13 listopada w Kościele na całym świecie obchodzi się wspomnienie św. Stanisława Kostki. W 1974 r., a więc dokładnie 50 lat temu Kościół na prośbę biskupów polskich motywowaną względami duszpasterskimi przeniósł obchody jego wspomnienia w naszym kraju na 18 września. W ten sposób my Polacy zyskaliśmy mimowolnie podwójną okazję do świętowania i do dobrej dumy. W związku z tym postanowiłem przywołać w tym dniu fragment refleksji o naszym Świętym Patronie autorstwa o. Jerzego Mirewicza SJ, wielkiego i zasłużonego duszpasterza, pisarza, kaznodziei, teologa i filozofa. Jestem przekonany, że warto je przeczytać w całości. A oto wspomniany fragment wyjęty z książki pod znamiennym tytułem „Słudzy Europy”*.
„Uczonym, artystą ani poetą nie był. Za naprawiacza świata się nie uważał i nie wnosił nic nowego w szesnasty wiek, spragniony wszelkich nowości. Zdawać by się więc mogło, że z pamięci współczesnych spłynie bez śladu i tylko w archiwum zakonnym w Rzymie będzie przechowywany list Kanizego o Stanisławie Polaku, zawierający zdanie: „Wiele sobie po nim obiecujemy”. Nie wiedział wtedy ten wielki uczony, że Stanisław już przerósł nadzieje w nim pokładane i był gotów do odejścia, spełniwszy ważne dzieło swego krótkiego życia. Przypomniało ono cnotę wierności – wiekowi nazwanemu „wiekiem zdrady”. Zdradzano wtedy beztrosko Kościół, społeczność chrześcijańską oraz jedność Europy. Odchodzono od zasad zbawczych, od Ewangelii, od dogmatów, które kształtowały kulturę duchową Europejczyków. Już nie wszyscy pielgrzymowali do Rzymu z myślą i troską o zbawienie, by tam, w sercu Kościoła, umocnić się jego nauką i wy- razić swoje do niej przywiązanie. Towarzyszyła im raczej nienawiść do papiestwa i chęć całkowitego uniezależnienia się od dotychczasowego centrum chrześcijaństwa.
I do Polski owych czasów nie bardzo przylegało powiedzenie Polonia semper fidelis. W roku urodzenia Stanisława Kostki w sejmie protestanci stanowili większość, w senacie innowiercy zdobywali coraz więcej miejsc. To samo można powiedzieć o dygnitarzach Korony i Litwy, jak również o doradcach królewskich. Magnaci i szlachta z rozmaitych powodów porzucali katolicyzm i przystawali do luteranów, kalwinów, braci czeskich i arianów. Korzystali z istniejącej w Polsce tolerancji oraz z błędów popełnianych przez ówczesny kler katolicki. W niektórych dzielnicach państwa świątynie katolickie przechodziły w ręce innych wyznań chrześcijańskich. Mnożyły się protestanckie zbory, szkoły i drukarnie. Zdawało się, że po Anglii, Skandynawii, Prusach, księstwach niemieckich przychodzi kolej na Polskę zerwania jedności z Rzymem. Do Stolicy Apostolskiej płynęły alarmujące raporty o stanie Kościoła w kraju, który przez swoją kulturę zachodnią, szerzoną na Wschodzie, przez nawrócenie Litwy i przez obronę Europy przed zalewem tatarskim zasłużył na miano „przedmurza chrześcijaństwa”. Może te wiadomości sprawiły, że Hozjuszowi udało się wreszcie uzyskać od najwyższych władz zakonu zgodę na osiedlenie się jezuitów w Polsce. Wnieśli oni świeżą gorliwość w pracę duszpasterską i podjęli się trudnego dzieła: stopniowego intelektualizowania religijności warstwy magnackiej i szlacheckiej. Szkoły przez nich prowadzone przy czyniły się w dużej mierze do zatrzymania i cofnięcia procesu grożącego rozpadem katolicyzmu polskiego, które go rolę jako wychowawcy narodu przejęłyby chętnie inne wyznania chrześcijańskie. Wpłynęłoby to oczywiście na dalsze losy Polski i Litwy. Na ich bowiem terenie toczyła się walka o to, komu mają być wierne: powszechnemu Kościołowi w Rzymie, czy Kościołowi państwowemu, jak w Anglii, czy też Kościołowi narodowemu? W tej walce jezuici brali udział, chwaleni przez jednych, oskarżani przez drugich o spowodowanie upadku nauki w Polsce w ostatnim przedrozbiorowym okresie. Dla historyków będzie to zawsze bogaty i wdzięczny przedmiot badań, a przede wszystkim kontrowersyjny. W jednym przynajmniej zgadzać się będą: w przyznaniu jezuitom, że specjalny ślub posłuszeństwa papieżowi do końca zachowali, i wtedy nawet, gdy Klemens XIV w 1773 roku nakazał rozwiązanie zakonu.
Działała tutaj cnota wierności powołaniu i złączonym z nim obowiązkom. Prowadziła ona z Polski do Rzymu różnymi drogami, ale jedna zwróciła uwagę Europy, a później całego świata katolickiego – droga Stanisława Kostki. Ten młody człowiek nie był naiwny; wiedział, jaki kryzys ogarnął wszystkie dziedziny życia i działania Kościoła. Znał przecież sceptyczny sąd o nim Erazma z Rotterdamu. W Wiedniu aż wrzało od „nowinek”, stwarzających atmosferę niechęci albo wprost wrogości względem Stolicy Apostolskiej, której przedstawiciele okazywali się czasem mniej odważni wobec możnych tego świata od – na przykład – siedemnastoletniego Stanisława. Ale to jest właśnie cechą wielkich ludzi: przyznawać się do sprawy Bożej i angażować się w nią wtedy, gdy jest opuszczana przez dotychczasowych wyznawców i oficjalnych obrońców oraz atakowana przez wrogów. Do martwego Chrystusa na krzyżu z szacunkiem podeszli Nikodem i Józef z Arymatei, nie licząc na żadną od Niego nagrodę. Był to ich piękny gest lojalności bezinteresownej wobec – według nich – pokonanego przez przeciwników Zbawiciela.
Ta lojalność w czasach zdrad i odstępstw jest cnotą bohaterską, zasługującą na nazwę arcydzieła. To umieli dojrzeć i ocenić w Stanisławie ludzie mądrzy, którzy do jego życia stosowali słowa Księgi Mądrości: „Wcześnie osiągnąwszy doskonałość, przeżył czasów wiele”. Przeszedł przez wiek szesnasty i pamięć siedemnastego jako pielgrzym wierny katolicyzmowi i Europie. Nie miał wykształcenia filozoficznego ani teologicznego, ale myślał poprawniej od wielu współczesnych mu filozofów i teologów, którzy wobec oficjalnej nauki Kościoła o niezmiennych prawdach wiary i zasadach jej stosowania w życiu przyjmowali postawę chwiejną lub buntowniczą.
Następne wieki zwracały raczej uwagę na wartość wychowawczą jego gestu w świecie młodych. Przedstawiały go temu światu jako patrona wszystkich młodzieńczych przygód życiowych, upiększając je oraz ucudowniając aż do przesady, przez co zacierały się cechy dojrzałości wewnętrznej Stanisława, który dla wszystkich jest wzorem świadomego wyboru celu życiowego i drogi doń prowadzącej.
Dwudziesty wiek potrzebuje takiego wzoru. Wiek zdrady ideałów, które tworzyły, wychowywały i otaczały mu rem obronnym Europę. Zagraża jej bowiem zawsze utrata tożsamości, czyli chrześcijańskiej kultury, gdy myśli o Rzymie przestaną być myślami prawdziwych pielgrzymów zdążających do prawdy zbawczej i zostaną zastąpione myślami zaspieszonych i żądnych tylko nowych przeżyć turystów. Od Stanisława Kostki mogliby się dzisiejsi Europejczycy wiele nauczyć.”
o. Henryk Droździel SJ, Warszawa, 13.11.2024
* Pielgrzym wierny. Stanisław Kostka 1550-1568, w: o. Jerzy Mirewicz SJ, Słudzy Europy, Księża Jezuici, Londyn 1985, ss,135-144.