Ostatni list Apokalipsy skierowany jest do Kościoła w Laodycei (Ap 3,14-22). Laodycea była miastem frygijskim leżącym nad rzeką Likos, w pobliżu Hierapolis i Kolosów (obecnie w tureckiej prowincji Denizli). Założona została przez Antiocha II w III wieku przed Chrystusem. Swą nazwę zawdzięczała Laodycei, żonie założyciela. Największy rozkwit miasta przypadł na okres rzymski. Cesarz Septimus Severus uczynił ją stolicą Syrii i nadał tytuł metropolii. Laodycea leżała na skrzyżowaniu trzech szlaków handlowych; była bogatym miastem w związku z rozwojem rzemiosła i bankierstwa. Słynęła z produkcji czarnej wełny służącej do wyrobu dywanów oraz ze szkoły medycznej, której specjalnością był balsam stosowany w chorobach oczu (kollyrion).
Do czasów współczesnych dotrwały pozostałości miasta, głównie z czasów rzymskich. Na położonym ponad dwiema dolinami płaskowyżu zobaczyć można między innymi resztki stadionu z czasów cesarza Wespazjana, gimnazjonu i łaźni rzymskich z czasów Hadriana oraz dwóch teatrów.
Bóstwem opiekuńczym Laodycei był Zeus. Ponadto istniały świątynie Apolla, Asklepiosa, Hadesa, Hery, Ateny, Serapisa, Dionizosa i innych bogów. Chrześcijaństwo dotarło tu przez świętego Pawła, a Kościół założył prawdopodobnie jego uczeń Epafras, którego Apostoł nazywa w liście do Kolosan „umiłowanym współsługą” (Kol 1,7).
Kościołowi w Laodycei Chrystus przedstawia się jako „Amen, Świadek wierny i prawdomówny, Początek stworzenia Bożego” (Ap 3,14). Jezus Chrystus jest „Amen”, jest „wielkim «tak» Bożym, realizującym wszystkie dane ludziom obietnice” (X. Leon-Dufor). Jest równocześnie „Świadkiem wiernym i prawdomównym”, który zgodnie z zapowiedziami proroków świadczył o prawdzie, jak to sam wyznał wobec Piłata: „Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby dać świadectwo prawdzie. Każdy, kto jest z prawdy, słucha mojego głosu” (J 18,37). Jego determinacja i niezłomność w pełnieniu woli Ojca i dawania świadectwa o Nim kontrastuje ze skłonnością do uległości i kompromisów mieszkańców Laodycei.
Jezus jest „Początkiem stworzenia Bożego”. Tytuł ten przeciwstawia się błędnym kultom szerzącym się w Azji Mniejszej. Równocześnie, podkreśla, że Jezus jest pierwszym i jedynym Panem, a nie rzymski cesarz nazywany princeps (czyli „pierwszy” wśród obywateli rzymskich). Jako współistotny Ojcu jest arche, praprzyczyną, praźródłem wszystkich stworzeń (J 1,1nn). W Nim wszystko ma początek, sens i dopełnienie: „On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. I On jest Głową Ciała – Kościoła. On jest Początkiem, Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał pierwszeństwo we wszystkim. Zechciał bowiem [Bóg], aby w Nim zamieszkała cała Pełnia” (Kol 1,15-19).
Kościół laodycejski spotyka się z naganą; Jezus nie ma dla niego żadnej pochwały. Przede wszystkim jest letni i wywołuje torsje u autora listu: „Znam twoje czyny, że ani zimny, ani gorący nie jesteś. Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3,15-16). „Zwykle uważa się, że gorący to gorliwi, a zimni to obojętni i wrodzy. Można by rzec – wrzący i lodowaci. Letni natomiast to najwyraźniej chrześcijanie nominalni i powierzchowni, mało zaangażowani” (M. Wojciechowski). Inspiracją do tego obrazu były źródła z Hierapolis. Laodycea nie posiadała naturalnych źródeł. Zimną wodę sprowadzano z gór, z okolic Kolosów, natomiast gorącą z odległego o dwanaście kilometrów Hierapolis; jednak po dotarciu do Laodycei była już letnia. Kościół w Laodycei nie był zimny, jak woda do picia, ani gorący, jak woda do kąpieli, ale letni, wywołujący mdłości, torsje. Nie wykazywał gorliwości, szedł na kompromisy, żył w sposób powierzchowny, brakowało mu gorliwości i zapału. „Ukołysał swego ducha tak, iż ten już nie rwie się do lotu. Zaprzeczył tym samym swej naturze i posłannictwu” (M. Szamot).
Sytuacja chrześcijan laodycejskich przypomina dzisiejszą cywilizację dobrobytu. „Wielu ochrzczonych marzy o tym, aby się opatulić w ciepłą kołdrę i spokojnie pomieszkać na ziemi przez lata swego życia. Żadne «szczyty» ich nie interesują” (E. Staniek). Nie walczą z Bogiem, ale marginalizują Go, bądź odsuwają myślenie o Nim „na starość”, zadowalając się świętym spokojem. Konsekwencją takiej marginalizacji jest de facto życie bezbożne. Pojawia się etyka relatywizmu, miesza się dobro ze złem, a nawet więcej: promuje zło, zanika poczucie winy i grzechu, banalizuje się życie duchowe, dominuje pogoń za pieniądzem i konsumpcją, zmysłowością. Życie staje się ociężałe, powierzchowne a sumienie letnie, obojętne. Na porządku dziennym są wówczas kompromisy, dwuznaczności i pustka wewnętrzna. Nic dziwnego, że taka postawa wywołuje mocne słowa Jezusa i wezwanie do samookreślenia się; do czystości i przejrzystości wewnętrznej.
Kościół w Laodycei nie oparł się pokusie bogactwa i wartości światowych. Trzy negatywne cechy, jakimi określa go autor listu nawiązują do warunków ekonomicznych miasta; jest biedny, ślepy i nagi.
Laodycea była znanym ośrodkiem finansowym z wieloma bankami i centrami handlowymi. Dumna ze swego bogactwa odmówiła nawet zaofiarowanej przez Rzymian pomocy po trzęsieniu ziemi w 60 roku. Kościół również uległ pokusie bogactwa; dał się przekonać światu, że jest samowystarczalny. „Sumienie przygłuszone dobrobytem, umysł zamroczony pychą intelektualną, dusza zajęta innymi sprawami, doprowadziły chrześcijanina z Laodycei do samousprawiedliwienia: «Jestem bogaty, wzbogaciłem się, nie potrzebuję już niczego!». Słowo Chrystusa jest jak rozżarzony promień, który przebija zewnętrzne zabezpieczenia i odsłania skrywaną w środku nędzę, ubóstwo, ślepość, nagość” (G. Ravasi). Mimo, iż materialnie prosperuje dobrze, w duchowym wymiarze jest biedny. Bogactwo materialne przesłania prawdziwe wartości, koncentruje na doczesności, daje zwodnicze i niebezpieczne poczucie samowystarczalności, włącza w tryb rywalizacji, prowadzi do egoizmu i pychy. Laodejczycy powinni mieć na uwadze wcześniejsze przestrogi. Prorok Ozeasz napominał północne królestwo Izraela: „Powiedział Efraim: Stałem się bogaty i zgromadziłem dla siebie majątek, lecz z jego pracy nic nie pozostanie z powodu grzechów przezeń popełnionych. Ja jestem Pan, Bóg twój, od ziemi egipskiej, sprawię, że jeszcze zamieszkasz w namiotach, jak było za dni spotkania” (Oz 12,9-10). Chrześcijanie powinni umieć wyciągać wnioski z historii i nabyć u Chrystusa „złota w ogniu oczyszczonego” (Ap 3,18), czyli prawdziwego bogactwa: wiary, miłości i mądrości duchowej.
Laodycea znana była także z przemysłu włókienniczego. Słynna czarna wełna była kolejnym synonimem bogactwa. Kościół laodycejski uległ myśleniu światowemu, pogańskiemu. Zamiast szczycić się swoim bogactwem, powinien dostrzec, że w rzeczywistości jest nagi. Zatracił białe szaty, symbol oczyszczenia i boskiej godności, oddalił się duchowo od prawdziwego źródła, Chrystusa.
W Laodycei miała siedzibę słynna szkoła medycyny, szczególnie okulistyki ze sławnym okulistą Demostenesem. Produkowany z proszku frygijskiego balsam do oczu był powszechnie stosowany. Stąd aluzja do ślepoty. Bogactwo, samowystarczalność, poddanie się wpływom myślenia ludzkiego sprawiło, że Kościół laodycejski popadł w pychę, sądził, że niczego nie potrzebuje. W rzeczywistości był ślepy. Nie widział nawet, jak bardzo zagubił pierwotną gorliwość. Zamiast gorący stał się letni. Nastąpiła duchowa regresja. Powinien więc nabyć prawdziwego „duchowego balsamu”, którym jest skrucha i nawrócenie, czyli radykalna wewnętrzna przemiana.
Jezus ostro karci i ćwiczy Kościół laodycejski. Ale powodem karcenia jest miłość. Jezusowi zależy na wzroście, nawróceniu (zmianie myślenia) i powrocie do pierwotnej gorliwości. W tym punkcie ludzkie myślenie nie nadąża za pedagogią Boga, a relacje międzyludzkie różnią się od działania Boga. Ludzie ranią się wzajemnie, są źródłem cierpienia innych, ale gdy kochają, chcą za wszelką cenę oddalić cierpienie. W relacji z Bogiem może być inaczej. Bóg tych, których kocha często doświadcza. Cierpienie dopuszczane przez Boga ma różny wymiar i sens, najczęściej niezrozumiały w chwili jego przeżywania, ale niekiedy jest dowodem wyboru i szczególnej miłości Boga. Starotestamentalny mędrzec zalecał: „Karceniem Pana nie gardź, synu, nie odrzucaj ze wstrętem strofowań. Pan bowiem karci, kogo miłuje, jak ojciec syna, którego lubi” (Prz 3,11-12). Z kolei autor listu do Hebrajczyków dopowiada: „Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości” (Hbr 12,11). Świadczą o tym również wszyscy wielcy mistycy i święci. „Dziś pod wpływem permisywizmu zasada ta napotyka na sprzeciw, ale w czasach biblijnych uważano najwyraźniej za oczywiste, że miłość wychowawcy polega nie na pobłażaniu, lecz na długofalowej trosce o dobro podopiecznego” (M. Wojciechowski).
Zakończenie listu napawa nadzieją. Jezus stoi u drzwi wspólnoty laodycejskiej i puka, mając nadzieję, że Mu otworzy. Obraz ten nawiązuje do Pieśni nad Pieśniami (Pnp 5,2nn). Kobieta zamknięta w swym pokoju nie reaguje na pukanie ukochanego; z lenistwa albo zwykłego kaprysu pozwala mu się oddalić. Gdy ten odchodzi odczuwa żal i tęsknotę za nim i rozpoczyna gorączkowe poszukiwanie.
Jezus kołata do drzwi każdego serca. Zazwyczaj czyni to delikatnie, nie narzuca się siłą. Gdy spotyka się z oporem, zamknięciem, ślepotą i głupotą reaguje ostrzej, karci, wzywając do nawrócenia. Nikogo jednak nie wyklucza a priori z relacji z sobą. Żydowski biblista komentuje: „[Jezus] nie wprasza się na siłę do ludzkich serc – ani do serc tych wierzących, którzy jak laodejczycy odwrócili się od Niego, ani do serc niewierzących, którzy Go jeszcze nie przyjęli. Z drugiej jednak strony nie stoi też bez ruchu, tak że nikt nie domyśliłby się Jego obecności, lecz obecność ta jest nieustannie – choć nie w sposób natarczywy – odczuwana: przez zachowanie się wierzących, przez głoszenie Ewangelii, przez zgodność historii z proroctwami, przez przyrodę, przez sumienie. Jeszua czeka, aż ktoś usłyszy Jego cichy, spokojny głos, zachęcający do wiary i zaufania, usunie intelektualne i emocjonalne barykady i otworzy drzwi wierze i pierwszym krokom nawrócenia” (D. Stern).
„Miłość jest otwarciem drzwi Chrystusowi” (D. Piekarz). Gdy spotka się z zaproszeniem, odpowie: „wejdę do niego i będę z nim wieczerzał, a on ze Mną” (Ap 3,20). W Ewangelii Łukasza Jezus dodaje jeszcze coś niewyobrażalnego: „Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc, będzie im usługiwał” (Łk 12,37). Wieczorna uczta, wspólny posiłek jest charakterystyczny dla kultury Orientu. Nie oznacza ona jedynie pokarmu, ale również czas odpoczynku i towarzyszących im ciepłych uczuć bliskości, bezpieczeństwa, życzliwości, wzajemnego zaufania i miłości. W świecie pogańskim uważano ponadto, że towarzyszy jej bóstwo opiekuńcze, zwłaszcza gdy zostaje zaproszone na ucztę. „Po całodziennym trudzie spożywano ją w nastroju odprężenia, bez pośpiechu, mając przed sobą długi wieczór i dzieląc się przeżyciami dnia. Apokalipsa nie myśli tu jednak o wspólnym posiłku rodzinnym, ale o bardziej intymnym spotkaniu w cztery oczy” (E. Ehrlich). Jezus obiecuje taką bliską autentyczną, pełną akceptacji i miłości obecność każdemu, kto Go poprosi: „Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy” (J 14,23). Włoski biblista zauważa: „Chrystus chodzi drogami świata. My jesteśmy zamknięci w środku naszych domów, w granicach naszego małego horyzontu. Gdyby On nie zapukał, pozostalibyśmy sami. Gdybyśmy nie otwarli, On poszedłby dalej. Łaska i wolność, Bóg i człowiek muszą się spotkać. Tylko w ten sposób dochodzi do komunii, wzajemnego uścisku, intymnej więzi, której symbolem jest wspólna wieczerza – Jego z nami, nasza z Nim” (G. Ravasi).
Wiernym Jezus obiecuje udział w królowaniu: „Zwycięzcy dam zasiąść ze Mną na moim tronie, jak i Ja zwyciężyłem i zasiadłem z mym Ojcem na Jego tronie” (Ap 3,21). Jest to dopełnienie udziału we wspólnej uczcie. „Zaproszenie na tron wspólnie z Chrystusem oznacza najwyższe wyniesienie, swoistą deifikację, honory wspólne z Chrystusem, a przynajmniej rządy w królestwie świętych” (M. Wojciechowski). „Zasiąść z Chrystusem na Jego tronie, który jest tronem samego Boga! Ojcowie Kościoła słusznie mówili o «przebóstwieniu» zbawionej ludzkości” (Y. Saoût).
Pytania do refleksji:
- Czy wypowiadając słowo Amen, czynisz to świadomie? Co oznacza twoje Amen?
- Czy Jezus jest dla ciebie pierwszym i jedynym Panem? Czy raczej służysz innym panom? Jakim?
- Jesteś zimny, letni czy gorący?
- Czy twoje życie duchowe nie cechuje relatywizm, kompromisy, dwuznaczności, banalność i pustka wewnętrzna?
- W czym się wyraża twoje bogactwo fizyczne i duchowe?
- Czym się szczycisz? Z czego jesteś dumny?
- W jakich obszarach swego życia i osobowości jesteś wciąż ślepy?
- Jaki rodzaj ślepoty przeważa w twoim życiu: fizyczny, psychiczny czy duchowy?
- Jak odbierasz „karcenie” ze strony Pana Boga?
- Czy zgadzasz się z twierdzeniem że „Bóg doświadcza tych, których kocha”?
- Jaki „uścisk” łączy cię dziś z Jezusem?
- Jak odpowiadasz na delikatne pukanie Boga do „drzwi” twojego serca?
- Który z listów Apokalipsy wywarł na tobie największe wrażenie? Dlaczego?
- Jaki list Chrystus mógłby napisać do ciebie?