niejednokrotnie nawet jest się atakowanym i to przez „ludzi kościoła”.  Jeszcze parę lat temu, to było inaczej, był pewien prestiż.

Misja jezuitów obejmuje cały świat. Czy czuje się Pani złączona z misją Zakonu?

Tak, z misją Zakonu i z misją Kościoła Chrystusowego – głoszenia Ewangelii. Jak wybrano Papieża Franciszka – Jezuitę w 2013 roku, to od razu miałam taką radość i autentyczne poczucie, że to z Naszej Rodziny.

Jak to kształtuje Pani duchowość?

Jest moim synem, moim dzieckiem, i sercem matczynym zawsze jestem i będę z nim. Cieszę się każdym spotkaniem, choć bywa rzadko. Jak sam mówi, jadąc kilometry do domu „kiedy tylko mogę to przyjeżdżam” i to, że „nie trzeba mówić, wystarczy być i pobyć, zobaczyć się”. Taka jest Miłość. Podarował mi taką ikonę Matka Boża Uciszająca. Wiem, że jest posłany do innych i proszę Pana, by dał mu siły prowadzić Jego Owczarnię tak niepokorną w dzisiejszym świecie AMDG (na większą chwałę Bożą – przyp. red.). A ja cichym towarzyszeniem go wspieram. Czytam jego książki, oglądam obrazy, słucham kazań, rozważań i bardzo cieszę się tym.

Czy uczestniczy Pani w dorocznych spotkaniach rodziców jezuitów? Jeśli tak, jakie jest Pani doświadczenie?

Tak uczestniczę w tych spotkaniach. Ostatnio jeździłam do Częstochowy. Tam spotykaliśmy się jako jedna rodzina w tym cudownym Miejscu pod sercem Naszej Matki i Królowej, a wszyscy jezuici to nasze dzieci.

Nie starczy ani słów, ani myśli, ani uczuć, ani miejsca, by to wszystko opisać, co przeżywa matka księdza, jak tylko wyrazić z Maryją Magnificat.