Chodzi mi po głowie fragment z Listu do Efezjan, który czytaliśmy w św. apostoła Mateusza w ostatnią sobotę.

Tam Autor Listu pisze o Kościele jako o Ciele Chrystusa, w którym każdy otrzymuje jakiś dar, aby przysposobić „świętych do wykonywania posługi dla budowania Ciała Chrystusowego”. (Ef 4, 12). Są to pewne posługi i urzędy jak bycie apostołem, prorokiem, pasterzem, ewangelistą (ciekawe, bo tu nie może chodzić o autorów Ewangelii), nauczycielem. W Pierwszym Liście do Koryntian dochodzą do tego także liczne charyzmaty jak np. wspieranie pomocą, bycie nauczycielem, przemawianie językami, uzdrawianie.

Gdy to czytałem, miałem wrażenie, że jest tu mowa o Kościele z innej planety. Z pewnością Paweł nie miał na myśli tylko hierarchii, lecz wszystkich ochrzczonych. Wszystkie posługi, charyzmaty i sakramenty mają przygotować i wyposażyć świętych, czyli wierzących, do służby, do miłości. Także święcenia są dane w tym celu. Nie tyle dla wyświęconego, co dla budowania Ciała Chrystusa. Ale jest to jeden z darów. Nie jedyny.

Coraz głębiej rozumiem, jak wielką szkodę wyrządził i wyrządza Kościołowi klerykalizm. Postawienie księdza w centrum, co powoduje zazwyczaj pomniejszenie świeckich i strasznie zubaża Kościół. Po prostu Duch Święty „nie może” się przecisnąć przez to zawężenie. Co dokładnie powoduje klerykalizm?

– przekonanie, że osoby świeckie nie mogą być tak obdarowane

– osoby świeckie nie potrafią i nie nauczą się głębszej modlitwy

– nie może być tak, że osoba świecka będzie miała charyzmaty czy posługę, która będzie „konkurowała” z księdzem

– osoby świeckie nie mogą samodzielnie wybierać, być mistrzami w rozeznawaniu

– ksiądz we wspólnocie staje się wtedy „bogiem- słońce” i wcale się nie dziwię, że potrzebujemy tyle powołań na prezbiterów, skoro tyle muszą brać na swoje barki

– osoby świeckie nie mogą nauczać i uzdrawiać (bo wtedy pojawia się zarzut śmieszny i absurdalny, że „protestantyzują” Kościół)

– osoby świeckie nie mogą współdecydować o tym, co (oprócz budowy i remontów) mogłoby się dziać w parafii

– osoby świeckie nie mają wręcz prawa do tego, by uczestniczyć jakoś w wybieraniu proboszcza czy swego biskupa. Nikt się ich o to nie pyta, bo to „wewnętrzna” sprawa Kościoła.

– osoby świeckie mogłyby zagrozić pozycji prezbitera, poczułby się kimś małoważnym, mniejszym, niepotrzebnym. A tak przecież nie może być.

Oczywiście, to jest błędne koło. Bo najpierw tak się wdraża w wiarę, żeby wierzący był „klientem” i niewiele mógł, a na postulat, że trzeba się bardziej otworzyć na dary świeckich odpowiada się, że przecież tego nie chcą, nie potrafią, nie są uformowani itd.

I tak można by wyliczać. Niestety, wielu osobom świeckim też odpowiada taki model zubożonego Kościoła. Wtedy staje się on tylko miejscem „usług religijnych”. Nawet nie oczekują charyzmatów czy posług. I to też jest owoc wielowiekowego klerykalizmu

Słucham wywiadu z Sherry Weddell, katoliczką ze Stanów, autorką „Owocnego ucznióstwa” Przeciekawa kobieta. Właśnie ona po latach spotkań, modlitwy, wywiadów napisała kilka książek na temat odnowy parafii, w której ma tętnić całe bogactwo darów Chrystusa.

Wiele ludzi świeckich ma różne charyzmaty, ale o tym nie wie, albo są zduszone przez duszpasterzy, właśnie z powodu lęku…. przed „zbytnią ekspansją Ducha Świętego” w życie parafii i konkretnych osób. Moim zdaniem, nie nastąpi istotna odnowa Kościoła, dopóki duchowni nie przełamią lęku przed równymi im braćmi i siostrami, obdarowanymi przez Ducha Świętego, często bardziej niż oni sami. Oczywiście, wszystko w Kościele wymaga rozeznawania. Także posługi i charyzmaty. Ale najpierw trzeba pozwolić im się ujawnić.

Ja widzę i u nas znaki odnowy. Okazuje się, że nie tylko w miesiącach wakacyjnych, trudno znaleźć miejsce w domach rekolekcyjnych, bo ciągle się coś w nich dzieje. Pomijam teraz co. Ale naprawdę rośnie grupa osób świeckich i duchownych, która szuka głębszej formacji, chce uczyć się modlitwy i jak ją przeżywać, aby była owocna (można się źle modlić jak pisze św. Jakub), chcą uczyć się rozważania Pisma świętego, poznawania bogactwa Kościoła, uczenia się rozeznawania i formacji sumienia, itd.

Nie mam wątpliwości, że w naszych parafiach jest sporo osób, które mogłyby już prowadzić wspólne rozważanie Pisma świętego, nauczać, są osoby, które potrafią zjednać wokół siebie ludzi, mogą towarzyszyć duchowo (jeden z charyzmatów to „wspieranie pomocą”). mają zdolności organizacyjne, mogą uczyć innych modlitwy. Nie potrzeba do tego ani święceń ani wielu lat studiów teologii. Wystarczy głęboka i stała formacja ucznia. Charyzmaty są darem Ducha.

Jestem przekonany, że to już się dzieje, chociaż jest nie w smak duchownych wychowanym w modelu klerykalnym (on zresztą umiera powoli). I oczywiście, zawsze będą takie grupy w Kościele, które nie będą chciały Kościoła bogatego w dary Ducha, ale opartego na wierności literze prawa, na zrzucaniu odpowiedzialności za budowanie Ciała Chrystusa na księży. To jest Kościół „wygodniejszy” , ale bardzo ubogi w negatywnym sensie.