Do napisania tego postu natchnął mnie felieton o. Wojciecha Surówki OP, z ostatniego „Gościa Niedzielnego”. Nawet nie chcę za bardzo komentować samego tekstu o. Surówki OP, raczej traktuję go jako punkt wyjścia.

Otóż Autor relacjonuje, jak to pewien ksiądz poprosił go o wygłoszenie konferencji dla duszpasterzy pt. „Czego młodzież oczekuje od duszpasterstwa?

O. Surówka OP pisze dalej: „Od razu odpowiedziałem mojemu rozmówcy, że w procesie wychowawczym ważniejsze jest przecież to, czego wychowawca oczekuje od młodzieży, a nie jakie są jej oczekiwania. Wychowanie zakłada, że osoba wychowywana nie ma odpowiednich kompetencji, aby osiągnąć cel czy nawet go dostrzec”.

Otóż, nie jestem do końca pewny, czy w procesie wychowawczym ważniejsze są oczekiwanie wychowawcy niż wychowanków. Wszystko zależy od modelu pedagogicznego, ale też niewątpliwie od wieku wychowanków. W wieku dziecięcym będzie to inaczej wyglądało, inaczej w nastoletnim, a inaczej w studenckim.

Oczywiście, że jest coś takiego jak relacja mistrz-uczeń. Ja jednak wolę drogę, którą proponuje Sokrates, i w dużej mierze Jezus idzie tą drogą. Pomagamy wydobyć i rozwijać to, co w człowieku najlepsze. W pewnym sensie uważam, że nie liczenie się z oczekiwaniami wychowanka, jego pragnieniami może być czasem bardzo niebezpieczne. Grozi to narzucaniem własnej wizji i modelu z pominięciem indywidualności i rytmu wychowywanego.

Sądzę, że niektóre oczekiwania i pragnienia młodego człowieka mają duże znaczenie w procesie osiągania celu wychowawczego, czy nawet w dostrzeżeniu, dokąd człowiek powinien zmierzać. Założenie, że tak właśnie nie jest, opiera się na przekonaniu, że Bóg nie mówi do wychowanka i wychowawcy przez pragnienia, dary naturalne i specyfikę każdego wychowanka.

Jasne, że czym innym są zmieniające się co chwila marzenia i pragnienia dziecka, ale kiedy mówimy o młodych ludziach coś się już w nich krystalizuje. Nie będę się rozpisywał o tym, co dzisiaj wiemy o wychowaniu, także z punktu widzenia nauk o człowieku. Bardzo obawiam się takiej wizji, gdzie wychowanek ma tylko wykonywać polecanie wychowawcy „bo sam nie wie, dokąd idzie” i „czego chce”.

Co więcej, uważam, że tak przez długie wieki „wychowywano” w Kościele: nakazy, zakazy, starsi mówili, co mają robić młodsi. Myślę, że dzisiejszy bunt młodych i kontestacja nie tylko w Kościele, bierze się stąd, że ich głos nie jest brany pod uwagę, że muszą „odziedziczyć” i przyjąć to, co stworzyli im starsi, nawet ich nie pytając.

Synodalność nie polega tylko na tym, że się słucha, aby słuchać, ale żeby usłyszeć. Bóg mówi przez wszystkich, nie tylko przez doświadczonych i starszych. To samo dotyczy relacji Kościoła z tzw. światem. Wcale nie jest tak, że to świat we wszystkim ma się dostosować do Kościoła. To również bardzo niebezpieczne. Dlaczego?

Kościół nie zrozumie głębiej siebie, człowieka i rzeczywistości stworzonej, w tym także prawdy objawionej, jeśli całkowicie zamknie się na prawdę, którą odkrywa w świecie nauka. Pismo święte po prostu nie jest księgą naukową. Ta część prawdy, która dotyczy stworzenia i nie jest sprzeczna z prawdą Objawioną, jest zarezerwowana dla ludzkiego doświadczenia, poszukiwania i odkrywania.

Mnie się wydaje, że tutaj dzisiaj tkwi ogromny problem i wyzwanie. Często przeciwstawiamy wiarę nie tylko rozumowi, ale i nauce. I dlatego uważamy, że nasza do świata jest świetna, ale ten świat przyjąć jej nie chce. A może nieraz narażamy się na śmieszność głosząc w katechezach i z ambon rzeczy, które przeczą współczesnej nauce, opieramy się na antropologii sprzed kilkuset lat. Nie mam wątpliwości, że kiedy Jan Paweł II pisał, że „człowiek jest drogą Kościoła” i to konkretny, kiedy Benedykt XVI rehabilituje ludzkiego erosa, który jest miłością przyjmującą, pełną pragnień i kiedy Franciszek wzywa do rozeznawania, kształtowania charakteru i synodalności to wszyscy oni mówią o tym samym. Czas Kościoła, w którym wszystkich traktujemy tak samo, a młodzi mają się tylko poddać „lepszej” wersji życia i świata wypracowanego przez starszych, po prostu się kończy.

Ten stary model jest wygodniejszy. Podobnie jak często kościelne posłuszeństwo, które więcej ma wspólnego z posłuszeństwem wojskowym niż ewangelicznym.

Nauki o człowieku pomagają nam go coraz lepiej zrozumieć. Rzecz jasna, wszystko podlega rozeznawaniu, przesiewaniu. Nie wszystko, co podaje się jako naukowe takim jest i nie wszystko jest zgodne z prawdą. Ale to jest margines lub jakaś ideologia.

Właśnie współczesna psychologia – tak wiele nurtów, pedagogika, neuronauki już dogłębnie zmieniają moralność i rozumienie ludzkiej wolności, godności, a także naszych ograniczeń. To właśnie te nauki wskazują, że im bardziej włącza się wychowywanego w proces wychowania, nie na zasadzie spełniania wszystkich poleceń wychowawcy, który „lepiej wie”, ale włączania jego pragnień, uzdolnień i innych darów, tym lepiej.

To oczywiście jest trudniejsze niż dawniejsze „dzieci i ryby głosu nie mają” Nie jestem, żeby było jasne, za modelem, w którym pozwala się dziecku i młodemu człowiekowi, aby robił, co chciał we wszystkim. To nie jest wychowanie. Ale w ów proces należy go włączyć, towarzyszyć mu nie jakimś paternalizmem i „my wiemy lepiej”, ale próbować go poznać, rozeznać, czy jego pragnienia to chwilowe zachcianki, czy coś głębszego, wspierać, pobudzać, dodawać sił. Tak, zasadniczo wychowawca ma większe doświadczenie i kompetencje, ale to nie oznacza, że pytanie: „Czego młodzi ludzie oczekują od duszpasterstwa?” jest bezzasadne.

Dariusz Piórkowski SJ (https://www.facebook.com/dariusz.piorkowski.5)