Agata Rujner, z którą kiedyś miałem przyjemność rozmawiać przed kamerą we Wrocławiu, słusznie powiedziała (napisała) w swoich błogosławieństwach, aby nie straszyć ludzi Bogiem

To najgorsze, co możemy zrobić: posłużyć się Bogiem, aby jeszcze bardziej oddalić ludzi od Niego. I wcale nie uważam, że Bóg jest dobrotliwym, przygłuchym i prawie ślepym staruszkiem, który wszystko przyklepuje, bo nas kocha.

Straszenie Bogiem to fałszywa droga, która jest raczej orężem tego, co nazwałbym religią bezsilności. A jeszcze inaczej, jest wewnętrzną niezgodą tych, co straszą na Boga, który nie zmienia radykalnie tego świata, nie ukróca zła i cierpienia, więc skoro tak, to przynajmniej dzięki budzeniu strachu coś się może zmieni.

Na czym polega ta bezsilność? Prawdziwa i trwała zmiana w człowieku może nastąpić tylko w wolności i dzięki doświadczeniu miłości Boga i człowieka. Ale to nie dzieje się tak szybko. Człowiek z różnych powodów może mieć fałszywe postrzeganie Boga. Kary, sankcje i straszenie, owszem, wywołują zmianę, ale tylko powierzchowną. To zmuszanie człowieka do bycia dobrym. Kary mogą ograniczyć zło, mogą uchronić niektórych od niepotrzebnego cierpienia. Ale kary i strach nie zmienia serca człowieka, nie sprawiają, że rzeczywiście chce czynić dobro. Jasne, Bóg może wszystko wykorzystać, aby dotrzeć do człowieka. Czasem możliwe, że mowa o karach, strachu przed Bogiem i piekłem, kimś wstrząśnie, przebudzi go. Myślę jednak, że to bardzo rzadko się dzieje. Nawet jeśli nim wstrząśnie, to co dalej?

Piekło istnieje – najpierw jest to dobrze uporządkowane i sprawnie działające królestwo szatana i demonów. To karykatura królestwa Bożego. Ale jeśli sama groźba piekła to główny motywator do tego, by unikać zła, to istotnie, takie chrześcijaństwo jest daremne.

Religia bezsilności nie wie, co zrobić z ludzką wolnością, chciałaby innego świata, a zwłaszcza Boga. Chciałaby, aby ludzie żyli Ewangelią, ale nie wszyscy chcą lub nie wszyscy jeszcze potrafią. Religia bezsilności nie prowadzi do doświadczenia miłości, może nawet jej to niepotrzebne. W zamian oferuje doświadczenie strachu i kary. Na to nakłada się „konieczność” zapełnienia kościołów. Skoro już nie da się nakłonić ludzi po dobroci, aby przychodzili do kościoła i przyjmowali sakramenty, to może chociaż strach pomoże.

Przecież cały Stary Testament opisuje, że samo prawo, kary i strach nie zmieniają gruntownie człowieka. Prawie cały, ponieważ niektórzy prorocy piszą o konieczności wewnętrznej zmiany człowieka, o nowym sercu, o działaniu Ducha od wewnątrz. Jego celem jest upodobnienie do Boga, spontaniczne czynienie dobra bez „podpórek” strachu, nagrody, kary. Tylko przyjęcie Ducha, Jego miłości może istotnie zmienić człowieka. Jeśli religia bezsilności ucieka się głównie do straszenia, to w sumie nie ma nic do zaoferowania.

Mentalność strachu, wierność przepisom i zewnętrzna poprawność nie sprawi, że upodobnimy się do Boga. To wiara demonów, które boją się Boga i drżą. I co z tego? Strach nie wystarcza, a nawet jest zabójczy, bo z Bogiem można obcować tylko w wolności i miłości. Boga oglądać będą ci, którzy zostaną do Niego upodobnieni. Ale tylko kochany może być upodobniony do kochającego.

Straszenie Bogiem to rozpaczliwy krzyk, porażka katechetyczna i duszpasterska, to nieumiejętność pokazania Boga, który jest pociągający, przyciągający. To skupienie najpierw i przede wszystkim na moralności, nie na relacji.